przetłumacz

niedziela, 23 kwietnia 2017

33. Bellatrix

Albus Dumbledore siedział w swoim gabinecie, przeglądając i wypełniając papiery, które zgromadziły się podczas jego nieobecności. Zastanawiał się, jak odzyskać zaufanie wszystkich nauczycieli po tym, co zrobił w grudniu. Wiedział, że od tamtego wydarzenia minęło już wiele czasu, jednak jego podwładni wcale nie zmienili stosunków do niego. Nie chcieli przebywać z nim w jednym pomieszczeniu dłużej, niż to konieczne. Gdy zjawiał się w wielkiej sali, by w spokoju zjeść śniadanie, większość kadry pedagogicznej starała się jak najszybciej opuścić pomieszczenie. Dumbledore nie wiedział, co takiego zrobił. Wiedział, że to co zrobił nie było najmądrzejsze, jednak chciał, by wszystkim było dobrze. Starał się jak tylko mógł, by w zakonie ani w szkole nie powstały żadne rozłamy wśród uczniów lub kadry pedagogicznej, jednak swym czynem ze świąt spowodował właśnie coś takiego. Jedyną osobą, która nie była do niego nastawiona negatywnie, była oczywiście jego zastępczyni, a także opiekunka Gryffindoru, Minerwa McGonagall. Cieszył się, że chociaż ją miał po swojej stronie. Bez niej Albus nie wiedziałby, co ma począć. Znał ją od wielu lat. Sam przecież nauczał ją transmutacji, gdy ta jeszcze była młoda. Gdy skończyła szkołę i zatrudniła się w Hogwarcie jako nauczycielka transmutacji zaprzyjaźnili się. Potem Minerwa została jego zastępczynią. Nie wykluczone, że po jego śmierci to ona zajmie jego miejsce. Dumbledore wiedział, że już niedługo zginie. Nie bał się śmierci. Przecież śmierć to początek nowej przygody. Jednak jakaś część jego jestestwa nie chciała umierać. Żył na tym świecie, miał kilku przyjaciół, był potrzebny Harry’emu, a także innym czarodziejom do pokonania Lorda Voldemorta. Nie wątpił w to, że Harry doskonale poradzi sobie bez niego, jednak chłopak był jeszcze młody i trzeba nakierować go odpowiednio, by nie błądził tak, jak niegdyś on. Musiał również zadbać o to, by Potter nie dał się omamić czarnej magii. Sam jej używał, ale to zupełnie co innego. Albus był już starym człowiekiem, który podjął się wielu niemożliwych do zrealizowania rzeczy. Chciał doprowadzić wszystkie sprawy do końca, a potem mógł już umrzeć. Nawet nie zastanawiał się, co będzie robił po pokonaniu Lorda Voldemorta, o ile dożyje tego momentu. Chciał świętować oswobodzenie świata czarodziei z niebezpieczeństwa. Chciał schwytać śmierciożerców i raz na zawsze zamknąć ich w Askabanie. Niestety nie mógł tego zrobić. Musiał kierować jedną z najlepszych placówek magicznych na całym świecie. Najbardziej w swojej pracy nie lubił papierkowej roboty. Strasznie go to nużyło i cieszył się, że choć część tego morze zrzucić na swą zastępczynię. Przetarł oczy i westchnął ciężko. Zamknął teczkę i odłożył ją na biurko, po czym splótł dłonie i oparł brodę na czubkach palców. Fawkes zaśpiewał jakąś wesołą, pokrzepiającą pieśń. W serce Dumbledore’a wstąpiła nowa nadzieja. Poczuł, jak ciepło wypełnia całe jego ciało. Gdy Fawkes skończył, Dumbledore wpadł na znakomity pomysł. Postanowił podjąć próbę odbicia Harry’ego i Ginny z rąk Toma Riddle’a. Wyszedł z gabinetu po czym udał się do siedziby Toma.
***
Aportował się na pustkowiu. Szybko jednak wyciągnął różdżkę, rozwiewając iluzję. Przed nim ukazał się tak dobrze znany dom Toma Riddle’a. Dumbledore spokojnym krokiem podszedł do drzwi, po czym wszedł do środka. Już od samego wejścia usłyszał przeraźliwe wrzaski kogoś torturowanego. Udał się w kierunku dźwięku i wszedł do wężowej sali. To, co zobaczył nie poruszyło go ani trochę. U stóp Lorda Voldemorta wił się torturowany Lucjusz Malfoy. Śmierciożercy, którzy znowu uciekli z Askabanu przy pomocy Riddle’a stali w półokręgu wpatrując się beznamiętnie w scenę rozgrywającą się przed ich oczami. Riddle zauważył Dumbledore’a, więc zakończył zaklęcie i podszedł do niego.
- Co cię tu sprowadza, starcze? – odezwał się Riddle.
- Myślę – odparł Dumbledore – że doskonale wiesz, po co, czy raczej po kogo tu przybywam.
Riddle roześmiał się złowieszczo. Spojrzał na Dumbledore’a z ciekawością i powiedział:
- Myślę, że twój Złoty Chłopiec już nigdy nie będzie taki, jak wcześniej. Zresztą zabiłem go właśnie przed chwilą, więc mogę oddać ci ciało, jeśli chcesz. Ta młoda przyjaciółka Pottera może mi się jeszcze do czegoś przydać, więc jej nie dostaniesz.
- Oh Tom – powiedział Albus. – Myślę, że oddasz mi dwójkę moich uczniów i to nie podlega dyskusji.
Albus wyciągnął różdżkę z połów swego podróżnego płaszcza, po czym jednym, sprawnym zaklęciem imperio podporządkował sobie wolę Toma Riddle’a. Czarnoksiężnik wbrew swojej woli zaprowadził Albusa do celi, w której znajdowali się porwani uczniowie, czy raczej jedna żyjąca uczennica i jeden nieżywy, przynajmniej do tego momentu uczeń. Po dojściu na miejsce Dumbledore dostrzegł unoszący się nad czołem Harry’ego kryształ, błyskający nieregularnie niebieskim światłem. Po chwili kryształ opadł na czoło chłopaka, całkowicie zakrywając bliznę. Na chwilę rozbłysł jaśniejszym światłem, po czym uniósł się i wysłał niebieski promień, który wniknął w serce chłopaka. Potter poderwał się z podłogi i jęknął głośno, po czym ponownie na nią opadł. Ginny doskoczyła do krat, ze zdziwieniem wpatrując się w Voldemorta, który patrzył na nią pustymi, czerwonymi oczami. Albus otworzył zaklęciem kraty, po czym wylewitował dwójkę uczniów poza celę. Z głośnym trzaskiem zamknął celę, po czym rozkazał Voldemortowi wyprowadzić ich z siedziby. Udali się z powrotem do wężowej sali. Dumbledore zakończył zaklęcie imperio. Voldemort spojrzał na niego ze wściekłością, jednak nie zaprotestował. Albusa lekko to zaskoczyło, jednak nie dał po sobie tego poznać. Szybko opuścił dwór Voldemorta, teleportując się wraz z uczniami do swojego gabinetu. Przetransportował ich do skrzydła szpitalnego. Wezwał panią Pomfrey, która zaraz zakrzątnęła się przy pacjentach. Ginny jednak nie dała jej się do siebie zbliżyć. Dumbledore więc musiał interweniować.
- Panno Weasley – powiedział cicho. – Jest pani w bezpiecznym miejscu. Nic już pani nie grozi.
Ginny niechętnie pozwoliła się zbadać. Nie była ona w najlepszym stanie. Dumbledore wiedział to, gdy ją zobaczył. Pielęgniarka jednak musiała być pewna. Przywołała skądś stos fiolek z różnej maści eliksirami i postawiła je na stoliczku przy łóżku Ginny.
- Musisz je wziąć – powiedziała spokojnie. – One pomogą ci wrócić do zdrowia.
Ginny sięgnęła po fiolki wypijając jedną po drugiej. Albus uśmiechnął się do niej ciepło. Ginny spojrzała na niego z wdzięcznością, po czym wypiła ostatnią fiolkę. Był to eliksir bezsennego snu. W chwilę później dziewczyna smacznie spała. Dumbledore zaś zajął się Harrym. Z tego, co zauważył, jego życiu nie zagrażało już niebezpieczeństwo. Zbadał również bliznę Harry’ego. Z zadowoleniem odnotował, że cząstka duszy Toma znajduje się na swoim miejscu.
***
Nadszedł luty, a z tym miesiącem również lekcje teleportacji,na które zapisali się wszyscy Huncwoci. Pierwsza lekcja teleportacji miała odbyć się na błoniach, jednakże ze względu na złą pogodę przeniesiono ją do wielkiej sali, z której Dumbledore zdjął zaklęcie antydeportacyjne. Nie można jednak było deportować się poza wielką salę, ani spoza wielkiej sali do niej. Huncwotów niezmiernie cieszyły zbliżające się lekcje. Gdy nauczą się teleportacji, to już nic nie zatrzyma ich w zamku. Będą mogli wyruszyć na podbój świata. Przyjaciele weszli do wielkiej sali, w której zgromadzili się wszyscy ci, którzy zapisali się na lekcje. Ominęli gromadę Ślizgonów, nie zapominając o potrąceniu niektórych z nich, jak np. Riddle czy Crabbe lub Goyle. Zajęli najbardziej oddalone od wejścia miejsca i czekali na instruktora, który już za chwilę miał się pojawić. Do wielkiej sali wszedł niski człowieczek o rzadkich, postrzępionych włosach i przezroczystych rzęsach. Przyjaciele zastanawiali się, czy jego budowa nie była przypadkiem spowodowana częstymi deportacjami i aportacjami. Nauczyciele zarządzili ciszę, a gdy wszyscy zamilkli, nawet rozchichotane dziewczyny, które myślały tylko o jednym, człowieczek rozpoczął przemowę.
- Dzień dobry – odezwał się piskliwym głosem. – Nazywam się Wilkie Twycross i przez najbliższe kilkanaście tygodni będę waszym ministerialnym nauczycielem teleportacji.
Człowieczek został powitany gromkimi oklaskami ze strony Hogwartczyków. Uśmiechnął się lekko i po chwili kontynuował:
- Czy ktoś z was wie, na czym polega teleportowanie się?
Harry Potter, który wyzdrowiał do tego stopnia, że mógł uczestniczyć w lekcjach podniósł rękę do góry. Nie był jedyną osobą, która to zrobiła, jednak Twycross właśnie jego zapytał:
- Tak, panie…
- Potter – odezwał się Harry.
- Tak, panie Potter?
- Teleportacja polega na przeniesieniu się z miejsca na miejsce – odpowiedział Harry.
- Zgadza się! – ucieszył się Wilkie. – Czy powiesz nam coś jeszcze, Harry?
- Istnieją zaklęcia, dzięki którym pewne miejsca są chronione przed teleportacją – kontynuował Potter. – Na przykład w Hogwarcie nie można się teleportować, z wyjątkiem skrzatów, których teleportacja wygląda nieco inaczej.
- Znakomicie, znakomicie! – uśmiechnął się Twycross. – Tak więc, jak powiedział pan Potter, teleportacja jest przeniesieniem się z miejsca na miejsce. Aby się teleportować, musicie skupić się na celu – mężczyzna machnął różdżką, a przed każdym pojawiły się okrągłe obręcze – woli, by znaleźć się u celu. Potem należy obrócić się w miejscu, ale z namysłem i dopiero wtedy, gdy powiem trzy!
Nikt nie spodziewał się, że każą im teleportować się tak szybko. Huncwoci jednak byli zadowoleni. Byli zdolnymi uczniami, toteż mieli nadzieję, że uda im się teleportować już na pierwszej lekcji. Utkwili więc spojrzenia w podłodze we wnętrzach ich obręczy, skupili się jak tylko mogli i czekali, aż Twycross zacznie odliczać.
- Raz… dwa… Trzy!
Wszyscy uczniowie w wielkiej sali obrócili się w miejscu. Niektórzy z nich prawie się przewrócili, a wśród tych osób był Harry, któremu nie udało się teleportować ani o milimetr. Huncwotom również nie poszło lepiej z wyjątkiem tego, że żaden z nich się nie przewrócił. Twycross wcale nie był zaskoczony tym, że nikomu się nie udało.
- Ależ to nic takiego! – zawołał, przekrzykując gwar panujący w wielkiej sali. – Próbujcie dalej. Pamiętajcie, Cel, wola i namysł! c-wu-en!
Kilka uczniów obróciło się ponownie, jednak i tym razem nikomu nie udało się teleportować. Wilkie był jednak niezrażony niepowodzeniami uczniów. Przechadzał się po wielkiej sali z majestatycznie uniesioną głową i poprawiał uczniów, gdy ci robili coś źle. Gdy przechodził obok Huncwotów, Chris powiedział tak, że Twycross musiał to usłyszeć:
- Cholernie wielkie niepowodzenie.
Nie tylko Twycross to usłyszał. W kierunku Chrisa z groźną miną szła profesor McGonagall. Chris ryknął jak ranione zwierze i obrócił się w miejscu, z głośnym hukiem teleportując się do wnętrza swej obręczy. McGonagall na ten popis dopiero co nabytych umiejętności opadła szczęka. Odpuściła więc sobie szlaban Chrisa i odeszła na swoje poprzednie miejsce. Chris zaśmiał się jak szalony i skupił się. Po chwili z nieco cichszym dźwiękiem teleportował się za plecy Herberta.
- Bu! – wrzasnął.
Herbert rozpostarł ramiona jak skrzydła i obrócił się, znikając na drugim końcu wielkiej sali. Niestety miał to nieszczęście, że w miejscu, w którym się aportował przechodził ich nauczyciel. Herbert nie zdążył nic zrobić i wpadł na człowieczka. Mężczyzna upadł na ziemię. Po chwili podniósł się, rozmasowując stłuczone miejsce. Uśmiechnął się do Herberta i powiedział:
- Za słabo skupiasz się na celu, mój przyjacielu. Spróbuj jeszcze raz.
Po czym odszedł, zostawiając Herberta samemu sobie. Herbert nie zastanawiając się dłużej teleportował się. Tym razem trafił idealnie do swojej obręczy. Chris zaklaskał zadowolony.
- No – odezwał się. – To teraz jeszcze nasz kochany Michael, któremu coś dzisiaj nie wychodzi!
Michael spojrzał na niego ze wściekłością i obrócił się w miejscu. Zniknął z głośnym hukiem, by z wrzaskiem aportować się obok Chrisa. Niestety, nie udało mu się teleportować w całości. Jego prawa noga i ucho zostały na swoim miejscu.
- Ależ nic się nie stało! – roześmiał się Twycross. – Rozszczepienie czasem się zdarza. Za chwilę poskładamy waszego przyjaciela do kupy.
W stronę Michaela udała się pani Pomfrey, Twycross oraz opiekunka domu, Minerwa McGonagall. Po kilku machnięciach różdżką Michael był cały i zdrów.
- nie zrażajcie się tym, moi kochani! – zawołał oddelegowany z ministerstwa człowiek. – Takie coś zdarza się nawet najlepszym! Spróbujcie jeszcze raz! Raz… dwa… trzy!
Rozszczepienie przydarzyło się jeszcze Susan Bones. Pani Pomfrey szybko do niej podbiegła, po czym wykonała dokładnie te same czynności, co wcześniej z Michaelem. Do końca dzisiejszej lekcji już nikomu nie udało się teleportować. Hermiona twierdziła, że była już tego bliska.
- Skąd o tym wiesz? – spytał Chris uśmiechając się złośliwie. – Czyżby panna „Wiem To Wszystko” Nauczyła się z książek, jakie mogą być sposoby rozpoznawania na „prawie” udaną teleportację?
Hermiona obdarzyła go jednym z repertuaru swych wściekłych spojrzeń, po czym uniosła głowę wysoko i odeszła w swoją stronę. Przyjaciele zaś udali się na błonia. Przeszli tunelem pod Wierzbą Bijącą do Nawiedzonej Chaty.
- To gdzie teraz, moi przyjaciele? – spytał Herbert. – Cały świat stoi przecież przed nami otworem!
- Proponowałbym najpierw na parter – powiedział cicho Michael. – Nie chciałbym, żebyśmy teleportowali się gdzieś, sami nie wiedząc gdzie, a potem żebyśmy nie mogli się odnaleźć.
- Niech ci będzie, nasz zdrowy rozsądku – powiedział z drwiną Chris. – Teleportujemy się na parter, ale przed chatą. Co wy na to?
Wszyscy zgodzili się i już po chwili trójka przyjaciół zniknęła, by pojawić się przed Wrzeszczącą Chatą.
***
Aportowali się nieopodal dziurawego kotła. Deportowali się więc ponownie, by trafić do ministerstwa magii. Niestety bariery antyteleportacyjne nałożone na ministerstwo magii uniemożliwiły im ten manewr, toteż wylądowali przed obdrapaną budką telefoniczną. Przyjaciele weszli do środka.
- Jaki jest ten numer aktywujący to ustrojstwo? – spytał Chris.
- 62442 bodajże – odparł Michael. – Ale jak coś to nie jestem pewien.
Chris wykręcił numer na archaicznym telefonie i nagle jakiś kobiecy głos odezwał się:
- Witamy w ministerstwie magii. Prosimy przedstawić się i powiedzieć, w jakiej sprawie przybywasz.
- Christopher Night, Herbert Backfield i Michael Middleton, sprawa włamania do gabinetu ministra – powiedział Chris.
- Prosimy okazać różdżki do stanowiska kontroli w atrium – odezwał się ponownie głos.
Budka ruszyła w dół. Po dojechaniu na miejsce głos oznajmił:
- Ministerstwo życzy państwu miłego dnia.
- Na wzajem, stara prukwo – warknął Herbert i przecisnął się do drzwi. – Uff, wreszcie poza tym klaustrofobicznym miejscem.
- Co tak narzekasz, stary? – spytał Chris z uśmiechem na twarzy. – Uświadom to sobie, człeniu, że zaraz włamiemy się do gabinetu mojego ukochanego braciaka i pozyskamy licencję na teleportację!
- No dobra już, dobra – uciął Michael. – Przestańcie się teraz kłócić, bo nie czas na to.
- Dobrze już, nasz zdrowy rozsądku – zaszydził Chris. – Dałbyś sobie nieco na luz, młody
- Jestem starszy od Ciebie.
- Ojej, kilka miesięcy – odrzekł Chris. – Ale jesteśmy na jednym roczniku, więc nie możesz się tym tak przechwalać.
- Dajcie już spokój – odezwał się Herbert. – Zaraz będziemy mieli licencję!
Przyjaciele dopadli do stojącej windy i wsiedli do niej. Chris nacisnął guzik z cyfrą 1 i winda bezgłośnie ruszyła, by po sekundzie zatrzymać się na pierwszym piętrze. Wtedy ten sam kobiecy głos, co w budce telefonicznej oznajmił:
- Piętro pierwsze, gabinet ministra magii.
- Stul mordę, dziwko – powiedział Herbert. – Nikt cię tu nie słucha.
Winda z wielką prędkością ruszyła w dół. Przyjaciele złapali się rączek przy ścianach, by nie wyrzuciło ich pod sufit. Herbert zapatrzył się w głośnik umieszczony pod sufitem i po chwili wyciągając różdżkę powiedział:
- Finite Illusio
Winda zatrzymała się ze zgrzytem, a przyjaciele czym prędzej wyszli z niej, by znów nie przydarzyło im się coś takiego, jak wcześniej. Wszyscy trzej skierowali się do drzwi gabinetu ministra magii. Chris nawet nie trudził się pukaniem, bezpardonowo waląc w drzwi barkiem. Drzwi otworzyły się z hukiem, a Chris niemalże się przewrócił. Nie wiedział przecież, że te drzwi mają taki słaby zamek. Zaraz za progiem przywitało go chłodne spojrzenie jego brata, a także ministra magii w jednej osobie, czyli Gregory’ego Nighta. Mężczyzna siedział za biurkiem zawalonym papierzyskami. Przed chwilą przeglądał raport swojego starszego podsekretarza, Percy’ego Weasleya na temat populacji czarodziejów na świecie. Teraz jednak wpatrywał się w przyjaciół z doskonale obojętną miną.
- Co was do mnie sprowadza, panowie – zapytał doskonale obojętnym tonem. – Jeśli to coś błahego, to nie mam teraz czasu. Jak widzicie praca ministra nie jest wcale tak piękna. Muszę siedzieć nad papierkami, zamiast poruszać się w terenie i łapać czarnoksiężników.
- A to, mój drogi bracie – rzekł Chris teleportując się przed nosem ministra – że przyszliśmy prosić cię o nasze licencję teleportacji.
Do Chrisa dołączył Herbert, a po chwili również Michael. Trzej przyjaciele teleportowali się niemalże bezgłośnie.
- NO cóż – odezwał się Gregory. – Umiecie teleportować się na współrzędne?
- Nigdy nie próbowaliśmy – odpowiedział za wszystkich Chris. – Ale myślę, że myśląc o współrzędnych zamiast miejsca docelowego, to znaczy jego wyobrażenia to wcale nie byłoby takie trudne.
- Zgadza się – odpowiedział Minister. – Nie jest to trudne. No dobra, wypiszę wam te licencje, ale to za chwilę.
- Bo co? – spytał Chris.
- Bo najpierw chcę sprawdzić, czy teleportujecie się na współrzędne. – odparł Gregory. – nie mam zamiaru mieć was na sumieniu.
To powiedziawszy Gregory położył na biurku kartkę ze współrzędnymi, po czym zniknął z trzaskiem. Chris wziął kartkę w dłonie, a przeczytawszy współrzędne dał je pozostałym mówiąc:
- No, to spotykamy się na miejscu.
Po czym zniknął z równie głośnym trzaskiem, co jego starszy brat. Po chwili jego dwaj przyjaciele dołączyli do niego i jego brata.
- No dobra – odezwał się minister. – Widzę, że jesteście zdolnymi uczniami i mój urzędnik, którego wysłałem do Hogwartu całkiem nie źle was nauczył. Mogę wam już przepisać te licencje. Widzimy się u mnie w gabinecie.
Gregory obrócił się i zniknął z trzaskiem. Przyjaciele po chwili zrobili to samo, aportując się przed dobrze im znaną obdrapaną budką telefoniczną. Weszli do środka i Herbert wykręcił dobrze im znany numer. Po chwili ruszyli na dół. W chwilę później przyjaciele znaleźli się w gabinecie ministra. Tam ujrzeli Gregory’ego, wypisującego ręcznie licencję na prawo teleportacji dla Chrisa. W chwilę później złożył zamaszysty podpis na dole dokumentu, dał go Chrisowi i zaczął wypisywać licencję Herbertowi. W chwilę później Herbert otrzymał papier, uprawniający go do teleportacji. Zaraz potem swoją licencje dostał Michael, więc Przyjaciele podziękowali i pożegnali się z ministrem. Chris został nieco dłużej, gdyż jak to sam później powiedział, musiał złożyć oficjalne kondolencje, w dodatku spóźnione, z okazji śmierci jego ukochanej żony a także Córki. Nie powiedział jednak, co odpowiedział mu minister. Przyjaciele nie nalegali, gdyż wiedzieli, że tego typu sprawy lepiej zostawić między nimi samymi. Nie chcieli się wtrącać. Zresztą co by im to dało? Najważniejsze dla nich teraz było to, żeby wrócić do Hogwartu i to, żeby nikt niepowołany nie zauważył tego, że na kilka godzin zniknęli z zamku. Przed powrotem do Hogwartu postanowili jednak znaleźć Davida Jacksona i upalić się nieco. Michael zaś odwiedził swoje wcześniejsze miejsce zamieszkania, kupując w tamtejszym sklepie monopolowym litrową butelkę żubrówki. Odkręcił i pociągnął solidny łyk. Skrzywił się, jakby przełknął coś mega kwaśnego i pociągnął następny łyk. Znowu się skrzywił i znowu pociągnął. Oddał butelkę Chrisowi, który również pociągnął kilka łyków. Potem Chris przekazał butelkę Herbertowi, który jednak podziękował za tę wątpliwą przyjemność, jak to sam określił, więc oddał butelkę Michaelowi. Michael przechylił butelkę i opróżnił ją do połowy kilkoma potężnymi łykami. Krzywiąc się przekazał butelkę Chrisowi, który wypił do dna i cisnął butelkę w krzaki. Przyjaciele teleportowali się do Hogwartu. Wybadali sytuację na mapie Huncwotów, a zauważywszy, że nikogo nie ma na trzecim piętrze, odsunęli posąg i poszli do pokoju wspólnego.
***
Kolejny tydzień nie różnił się wcale od pierwszego tygodnia lutego, w którym przyjaciele otrzymali licencję na teleportację. Codziennie po lekcjach wychodzili przez tunel do wrzeszczącej chaty i teleportowali się do Londynu, by tam czerpać z życia garściami. Nadszedł jednak dzień, w którym Herbert odmówił Chrisowi i Michaelowi wyprawy, gdyż jak stwierdził, musi się wreszcie wziąć do nauki. Od tamtego czasu już tylko Chris i Michael codziennie teleportowali się do Londynu, w którym pili wódkę, palili jointy albo haszysz, chodzili do domów publicznych i robili jeszcze inne zakazane rzeczy. Pewnego dnia Chris stwierdził, że on nie ma zamiaru już brać udziału w wyprawach. Michael nie przejął się tym zbytnio, gdyż niczego więcej nie chciał, jak tylko wyjścia i napicia się szklanki dobrej wody ognistej. Następnego dnia poszedł więc sam. Nie zapomniał o tym, by sprawdzić na mapie, czy nikogo nie ma na trzecim piętrze. Wyjątkowo tamtędy wydostał się do Miodowego Królestwa, z którego piwnic teleportował się na obrzeża Londynu. Przemierzał miasto zamyślony. Nawet nie zauważył, gdy na jego drodze stanął Lucjusz Malfoy, który miał za zadanie go porwać. Nie wiedział, że Czarny Pan dowiedział się o tym, że Severus tak naprawdę nie był Severusem. Michael jednak nie zwrócił na niego uwagi. W chwilę później jakiś nieznany głos kazał mu się deportować. Aportował się w zakazanym lesie. Szybko popędził w stronę zamku. Przypomniał sobie, że w pokoju życzeń również można się napić. Nie wiedział jednak, czy pomieszczenie załatwi mu wódkę. Jednak ani trochę go to nie zniechęciło. Popędził na siódme piętro. Przeszedł trzy razy wzdłuż ściany myśląc o miejscu, w którym będzie mógł w spokoju zaspokoić swe potrzeby. Po chwili w ścianie bezgłośnie zmaterializowały się ciężkie, dębowe drzwi. Michael otworzył je i przekroczył próg pokoju. Znalazł się w pokoju zastawionym całkowicie wszelkimi pułkami z różnego rodzaju trunkami. Począwszy od piwa a na najwyższej jakości bimbrze skończywszy. Przeszedł się po pomieszczeniu oglądając zawartość półek. Po chwili zdecydował się na sam początek na Snake Venom. Sięgnął po butelkę tego trunku, a otworzywszy pociągnął zdrowy łyk. Pomyślał o fotelu, w którym mógłby usiąść, a pomieszczenie szybko wyczarowało mu ów obiekt. Wypił szybko butelkę piwa i sięgnął po następne, gdyż bardzo mu one smakowało. Było mocne, a jednocześnie smakowało tak, jak smakować powinno. Zakręciło mu się w głowie, toteż odczekał chwilę i tym razem sięgnął po the end of history. Otworzył i spróbował. Smakowało tak, jak smakować powinno, czyli jak na piwo z wyższej półki. Michael wiedział, że akurat to piwo było strasznie drogie. Siedział tak jeszcze długo w pokoju życzeń delektując się smakiem wybornego trunku. Po kilku godzinach, gdy poziom alkoholu w jego krwi nieco opadł, postanowił spróbować jeszcze jednego. Tym razem wybór padł na nieco słabsze, bo tylko pięćdziesięcioprocentowe Fenton Smoked Porter. I to piwo Michael pił ze smakiem. Sączył je z butelki niczym wytrawny pijak, którym powoli się stawał. Ten jednak nie zwracał na to uwagi. Opróżniwszy butelkę do dna, Michael wyszedł z pokoju życzeń zataczając się lekko, po czym udał się w kierunku pokoju wspólnego Gryffindoru. Wszedłszy do środka i dostrzegłszy swoich przyjaciół, podszedł do nich i zagadał:
- Sześć. So tam u waz?
Chris spojrzał na niego jak na kosmitę i warknął:
- Znowu się nachlałeś?
- A so? – wybełkotał Michael. – Nie moszna mi? Ja brzynajmniej… hig… Wiem, czego chcem… Hig…
Chłopak zatoczył się i byłby się przewrócił, gdyby nie przytrzymał go Chris. Chłopak złapał go mocno za ramię i rzucił go na fotel, który sam niedawno zajmował. Przyciągnął sobie drugi i zajął miejsce obok Michaela i Herberta. Dwaj przyjaciele patrzyli na Michaela z troską. Michael zaś nie przejmując się niczym wyjął z kieszeni jednogramową paczuszkę haszyszu i metalową lufkę. Nabił i odpalił płomyk na końcu różdżki, przypalając zawartość. Zaciągnął się mocno i przytrzymał w płucach dym. Po kilkunastu sekundach wypuścił i w chwilę później zaciągnął się jeszcze dwa razy. Kilka minut później bredził coś od rzeczy o chodzących krasnoludkach z banku Gringotta. Potem powiedział coś o polującym na niego Białym Lordzie miłości, który wyłysiał z zazdrości o swą wybrankę, Bellatrix Lestrange. Te słowa poruszyły jakieś trybiki w mózgach Chrisa i Herberta. Obaj spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Już wiedzieli, co będą musieli zrobić następnego dnia. Muszą poważnie porozmawiać z Michaelem na temat tego, gdzie powinien się teleportować, jeśli chce dalej wychodzić na wieczorne wyprawy do Londynu.
***
Michael nie wiedział, jak i kiedy znalazł się w łóżku. Pamiętał tylko, że w Londynie spotkał Lucjusza Malfoya, więc czym prędzej wrócił do Hogwartu. Z niemrawą miną zwlókł się z łóżka. Zauważył, że spał w ubraniach.
„Ale ze mnie menel – pomyślał. – Do czego to doszło”.
Michael podrapał się po głowie. Po chwili udał się do łazienki, by wziąć zimny prysznic. Musiał później znaleźć jakiś eliksir antykacowy, gdyż strasznie bolała go głowa i strasznie go suszyło. Gdy skończył prysznic spróbował przypomnieć sobie, co robił wczoraj wieczorem, że znalazł się w łóżku w ubraniach. Niestety miał straszną dziurę w pamięci i nie pamiętał nic od momentu wejścia do pokoju życzeń. Zajrzał do kufra w poszukiwaniu eliksiru na kaca. Znalazł fiolkę z przeźroczystym płynem. Opróżnił ją do połowy i wyszedł z dormitorium. Postanowił odwiedzić swój obiekt westchnień. Zdawać by się mogło, że Michael już wcale nie pamiętał o brunetce. Ta jednak wciąż zajmowała zaszczytne miejsce w jego sercu i myślach. Myślał o niej kładąc się spać wieczorem, gdy tylko był świadom tego, że się kładzie spać, myślał o niej, gdy się obudził i akurat nie bolała go głowa, myślał o niej imprezując w Londynie, a także obserwując ją w pokoju wspólnym. Przez kilka tygodni nie chciał z nią rozmawiać. Potrzebował poukładać sobie wszystko w głowie. Widział spojrzenia, które ta mu rzucała. Tęskne spojrzenia, pełne smutku i oczekiwania na lepsze jutro, które miało nadejść już niedługo. Cicho wszedł do środka i skierował się w stronę jej łóżka. Dziewczyna spała na boku. Jej włosy rozsypały się malowniczo po poduszce. Jedną rękę oparła sobie na lewym ramieniu, drugą zaś trzymała pod twarzą. Michael uwielbiał na nią patrzeć, gdy śpi. Wyglądała wtedy tak słodko i niewinnie. Wiedział, że w takich momentach może bezkarnie wpatrywać się w jej twarz. Przecież nie wiedziała, że każdego ranka, gdy czuł się już lepiej przychodził, by na nią patrzeć.
***
- Panowie! – ryknął któregoś dnia Chris. – Co byście powiedzieli na to, żeby złapać Bellatrix Lestrange i trochę ją, hm… Znieczulić?
Przyjaciele, do których zwrócił się Chris zamyślili się. Wiedzieli, że to Bellatrix najczęściej torturowała Harry’ego, gdyż sam im to powiedział. Postanowili więc zgodzić się na propozycję Chrisa.
- Dobra – zgodził się po dłuższym milczeniu Michael. – Możemy wybrać się do niej w odwiedziny. Ale skąd będziesz wiedział, gdzie ona tak właściwie jest?
- Zastawimy się na nią na Nokturnie – rzekł spokojnie Chris. – Moi informatorzy donoszą, że często tam bywa.
- No dobra – odezwał się Herbert. – To kiedy ruszamy?
- Dziś wieczorem – odparł Chris. – Musimy jednak znaleźć sobie jakieś alibi, bo jakby nas ktoś szukał, to…
- Spokojnie – powiedział Michael. – Pozwolisz, że sam się tym zajmę.
Chris pokiwał głową, zgadzając się na to, co zaproponował Michael. Chłopak ruszył do dormitoriów. Zapukał do pierwszego z brzegu, należącego do jednych z wielu szóstoklasistek i wszedł do środka. Kate, Susan, Emily, Laura i Elisabeth akurat zajmowały się jakimiś przygotowaniami do jakiegoś wyjścia. Gdy go spostrzegły przerwały swoje czynności i zagapiły się na niego jak na nowy okaz w zoo. Michael przestąpił z nogi na nogę i zaczął:
- No więc tak. Chcielibyśmy z chłopakami dziś gdzieś wyjść i chcielibyśmy, by jeśli któryś z nauczycieli was pytał o nas, gdzie jesteśmy itd. to żebyście powiedziały mu, że jesteśmy w pokoju życzeń i pracujemy z bliźniakami nad nowymi zabawkami przydatnymi w wojnie.
- A co będziemy za to miały? – spytała Kate trzepocząc rzęsami.
- Chyba co TY będziesz za to miała – roześmiał się Michael.
Kate zarumieniła się lekko i skinęła głową. Spuściła wzrok i przygryzła lekko wargę.
- Pewnie coś wymyślę – powiedział z wahaniem Michael. – Tylko, że jest taki problem, że nie wiem kiedy wrócimy, także…
- Ale my też wychodzimy – odezwała się tym denerwująco słodkim głosikiem Emily – więc może akurat nas też nie będzie, więc może nie będziemy miały jak powiedzieć, że jesteście tam, gdzie wcale nie będziecie, więc możecie wpaść w ręce nauczycieli, a może nawet i samego dyrektora…
- Zamknij się! – syknęła Kate. – Ja tam zostaję, skoro mam im pomóc.
To mówiąc rzuciła kosmetyki na stolik obok łóżka i podeszła do Michaela. Złapała go za dłoń i wypchnęła z dormitorium.
- Zajmę się wszystkim sama, a ty chodź ze mną.
***
Pół godziny później nieco oszołomiony Michael wkroczył do pokoju wspólnego z Kate uwieszoną jego ramienia. Odprowadził ją pod schody dormitoriów dziewcząt i skierował się do swoich przyjaciół, którzy dyskutowali o czymś zawzięcie.
- No jesteś wreszcie – powiedział Chris machając na niego ręką, by szedł szybciej. – Już myślałem, że cię porwała i zamknęła w jakichś lochach.
- No co ty – zarechotał Herbert. – Zobacz, jak on wygląda.
- Dajcie mi spokój – powiedział cicho obgadywany. – Idziemy wreszcie?
Przyjaciele podnieśli się z foteli i ruszyli do wyjścia z pokoju wspólnego. Przeszli przez obraz Grubej Damy i zeszli na dół. Wyszli na zamkowe błonia, po czym odpalając papierosy skierowali się w kierunku Bijącej Wierzby. Dźgnęli jakimś patykiem sęk, który zatrzymywał Wierzbę, po czym wgramolili się do tunelu. Po przedostaniu się do wnętrza Wrzeszczącej Chaty teleportowali się na nokturn, by tam odszukać Bellę.
***
Znaleźli ją siedzącą w jakimś obskurnym barze, pijącą samotnie ognistą za ognistą. Lekko zmieniając swój wygląd, przyjaciele przysiedli się do niej i Michael zagadał:
- Co tam u Czarnego Pana, Bella?
Kobieta zakrztusiła się przełykaną właśnie cieczą. Chris poklepał ją mocno po plecach, a gdy ta odzyskała już oddech i możliwość mówienia, spojrzała na Michaela jak na idiotę i warknęła:
- A co cię to obchodzi?
- Ależ Bello, spokojnie – odrzekł spokojnie Michael przywołując różdżką butelkę Everclear i rozlewając do kieliszków odrobinę jej zawartości. – Napijmy się za zdrowie naszego wybawcy!
Bella nie wiedzieć czemu stuknęła się kieliszkami ze wszystkimi i wychyliła kieliszek jednym haustem. Po chwili rozkaszlała się i spojrzała na przyjaciół ze łzami w oczach.
- Co to jest? – spytała po chwili, ponownie odzyskawszy zdolność mówienia.
- Najmocniejszy trunek świata – odrzekł Chris. – Myślisz, że Czarny Pan nie jest wart tego, byśmy pili za niego to, co najlepsze?
- Ależ nie! – oburzyła się Bella. – Oczywiście, że Czarny pan jest najlepszy, więc musimy pić za niego to, co najlepsze.
- No właśnie – odezwał się Herbert. – Napijmy się jeszcze!
- Za czarnego pana! – ryknął Chris.
- Za czarnego pana – odparli wszyscy i stukając się ponownie napełnionymi kieliszkami wypili je co do kropli.
Tym razem Bella już się nie zakrztusiła. Mimo to znów pojawiły jej się łzy w oczach, a usta wykrzywiły lekko. Po chwili jednak uśmiechnęła się jak nie ona i zagadnęła Chrisa.
- Skąd wiesz o Czarnym… Hig… Panu?
Chris roześmiał się, po czym odpowiedział:
- A kto by o nim nie wiedział, moja droga Bello. Przecież jest najpotężniejszym czarodziejem wszech czasów!
Bellatrix uśmiechnęła się z zadowoleniem. Ceniła sobie ludzi, którzy myśleli tak, jak ona sama. Uwielbiała Czarnego Pana całym swym jestestwem, toteż nie pozwalała, by obrażano go w jej obecności. Ceniła sobie ludzi, którzy wychwalali go pod niebiosa. Dzisiejszego wieczoru miała szczęście, że spotkała takich dobrych ludzi. Mieli dokładnie takie same poglądy, jak ona i również pasjonowali się torturowaniem Mugoli. Nie mogła przepuścić takiej okazji, toteż zaproponowała:
- Może… Hig… Udamy się, do siedziby mego męża?
- Rudolfusa? – spytał z niemrawą miną Herbert. – Chyba mi się to nie uśmiecha.
- Hig… – czknęła Bellatrix. – Do Czarnego Pana.
Przyjaciele skinęli głowami i wyciągnęli różdżki. Oszołomili pijaną Bellatrix i wywlekli ją z baru. Teleportowali się do wrzeszczącej chaty i rzucili Bellatrix na połamane łóżko.
- Co z nią teraz zrobimy? – spytał Chris zataczając się lekko.
- No jak to co? – zdziwił się Herbert. – Tak ją schlaliśmy, że nawet nie będzie pamiętała tego wieczoru.
- Ale dalej nie odpowiedziałeś mi na pytanie – powiedział Chris.
- Możemy przetrzepać jej głowę w poszukiwaniu informacji – rzekł Michael. – A nóż znajdziemy coś ciekawego.
Herbert skinął głową potwierdzając słowa przyjaciela.
- To kto się tym zajmie? – spytał.
Odpowiedziała mu martwa cisza i wymowne spojrzenia. Herbert spojrzał na Chrisa i Michaela z niesmakiem, po czym rzucił zaklęcie Legilimens.
***
Po prawie godzinie Herbert osunął się na podłogę wyczerpany. Przetrzepywanie głowy Bellatrix, zagorzałej fanatyczki Voldemorta nie należało do prostych zadań. W umyśle musiał zmierzyć się ze strażnikiem, którego Riddle tam umieścił. Pokonując go stracił dużo mocy i czasu. Przeglądając wspomnienia był zaś świadkiem niewyobrażalnych okropieństw. Gdy już dowiedział się wszystkiego, czego chciał się dowiedzieć, musiał znowu postawić takiego samego strażnika tajemnicy, jakiego wcześniej postawił Riddle. Herbert jednak postanowił to wykorzystać. Połączył przez strażnika umysły swój i Bellatrix tak, by gdy tylko będzie chciał, niezauważalnie mógł przeglądać wspomnienia Śmierciożerczyni. Po wszystkim był okropnie wyczerpany, toteż opadł na podłogę i prawie stracił przytomność. Chris jednak chlusnął mu wodą w twarz, więc Herbert podniósł się z niechęcią. Wiedział, że muszą przenieść Bellatrix na Nokturn. Aportowali się z nią w pokoju w tym samym barze, z którego ją uprowadzili. Herbert wiedział, gdzie mają się teleportować gdyż w jej umyśle znalazł wspomnienie, że zarezerwowała sobie właśnie ten pokój. Po umieszczeniu Bellatrix na łóżku, przyjaciele teleportowali się z powrotem do Wrzeszczącej Chaty, po czym przez tunel pod Bijącą Wierzbą dostali się z powrotem na Hogwarckie błonia. Księżyc oświetlał im drogę do zamkowych wrót, więc przyjaciele widzieli wszystko doskonale. Gdy weszli do pokoju wspólnego podbiegła do nich Kate, rzucając się Michaelowi na szyję i całując go na powitanie w usta.
- Nikt o was nie pytał, jakby coś – powiedziała w chwilę później.
- Znakomicie – odparł Chris idąc w stronę schodów do dormitoriów chłopców. – A wy tam nie szalejcie zbyt długo.
Kate zaczerwieniła się.
- Spadaj! – krzyknęła za odchodzącym Chrisem, po czym chwyciła Michaela za rękę, ciągnąc w stronę schodów do dormitoriów dziewcząt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz