Bal walentynkowy miał odbyć się czternastego lutego w wielkiej sali. Harry wcale nie był zadowolony z tego faktu. Wcale a wcale nie chciało mu się włóczyć po jakichś wielkich salach, z dziewczynami wystrojonymi w najpiękniejsze kreacje, wymalowanymi jak modelki na wybiegu… Zamiast tego wolał znaleźć swoich przyjaciół i z nimi zrobić jakiś psikus np. Przykleić wszystkich w wielkiej sali do podłogi albo zrobić coś innego. Chris jednak miał na ten temat odmienne zdanie. Powiedział, że takie coś z pewnością pozwoli mu zapomnieć o wszystkim, co mu się przytrafiło do tej pory. Harry jednak nie chciał o niczym zapominać. No bo jak miał zapomnieć, że jego dziewczynę gwałcono i torturowano na jego oczach? Jednak Chris upierał się przy swoim. Któregoś dnia wysłał Harry’ego do skrzydła szpitalnego, by odwiedził Ginny i zapytał ją, czy nie zechciałaby iść z nim na bal. Niechętnie posłuchał przyjaciela i udał się do skrzydła szpitalnego. Po dotarciu na miejsce podszedł do łóżka skrytego za parawanem i przysiadł na jego brzegu. Ginny przytuliła się lekko do jego pleców i wymamrotała:
- Znowu paliłeś.
- Oj tam – powiedział cicho Harry odwracając się do niej przodem. – Czasem mi się zdarza.
- Czasem – prychnęła Ginny, mocniej wtulając się w chłopaka. – Doskonale pamiętam, że jeszcze do niedawna nie paliłeś tak często, a teraz…
- Chłopaki mnie poczęstowali, więc szkoda mi było odmówić.
- A jakby cię poczęstowali jakąś trucizną, to też byś nie odmówił?
- Nigdy by tego nie zrobili – powiedział Harry lekko zaskoczony tym, co powiedziała jego dziewczyna. – Znam ich od dzieciństwa i wiem, że mogę im bezgranicznie ufać.
- Jakoś nie przeszkodziło im to, by nie ochronić nas przed śmierciożercami w Hogsmeade – wykłócała się Ginny.
- Doskonale wiesz, że to nie była ich wina – warknął lekko poddenerwowany Harry. – Ja sam na ich miejscu zrobiłbym dokładnie to samo. Zresztą jest wiele plusów tego wydarzenia.
Harry gdyby tylko mógł, strzeliłby się w twarz za to, co powiedział. Przecież wiedział, jak Ginny to przeżyła. On sam potrzebował dwóch tygodni, by pozbierać się po tym wszystkim i nie widzieć w każdym zagrożenia. Ginny odsunęła się od niego. Po jej minie widział, że za chwilę albo zacznie krzyczeć, albo się rozpłacze. Harry przysunął się do niej i objął ją lekko. I tym razem Ginny go odepchnęła. Harry położył jej dłoń na ramieniu i powiedział cicho.
- Nie to miałem na myśli.
- To może mi szanowny pan Potter, wybawca i męczennik powie, co takiego miał na myśli? – syknęła Ginny strącając rękę Harry’ego ze swojego ramienia.
- A myślisz, że ja jestem zadowolony z tego, że działo się tam to, a nie co innego? – spytał Harry zaciskając zęby ze złości. – Myślisz, że nie żałuję, że dałem się chłopakom namówić na tą wycieczkę do Hogsmeade? Myślisz, że nie żałuję, że zabrałem ze sobą ciebie? Myślisz, że nie wolałbym cierpieć zamiast ciebie?
Ginny położyła Harry’emu dłoń na ustach, uciszając go. Po chwili odezwała się lekko zduszonym głosem:
- Ja nie żałuję, że nie cierpiałeś zamiast mnie.
Harry położył się obok niej, a ona przytuliła się mocno do niego. Po chwili pani Pomfrey wyszła ze swojego gabinetu. Chciała wyrzucić Harry’ego ze skrzydła szpitalnego, jednak powstrzymała się od tego i wróciła do siebie.
- Wiesz – szepnął Harry. – czternastego lutego jest bal z okazji walentynek…
Ginny uśmiechnęła się lekko, zarzucając nogę na chłopaka. Harry przytulił ją mocniej do siebie i kontynuował:
- Wcale nie chciałem iść na ten bal, ale Chris powiedział mi, że może on pomógłby nam zapomnieć o tym wszystkim… O ile chcesz…
Dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi i pocałowała go, przelewając w pocałunek wszystkie swoje uczucia i wątpliwości. Harry odwzajemnił pocałunek, a w chwilę później z żalem oderwał się od jej ust.
- Chyba muszę iść – mruknął niechętnie wtulając twarz w jej rude, cudnie pachnące włosy.
- Leć – powiedziała Ginny i pocałowała go lekko na pożegnanie.
Był już przy drzwiach, gdy przypomniał sobie o czymś. Odwrócił się i spytał:
- Jesteś pewna, że pani Pomfrey cię wypuści?
- Powiem jej, że najwyżej tu wrócę, jak coś będzie nie tak – uspokajała go Ginny. – Nie musisz się o mnie martwić. No leć już, poradzę sobie.
Harry wyszedł ze skrzydła szpitalnego i popędził do dormitorium. Wpadł doń prawie wyważając drzwi. W środku znajdowali się jedynie Chris, Herbert i Michael.
- Ron gdzieś polazł – odpowiedział na niezadane pytanie Herbert. – Już od jakiegoś czasu znika i pojawia się dopiero na noc, albo nie wraca wcale.
- Czyżby jego związek z Hermioną zaszedł aż tak daleko? – spytał Harry lekko się czerwieniąc. Trudno mu było wyobrazić sobie jego przyjaciela w takiej sytuacji.
- Taa – powiedział Michael. – Widziałem, jak któregoś wieczoru pędzili do pokoju życzeń… Zresztą, powinieneś zająć się Ginny, a nie interesować się Ronem i jego schadzkami z Hermioną.
- A jak tam Kate? – spytał Harry patrząc na Michaela. – Pogodziliście się wreszcie?
- Ee tam – powiedział lekceważąco Michael. – Pewnie już nie długo się pogodzimy, ale na razie jeszcze z nią nie gadam.
***
- I może mi powiesz, że nie wiedziałeś?! – krzyczał Chris. – Doskonale zdawałeś sobie sprawę z tego,, że to kogoś zabije!
- Ale to już się spełniło! – ryknął Harry. – Ile razy mam ci to tłumaczyć!
Chris tylko zacisnął zęby, ze złością wpatrując się w księgę trzymaną na kolanach. Od czterech tygodni nie mieli żadnych informacji na temat objawów dotknięcia kryształu. Gdy tylko Chris, Herbert i Michael dowiedzieli się, że Potter również dotknął kryształu, czy raczej kryształ jego rozpętało się istne pandemonium. Przyjaciele biegali od jednego kąta biblioteki do drugiego, w poszukiwaniu niezbędnych informacji o konsekwencjach takiego zachowania kryształu. Nic jednak nie mogli znaleźć. Harry, gdy tylko pozwolił się zbliżyć do siebie komuś więcej niż Ginny, zaraz popędził na poszukiwania przyjaciół. Znalazł ich przegrzebujących wielką bibliotekę w poszukiwaniu poprzedniej księgi, w której znaleźli wzmiankę o krysztale śmierci. Księgi jednak znaleźć nie mogli. Wyglądało na to, że dosłownie zapadła się pod ziemię. Przyjaciół wcale taki obrót spraw nie cieszył. Nie mogli dowiedzieć się czegoś, co być może przyczyni się do zwycięstwa w tej wojnie.
- Pytam jeszcze raz. Dlaczego nie powiedziałeś, że wziąłeś na siebie tę klątwę!
- Po co miałem ci to mówić!
Chris podszedł do Harry’ego i złapał go za gardło. Chłopak próbował się cofnąć, jednak zahaczył nogą o coś leżącego na podłodze i przewrócił się z głośnym hukiem. Rozmasował bolące miejsce, a potem spojrzał na to przez co się przewrócił. Oczy pojaśniały mu ze szczęścia. Przedmiotem, o który się potknął była oczywiście ogromna księga. Otworzył ją na wcześniej zaznaczonym miejscu i zaczął czytać. W tym czasie Herbert i Michael zwiedzali inne zakątki wielkiej biblioteki, zaś Chris zastanawiał się, jak mógł tak łatwo dać się ponieść emocjom.
- Przejęcie klątwy powoduję późniejszą egzekucję osoby przejętej, lub w wypadku osoby zmarłej, czyli w moim przypadku zabitej Avadą, zwrócenie duszy i / lub dusz znajdujących się w ciele. – odezwał się Harry po czym zamknął księgę i odłożył ją na podłogę.
- To żeś mi powiedział – warknął Chris. – Sam wiedziałem, że to się tak skończy.
- To mogłeś mi powiedzieć! – powiedział rozwścieczony Harry. – Nie musieli byśmy łazić tu i szukać tej durnej księgi!
Księga uniosła się i uderzyła Harry’ego mocno w głowę. Chłopak rozmasował skronie i zamrugał oczami, by wyostrzyć pole widzenia. Chris cały czas stał nad nim z rozpostartymi ramionami, jakby zapraszał go, żeby się w niego wtulił. Harry skarcił się za tak niedorzeczne myśli. Wstał jednak i odsunął się od Chrisa prawie na drugi koniec działu o kryształach.
- To chyba możemy stąd iść, nieprawdaż? – spytał z nadzieją.
- Ja mogę – odparł Chris – Ty nie.
- O co ci znowu chodzi? – spytał zaskoczony Harry. – Przecież znalazłem tę informację…
- Tylko, że ja wiedziałem o niej wcześniej, więc mój drogi Barry, będziesz musiał zostać tu te kilka miesięcy, przez które ja wiedziałem, że jak kryształ zrobi coś takiego, to osoba odzyska duszę.
- Ale mi nie powiedziałeś! – wrzasnął Harry. – Czy ty myślisz, że będę się ciebie o wszystko dopytywał, jakbyś był jakimś profesorem?
- Tak właśnie – powiedział Chris potwierdzając dodatkowo skinięciem głową. – Miałem nadzieję, że przez te wszystkie lata znajomości ze mną doskonale będziesz zdawał sobie z tego sprawę.
Harry miał dość słuchania przechwałek Chrisa. Ruszył przed siebie zdecydowanym krokiem. Skierował się pod dziurę, przez którą wpadli do biblioteki i wymówił dobrze wszystkim znaną formułkę. Już po chwili pędził w górę z zawrotną prędkością, by znaleźć się na schodach na pierwsze piętro. Nie miał zamiaru siedzieć na dolę ani minuty dłużej. Postanowił wykorzystać ten czas znacznie ciekawiej, niż na kłótnie z przyjaciółmi. Postanowił pójść do skrzydła szpitalnego, by odwiedzić Ginny.
***
Chris stał w miejscu, w którym zostawił go Harry. Miał nadzieję, że chłopak nie będzie gniewał się na niego za te żarty. Zazwyczaj nie był taki drażliwy, jak dzisiejszego dnia. Nie przejmował się tym dłużej i poszedł poszukać reszty paczki. Herberta znalazł przeglądającego archiwalne proroki codzienne z 1973 roku, gdy Lord Voldemort powoli zbierał swoją armię. Widział artykuł, który czytał. Chrisa wcale to jednak nie interesowało.
- Odłóż ten stary szajs – ryknął mu do ucha.
Herbert podskoczył w górę, wypuszczając z rąk gazetę, która z szelestem opadła na podłogę. Chłopak rzucił Chrisowi mordercze spojrzenie i zapytał:
- Czego chcesz?
- Jak to czego? – zdziwił się Chris. – Idziemy już stąd. Potter znalazł to, czego chciał.
- Noż po prostu – westchnął Herbert. – Nikt nie raczył mnie poinformować.
Ruszyli na poszukiwania Michaela. Chodzili i chodzili, a Michaela nigdzie nie było widać. Kilka minut później Michael znalazł się sam, idąc w ich kierunku i dźwigając naręcze jakichś ksiąg.
- Gdzie się szlajasz! – ryknął Chris, przystawiając chłopakowi różdżkę do gardła. – Myślisz, że ja tu będę Cię szukał całe życie, i że nie mam co robić!
Michael uśmiechnął się tylko, kontynuując marsz w kierunku dziury w suficie. Stanęli w wyznaczonym miejscu i po wypowiedzeniu formułki pędzili w górę. Michael prawie zgubił księgi, które sobie pożyczył, lecz przyjaciele pomogli mu je utrzymać w rękach. Gdy wydostali się na schody na pierwsze piętro, Michael powiedział:
- To ja idę odnieść to do dormitorium, a wy idźcie na błonia. Zaraz do was dołączę.
Przyjaciele zgodzili się niechętnie i ruszyli na błonia. W tym czasie Michael pędził schodami, korytarzami, tajnymi przejściami, przesmykami i jeszcze raz korytarzami, by dostać się szybko do pokoju wspólnego Gryffindoru. Podał hasło Grubej Damie i wpadł do środka. Rozejrzał się w poszukiwaniu tej jednej, jedynej w swoim rodzaju osoby. Znalazł ją siedzącą w najdalszym kącie pokoju. Podszedł do niej. Zrzucił księgi na podłogę i rzucił się na nią, jak wygłodniałe zwierze na świeżo upolowaną zwierzynę. Pocałował ją mocno w usta, a w chwilę później zostawił ją samą z myślami. Pobiegł do swojego dormitorium, odłożył księgi do swego kufra, wzbogaconego o zaklęcie zmniejszająco-zwiększające i popędził na błonia, by dołączyć do swoich przyjaciół marznących na świeżym powietrzu.
- Coś długo cię nie było – powiedział śmiejąc się Chris.
- Spotkałem Kate – odparł Michael wyczarowując sobie miękką poduszkę, na której usiadł. – No wiesz… Musiałem się przywitać…
- Masz szminkę na twarzy – zażartował Herbert.
- Co? – przeraził się Michael. Próbował dłonią wytrzeć ją z twarzy. – Czego się śmiejesz, idioto!
Przyjaciele pokładali się ze śmiechu.
- Ale miałeś minę – zarechotał Chris.
- A oczy to ci prawię wylazły całkowicie na wierzch – dodał Herbert.
***
Weszli do gabinetu dyrektora, oczywiście bez podawania hasła. Chimera odsunęła się na sam ich widok. Nie musieli nawet kazać jej zejść im z drogi. Dumbledore jak zwykle siedział przy biurku, przeglądając jakieś papierzyska. Jego ptak, Feniks Fawkes jak zwykle siedział na swej żerdzi, łypiąc ślepiami na nowo przybyłych. Po chwili zaśpiewał jakąś radosną pieśń. Dumbledore spojrzał w ich kierunku i uśmiechnął się dobrotliwie. Nie wiedział dokładnie, co sprowadza młodych mężczyzn do jego gabinetu. Mógł się tylko domyślać.
- Witajcie – powiedział Dumbledore. – Co was do mnie sprowadza?
Przyjaciele podeszli do jego biurka. Wyczarowali sobie trzy miękkie, wygodne fotele, po czym rozsiedli się w nich wpatrując się w Dumbledore’a. Mężczyzna pod ich spojrzeniami poczuł się dość nieswojo. Po chwili w jego głowie pojawiły się przebłyski jakichś wspomnień. On w dzieciństwie. On stojący nad grobem swojej siostry. On z Grindelwaldem. On wynajdujący dwanaście sposobów zastosowania smoczej krwi. On jako nauczyciel transmutacji. On pragnący władać całym światem. Jego fascynacja czarną magią. Ostatni rok… Dziwne uczucie pustki…
- Przyszliśmy pana zmienić – odezwał się wreszcie Herbert.
Dumbledore przestał się uśmiechać. Nie wiedział, o co im dokładnie chodzi.
- Ale o czym dokładnie mówicie? – spytał po chwili ciszy.
- To niech pan sobie przypomni – powiedział Chris. – Niech pan wysili umysł. Przecież jest pan najpotężniejszym czarodziejem obecnych czasów.
Dumbledore starał się wyłapać jakieś ukryte znaczenie w słowach Chrisa. Nie mógł jednak nic wychwycić, co nakierowałoby go w jakimś konkretnym kierunku. Sam doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w tym roku zachowywał się inaczej. Starał sobie wmawiać, że to dla większego dobra. Nie wiedział jednak, co kazało mu zachowywać się tak, a nie inaczej. Od dawna przecież nienawidził czarnej magii, a w tym roku użył jej już tak wiele razy, że sam nie był wstanie zliczyć, ile razy. Przemyślenia Dumbledore’a przerwało Wyciągnięcie różdżki przez Chrisa. Chłopak wycelował ją w dyrektora. Po chwili to samo zrobili dwaj pozostali przyjaciele. Wszyscy wycelowali różdżki w dyrektora i wypowiedzieli jakieś zaklęcie. Wokół niego rozbłysło wielokolorowe światło. Pochłonęło go w całości i w chwilę później, z dźwiękiem zasysanego powietrza Albus Dumbledore zniknął z gabinetu, przynajmniej tak się mogło wydawać. Dyrektor wciąż siedział na swoim miejscu. Musiał jedynie zmierzyć się ze swoją przeszłością, zaakceptować ją lub stwierdzić, że w tym czy innym przypadku można było podjąć inną decyzję i wrócić do teraźniejszości. Od samego urodzenia, poprzez zajmowanie się rodzeństwem w chwilach, gdy rodzice nie mogli, fascynacji czarnej magii i tym, co robił Gellert Grindelwald. Jego pragnienia posiadania Insygniów Śmierci, nauczanie w szkole magii i czarodziejstwa Hogwart, pobłażanie Huncwotom, nie zwracanie uwagi na to, że ich dowcipy często przekraczały pewne normy i były niebezpieczne, zbyt słabe naleganie na to, by James Potter uczynił jego strażnikiem tajemnicy ich domu. To, że nie wiedział, kto był tym strażnikiem… Tego nie dało się ani zaakceptować ani zapomnieć. Można było jedynie podjąć zupełnie inną decyzję. Przecież od samego początku wiedział, że Peter był szpiegiem. Wiedział i nic z tym nie zrobił. Może gdyby James powiedział mu, że to właśnie Pettigrew był jego strażnikiem, dałoby się go jeszcze naprostować… Dumbledore strzelił się w myślach w twarz. Zabolało tak, jakby ktoś zrobił to w rzeczywistości. Przecież znał Jamesa od jego pierwszego roku! Przecież obserwował ich świtę od samego początku. Mógł domyślić się, że to właśnie jego wybierze na strażnika. James zapewne myślał, że nikt o zdrowych zmysłach nie będzie podejrzewał Petera o to, że to właśnie on jest strażnikiem tajemnicy. James myślał słusznie, gdyż nikt o zdrowych zmysłach przecież nie spytał go, o adres domu Potterów. Dumbledore przecież wiedział, że Riddle jest szalony. No właśnie… Tom Riddle. Mógł zwrócić na niego jeszcze więcej uwagi w szkole… Mógł go baczniej obserwować… Mógł dostrzec to, że chłopak żyje bez miłości. Przecież wiedział, że ten mieszka w sierocińcu! Ciepło rozlało się w jego sercu. Powrócił więc do sprawy Huncwotów. Mógł nie odrzucać Lunatyka, który wcale nie był zdrajcą. Znowu ciepło. Mógł bardziej postarać się, by przeprowadzono normalny proces w sprawie Łapy… Mógł nie oddawać Harry’ego do Dursleyów! Wreszcie mógł przestać udawać, że nie widzi tego, jak młody Potter był traktowany w domu. Przecież widział to, że chłopak jest zbyt chudy jak na swój wiek. Widział to, że w wakacje chodził w ubraniach po swoim kuzynie. Widział, że jest bity i katowany w domu swojego wujostwa. Widział i nic z tym nie zrobił. Przecież wystawiał straże koło domu Dursleyów. Sam również czasem odwiedzał to miejsce. Wiedział, że niezbyt uważny szpieg nie mógł dostrzec nic podejrzanego. Od wielu lat upominał Petunię, by ta nie traktowała chłopca zbyt źle, a jeśli już ma zamiar to robić, to by robiła to tak, by nikt tego nie słyszał ani nie widział. Dumbledore miał nadzieję, że Harry jak najdłużej pozostanie w domu swojego wujostwa. Chciał utrzymać go jak najdłużej pod kontrolą. Ostatnie wydarzenia jednak zaowocowały zupełnie innym obrotem spraw. Dumbledore podjął decyzję. Musi sam zająć się edukacją chłopca, by ten był gotów zmierzyć się z Tym, którego imienia nie wolno wymawiać. Znów poczuł ciepło, które rozlewało się po jego ciele. To uczucie trwało dłużej, jednak po kilku chwilach przeszło. Dumbledore zastanowił się, co jeszcze powinien zrobić. Przypomniał sobie, co zrobił w święta. Ile czarnomagicznych urządzeń umieścił na Grimmauld Place. Wiedział że zrobił źle. Pustka, którą miał w głowie i uczucie przymusu powoli ustępowało. Mógł więc zdać sobie sprawę z tego, co robił. Przypomniał sobie, jak jakiś głos kazał mu to zrobić. Wiedział, że nie powinien tego robić i postanowił, że wkrótce zabierze te, które jeszcze tam pozostały. Znów to cudowne uczucie. Tym razem trwało ono dłużej. Od czubka głowy aż po palce stóp. Przyjemne ciepło rozlewało się po jego ciele. Wróciła mu również bystrość umysłu. Czuł, że może rozwiązać teraz nawet najbardziej skomplikowany problem. Cieszył się z tego, że już wszystko mu przeszło. Po chwili wspomnienia przemykające mu przed oczami zatrzymały się na nowych ludziach, czyli Baldauhrze i jego świcie. Nie żałował, że ich tu sprowadził. Cieszył się, że ma nowych sojuszników. Wiedział, że oni z pewnością pomogą mu w pokonaniu zła na świecie. Mieli oni co prawda swoje występki na przestrzeni wieków, o których opowiedział mu Baldauhr, jednak nie chciał zawracać sobie tym głowy. Wiedział, że jeśli zajdzie taka konieczność, będzie wstanie usunąć ich tam, skąd Huncwoci przyzwali ich wraz z nim. Nie miał jednak pojęcia, czy sam nie przypłaci tego życiem.
***
Herbert, Michael i Chris oraz reszta klasy siedzieli na lekcji transmutacji. Omawiali temat, który według Chrisa nie mógł się do niczego przydać. Michael i Herbert uważali podobnie, jednak Herbert mimo wszystko i tak rzucał zaklęcia, które podawała profesor McGonagall. Chris i Michael zaś siedzieli rozparci na swych krzesłach jak królowie na tronach. W pewnym momencie podeszła do nich McGonagall i wpatrując się w Chrisa i Michaela powiedziała:
- Zacznijcie ćwiczyć, albo będę zmuszona odjąć Gryffindorowi punkty, a dobrze wiecie, że nie chcę tego robić.
- No to niech pani odejmie – warknął Chris. – Ja nie mam zamiaru ćwiczyć tak bezużytecznego tematu.
McGonagall spojrzała na niego jak na idiotę, którego udawał od samego początku edukacji w tej szkole. Jej spojrzenie nie zrobiło wrażenia na Chrisie, który siedział i gapił się bezczelnie na McGonagall.
- Night! – warknęła McGonagall. – Ćwicz to zaklęcie!
- Nie! – odwarknął Chris. – Nie przyda mi się to w życiu. Ja nie Potter, co chce zostać aurorem. A zresztą i tak nim zostanę.
- Jeśli będziesz się tak zachowywał – powiedziała po chwili ciszy McGonagall – to na pewno nie będziesz żadnym aurorem. Szlaban o dwudziestej, dziś!
- Nie.
McGonagall odeszła od ławki, w której siedzieli Chris z Michaelem. Chris powrócił do grania w kulki z Michaelem. Przywoływali sobie z dormitorium glinę i rzucali nią w uczniów. Uczniowie nie zorientowali się, że zostają obrzucani czymkolwiek, gdyż na kulki rzucone było zaklęcie niewyczuwalności. Przyjaciele więc mogli bez przeszkód rzucać kulkami w uczniów. Po pół godzinie lekcji ich zachowanie zauważyła McGonagall. Zbliżyła się do ich ławki i właśnie w tej chwili oberwała kulką wprost w czoło. Chris i Michael zorientowali się, że nie zdążyli rzucić na kulki zaklęcie niewidzialności, które zakończyliby wraz z końcem lekcji. Minerwa McGonagall aż poczerwieniała ze złości. Wlepiła mordercze spojrzenie w Chrisa i Michaela i wrzasnęła:
- Idziemy do dyrektora!
Chris i Michael podnieśli się z krzeseł, stając niemalże na baczność przed wicedyrektorką. Chris podniósł dłoń i pokazał dyrektorce środkowy palec, zaś Michael pociągnął ją z bara i obaj przyjaciele wypadli z klasy głośno trzaskając drzwiami. Po kilku minutach szaleńczego biegu przez zamek do Hogwarckich wrót Chris powiedział:
- To było zajebiste!
- Taa – westchnął Michael. – Ale coś mi się wydaje, że w szkole to my już mamy się nie pokazywać.
- Aj tam – powiedział lekceważąco Chris. – Pamiętaj, że uratowaliśmy Dumbledore’a z rąk zła. Man na pewno się za nami wstawi.
Po chwili marszu Chris i Michael dotarli na obrzeża Hogsmeade. Po chwili dyskusji o miejscu, do którego mogliby się udać, postanowili teleportować się tam, gdzie Kiedyś powiedział im Potter, że mogą urządzić sobie Gwardię Dumbledore’a. Obrócili się i wylądowali przed zakamuflowanym domem numer 4 na Privet Drive. Weszli do środka i zapalili światło. Jak się okazało, prądu nikt nie odłączył. Michael udał się do kuchni by sprawdzić, czy jest ciepła woda. Okazało się, że nie muszą się o nic martwić. W lodówce znaleźli kilka konserw, które kupił ostatnio Potter, jak się tu pojawił. W salonie urządzone było miejsce, gdzie można było urządzić ewentualne lekcje, zaś w pokojach na pierwszym piętrze urządzone były sypialnie, oczywiście powiększone magicznie. Na drugim, całkowicie magicznym piętrze znajdowała się ogromna siłownia z orbitrekami, czterostanowiskowymi atlasami do ćwiczeń, ławeczkami, sztangami, hantlami, bieżniami, steperami i innymi. W drugim pomieszczeniu znajdowały się szatnie z prysznicami. Na ścianach zaś wisiały obrazy przedstawiające pakujących mężczyzn. Jeden z nich przedstawiał nawet Harry’ego, rozciągniętego na ławeczce z sztangą wyciągniętą ku górze, na wyprostowanych ramionach. Michael zszedł na dół i odnalazł Chrisa, który raczył się wybornym Bordeaux rocznik 90. Podszedł do niego i uśmiechnął się. Po chwili Chris chwycił leżącą na blacie gazetę. Na jej pierwszej stronie artykuł głosił:
„Zamordowano rodzinę Dursleyów”.
- Skąd Ty to znalazłeś? – spytał Michael.
- A o – mruknął Chris. – Leżało sobie tutaj. A to wino stało w szafce.
- To daj trochę – poprosił Michael.
Chris odkręcił butelkę i wyciągając szklankę z szafki przelał mu sporo jej zawartości. Podał szklankę przyjacielowi i obaj napili się zdrowy łyk. Po chwili milczenia Chris podniósł się i rzekł:
- Idę do salonu. Może obejrzę sobie jakieś newsy w tv…
- To ja też – odparł Michael. – Nie będę tu przecież siedział sam.
Przyjaciele poszli do salonu, a potem przeszli przez drzwi, ukryte za zasłoną w miejscu, gdzie niegdyś znajdowało się okno. Znaleźli się w dawnym salonie państwa Dursleyów. Chris włączył telewizor i usiadł na kanapie. Po chwili dołączył do niego Michael. Przyjaciele wgapili się w ekran i oglądali wiadomości, w których oczywiście nie było nic sensownego, oczywiście nic sensownego dla nich. Po jednych wiadomościach rozpoczęły się drugie, gdyż przyjaciele włączyli kanał informacyjny. Po kilku nic nie wnoszących serwisach informacyjnych Chris wyszedł na chwilę, a po chwili wrócił z dwoma piwami. Podał jedno Michaelowi i spytał:
- Nie sądzisz, że przydałoby się zawiadomić Pottera, że tu jesteśmy?
- Daj spokój – mruknął lekceważąco Michael. – I tak go to nie obejdzie. A zresztą może o tym powiadomić nauczycieli.
- No co ty! – fuknął Chris. – Myślisz, że Potter, który był torturowany przez tego i owego będzie chciał, by nas wywalono ze szkoły? Teraz możemy zająć się sami wiemy czym… Zresztą Potter nie jest królem świata…
Nagle w salonie domu zmarłych państwa Dursleyów zmaterializował się zdenerwowany Harry. Ujrzawszy Chrisa i Michaela uspokoił się nieco. Przyjaciele jednak zauważyli, że ten nie ma brwi. Chłopak usiadł obok nich na kanapie, wziąwszy zaś butelkę piwa Chrisa pociągnął z niej potężny łyk i powiedział:
- Już cała szkoła was szuka, wariaty.
Chris uśmiechnął się do niego i poklepał go mocno po ramieniu mówiąc:
- No, jeszcze będzie z ciebie dobry człowiek.
- Sam się tu teleportowałeś? – spytał Michael.
- Tia – potwierdził Harry. – Na ostatniej lekcji udało mi się teleportować, więc spróbowałem na dłuższy dystans i oto jestem.
- No to teraz cały świat stoi przed nami otworem – stwierdził Chris wyrywając Harry’emu swoją w połowie opróżnioną butelkę Portera i upijając z niej potężny łyk. – Teraz możemy wziąć się za poszukiwanie sami wiecie czego, a potem możemy wziąć się za porządne trenowanie Pottera.
- Dlaczego wy niby mielibyście mnie trenować? – spytał Harry gapiąc się na Chrisa szeroko otwartymi oczami. – Z tego co pamiętam, to ja rok temu prowadziłem GD, a nie wy.
- A kto ci pomagał? – spytał Chris. – Kto pomagał wymyślać tematy zajęć, kto pomagał zapanować nad zgrają pustogłowych idiotów?
- No dobra – ustąpił niechętnie Harry. – Ale to był głównie mój pomysł.
- Chyba Hermiony – powiedział Michael. – Zresztą nie gadajmy teraz o tym.
Harry poszedł po jeszcze trzy piwa. Przyjaciele spędzili miły wieczór siedząc na kanapie, gapiąc się w telewizor, żartując i popijając piwo.
***
Harry teleportował się do Hogsmeade tuż po dwunastej w nocy. Cicho otworzył drzwi do wrzeszczącej chaty i znalazł pomieszczenie, w którym można było przejść na błonia. Przecisnął się przez tunel i popędził tak szybko, jak tylko mógł. Po chwili wydostał się spod wierzby i ruszył biegiem w kierunku wrót Hogwartu. Stuknął w nie różdżką, a te z głośnym skrzypieniem otworzyły się, umożliwiając mu wejście do środka. Wszedł cicho do sali wejściowej i pociągnął do siebie wrota, które z wielkim hukiem zamknęły się. Dźwięk zatrzaskujących się wrót zamkowych potoczył się po korytarzach, cichnąc w oddali. Harry przełknął nerwowo ślinę, po czym ruszył pędem do pokoju wspólnego Gryffindoru. Miał niesamowite szczęście. Nie spotkał nikogo na korytarzach. W pewnym momencie zobaczył kotkę woźnego, Pani Norris, toteż pobiegł jeszcze szybciej. W pokoju wspólnym zobaczył czekającą na niego Ginny. Zdziwiło go to trochę, gdyż doskonale pamiętał, że jeszcze wczoraj leżała w skrzydle szpitalnym. Podszedł do niej cicho aczkolwiek tak, by widziała go i słyszała. Nie chciał jej przestraszyć. Usiadł obok niej i czekał. Zdziwił się lekko, gdy dziewczyna bez wahania położyła mu głowę na ramieniu. Potter objął ją delikatnie i oboje siedzieli tak pogrążeni w swoich myślach. Po jakimś czasie, Harry nie wiedział jak długim, Ginny wreszcie przerwała ciszę pytając:
- Znalazłeś ich?
- Tia – mruknął Harry siadając nieco wygodniej.
- I gdzie są? – dopytywała Ginny.
- Tam, gdzie będą bezpieczni – odparł Harry.
- To znaczy?
Harry zaczął coś podejrzewać. Szybko wyciągnął różdżkę z kieszeni i unieruchomił niby Ginny. Rzucił na pokój wspólny zaklęcia ciszy i dopiero powiedział:
- Po co się pod nią podszywasz?
- Bo chcę wiedzieć, gdzie jest Michael! – wybuchła dziewczyna. – Wiedziałam, że Ginny powiedziałbyś wszystko, dlatego postanowiłam spróbować szczęścia.
- No to będziemy musieli poczekać godzinę – powiedział Harry odsuwając bezwładne ciało dziewczyny od siebie.
- Ej no – mruknęła niepocieszona. – Było tak miło.
Harry uderzył ją delikatnie w ramię, śmiejąc się cicho. Wiedział, że Kate tak naprawdę żartuje sobie i nie ma żadnych planów wobec niego. Cieszył się z tego, gdyż doskonale zdążył ją poznać. Byli dobrymi przyjaciółmi od długiego czasu. Wiedział, że dla Kate najważniejszy był Michael, jednak ta przez ostatnie kilka miesięcy wolała uganiać się za innymi chłopakami, by rozkochać ich w sobie, a potem zostawić z mętlikiem w głowie. Bo przecież mówiła im, że ich kocha, że są dla niej najważniejsi w życiu, a tak naprawdę w głębi serca, dobrze schowanego i zabunkrowanego innymi uczuciami Kate nosiła tego jednego chłopaka, który na pewno nie był żadnym z tych, z którymi umawiała się w ostatnim czasie. Harry nie zauważył, gdy minęła godzina i ciało Kate zaczęło się zmieniać. Zrobiło się nieco mniejsze, a włosy i oczy zmieniły kolor. Harry wolał nie sprawdzać, co jeszcze różni Kate od Ginny. Był jednak dojrzewającym chłopakiem, toteż nie zdołał się powstrzymać od ukradkowego przejechania po niej wzrokiem. Kate nie byłaby sobą, gdyby nie zauważyła tego gestu. Uśmiechnęła się psotnie do niego. Harry zdjął zaklęcie, toteż dziewczyna założyła nogę na nogę i powróciła do sprawy, w której tu była.
- To jak? – spytała cicho. – Nikomu nie powiem.
Harry nachylił się do niej delikatnie, przypadkowo wciągając zapach dziewczyny. Aż zakręciło mu się w głowie z wrażeń, które dostarczyły mu jej perfumy. Po chwili otrząsnął się i szepnął jej do ucha:
- Tam, gdzie będą bezpieczni.
Kate spojrzała na Harry’ego ze wściekłością. Uderzyła go pięścią w ramię krzycząc:
- Mów! Muszę do nich iść!
- Po co? – spytał Harry.
- A co będą jeść? Dziewczyna taka jak ja przynajmniej umie gotować… Przynajmniej tak mi się wydaje.
Harry uśmiechnął się z politowaniem.
- Mają konserwy.
- Ty chyba zwariowałeś! – oburzyła się dziewczyna. – Masz zamiar karmić ich tylko konserwami? Ty jesteś jakiś nienormalny!
- Ależ spokojnie – powiedział cicho Harry obejmując ramię dziewczyny, a drugą ręką głaszcząc ją po włosach. – Nie ma się czym denerwować. Są bezpieczni, w tamtym miejscu nikt ich nie znajdzie, mają konserwki do jedzonka i łóżeczka do spanka…
- Nie wkurzaj mnie! – krzyknęła. – Doskonale wiesz, że nie lubię, jak tak robisz! I zabieraj tę łapę z moich włosów!
- Oj oj – cmoknął Harry. – Chyba nie dowiemy się, gdzie też przebywają Michael i Chris. Nie sądzisz?
Uśmiechnął się i spojrzał na Kate, przybliżając się do niej jeszcze raz. Postanowił powiedzieć jej, gdzie są Michael i Chris. Wiedział, że u niej ten sekret będzie bezpieczny.
- No chyba, że to kolejny spisek – podpowiedział mu natrętny głosik w głowie.
„Zamknij się – pomyślał”.
Nie mógł się jednak skupić. Przez ten zapach zapomniał, co chciał powiedzieć. Kate chyba domyśliła się, z czym boryka się Harry, gdyż strzeliła go z liścia i Potter momentalnie otrzeźwiał. Spojrzał na nią z wyrzutem i jęknął:
- Musiałaś tak mocno?
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, patrząc prosząco na Harry’ego. Harry nachylił się i nie oddychając powiedział:
- Dawny dom mojego zamordowanego wujostwa.
Dziewczyna z piskiem rzuciła mu się na szyję i pocałowała w oba policzki. Po chwili zarumieniła się, gdy doszło do niej to, co zrobiła. Odskoczyła od niego jak oparzona i rzuciła się do obrazu Grubej Damy.
- A z kim się teleportujesz! – krzyknął za nią Harry. – Chyba jeszcze nie udało ci się to ani razu!
Kate zatrzymała się wpół kroku i spojrzała prosząco na Harry’ego. Postanowił więc jej pomóc. Ruszył w jej kierunku, a gdy się z nią zrównał, dziewczyna puściła się pędem przez zamkowe korytarze. Po chwili byli na trzecim piętrze, skąd mogli wydostać się do Miodowego Królestwa. Po przedostaniu się na miejsce Kate chwyciła Harry’ego za ramię, po czym oboje zniknęli z głośnym trzaskiem. Po wylądowaniu na miejscu, Harry i Kate ujrzeli widok, który już nie zrobił na nich wrażenia, jednak na przeciętnym nastolatku ten widok wywarłby zapewne dość negatywne wrażenie. Chris i Michael leżeli pijani na podłodze obok kanapy, na której przecież z powodzeniem mogliby się zmieścić obaj. Obok Chrisa leżała pusta butelka po piwie, zaś obok Michaela jednogramowa, oczywiście pusta paczuszka po haszyszu.
- On tak zawsze, jak mnie nie ma z nim? – spytała lekko poddenerwowana Kate.
- Bywało gorzej – odparł Harry. – We trzej potrafili iść do Londynu, nawalić się w trzy dupy i wrócić tak do Hogwartu. Całe szczęście, że zazwyczaj prosili mnie, bym sprawdzał na mapie, czy akurat któryś z nich nie wtoczył się do zamku.
- Jakby zauważyła ich McGonagall – mruknęła Kate szturchając Michaela. – Zostaliby wyrzuceni jak nic.
- Aj tam – mruknął lekceważąco Harry. – Dumbledore by się za nimi wstawił.
Michael poszturchiwany przez Kate obudził się wreszcie i utkwił w dziewczynie mętne spojrzenie. Jego mózg musiał przyswoić sobie to, co widzi. Gdy już to się stało, momentalnie otrzeźwiał i wydukał:
- Ty tutaj…
- Ty debilu! – wrzasnęła Kate uderzając Michaela z liścia w twarz. – Wiesz, jak ja się martwiłam!
Po chwili zorientowała się, co powiedziała i zaczerwieniła się. Nie zaprzestała jednak swej tyrady i wrzeszczała dalej:
- I co ci to daje! Ćpasz, chlasz i nie wiadomo co jeszcze! I myślisz, że osiągniesz coś w życiu w ten sposób?
- Bo nie mogę o tobie zapomnieć! – ryknął Michael podnosząc się na nogi. – O tym, jak byłem z Tobą szczęśliwy, o tym jak mnie rzuciłaś i o tym, że miałaś tylu innych, a ja wciąż nie mogę o tobie zapomnieć! Co niby masz w sobie takiego, że niszczysz mnie, gdy Cię nie ma!
Harry zauważył, że Chris również się obudził i ogląda z zaciekawieniem rozgrywającą się na ich oczach kłótnię.
- I myślisz, że jak będziesz ćpać i chlać, to zwrócę na Ciebie uwagę?! I tak cie kocham, kretynie jeden! Niech to wreszcie dotrze do tego twojego zakutego łba!
Michael cofnął się i spojrzał na nią z przerażeniem w oczach. Jednak po chwili podszedł do niej i delikatnie ją objął. Doskonale widział rumieńce na jej twarzy. Wiedział, że dziewczyna nie rzucałaby takich słów na wiatr. Pamiętał o jej podbojach, jednak widział w jej oczach, że mówiła prawdę. Harry chwycił Chrisa za ramię. Obaj poszli do kuchni, by opić początek związku Kate i Michaela.
Harry Potter - Nieprawdopodobna historia
Syriusz nie zginął. W świecie czarodziejów pojawiają się nowi ludzie, o których nikt nic nie wie. Dumbledore dokonuje przełomowego odkrycia.
przetłumacz
niedziela, 7 maja 2017
niedziela, 23 kwietnia 2017
33. Bellatrix
Albus Dumbledore siedział w swoim gabinecie, przeglądając i wypełniając papiery, które zgromadziły się podczas jego nieobecności. Zastanawiał się, jak odzyskać zaufanie wszystkich nauczycieli po tym, co zrobił w grudniu. Wiedział, że od tamtego wydarzenia minęło już wiele czasu, jednak jego podwładni wcale nie zmienili stosunków do niego. Nie chcieli przebywać z nim w jednym pomieszczeniu dłużej, niż to konieczne. Gdy zjawiał się w wielkiej sali, by w spokoju zjeść śniadanie, większość kadry pedagogicznej starała się jak najszybciej opuścić pomieszczenie. Dumbledore nie wiedział, co takiego zrobił. Wiedział, że to co zrobił nie było najmądrzejsze, jednak chciał, by wszystkim było dobrze. Starał się jak tylko mógł, by w zakonie ani w szkole nie powstały żadne rozłamy wśród uczniów lub kadry pedagogicznej, jednak swym czynem ze świąt spowodował właśnie coś takiego. Jedyną osobą, która nie była do niego nastawiona negatywnie, była oczywiście jego zastępczyni, a także opiekunka Gryffindoru, Minerwa McGonagall. Cieszył się, że chociaż ją miał po swojej stronie. Bez niej Albus nie wiedziałby, co ma począć. Znał ją od wielu lat. Sam przecież nauczał ją transmutacji, gdy ta jeszcze była młoda. Gdy skończyła szkołę i zatrudniła się w Hogwarcie jako nauczycielka transmutacji zaprzyjaźnili się. Potem Minerwa została jego zastępczynią. Nie wykluczone, że po jego śmierci to ona zajmie jego miejsce. Dumbledore wiedział, że już niedługo zginie. Nie bał się śmierci. Przecież śmierć to początek nowej przygody. Jednak jakaś część jego jestestwa nie chciała umierać. Żył na tym świecie, miał kilku przyjaciół, był potrzebny Harry’emu, a także innym czarodziejom do pokonania Lorda Voldemorta. Nie wątpił w to, że Harry doskonale poradzi sobie bez niego, jednak chłopak był jeszcze młody i trzeba nakierować go odpowiednio, by nie błądził tak, jak niegdyś on. Musiał również zadbać o to, by Potter nie dał się omamić czarnej magii. Sam jej używał, ale to zupełnie co innego. Albus był już starym człowiekiem, który podjął się wielu niemożliwych do zrealizowania rzeczy. Chciał doprowadzić wszystkie sprawy do końca, a potem mógł już umrzeć. Nawet nie zastanawiał się, co będzie robił po pokonaniu Lorda Voldemorta, o ile dożyje tego momentu. Chciał świętować oswobodzenie świata czarodziei z niebezpieczeństwa. Chciał schwytać śmierciożerców i raz na zawsze zamknąć ich w Askabanie. Niestety nie mógł tego zrobić. Musiał kierować jedną z najlepszych placówek magicznych na całym świecie. Najbardziej w swojej pracy nie lubił papierkowej roboty. Strasznie go to nużyło i cieszył się, że choć część tego morze zrzucić na swą zastępczynię. Przetarł oczy i westchnął ciężko. Zamknął teczkę i odłożył ją na biurko, po czym splótł dłonie i oparł brodę na czubkach palców. Fawkes zaśpiewał jakąś wesołą, pokrzepiającą pieśń. W serce Dumbledore’a wstąpiła nowa nadzieja. Poczuł, jak ciepło wypełnia całe jego ciało. Gdy Fawkes skończył, Dumbledore wpadł na znakomity pomysł. Postanowił podjąć próbę odbicia Harry’ego i Ginny z rąk Toma Riddle’a. Wyszedł z gabinetu po czym udał się do siedziby Toma.
***
Aportował się na pustkowiu. Szybko jednak wyciągnął różdżkę, rozwiewając iluzję. Przed nim ukazał się tak dobrze znany dom Toma Riddle’a. Dumbledore spokojnym krokiem podszedł do drzwi, po czym wszedł do środka. Już od samego wejścia usłyszał przeraźliwe wrzaski kogoś torturowanego. Udał się w kierunku dźwięku i wszedł do wężowej sali. To, co zobaczył nie poruszyło go ani trochę. U stóp Lorda Voldemorta wił się torturowany Lucjusz Malfoy. Śmierciożercy, którzy znowu uciekli z Askabanu przy pomocy Riddle’a stali w półokręgu wpatrując się beznamiętnie w scenę rozgrywającą się przed ich oczami. Riddle zauważył Dumbledore’a, więc zakończył zaklęcie i podszedł do niego.
- Co cię tu sprowadza, starcze? – odezwał się Riddle.
- Myślę – odparł Dumbledore – że doskonale wiesz, po co, czy raczej po kogo tu przybywam.
Riddle roześmiał się złowieszczo. Spojrzał na Dumbledore’a z ciekawością i powiedział:
- Myślę, że twój Złoty Chłopiec już nigdy nie będzie taki, jak wcześniej. Zresztą zabiłem go właśnie przed chwilą, więc mogę oddać ci ciało, jeśli chcesz. Ta młoda przyjaciółka Pottera może mi się jeszcze do czegoś przydać, więc jej nie dostaniesz.
- Oh Tom – powiedział Albus. – Myślę, że oddasz mi dwójkę moich uczniów i to nie podlega dyskusji.
Albus wyciągnął różdżkę z połów swego podróżnego płaszcza, po czym jednym, sprawnym zaklęciem imperio podporządkował sobie wolę Toma Riddle’a. Czarnoksiężnik wbrew swojej woli zaprowadził Albusa do celi, w której znajdowali się porwani uczniowie, czy raczej jedna żyjąca uczennica i jeden nieżywy, przynajmniej do tego momentu uczeń. Po dojściu na miejsce Dumbledore dostrzegł unoszący się nad czołem Harry’ego kryształ, błyskający nieregularnie niebieskim światłem. Po chwili kryształ opadł na czoło chłopaka, całkowicie zakrywając bliznę. Na chwilę rozbłysł jaśniejszym światłem, po czym uniósł się i wysłał niebieski promień, który wniknął w serce chłopaka. Potter poderwał się z podłogi i jęknął głośno, po czym ponownie na nią opadł. Ginny doskoczyła do krat, ze zdziwieniem wpatrując się w Voldemorta, który patrzył na nią pustymi, czerwonymi oczami. Albus otworzył zaklęciem kraty, po czym wylewitował dwójkę uczniów poza celę. Z głośnym trzaskiem zamknął celę, po czym rozkazał Voldemortowi wyprowadzić ich z siedziby. Udali się z powrotem do wężowej sali. Dumbledore zakończył zaklęcie imperio. Voldemort spojrzał na niego ze wściekłością, jednak nie zaprotestował. Albusa lekko to zaskoczyło, jednak nie dał po sobie tego poznać. Szybko opuścił dwór Voldemorta, teleportując się wraz z uczniami do swojego gabinetu. Przetransportował ich do skrzydła szpitalnego. Wezwał panią Pomfrey, która zaraz zakrzątnęła się przy pacjentach. Ginny jednak nie dała jej się do siebie zbliżyć. Dumbledore więc musiał interweniować.
- Panno Weasley – powiedział cicho. – Jest pani w bezpiecznym miejscu. Nic już pani nie grozi.
Ginny niechętnie pozwoliła się zbadać. Nie była ona w najlepszym stanie. Dumbledore wiedział to, gdy ją zobaczył. Pielęgniarka jednak musiała być pewna. Przywołała skądś stos fiolek z różnej maści eliksirami i postawiła je na stoliczku przy łóżku Ginny.
- Musisz je wziąć – powiedziała spokojnie. – One pomogą ci wrócić do zdrowia.
Ginny sięgnęła po fiolki wypijając jedną po drugiej. Albus uśmiechnął się do niej ciepło. Ginny spojrzała na niego z wdzięcznością, po czym wypiła ostatnią fiolkę. Był to eliksir bezsennego snu. W chwilę później dziewczyna smacznie spała. Dumbledore zaś zajął się Harrym. Z tego, co zauważył, jego życiu nie zagrażało już niebezpieczeństwo. Zbadał również bliznę Harry’ego. Z zadowoleniem odnotował, że cząstka duszy Toma znajduje się na swoim miejscu.
***
Nadszedł luty, a z tym miesiącem również lekcje teleportacji,na które zapisali się wszyscy Huncwoci. Pierwsza lekcja teleportacji miała odbyć się na błoniach, jednakże ze względu na złą pogodę przeniesiono ją do wielkiej sali, z której Dumbledore zdjął zaklęcie antydeportacyjne. Nie można jednak było deportować się poza wielką salę, ani spoza wielkiej sali do niej. Huncwotów niezmiernie cieszyły zbliżające się lekcje. Gdy nauczą się teleportacji, to już nic nie zatrzyma ich w zamku. Będą mogli wyruszyć na podbój świata. Przyjaciele weszli do wielkiej sali, w której zgromadzili się wszyscy ci, którzy zapisali się na lekcje. Ominęli gromadę Ślizgonów, nie zapominając o potrąceniu niektórych z nich, jak np. Riddle czy Crabbe lub Goyle. Zajęli najbardziej oddalone od wejścia miejsca i czekali na instruktora, który już za chwilę miał się pojawić. Do wielkiej sali wszedł niski człowieczek o rzadkich, postrzępionych włosach i przezroczystych rzęsach. Przyjaciele zastanawiali się, czy jego budowa nie była przypadkiem spowodowana częstymi deportacjami i aportacjami. Nauczyciele zarządzili ciszę, a gdy wszyscy zamilkli, nawet rozchichotane dziewczyny, które myślały tylko o jednym, człowieczek rozpoczął przemowę.
- Dzień dobry – odezwał się piskliwym głosem. – Nazywam się Wilkie Twycross i przez najbliższe kilkanaście tygodni będę waszym ministerialnym nauczycielem teleportacji.
Człowieczek został powitany gromkimi oklaskami ze strony Hogwartczyków. Uśmiechnął się lekko i po chwili kontynuował:
- Czy ktoś z was wie, na czym polega teleportowanie się?
Harry Potter, który wyzdrowiał do tego stopnia, że mógł uczestniczyć w lekcjach podniósł rękę do góry. Nie był jedyną osobą, która to zrobiła, jednak Twycross właśnie jego zapytał:
- Tak, panie…
- Potter – odezwał się Harry.
- Tak, panie Potter?
- Teleportacja polega na przeniesieniu się z miejsca na miejsce – odpowiedział Harry.
- Zgadza się! – ucieszył się Wilkie. – Czy powiesz nam coś jeszcze, Harry?
- Istnieją zaklęcia, dzięki którym pewne miejsca są chronione przed teleportacją – kontynuował Potter. – Na przykład w Hogwarcie nie można się teleportować, z wyjątkiem skrzatów, których teleportacja wygląda nieco inaczej.
- Znakomicie, znakomicie! – uśmiechnął się Twycross. – Tak więc, jak powiedział pan Potter, teleportacja jest przeniesieniem się z miejsca na miejsce. Aby się teleportować, musicie skupić się na celu – mężczyzna machnął różdżką, a przed każdym pojawiły się okrągłe obręcze – woli, by znaleźć się u celu. Potem należy obrócić się w miejscu, ale z namysłem i dopiero wtedy, gdy powiem trzy!
Nikt nie spodziewał się, że każą im teleportować się tak szybko. Huncwoci jednak byli zadowoleni. Byli zdolnymi uczniami, toteż mieli nadzieję, że uda im się teleportować już na pierwszej lekcji. Utkwili więc spojrzenia w podłodze we wnętrzach ich obręczy, skupili się jak tylko mogli i czekali, aż Twycross zacznie odliczać.
- Raz… dwa… Trzy!
Wszyscy uczniowie w wielkiej sali obrócili się w miejscu. Niektórzy z nich prawie się przewrócili, a wśród tych osób był Harry, któremu nie udało się teleportować ani o milimetr. Huncwotom również nie poszło lepiej z wyjątkiem tego, że żaden z nich się nie przewrócił. Twycross wcale nie był zaskoczony tym, że nikomu się nie udało.
- Ależ to nic takiego! – zawołał, przekrzykując gwar panujący w wielkiej sali. – Próbujcie dalej. Pamiętajcie, Cel, wola i namysł! c-wu-en!
Kilka uczniów obróciło się ponownie, jednak i tym razem nikomu nie udało się teleportować. Wilkie był jednak niezrażony niepowodzeniami uczniów. Przechadzał się po wielkiej sali z majestatycznie uniesioną głową i poprawiał uczniów, gdy ci robili coś źle. Gdy przechodził obok Huncwotów, Chris powiedział tak, że Twycross musiał to usłyszeć:
- Cholernie wielkie niepowodzenie.
Nie tylko Twycross to usłyszał. W kierunku Chrisa z groźną miną szła profesor McGonagall. Chris ryknął jak ranione zwierze i obrócił się w miejscu, z głośnym hukiem teleportując się do wnętrza swej obręczy. McGonagall na ten popis dopiero co nabytych umiejętności opadła szczęka. Odpuściła więc sobie szlaban Chrisa i odeszła na swoje poprzednie miejsce. Chris zaśmiał się jak szalony i skupił się. Po chwili z nieco cichszym dźwiękiem teleportował się za plecy Herberta.
- Bu! – wrzasnął.
Herbert rozpostarł ramiona jak skrzydła i obrócił się, znikając na drugim końcu wielkiej sali. Niestety miał to nieszczęście, że w miejscu, w którym się aportował przechodził ich nauczyciel. Herbert nie zdążył nic zrobić i wpadł na człowieczka. Mężczyzna upadł na ziemię. Po chwili podniósł się, rozmasowując stłuczone miejsce. Uśmiechnął się do Herberta i powiedział:
- Za słabo skupiasz się na celu, mój przyjacielu. Spróbuj jeszcze raz.
Po czym odszedł, zostawiając Herberta samemu sobie. Herbert nie zastanawiając się dłużej teleportował się. Tym razem trafił idealnie do swojej obręczy. Chris zaklaskał zadowolony.
- No – odezwał się. – To teraz jeszcze nasz kochany Michael, któremu coś dzisiaj nie wychodzi!
Michael spojrzał na niego ze wściekłością i obrócił się w miejscu. Zniknął z głośnym hukiem, by z wrzaskiem aportować się obok Chrisa. Niestety, nie udało mu się teleportować w całości. Jego prawa noga i ucho zostały na swoim miejscu.
- Ależ nic się nie stało! – roześmiał się Twycross. – Rozszczepienie czasem się zdarza. Za chwilę poskładamy waszego przyjaciela do kupy.
W stronę Michaela udała się pani Pomfrey, Twycross oraz opiekunka domu, Minerwa McGonagall. Po kilku machnięciach różdżką Michael był cały i zdrów.
- nie zrażajcie się tym, moi kochani! – zawołał oddelegowany z ministerstwa człowiek. – Takie coś zdarza się nawet najlepszym! Spróbujcie jeszcze raz! Raz… dwa… trzy!
Rozszczepienie przydarzyło się jeszcze Susan Bones. Pani Pomfrey szybko do niej podbiegła, po czym wykonała dokładnie te same czynności, co wcześniej z Michaelem. Do końca dzisiejszej lekcji już nikomu nie udało się teleportować. Hermiona twierdziła, że była już tego bliska.
- Skąd o tym wiesz? – spytał Chris uśmiechając się złośliwie. – Czyżby panna „Wiem To Wszystko” Nauczyła się z książek, jakie mogą być sposoby rozpoznawania na „prawie” udaną teleportację?
Hermiona obdarzyła go jednym z repertuaru swych wściekłych spojrzeń, po czym uniosła głowę wysoko i odeszła w swoją stronę. Przyjaciele zaś udali się na błonia. Przeszli tunelem pod Wierzbą Bijącą do Nawiedzonej Chaty.
- To gdzie teraz, moi przyjaciele? – spytał Herbert. – Cały świat stoi przecież przed nami otworem!
- Proponowałbym najpierw na parter – powiedział cicho Michael. – Nie chciałbym, żebyśmy teleportowali się gdzieś, sami nie wiedząc gdzie, a potem żebyśmy nie mogli się odnaleźć.
- Niech ci będzie, nasz zdrowy rozsądku – powiedział z drwiną Chris. – Teleportujemy się na parter, ale przed chatą. Co wy na to?
Wszyscy zgodzili się i już po chwili trójka przyjaciół zniknęła, by pojawić się przed Wrzeszczącą Chatą.
***
Aportowali się nieopodal dziurawego kotła. Deportowali się więc ponownie, by trafić do ministerstwa magii. Niestety bariery antyteleportacyjne nałożone na ministerstwo magii uniemożliwiły im ten manewr, toteż wylądowali przed obdrapaną budką telefoniczną. Przyjaciele weszli do środka.
- Jaki jest ten numer aktywujący to ustrojstwo? – spytał Chris.
- 62442 bodajże – odparł Michael. – Ale jak coś to nie jestem pewien.
Chris wykręcił numer na archaicznym telefonie i nagle jakiś kobiecy głos odezwał się:
- Witamy w ministerstwie magii. Prosimy przedstawić się i powiedzieć, w jakiej sprawie przybywasz.
- Christopher Night, Herbert Backfield i Michael Middleton, sprawa włamania do gabinetu ministra – powiedział Chris.
- Prosimy okazać różdżki do stanowiska kontroli w atrium – odezwał się ponownie głos.
Budka ruszyła w dół. Po dojechaniu na miejsce głos oznajmił:
- Ministerstwo życzy państwu miłego dnia.
- Na wzajem, stara prukwo – warknął Herbert i przecisnął się do drzwi. – Uff, wreszcie poza tym klaustrofobicznym miejscem.
- Co tak narzekasz, stary? – spytał Chris z uśmiechem na twarzy. – Uświadom to sobie, człeniu, że zaraz włamiemy się do gabinetu mojego ukochanego braciaka i pozyskamy licencję na teleportację!
- No dobra już, dobra – uciął Michael. – Przestańcie się teraz kłócić, bo nie czas na to.
- Dobrze już, nasz zdrowy rozsądku – zaszydził Chris. – Dałbyś sobie nieco na luz, młody
- Jestem starszy od Ciebie.
- Ojej, kilka miesięcy – odrzekł Chris. – Ale jesteśmy na jednym roczniku, więc nie możesz się tym tak przechwalać.
- Dajcie już spokój – odezwał się Herbert. – Zaraz będziemy mieli licencję!
Przyjaciele dopadli do stojącej windy i wsiedli do niej. Chris nacisnął guzik z cyfrą 1 i winda bezgłośnie ruszyła, by po sekundzie zatrzymać się na pierwszym piętrze. Wtedy ten sam kobiecy głos, co w budce telefonicznej oznajmił:
- Piętro pierwsze, gabinet ministra magii.
- Stul mordę, dziwko – powiedział Herbert. – Nikt cię tu nie słucha.
Winda z wielką prędkością ruszyła w dół. Przyjaciele złapali się rączek przy ścianach, by nie wyrzuciło ich pod sufit. Herbert zapatrzył się w głośnik umieszczony pod sufitem i po chwili wyciągając różdżkę powiedział:
- Finite Illusio
Winda zatrzymała się ze zgrzytem, a przyjaciele czym prędzej wyszli z niej, by znów nie przydarzyło im się coś takiego, jak wcześniej. Wszyscy trzej skierowali się do drzwi gabinetu ministra magii. Chris nawet nie trudził się pukaniem, bezpardonowo waląc w drzwi barkiem. Drzwi otworzyły się z hukiem, a Chris niemalże się przewrócił. Nie wiedział przecież, że te drzwi mają taki słaby zamek. Zaraz za progiem przywitało go chłodne spojrzenie jego brata, a także ministra magii w jednej osobie, czyli Gregory’ego Nighta. Mężczyzna siedział za biurkiem zawalonym papierzyskami. Przed chwilą przeglądał raport swojego starszego podsekretarza, Percy’ego Weasleya na temat populacji czarodziejów na świecie. Teraz jednak wpatrywał się w przyjaciół z doskonale obojętną miną.
- Co was do mnie sprowadza, panowie – zapytał doskonale obojętnym tonem. – Jeśli to coś błahego, to nie mam teraz czasu. Jak widzicie praca ministra nie jest wcale tak piękna. Muszę siedzieć nad papierkami, zamiast poruszać się w terenie i łapać czarnoksiężników.
- A to, mój drogi bracie – rzekł Chris teleportując się przed nosem ministra – że przyszliśmy prosić cię o nasze licencję teleportacji.
Do Chrisa dołączył Herbert, a po chwili również Michael. Trzej przyjaciele teleportowali się niemalże bezgłośnie.
- NO cóż – odezwał się Gregory. – Umiecie teleportować się na współrzędne?
- Nigdy nie próbowaliśmy – odpowiedział za wszystkich Chris. – Ale myślę, że myśląc o współrzędnych zamiast miejsca docelowego, to znaczy jego wyobrażenia to wcale nie byłoby takie trudne.
- Zgadza się – odpowiedział Minister. – Nie jest to trudne. No dobra, wypiszę wam te licencje, ale to za chwilę.
- Bo co? – spytał Chris.
- Bo najpierw chcę sprawdzić, czy teleportujecie się na współrzędne. – odparł Gregory. – nie mam zamiaru mieć was na sumieniu.
To powiedziawszy Gregory położył na biurku kartkę ze współrzędnymi, po czym zniknął z trzaskiem. Chris wziął kartkę w dłonie, a przeczytawszy współrzędne dał je pozostałym mówiąc:
- No, to spotykamy się na miejscu.
Po czym zniknął z równie głośnym trzaskiem, co jego starszy brat. Po chwili jego dwaj przyjaciele dołączyli do niego i jego brata.
- No dobra – odezwał się minister. – Widzę, że jesteście zdolnymi uczniami i mój urzędnik, którego wysłałem do Hogwartu całkiem nie źle was nauczył. Mogę wam już przepisać te licencje. Widzimy się u mnie w gabinecie.
Gregory obrócił się i zniknął z trzaskiem. Przyjaciele po chwili zrobili to samo, aportując się przed dobrze im znaną obdrapaną budką telefoniczną. Weszli do środka i Herbert wykręcił dobrze im znany numer. Po chwili ruszyli na dół. W chwilę później przyjaciele znaleźli się w gabinecie ministra. Tam ujrzeli Gregory’ego, wypisującego ręcznie licencję na prawo teleportacji dla Chrisa. W chwilę później złożył zamaszysty podpis na dole dokumentu, dał go Chrisowi i zaczął wypisywać licencję Herbertowi. W chwilę później Herbert otrzymał papier, uprawniający go do teleportacji. Zaraz potem swoją licencje dostał Michael, więc Przyjaciele podziękowali i pożegnali się z ministrem. Chris został nieco dłużej, gdyż jak to sam później powiedział, musiał złożyć oficjalne kondolencje, w dodatku spóźnione, z okazji śmierci jego ukochanej żony a także Córki. Nie powiedział jednak, co odpowiedział mu minister. Przyjaciele nie nalegali, gdyż wiedzieli, że tego typu sprawy lepiej zostawić między nimi samymi. Nie chcieli się wtrącać. Zresztą co by im to dało? Najważniejsze dla nich teraz było to, żeby wrócić do Hogwartu i to, żeby nikt niepowołany nie zauważył tego, że na kilka godzin zniknęli z zamku. Przed powrotem do Hogwartu postanowili jednak znaleźć Davida Jacksona i upalić się nieco. Michael zaś odwiedził swoje wcześniejsze miejsce zamieszkania, kupując w tamtejszym sklepie monopolowym litrową butelkę żubrówki. Odkręcił i pociągnął solidny łyk. Skrzywił się, jakby przełknął coś mega kwaśnego i pociągnął następny łyk. Znowu się skrzywił i znowu pociągnął. Oddał butelkę Chrisowi, który również pociągnął kilka łyków. Potem Chris przekazał butelkę Herbertowi, który jednak podziękował za tę wątpliwą przyjemność, jak to sam określił, więc oddał butelkę Michaelowi. Michael przechylił butelkę i opróżnił ją do połowy kilkoma potężnymi łykami. Krzywiąc się przekazał butelkę Chrisowi, który wypił do dna i cisnął butelkę w krzaki. Przyjaciele teleportowali się do Hogwartu. Wybadali sytuację na mapie Huncwotów, a zauważywszy, że nikogo nie ma na trzecim piętrze, odsunęli posąg i poszli do pokoju wspólnego.
***
Kolejny tydzień nie różnił się wcale od pierwszego tygodnia lutego, w którym przyjaciele otrzymali licencję na teleportację. Codziennie po lekcjach wychodzili przez tunel do wrzeszczącej chaty i teleportowali się do Londynu, by tam czerpać z życia garściami. Nadszedł jednak dzień, w którym Herbert odmówił Chrisowi i Michaelowi wyprawy, gdyż jak stwierdził, musi się wreszcie wziąć do nauki. Od tamtego czasu już tylko Chris i Michael codziennie teleportowali się do Londynu, w którym pili wódkę, palili jointy albo haszysz, chodzili do domów publicznych i robili jeszcze inne zakazane rzeczy. Pewnego dnia Chris stwierdził, że on nie ma zamiaru już brać udziału w wyprawach. Michael nie przejął się tym zbytnio, gdyż niczego więcej nie chciał, jak tylko wyjścia i napicia się szklanki dobrej wody ognistej. Następnego dnia poszedł więc sam. Nie zapomniał o tym, by sprawdzić na mapie, czy nikogo nie ma na trzecim piętrze. Wyjątkowo tamtędy wydostał się do Miodowego Królestwa, z którego piwnic teleportował się na obrzeża Londynu. Przemierzał miasto zamyślony. Nawet nie zauważył, gdy na jego drodze stanął Lucjusz Malfoy, który miał za zadanie go porwać. Nie wiedział, że Czarny Pan dowiedział się o tym, że Severus tak naprawdę nie był Severusem. Michael jednak nie zwrócił na niego uwagi. W chwilę później jakiś nieznany głos kazał mu się deportować. Aportował się w zakazanym lesie. Szybko popędził w stronę zamku. Przypomniał sobie, że w pokoju życzeń również można się napić. Nie wiedział jednak, czy pomieszczenie załatwi mu wódkę. Jednak ani trochę go to nie zniechęciło. Popędził na siódme piętro. Przeszedł trzy razy wzdłuż ściany myśląc o miejscu, w którym będzie mógł w spokoju zaspokoić swe potrzeby. Po chwili w ścianie bezgłośnie zmaterializowały się ciężkie, dębowe drzwi. Michael otworzył je i przekroczył próg pokoju. Znalazł się w pokoju zastawionym całkowicie wszelkimi pułkami z różnego rodzaju trunkami. Począwszy od piwa a na najwyższej jakości bimbrze skończywszy. Przeszedł się po pomieszczeniu oglądając zawartość półek. Po chwili zdecydował się na sam początek na Snake Venom. Sięgnął po butelkę tego trunku, a otworzywszy pociągnął zdrowy łyk. Pomyślał o fotelu, w którym mógłby usiąść, a pomieszczenie szybko wyczarowało mu ów obiekt. Wypił szybko butelkę piwa i sięgnął po następne, gdyż bardzo mu one smakowało. Było mocne, a jednocześnie smakowało tak, jak smakować powinno. Zakręciło mu się w głowie, toteż odczekał chwilę i tym razem sięgnął po the end of history. Otworzył i spróbował. Smakowało tak, jak smakować powinno, czyli jak na piwo z wyższej półki. Michael wiedział, że akurat to piwo było strasznie drogie. Siedział tak jeszcze długo w pokoju życzeń delektując się smakiem wybornego trunku. Po kilku godzinach, gdy poziom alkoholu w jego krwi nieco opadł, postanowił spróbować jeszcze jednego. Tym razem wybór padł na nieco słabsze, bo tylko pięćdziesięcioprocentowe Fenton Smoked Porter. I to piwo Michael pił ze smakiem. Sączył je z butelki niczym wytrawny pijak, którym powoli się stawał. Ten jednak nie zwracał na to uwagi. Opróżniwszy butelkę do dna, Michael wyszedł z pokoju życzeń zataczając się lekko, po czym udał się w kierunku pokoju wspólnego Gryffindoru. Wszedłszy do środka i dostrzegłszy swoich przyjaciół, podszedł do nich i zagadał:
- Sześć. So tam u waz?
Chris spojrzał na niego jak na kosmitę i warknął:
- Znowu się nachlałeś?
- A so? – wybełkotał Michael. – Nie moszna mi? Ja brzynajmniej… hig… Wiem, czego chcem… Hig…
Chłopak zatoczył się i byłby się przewrócił, gdyby nie przytrzymał go Chris. Chłopak złapał go mocno za ramię i rzucił go na fotel, który sam niedawno zajmował. Przyciągnął sobie drugi i zajął miejsce obok Michaela i Herberta. Dwaj przyjaciele patrzyli na Michaela z troską. Michael zaś nie przejmując się niczym wyjął z kieszeni jednogramową paczuszkę haszyszu i metalową lufkę. Nabił i odpalił płomyk na końcu różdżki, przypalając zawartość. Zaciągnął się mocno i przytrzymał w płucach dym. Po kilkunastu sekundach wypuścił i w chwilę później zaciągnął się jeszcze dwa razy. Kilka minut później bredził coś od rzeczy o chodzących krasnoludkach z banku Gringotta. Potem powiedział coś o polującym na niego Białym Lordzie miłości, który wyłysiał z zazdrości o swą wybrankę, Bellatrix Lestrange. Te słowa poruszyły jakieś trybiki w mózgach Chrisa i Herberta. Obaj spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Już wiedzieli, co będą musieli zrobić następnego dnia. Muszą poważnie porozmawiać z Michaelem na temat tego, gdzie powinien się teleportować, jeśli chce dalej wychodzić na wieczorne wyprawy do Londynu.
***
Michael nie wiedział, jak i kiedy znalazł się w łóżku. Pamiętał tylko, że w Londynie spotkał Lucjusza Malfoya, więc czym prędzej wrócił do Hogwartu. Z niemrawą miną zwlókł się z łóżka. Zauważył, że spał w ubraniach.
„Ale ze mnie menel – pomyślał. – Do czego to doszło”.
Michael podrapał się po głowie. Po chwili udał się do łazienki, by wziąć zimny prysznic. Musiał później znaleźć jakiś eliksir antykacowy, gdyż strasznie bolała go głowa i strasznie go suszyło. Gdy skończył prysznic spróbował przypomnieć sobie, co robił wczoraj wieczorem, że znalazł się w łóżku w ubraniach. Niestety miał straszną dziurę w pamięci i nie pamiętał nic od momentu wejścia do pokoju życzeń. Zajrzał do kufra w poszukiwaniu eliksiru na kaca. Znalazł fiolkę z przeźroczystym płynem. Opróżnił ją do połowy i wyszedł z dormitorium. Postanowił odwiedzić swój obiekt westchnień. Zdawać by się mogło, że Michael już wcale nie pamiętał o brunetce. Ta jednak wciąż zajmowała zaszczytne miejsce w jego sercu i myślach. Myślał o niej kładąc się spać wieczorem, gdy tylko był świadom tego, że się kładzie spać, myślał o niej, gdy się obudził i akurat nie bolała go głowa, myślał o niej imprezując w Londynie, a także obserwując ją w pokoju wspólnym. Przez kilka tygodni nie chciał z nią rozmawiać. Potrzebował poukładać sobie wszystko w głowie. Widział spojrzenia, które ta mu rzucała. Tęskne spojrzenia, pełne smutku i oczekiwania na lepsze jutro, które miało nadejść już niedługo. Cicho wszedł do środka i skierował się w stronę jej łóżka. Dziewczyna spała na boku. Jej włosy rozsypały się malowniczo po poduszce. Jedną rękę oparła sobie na lewym ramieniu, drugą zaś trzymała pod twarzą. Michael uwielbiał na nią patrzeć, gdy śpi. Wyglądała wtedy tak słodko i niewinnie. Wiedział, że w takich momentach może bezkarnie wpatrywać się w jej twarz. Przecież nie wiedziała, że każdego ranka, gdy czuł się już lepiej przychodził, by na nią patrzeć.
***
- Panowie! – ryknął któregoś dnia Chris. – Co byście powiedzieli na to, żeby złapać Bellatrix Lestrange i trochę ją, hm… Znieczulić?
Przyjaciele, do których zwrócił się Chris zamyślili się. Wiedzieli, że to Bellatrix najczęściej torturowała Harry’ego, gdyż sam im to powiedział. Postanowili więc zgodzić się na propozycję Chrisa.
- Dobra – zgodził się po dłuższym milczeniu Michael. – Możemy wybrać się do niej w odwiedziny. Ale skąd będziesz wiedział, gdzie ona tak właściwie jest?
- Zastawimy się na nią na Nokturnie – rzekł spokojnie Chris. – Moi informatorzy donoszą, że często tam bywa.
- No dobra – odezwał się Herbert. – To kiedy ruszamy?
- Dziś wieczorem – odparł Chris. – Musimy jednak znaleźć sobie jakieś alibi, bo jakby nas ktoś szukał, to…
- Spokojnie – powiedział Michael. – Pozwolisz, że sam się tym zajmę.
Chris pokiwał głową, zgadzając się na to, co zaproponował Michael. Chłopak ruszył do dormitoriów. Zapukał do pierwszego z brzegu, należącego do jednych z wielu szóstoklasistek i wszedł do środka. Kate, Susan, Emily, Laura i Elisabeth akurat zajmowały się jakimiś przygotowaniami do jakiegoś wyjścia. Gdy go spostrzegły przerwały swoje czynności i zagapiły się na niego jak na nowy okaz w zoo. Michael przestąpił z nogi na nogę i zaczął:
- No więc tak. Chcielibyśmy z chłopakami dziś gdzieś wyjść i chcielibyśmy, by jeśli któryś z nauczycieli was pytał o nas, gdzie jesteśmy itd. to żebyście powiedziały mu, że jesteśmy w pokoju życzeń i pracujemy z bliźniakami nad nowymi zabawkami przydatnymi w wojnie.
- A co będziemy za to miały? – spytała Kate trzepocząc rzęsami.
- Chyba co TY będziesz za to miała – roześmiał się Michael.
Kate zarumieniła się lekko i skinęła głową. Spuściła wzrok i przygryzła lekko wargę.
- Pewnie coś wymyślę – powiedział z wahaniem Michael. – Tylko, że jest taki problem, że nie wiem kiedy wrócimy, także…
- Ale my też wychodzimy – odezwała się tym denerwująco słodkim głosikiem Emily – więc może akurat nas też nie będzie, więc może nie będziemy miały jak powiedzieć, że jesteście tam, gdzie wcale nie będziecie, więc możecie wpaść w ręce nauczycieli, a może nawet i samego dyrektora…
- Zamknij się! – syknęła Kate. – Ja tam zostaję, skoro mam im pomóc.
To mówiąc rzuciła kosmetyki na stolik obok łóżka i podeszła do Michaela. Złapała go za dłoń i wypchnęła z dormitorium.
- Zajmę się wszystkim sama, a ty chodź ze mną.
***
Pół godziny później nieco oszołomiony Michael wkroczył do pokoju wspólnego z Kate uwieszoną jego ramienia. Odprowadził ją pod schody dormitoriów dziewcząt i skierował się do swoich przyjaciół, którzy dyskutowali o czymś zawzięcie.
- No jesteś wreszcie – powiedział Chris machając na niego ręką, by szedł szybciej. – Już myślałem, że cię porwała i zamknęła w jakichś lochach.
- No co ty – zarechotał Herbert. – Zobacz, jak on wygląda.
- Dajcie mi spokój – powiedział cicho obgadywany. – Idziemy wreszcie?
Przyjaciele podnieśli się z foteli i ruszyli do wyjścia z pokoju wspólnego. Przeszli przez obraz Grubej Damy i zeszli na dół. Wyszli na zamkowe błonia, po czym odpalając papierosy skierowali się w kierunku Bijącej Wierzby. Dźgnęli jakimś patykiem sęk, który zatrzymywał Wierzbę, po czym wgramolili się do tunelu. Po przedostaniu się do wnętrza Wrzeszczącej Chaty teleportowali się na nokturn, by tam odszukać Bellę.
***
Znaleźli ją siedzącą w jakimś obskurnym barze, pijącą samotnie ognistą za ognistą. Lekko zmieniając swój wygląd, przyjaciele przysiedli się do niej i Michael zagadał:
- Co tam u Czarnego Pana, Bella?
Kobieta zakrztusiła się przełykaną właśnie cieczą. Chris poklepał ją mocno po plecach, a gdy ta odzyskała już oddech i możliwość mówienia, spojrzała na Michaela jak na idiotę i warknęła:
- A co cię to obchodzi?
- Ależ Bello, spokojnie – odrzekł spokojnie Michael przywołując różdżką butelkę Everclear i rozlewając do kieliszków odrobinę jej zawartości. – Napijmy się za zdrowie naszego wybawcy!
Bella nie wiedzieć czemu stuknęła się kieliszkami ze wszystkimi i wychyliła kieliszek jednym haustem. Po chwili rozkaszlała się i spojrzała na przyjaciół ze łzami w oczach.
- Co to jest? – spytała po chwili, ponownie odzyskawszy zdolność mówienia.
- Najmocniejszy trunek świata – odrzekł Chris. – Myślisz, że Czarny Pan nie jest wart tego, byśmy pili za niego to, co najlepsze?
- Ależ nie! – oburzyła się Bella. – Oczywiście, że Czarny pan jest najlepszy, więc musimy pić za niego to, co najlepsze.
- No właśnie – odezwał się Herbert. – Napijmy się jeszcze!
- Za czarnego pana! – ryknął Chris.
- Za czarnego pana – odparli wszyscy i stukając się ponownie napełnionymi kieliszkami wypili je co do kropli.
Tym razem Bella już się nie zakrztusiła. Mimo to znów pojawiły jej się łzy w oczach, a usta wykrzywiły lekko. Po chwili jednak uśmiechnęła się jak nie ona i zagadnęła Chrisa.
- Skąd wiesz o Czarnym… Hig… Panu?
Chris roześmiał się, po czym odpowiedział:
- A kto by o nim nie wiedział, moja droga Bello. Przecież jest najpotężniejszym czarodziejem wszech czasów!
Bellatrix uśmiechnęła się z zadowoleniem. Ceniła sobie ludzi, którzy myśleli tak, jak ona sama. Uwielbiała Czarnego Pana całym swym jestestwem, toteż nie pozwalała, by obrażano go w jej obecności. Ceniła sobie ludzi, którzy wychwalali go pod niebiosa. Dzisiejszego wieczoru miała szczęście, że spotkała takich dobrych ludzi. Mieli dokładnie takie same poglądy, jak ona i również pasjonowali się torturowaniem Mugoli. Nie mogła przepuścić takiej okazji, toteż zaproponowała:
- Może… Hig… Udamy się, do siedziby mego męża?
- Rudolfusa? – spytał z niemrawą miną Herbert. – Chyba mi się to nie uśmiecha.
- Hig… – czknęła Bellatrix. – Do Czarnego Pana.
Przyjaciele skinęli głowami i wyciągnęli różdżki. Oszołomili pijaną Bellatrix i wywlekli ją z baru. Teleportowali się do wrzeszczącej chaty i rzucili Bellatrix na połamane łóżko.
- Co z nią teraz zrobimy? – spytał Chris zataczając się lekko.
- No jak to co? – zdziwił się Herbert. – Tak ją schlaliśmy, że nawet nie będzie pamiętała tego wieczoru.
- Ale dalej nie odpowiedziałeś mi na pytanie – powiedział Chris.
- Możemy przetrzepać jej głowę w poszukiwaniu informacji – rzekł Michael. – A nóż znajdziemy coś ciekawego.
Herbert skinął głową potwierdzając słowa przyjaciela.
- To kto się tym zajmie? – spytał.
Odpowiedziała mu martwa cisza i wymowne spojrzenia. Herbert spojrzał na Chrisa i Michaela z niesmakiem, po czym rzucił zaklęcie Legilimens.
***
Po prawie godzinie Herbert osunął się na podłogę wyczerpany. Przetrzepywanie głowy Bellatrix, zagorzałej fanatyczki Voldemorta nie należało do prostych zadań. W umyśle musiał zmierzyć się ze strażnikiem, którego Riddle tam umieścił. Pokonując go stracił dużo mocy i czasu. Przeglądając wspomnienia był zaś świadkiem niewyobrażalnych okropieństw. Gdy już dowiedział się wszystkiego, czego chciał się dowiedzieć, musiał znowu postawić takiego samego strażnika tajemnicy, jakiego wcześniej postawił Riddle. Herbert jednak postanowił to wykorzystać. Połączył przez strażnika umysły swój i Bellatrix tak, by gdy tylko będzie chciał, niezauważalnie mógł przeglądać wspomnienia Śmierciożerczyni. Po wszystkim był okropnie wyczerpany, toteż opadł na podłogę i prawie stracił przytomność. Chris jednak chlusnął mu wodą w twarz, więc Herbert podniósł się z niechęcią. Wiedział, że muszą przenieść Bellatrix na Nokturn. Aportowali się z nią w pokoju w tym samym barze, z którego ją uprowadzili. Herbert wiedział, gdzie mają się teleportować gdyż w jej umyśle znalazł wspomnienie, że zarezerwowała sobie właśnie ten pokój. Po umieszczeniu Bellatrix na łóżku, przyjaciele teleportowali się z powrotem do Wrzeszczącej Chaty, po czym przez tunel pod Bijącą Wierzbą dostali się z powrotem na Hogwarckie błonia. Księżyc oświetlał im drogę do zamkowych wrót, więc przyjaciele widzieli wszystko doskonale. Gdy weszli do pokoju wspólnego podbiegła do nich Kate, rzucając się Michaelowi na szyję i całując go na powitanie w usta.
- Nikt o was nie pytał, jakby coś – powiedziała w chwilę później.
- Znakomicie – odparł Chris idąc w stronę schodów do dormitoriów chłopców. – A wy tam nie szalejcie zbyt długo.
Kate zaczerwieniła się.
- Spadaj! – krzyknęła za odchodzącym Chrisem, po czym chwyciła Michaela za rękę, ciągnąc w stronę schodów do dormitoriów dziewcząt.
***
Aportował się na pustkowiu. Szybko jednak wyciągnął różdżkę, rozwiewając iluzję. Przed nim ukazał się tak dobrze znany dom Toma Riddle’a. Dumbledore spokojnym krokiem podszedł do drzwi, po czym wszedł do środka. Już od samego wejścia usłyszał przeraźliwe wrzaski kogoś torturowanego. Udał się w kierunku dźwięku i wszedł do wężowej sali. To, co zobaczył nie poruszyło go ani trochę. U stóp Lorda Voldemorta wił się torturowany Lucjusz Malfoy. Śmierciożercy, którzy znowu uciekli z Askabanu przy pomocy Riddle’a stali w półokręgu wpatrując się beznamiętnie w scenę rozgrywającą się przed ich oczami. Riddle zauważył Dumbledore’a, więc zakończył zaklęcie i podszedł do niego.
- Co cię tu sprowadza, starcze? – odezwał się Riddle.
- Myślę – odparł Dumbledore – że doskonale wiesz, po co, czy raczej po kogo tu przybywam.
Riddle roześmiał się złowieszczo. Spojrzał na Dumbledore’a z ciekawością i powiedział:
- Myślę, że twój Złoty Chłopiec już nigdy nie będzie taki, jak wcześniej. Zresztą zabiłem go właśnie przed chwilą, więc mogę oddać ci ciało, jeśli chcesz. Ta młoda przyjaciółka Pottera może mi się jeszcze do czegoś przydać, więc jej nie dostaniesz.
- Oh Tom – powiedział Albus. – Myślę, że oddasz mi dwójkę moich uczniów i to nie podlega dyskusji.
Albus wyciągnął różdżkę z połów swego podróżnego płaszcza, po czym jednym, sprawnym zaklęciem imperio podporządkował sobie wolę Toma Riddle’a. Czarnoksiężnik wbrew swojej woli zaprowadził Albusa do celi, w której znajdowali się porwani uczniowie, czy raczej jedna żyjąca uczennica i jeden nieżywy, przynajmniej do tego momentu uczeń. Po dojściu na miejsce Dumbledore dostrzegł unoszący się nad czołem Harry’ego kryształ, błyskający nieregularnie niebieskim światłem. Po chwili kryształ opadł na czoło chłopaka, całkowicie zakrywając bliznę. Na chwilę rozbłysł jaśniejszym światłem, po czym uniósł się i wysłał niebieski promień, który wniknął w serce chłopaka. Potter poderwał się z podłogi i jęknął głośno, po czym ponownie na nią opadł. Ginny doskoczyła do krat, ze zdziwieniem wpatrując się w Voldemorta, który patrzył na nią pustymi, czerwonymi oczami. Albus otworzył zaklęciem kraty, po czym wylewitował dwójkę uczniów poza celę. Z głośnym trzaskiem zamknął celę, po czym rozkazał Voldemortowi wyprowadzić ich z siedziby. Udali się z powrotem do wężowej sali. Dumbledore zakończył zaklęcie imperio. Voldemort spojrzał na niego ze wściekłością, jednak nie zaprotestował. Albusa lekko to zaskoczyło, jednak nie dał po sobie tego poznać. Szybko opuścił dwór Voldemorta, teleportując się wraz z uczniami do swojego gabinetu. Przetransportował ich do skrzydła szpitalnego. Wezwał panią Pomfrey, która zaraz zakrzątnęła się przy pacjentach. Ginny jednak nie dała jej się do siebie zbliżyć. Dumbledore więc musiał interweniować.
- Panno Weasley – powiedział cicho. – Jest pani w bezpiecznym miejscu. Nic już pani nie grozi.
Ginny niechętnie pozwoliła się zbadać. Nie była ona w najlepszym stanie. Dumbledore wiedział to, gdy ją zobaczył. Pielęgniarka jednak musiała być pewna. Przywołała skądś stos fiolek z różnej maści eliksirami i postawiła je na stoliczku przy łóżku Ginny.
- Musisz je wziąć – powiedziała spokojnie. – One pomogą ci wrócić do zdrowia.
Ginny sięgnęła po fiolki wypijając jedną po drugiej. Albus uśmiechnął się do niej ciepło. Ginny spojrzała na niego z wdzięcznością, po czym wypiła ostatnią fiolkę. Był to eliksir bezsennego snu. W chwilę później dziewczyna smacznie spała. Dumbledore zaś zajął się Harrym. Z tego, co zauważył, jego życiu nie zagrażało już niebezpieczeństwo. Zbadał również bliznę Harry’ego. Z zadowoleniem odnotował, że cząstka duszy Toma znajduje się na swoim miejscu.
***
Nadszedł luty, a z tym miesiącem również lekcje teleportacji,na które zapisali się wszyscy Huncwoci. Pierwsza lekcja teleportacji miała odbyć się na błoniach, jednakże ze względu na złą pogodę przeniesiono ją do wielkiej sali, z której Dumbledore zdjął zaklęcie antydeportacyjne. Nie można jednak było deportować się poza wielką salę, ani spoza wielkiej sali do niej. Huncwotów niezmiernie cieszyły zbliżające się lekcje. Gdy nauczą się teleportacji, to już nic nie zatrzyma ich w zamku. Będą mogli wyruszyć na podbój świata. Przyjaciele weszli do wielkiej sali, w której zgromadzili się wszyscy ci, którzy zapisali się na lekcje. Ominęli gromadę Ślizgonów, nie zapominając o potrąceniu niektórych z nich, jak np. Riddle czy Crabbe lub Goyle. Zajęli najbardziej oddalone od wejścia miejsca i czekali na instruktora, który już za chwilę miał się pojawić. Do wielkiej sali wszedł niski człowieczek o rzadkich, postrzępionych włosach i przezroczystych rzęsach. Przyjaciele zastanawiali się, czy jego budowa nie była przypadkiem spowodowana częstymi deportacjami i aportacjami. Nauczyciele zarządzili ciszę, a gdy wszyscy zamilkli, nawet rozchichotane dziewczyny, które myślały tylko o jednym, człowieczek rozpoczął przemowę.
- Dzień dobry – odezwał się piskliwym głosem. – Nazywam się Wilkie Twycross i przez najbliższe kilkanaście tygodni będę waszym ministerialnym nauczycielem teleportacji.
Człowieczek został powitany gromkimi oklaskami ze strony Hogwartczyków. Uśmiechnął się lekko i po chwili kontynuował:
- Czy ktoś z was wie, na czym polega teleportowanie się?
Harry Potter, który wyzdrowiał do tego stopnia, że mógł uczestniczyć w lekcjach podniósł rękę do góry. Nie był jedyną osobą, która to zrobiła, jednak Twycross właśnie jego zapytał:
- Tak, panie…
- Potter – odezwał się Harry.
- Tak, panie Potter?
- Teleportacja polega na przeniesieniu się z miejsca na miejsce – odpowiedział Harry.
- Zgadza się! – ucieszył się Wilkie. – Czy powiesz nam coś jeszcze, Harry?
- Istnieją zaklęcia, dzięki którym pewne miejsca są chronione przed teleportacją – kontynuował Potter. – Na przykład w Hogwarcie nie można się teleportować, z wyjątkiem skrzatów, których teleportacja wygląda nieco inaczej.
- Znakomicie, znakomicie! – uśmiechnął się Twycross. – Tak więc, jak powiedział pan Potter, teleportacja jest przeniesieniem się z miejsca na miejsce. Aby się teleportować, musicie skupić się na celu – mężczyzna machnął różdżką, a przed każdym pojawiły się okrągłe obręcze – woli, by znaleźć się u celu. Potem należy obrócić się w miejscu, ale z namysłem i dopiero wtedy, gdy powiem trzy!
Nikt nie spodziewał się, że każą im teleportować się tak szybko. Huncwoci jednak byli zadowoleni. Byli zdolnymi uczniami, toteż mieli nadzieję, że uda im się teleportować już na pierwszej lekcji. Utkwili więc spojrzenia w podłodze we wnętrzach ich obręczy, skupili się jak tylko mogli i czekali, aż Twycross zacznie odliczać.
- Raz… dwa… Trzy!
Wszyscy uczniowie w wielkiej sali obrócili się w miejscu. Niektórzy z nich prawie się przewrócili, a wśród tych osób był Harry, któremu nie udało się teleportować ani o milimetr. Huncwotom również nie poszło lepiej z wyjątkiem tego, że żaden z nich się nie przewrócił. Twycross wcale nie był zaskoczony tym, że nikomu się nie udało.
- Ależ to nic takiego! – zawołał, przekrzykując gwar panujący w wielkiej sali. – Próbujcie dalej. Pamiętajcie, Cel, wola i namysł! c-wu-en!
Kilka uczniów obróciło się ponownie, jednak i tym razem nikomu nie udało się teleportować. Wilkie był jednak niezrażony niepowodzeniami uczniów. Przechadzał się po wielkiej sali z majestatycznie uniesioną głową i poprawiał uczniów, gdy ci robili coś źle. Gdy przechodził obok Huncwotów, Chris powiedział tak, że Twycross musiał to usłyszeć:
- Cholernie wielkie niepowodzenie.
Nie tylko Twycross to usłyszał. W kierunku Chrisa z groźną miną szła profesor McGonagall. Chris ryknął jak ranione zwierze i obrócił się w miejscu, z głośnym hukiem teleportując się do wnętrza swej obręczy. McGonagall na ten popis dopiero co nabytych umiejętności opadła szczęka. Odpuściła więc sobie szlaban Chrisa i odeszła na swoje poprzednie miejsce. Chris zaśmiał się jak szalony i skupił się. Po chwili z nieco cichszym dźwiękiem teleportował się za plecy Herberta.
- Bu! – wrzasnął.
Herbert rozpostarł ramiona jak skrzydła i obrócił się, znikając na drugim końcu wielkiej sali. Niestety miał to nieszczęście, że w miejscu, w którym się aportował przechodził ich nauczyciel. Herbert nie zdążył nic zrobić i wpadł na człowieczka. Mężczyzna upadł na ziemię. Po chwili podniósł się, rozmasowując stłuczone miejsce. Uśmiechnął się do Herberta i powiedział:
- Za słabo skupiasz się na celu, mój przyjacielu. Spróbuj jeszcze raz.
Po czym odszedł, zostawiając Herberta samemu sobie. Herbert nie zastanawiając się dłużej teleportował się. Tym razem trafił idealnie do swojej obręczy. Chris zaklaskał zadowolony.
- No – odezwał się. – To teraz jeszcze nasz kochany Michael, któremu coś dzisiaj nie wychodzi!
Michael spojrzał na niego ze wściekłością i obrócił się w miejscu. Zniknął z głośnym hukiem, by z wrzaskiem aportować się obok Chrisa. Niestety, nie udało mu się teleportować w całości. Jego prawa noga i ucho zostały na swoim miejscu.
- Ależ nic się nie stało! – roześmiał się Twycross. – Rozszczepienie czasem się zdarza. Za chwilę poskładamy waszego przyjaciela do kupy.
W stronę Michaela udała się pani Pomfrey, Twycross oraz opiekunka domu, Minerwa McGonagall. Po kilku machnięciach różdżką Michael był cały i zdrów.
- nie zrażajcie się tym, moi kochani! – zawołał oddelegowany z ministerstwa człowiek. – Takie coś zdarza się nawet najlepszym! Spróbujcie jeszcze raz! Raz… dwa… trzy!
Rozszczepienie przydarzyło się jeszcze Susan Bones. Pani Pomfrey szybko do niej podbiegła, po czym wykonała dokładnie te same czynności, co wcześniej z Michaelem. Do końca dzisiejszej lekcji już nikomu nie udało się teleportować. Hermiona twierdziła, że była już tego bliska.
- Skąd o tym wiesz? – spytał Chris uśmiechając się złośliwie. – Czyżby panna „Wiem To Wszystko” Nauczyła się z książek, jakie mogą być sposoby rozpoznawania na „prawie” udaną teleportację?
Hermiona obdarzyła go jednym z repertuaru swych wściekłych spojrzeń, po czym uniosła głowę wysoko i odeszła w swoją stronę. Przyjaciele zaś udali się na błonia. Przeszli tunelem pod Wierzbą Bijącą do Nawiedzonej Chaty.
- To gdzie teraz, moi przyjaciele? – spytał Herbert. – Cały świat stoi przecież przed nami otworem!
- Proponowałbym najpierw na parter – powiedział cicho Michael. – Nie chciałbym, żebyśmy teleportowali się gdzieś, sami nie wiedząc gdzie, a potem żebyśmy nie mogli się odnaleźć.
- Niech ci będzie, nasz zdrowy rozsądku – powiedział z drwiną Chris. – Teleportujemy się na parter, ale przed chatą. Co wy na to?
Wszyscy zgodzili się i już po chwili trójka przyjaciół zniknęła, by pojawić się przed Wrzeszczącą Chatą.
***
Aportowali się nieopodal dziurawego kotła. Deportowali się więc ponownie, by trafić do ministerstwa magii. Niestety bariery antyteleportacyjne nałożone na ministerstwo magii uniemożliwiły im ten manewr, toteż wylądowali przed obdrapaną budką telefoniczną. Przyjaciele weszli do środka.
- Jaki jest ten numer aktywujący to ustrojstwo? – spytał Chris.
- 62442 bodajże – odparł Michael. – Ale jak coś to nie jestem pewien.
Chris wykręcił numer na archaicznym telefonie i nagle jakiś kobiecy głos odezwał się:
- Witamy w ministerstwie magii. Prosimy przedstawić się i powiedzieć, w jakiej sprawie przybywasz.
- Christopher Night, Herbert Backfield i Michael Middleton, sprawa włamania do gabinetu ministra – powiedział Chris.
- Prosimy okazać różdżki do stanowiska kontroli w atrium – odezwał się ponownie głos.
Budka ruszyła w dół. Po dojechaniu na miejsce głos oznajmił:
- Ministerstwo życzy państwu miłego dnia.
- Na wzajem, stara prukwo – warknął Herbert i przecisnął się do drzwi. – Uff, wreszcie poza tym klaustrofobicznym miejscem.
- Co tak narzekasz, stary? – spytał Chris z uśmiechem na twarzy. – Uświadom to sobie, człeniu, że zaraz włamiemy się do gabinetu mojego ukochanego braciaka i pozyskamy licencję na teleportację!
- No dobra już, dobra – uciął Michael. – Przestańcie się teraz kłócić, bo nie czas na to.
- Dobrze już, nasz zdrowy rozsądku – zaszydził Chris. – Dałbyś sobie nieco na luz, młody
- Jestem starszy od Ciebie.
- Ojej, kilka miesięcy – odrzekł Chris. – Ale jesteśmy na jednym roczniku, więc nie możesz się tym tak przechwalać.
- Dajcie już spokój – odezwał się Herbert. – Zaraz będziemy mieli licencję!
Przyjaciele dopadli do stojącej windy i wsiedli do niej. Chris nacisnął guzik z cyfrą 1 i winda bezgłośnie ruszyła, by po sekundzie zatrzymać się na pierwszym piętrze. Wtedy ten sam kobiecy głos, co w budce telefonicznej oznajmił:
- Piętro pierwsze, gabinet ministra magii.
- Stul mordę, dziwko – powiedział Herbert. – Nikt cię tu nie słucha.
Winda z wielką prędkością ruszyła w dół. Przyjaciele złapali się rączek przy ścianach, by nie wyrzuciło ich pod sufit. Herbert zapatrzył się w głośnik umieszczony pod sufitem i po chwili wyciągając różdżkę powiedział:
- Finite Illusio
Winda zatrzymała się ze zgrzytem, a przyjaciele czym prędzej wyszli z niej, by znów nie przydarzyło im się coś takiego, jak wcześniej. Wszyscy trzej skierowali się do drzwi gabinetu ministra magii. Chris nawet nie trudził się pukaniem, bezpardonowo waląc w drzwi barkiem. Drzwi otworzyły się z hukiem, a Chris niemalże się przewrócił. Nie wiedział przecież, że te drzwi mają taki słaby zamek. Zaraz za progiem przywitało go chłodne spojrzenie jego brata, a także ministra magii w jednej osobie, czyli Gregory’ego Nighta. Mężczyzna siedział za biurkiem zawalonym papierzyskami. Przed chwilą przeglądał raport swojego starszego podsekretarza, Percy’ego Weasleya na temat populacji czarodziejów na świecie. Teraz jednak wpatrywał się w przyjaciół z doskonale obojętną miną.
- Co was do mnie sprowadza, panowie – zapytał doskonale obojętnym tonem. – Jeśli to coś błahego, to nie mam teraz czasu. Jak widzicie praca ministra nie jest wcale tak piękna. Muszę siedzieć nad papierkami, zamiast poruszać się w terenie i łapać czarnoksiężników.
- A to, mój drogi bracie – rzekł Chris teleportując się przed nosem ministra – że przyszliśmy prosić cię o nasze licencję teleportacji.
Do Chrisa dołączył Herbert, a po chwili również Michael. Trzej przyjaciele teleportowali się niemalże bezgłośnie.
- NO cóż – odezwał się Gregory. – Umiecie teleportować się na współrzędne?
- Nigdy nie próbowaliśmy – odpowiedział za wszystkich Chris. – Ale myślę, że myśląc o współrzędnych zamiast miejsca docelowego, to znaczy jego wyobrażenia to wcale nie byłoby takie trudne.
- Zgadza się – odpowiedział Minister. – Nie jest to trudne. No dobra, wypiszę wam te licencje, ale to za chwilę.
- Bo co? – spytał Chris.
- Bo najpierw chcę sprawdzić, czy teleportujecie się na współrzędne. – odparł Gregory. – nie mam zamiaru mieć was na sumieniu.
To powiedziawszy Gregory położył na biurku kartkę ze współrzędnymi, po czym zniknął z trzaskiem. Chris wziął kartkę w dłonie, a przeczytawszy współrzędne dał je pozostałym mówiąc:
- No, to spotykamy się na miejscu.
Po czym zniknął z równie głośnym trzaskiem, co jego starszy brat. Po chwili jego dwaj przyjaciele dołączyli do niego i jego brata.
- No dobra – odezwał się minister. – Widzę, że jesteście zdolnymi uczniami i mój urzędnik, którego wysłałem do Hogwartu całkiem nie źle was nauczył. Mogę wam już przepisać te licencje. Widzimy się u mnie w gabinecie.
Gregory obrócił się i zniknął z trzaskiem. Przyjaciele po chwili zrobili to samo, aportując się przed dobrze im znaną obdrapaną budką telefoniczną. Weszli do środka i Herbert wykręcił dobrze im znany numer. Po chwili ruszyli na dół. W chwilę później przyjaciele znaleźli się w gabinecie ministra. Tam ujrzeli Gregory’ego, wypisującego ręcznie licencję na prawo teleportacji dla Chrisa. W chwilę później złożył zamaszysty podpis na dole dokumentu, dał go Chrisowi i zaczął wypisywać licencję Herbertowi. W chwilę później Herbert otrzymał papier, uprawniający go do teleportacji. Zaraz potem swoją licencje dostał Michael, więc Przyjaciele podziękowali i pożegnali się z ministrem. Chris został nieco dłużej, gdyż jak to sam później powiedział, musiał złożyć oficjalne kondolencje, w dodatku spóźnione, z okazji śmierci jego ukochanej żony a także Córki. Nie powiedział jednak, co odpowiedział mu minister. Przyjaciele nie nalegali, gdyż wiedzieli, że tego typu sprawy lepiej zostawić między nimi samymi. Nie chcieli się wtrącać. Zresztą co by im to dało? Najważniejsze dla nich teraz było to, żeby wrócić do Hogwartu i to, żeby nikt niepowołany nie zauważył tego, że na kilka godzin zniknęli z zamku. Przed powrotem do Hogwartu postanowili jednak znaleźć Davida Jacksona i upalić się nieco. Michael zaś odwiedził swoje wcześniejsze miejsce zamieszkania, kupując w tamtejszym sklepie monopolowym litrową butelkę żubrówki. Odkręcił i pociągnął solidny łyk. Skrzywił się, jakby przełknął coś mega kwaśnego i pociągnął następny łyk. Znowu się skrzywił i znowu pociągnął. Oddał butelkę Chrisowi, który również pociągnął kilka łyków. Potem Chris przekazał butelkę Herbertowi, który jednak podziękował za tę wątpliwą przyjemność, jak to sam określił, więc oddał butelkę Michaelowi. Michael przechylił butelkę i opróżnił ją do połowy kilkoma potężnymi łykami. Krzywiąc się przekazał butelkę Chrisowi, który wypił do dna i cisnął butelkę w krzaki. Przyjaciele teleportowali się do Hogwartu. Wybadali sytuację na mapie Huncwotów, a zauważywszy, że nikogo nie ma na trzecim piętrze, odsunęli posąg i poszli do pokoju wspólnego.
***
Kolejny tydzień nie różnił się wcale od pierwszego tygodnia lutego, w którym przyjaciele otrzymali licencję na teleportację. Codziennie po lekcjach wychodzili przez tunel do wrzeszczącej chaty i teleportowali się do Londynu, by tam czerpać z życia garściami. Nadszedł jednak dzień, w którym Herbert odmówił Chrisowi i Michaelowi wyprawy, gdyż jak stwierdził, musi się wreszcie wziąć do nauki. Od tamtego czasu już tylko Chris i Michael codziennie teleportowali się do Londynu, w którym pili wódkę, palili jointy albo haszysz, chodzili do domów publicznych i robili jeszcze inne zakazane rzeczy. Pewnego dnia Chris stwierdził, że on nie ma zamiaru już brać udziału w wyprawach. Michael nie przejął się tym zbytnio, gdyż niczego więcej nie chciał, jak tylko wyjścia i napicia się szklanki dobrej wody ognistej. Następnego dnia poszedł więc sam. Nie zapomniał o tym, by sprawdzić na mapie, czy nikogo nie ma na trzecim piętrze. Wyjątkowo tamtędy wydostał się do Miodowego Królestwa, z którego piwnic teleportował się na obrzeża Londynu. Przemierzał miasto zamyślony. Nawet nie zauważył, gdy na jego drodze stanął Lucjusz Malfoy, który miał za zadanie go porwać. Nie wiedział, że Czarny Pan dowiedział się o tym, że Severus tak naprawdę nie był Severusem. Michael jednak nie zwrócił na niego uwagi. W chwilę później jakiś nieznany głos kazał mu się deportować. Aportował się w zakazanym lesie. Szybko popędził w stronę zamku. Przypomniał sobie, że w pokoju życzeń również można się napić. Nie wiedział jednak, czy pomieszczenie załatwi mu wódkę. Jednak ani trochę go to nie zniechęciło. Popędził na siódme piętro. Przeszedł trzy razy wzdłuż ściany myśląc o miejscu, w którym będzie mógł w spokoju zaspokoić swe potrzeby. Po chwili w ścianie bezgłośnie zmaterializowały się ciężkie, dębowe drzwi. Michael otworzył je i przekroczył próg pokoju. Znalazł się w pokoju zastawionym całkowicie wszelkimi pułkami z różnego rodzaju trunkami. Począwszy od piwa a na najwyższej jakości bimbrze skończywszy. Przeszedł się po pomieszczeniu oglądając zawartość półek. Po chwili zdecydował się na sam początek na Snake Venom. Sięgnął po butelkę tego trunku, a otworzywszy pociągnął zdrowy łyk. Pomyślał o fotelu, w którym mógłby usiąść, a pomieszczenie szybko wyczarowało mu ów obiekt. Wypił szybko butelkę piwa i sięgnął po następne, gdyż bardzo mu one smakowało. Było mocne, a jednocześnie smakowało tak, jak smakować powinno. Zakręciło mu się w głowie, toteż odczekał chwilę i tym razem sięgnął po the end of history. Otworzył i spróbował. Smakowało tak, jak smakować powinno, czyli jak na piwo z wyższej półki. Michael wiedział, że akurat to piwo było strasznie drogie. Siedział tak jeszcze długo w pokoju życzeń delektując się smakiem wybornego trunku. Po kilku godzinach, gdy poziom alkoholu w jego krwi nieco opadł, postanowił spróbować jeszcze jednego. Tym razem wybór padł na nieco słabsze, bo tylko pięćdziesięcioprocentowe Fenton Smoked Porter. I to piwo Michael pił ze smakiem. Sączył je z butelki niczym wytrawny pijak, którym powoli się stawał. Ten jednak nie zwracał na to uwagi. Opróżniwszy butelkę do dna, Michael wyszedł z pokoju życzeń zataczając się lekko, po czym udał się w kierunku pokoju wspólnego Gryffindoru. Wszedłszy do środka i dostrzegłszy swoich przyjaciół, podszedł do nich i zagadał:
- Sześć. So tam u waz?
Chris spojrzał na niego jak na kosmitę i warknął:
- Znowu się nachlałeś?
- A so? – wybełkotał Michael. – Nie moszna mi? Ja brzynajmniej… hig… Wiem, czego chcem… Hig…
Chłopak zatoczył się i byłby się przewrócił, gdyby nie przytrzymał go Chris. Chłopak złapał go mocno za ramię i rzucił go na fotel, który sam niedawno zajmował. Przyciągnął sobie drugi i zajął miejsce obok Michaela i Herberta. Dwaj przyjaciele patrzyli na Michaela z troską. Michael zaś nie przejmując się niczym wyjął z kieszeni jednogramową paczuszkę haszyszu i metalową lufkę. Nabił i odpalił płomyk na końcu różdżki, przypalając zawartość. Zaciągnął się mocno i przytrzymał w płucach dym. Po kilkunastu sekundach wypuścił i w chwilę później zaciągnął się jeszcze dwa razy. Kilka minut później bredził coś od rzeczy o chodzących krasnoludkach z banku Gringotta. Potem powiedział coś o polującym na niego Białym Lordzie miłości, który wyłysiał z zazdrości o swą wybrankę, Bellatrix Lestrange. Te słowa poruszyły jakieś trybiki w mózgach Chrisa i Herberta. Obaj spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Już wiedzieli, co będą musieli zrobić następnego dnia. Muszą poważnie porozmawiać z Michaelem na temat tego, gdzie powinien się teleportować, jeśli chce dalej wychodzić na wieczorne wyprawy do Londynu.
***
Michael nie wiedział, jak i kiedy znalazł się w łóżku. Pamiętał tylko, że w Londynie spotkał Lucjusza Malfoya, więc czym prędzej wrócił do Hogwartu. Z niemrawą miną zwlókł się z łóżka. Zauważył, że spał w ubraniach.
„Ale ze mnie menel – pomyślał. – Do czego to doszło”.
Michael podrapał się po głowie. Po chwili udał się do łazienki, by wziąć zimny prysznic. Musiał później znaleźć jakiś eliksir antykacowy, gdyż strasznie bolała go głowa i strasznie go suszyło. Gdy skończył prysznic spróbował przypomnieć sobie, co robił wczoraj wieczorem, że znalazł się w łóżku w ubraniach. Niestety miał straszną dziurę w pamięci i nie pamiętał nic od momentu wejścia do pokoju życzeń. Zajrzał do kufra w poszukiwaniu eliksiru na kaca. Znalazł fiolkę z przeźroczystym płynem. Opróżnił ją do połowy i wyszedł z dormitorium. Postanowił odwiedzić swój obiekt westchnień. Zdawać by się mogło, że Michael już wcale nie pamiętał o brunetce. Ta jednak wciąż zajmowała zaszczytne miejsce w jego sercu i myślach. Myślał o niej kładąc się spać wieczorem, gdy tylko był świadom tego, że się kładzie spać, myślał o niej, gdy się obudził i akurat nie bolała go głowa, myślał o niej imprezując w Londynie, a także obserwując ją w pokoju wspólnym. Przez kilka tygodni nie chciał z nią rozmawiać. Potrzebował poukładać sobie wszystko w głowie. Widział spojrzenia, które ta mu rzucała. Tęskne spojrzenia, pełne smutku i oczekiwania na lepsze jutro, które miało nadejść już niedługo. Cicho wszedł do środka i skierował się w stronę jej łóżka. Dziewczyna spała na boku. Jej włosy rozsypały się malowniczo po poduszce. Jedną rękę oparła sobie na lewym ramieniu, drugą zaś trzymała pod twarzą. Michael uwielbiał na nią patrzeć, gdy śpi. Wyglądała wtedy tak słodko i niewinnie. Wiedział, że w takich momentach może bezkarnie wpatrywać się w jej twarz. Przecież nie wiedziała, że każdego ranka, gdy czuł się już lepiej przychodził, by na nią patrzeć.
***
- Panowie! – ryknął któregoś dnia Chris. – Co byście powiedzieli na to, żeby złapać Bellatrix Lestrange i trochę ją, hm… Znieczulić?
Przyjaciele, do których zwrócił się Chris zamyślili się. Wiedzieli, że to Bellatrix najczęściej torturowała Harry’ego, gdyż sam im to powiedział. Postanowili więc zgodzić się na propozycję Chrisa.
- Dobra – zgodził się po dłuższym milczeniu Michael. – Możemy wybrać się do niej w odwiedziny. Ale skąd będziesz wiedział, gdzie ona tak właściwie jest?
- Zastawimy się na nią na Nokturnie – rzekł spokojnie Chris. – Moi informatorzy donoszą, że często tam bywa.
- No dobra – odezwał się Herbert. – To kiedy ruszamy?
- Dziś wieczorem – odparł Chris. – Musimy jednak znaleźć sobie jakieś alibi, bo jakby nas ktoś szukał, to…
- Spokojnie – powiedział Michael. – Pozwolisz, że sam się tym zajmę.
Chris pokiwał głową, zgadzając się na to, co zaproponował Michael. Chłopak ruszył do dormitoriów. Zapukał do pierwszego z brzegu, należącego do jednych z wielu szóstoklasistek i wszedł do środka. Kate, Susan, Emily, Laura i Elisabeth akurat zajmowały się jakimiś przygotowaniami do jakiegoś wyjścia. Gdy go spostrzegły przerwały swoje czynności i zagapiły się na niego jak na nowy okaz w zoo. Michael przestąpił z nogi na nogę i zaczął:
- No więc tak. Chcielibyśmy z chłopakami dziś gdzieś wyjść i chcielibyśmy, by jeśli któryś z nauczycieli was pytał o nas, gdzie jesteśmy itd. to żebyście powiedziały mu, że jesteśmy w pokoju życzeń i pracujemy z bliźniakami nad nowymi zabawkami przydatnymi w wojnie.
- A co będziemy za to miały? – spytała Kate trzepocząc rzęsami.
- Chyba co TY będziesz za to miała – roześmiał się Michael.
Kate zarumieniła się lekko i skinęła głową. Spuściła wzrok i przygryzła lekko wargę.
- Pewnie coś wymyślę – powiedział z wahaniem Michael. – Tylko, że jest taki problem, że nie wiem kiedy wrócimy, także…
- Ale my też wychodzimy – odezwała się tym denerwująco słodkim głosikiem Emily – więc może akurat nas też nie będzie, więc może nie będziemy miały jak powiedzieć, że jesteście tam, gdzie wcale nie będziecie, więc możecie wpaść w ręce nauczycieli, a może nawet i samego dyrektora…
- Zamknij się! – syknęła Kate. – Ja tam zostaję, skoro mam im pomóc.
To mówiąc rzuciła kosmetyki na stolik obok łóżka i podeszła do Michaela. Złapała go za dłoń i wypchnęła z dormitorium.
- Zajmę się wszystkim sama, a ty chodź ze mną.
***
Pół godziny później nieco oszołomiony Michael wkroczył do pokoju wspólnego z Kate uwieszoną jego ramienia. Odprowadził ją pod schody dormitoriów dziewcząt i skierował się do swoich przyjaciół, którzy dyskutowali o czymś zawzięcie.
- No jesteś wreszcie – powiedział Chris machając na niego ręką, by szedł szybciej. – Już myślałem, że cię porwała i zamknęła w jakichś lochach.
- No co ty – zarechotał Herbert. – Zobacz, jak on wygląda.
- Dajcie mi spokój – powiedział cicho obgadywany. – Idziemy wreszcie?
Przyjaciele podnieśli się z foteli i ruszyli do wyjścia z pokoju wspólnego. Przeszli przez obraz Grubej Damy i zeszli na dół. Wyszli na zamkowe błonia, po czym odpalając papierosy skierowali się w kierunku Bijącej Wierzby. Dźgnęli jakimś patykiem sęk, który zatrzymywał Wierzbę, po czym wgramolili się do tunelu. Po przedostaniu się do wnętrza Wrzeszczącej Chaty teleportowali się na nokturn, by tam odszukać Bellę.
***
Znaleźli ją siedzącą w jakimś obskurnym barze, pijącą samotnie ognistą za ognistą. Lekko zmieniając swój wygląd, przyjaciele przysiedli się do niej i Michael zagadał:
- Co tam u Czarnego Pana, Bella?
Kobieta zakrztusiła się przełykaną właśnie cieczą. Chris poklepał ją mocno po plecach, a gdy ta odzyskała już oddech i możliwość mówienia, spojrzała na Michaela jak na idiotę i warknęła:
- A co cię to obchodzi?
- Ależ Bello, spokojnie – odrzekł spokojnie Michael przywołując różdżką butelkę Everclear i rozlewając do kieliszków odrobinę jej zawartości. – Napijmy się za zdrowie naszego wybawcy!
Bella nie wiedzieć czemu stuknęła się kieliszkami ze wszystkimi i wychyliła kieliszek jednym haustem. Po chwili rozkaszlała się i spojrzała na przyjaciół ze łzami w oczach.
- Co to jest? – spytała po chwili, ponownie odzyskawszy zdolność mówienia.
- Najmocniejszy trunek świata – odrzekł Chris. – Myślisz, że Czarny Pan nie jest wart tego, byśmy pili za niego to, co najlepsze?
- Ależ nie! – oburzyła się Bella. – Oczywiście, że Czarny pan jest najlepszy, więc musimy pić za niego to, co najlepsze.
- No właśnie – odezwał się Herbert. – Napijmy się jeszcze!
- Za czarnego pana! – ryknął Chris.
- Za czarnego pana – odparli wszyscy i stukając się ponownie napełnionymi kieliszkami wypili je co do kropli.
Tym razem Bella już się nie zakrztusiła. Mimo to znów pojawiły jej się łzy w oczach, a usta wykrzywiły lekko. Po chwili jednak uśmiechnęła się jak nie ona i zagadnęła Chrisa.
- Skąd wiesz o Czarnym… Hig… Panu?
Chris roześmiał się, po czym odpowiedział:
- A kto by o nim nie wiedział, moja droga Bello. Przecież jest najpotężniejszym czarodziejem wszech czasów!
Bellatrix uśmiechnęła się z zadowoleniem. Ceniła sobie ludzi, którzy myśleli tak, jak ona sama. Uwielbiała Czarnego Pana całym swym jestestwem, toteż nie pozwalała, by obrażano go w jej obecności. Ceniła sobie ludzi, którzy wychwalali go pod niebiosa. Dzisiejszego wieczoru miała szczęście, że spotkała takich dobrych ludzi. Mieli dokładnie takie same poglądy, jak ona i również pasjonowali się torturowaniem Mugoli. Nie mogła przepuścić takiej okazji, toteż zaproponowała:
- Może… Hig… Udamy się, do siedziby mego męża?
- Rudolfusa? – spytał z niemrawą miną Herbert. – Chyba mi się to nie uśmiecha.
- Hig… – czknęła Bellatrix. – Do Czarnego Pana.
Przyjaciele skinęli głowami i wyciągnęli różdżki. Oszołomili pijaną Bellatrix i wywlekli ją z baru. Teleportowali się do wrzeszczącej chaty i rzucili Bellatrix na połamane łóżko.
- Co z nią teraz zrobimy? – spytał Chris zataczając się lekko.
- No jak to co? – zdziwił się Herbert. – Tak ją schlaliśmy, że nawet nie będzie pamiętała tego wieczoru.
- Ale dalej nie odpowiedziałeś mi na pytanie – powiedział Chris.
- Możemy przetrzepać jej głowę w poszukiwaniu informacji – rzekł Michael. – A nóż znajdziemy coś ciekawego.
Herbert skinął głową potwierdzając słowa przyjaciela.
- To kto się tym zajmie? – spytał.
Odpowiedziała mu martwa cisza i wymowne spojrzenia. Herbert spojrzał na Chrisa i Michaela z niesmakiem, po czym rzucił zaklęcie Legilimens.
***
Po prawie godzinie Herbert osunął się na podłogę wyczerpany. Przetrzepywanie głowy Bellatrix, zagorzałej fanatyczki Voldemorta nie należało do prostych zadań. W umyśle musiał zmierzyć się ze strażnikiem, którego Riddle tam umieścił. Pokonując go stracił dużo mocy i czasu. Przeglądając wspomnienia był zaś świadkiem niewyobrażalnych okropieństw. Gdy już dowiedział się wszystkiego, czego chciał się dowiedzieć, musiał znowu postawić takiego samego strażnika tajemnicy, jakiego wcześniej postawił Riddle. Herbert jednak postanowił to wykorzystać. Połączył przez strażnika umysły swój i Bellatrix tak, by gdy tylko będzie chciał, niezauważalnie mógł przeglądać wspomnienia Śmierciożerczyni. Po wszystkim był okropnie wyczerpany, toteż opadł na podłogę i prawie stracił przytomność. Chris jednak chlusnął mu wodą w twarz, więc Herbert podniósł się z niechęcią. Wiedział, że muszą przenieść Bellatrix na Nokturn. Aportowali się z nią w pokoju w tym samym barze, z którego ją uprowadzili. Herbert wiedział, gdzie mają się teleportować gdyż w jej umyśle znalazł wspomnienie, że zarezerwowała sobie właśnie ten pokój. Po umieszczeniu Bellatrix na łóżku, przyjaciele teleportowali się z powrotem do Wrzeszczącej Chaty, po czym przez tunel pod Bijącą Wierzbą dostali się z powrotem na Hogwarckie błonia. Księżyc oświetlał im drogę do zamkowych wrót, więc przyjaciele widzieli wszystko doskonale. Gdy weszli do pokoju wspólnego podbiegła do nich Kate, rzucając się Michaelowi na szyję i całując go na powitanie w usta.
- Nikt o was nie pytał, jakby coś – powiedziała w chwilę później.
- Znakomicie – odparł Chris idąc w stronę schodów do dormitoriów chłopców. – A wy tam nie szalejcie zbyt długo.
Kate zaczerwieniła się.
- Spadaj! – krzyknęła za odchodzącym Chrisem, po czym chwyciła Michaela za rękę, ciągnąc w stronę schodów do dormitoriów dziewcząt.
Subskrybuj:
Posty (Atom)