była bezchmurna
noc. Wszyscy w domu przy Privet drive 4 smacznie spali. Smacznie z
wyjątkiem jednego chłopca. Tym chłopcem był Harry Potter.
Chłopiec, Który przeżył, nazywany również Wybrańcem. Harry
nienawidził być Wybrańcem. Gdyby, przed kilkunastoma laty
Przepowiednia dotycząca Jego i Voldemorta nie została wygłoszona,
Harry wiódłby sobie beztroskie życie ze swoimi rodzicami, a kto
wie, może i z rodzeństwem? A tak, niestety Harry musiał mieszkać
z krewnymi, którzy go nienawidzili z całego serca. Vernon często
go bił, ale Harry nie uskarżał się. Nie mówił nigdy o tym
zakonowi. Harry miał bardzo dziwny sen. Śnili mu się jacyś trzej
przyjaciele. Nie byli oni z Anglii jak udało mu się wywnioskować.
Nie był wstanie zrozumieć, w jakim języku rozmawiali. Po kilku
chwilach, jakby zauważyli, że Harry o nich śni, przerzucili się
na płynny Angielski.
- Jak myślisz,
Czy ten cały Hogwart to prawda? - Zapytał blondyn blondyna.
- Cris, ja nic
nie wiem. - Odpowiedział ten drugi.
- Czytałeś
książki o Potterze? - Zapytał Cris.
- No pewnie, że
czytałem, ale przecież w rzeczywistości nie ma nikogo takiego!
Niby jak Ty to sobie wyobrażasz? Że co, że pójdziemy sobie do tej
szkoły i co? Przecież tutaj mamy znajomych i przyjaciół! Przecież
ja mam dziewczynę!
- Emily? -
Parsknął Cris. - Przecież Ona już nie jest Twoją dziewczyną.
Zostawiłeś ją już dawno temu.
- No dobra, ale
ja nie chcę tam iść. Co ja tam niby będę robił? Tam są jakieś
czuby, których nie polubię i oni mnie zresztą też nie!
- Skąd Ty to
wiesz? - Wtrącił się czarnowłosy.
- Bądźmy
realistami. Przecież jestem psychopatą, sam tak mó wiłeś.
- A ten znowu
zaczyna. - Mruknął Cris..
- Ja nie znowu
zaczynam, tylko jeszcze nie skończyłem.
[ Herb, wyluzuj
trochę, bo spinasz się strasznie.
Harry już nic z
tego nie rozumiał. Kto to u diabła jest! Jaki niby oni mogą mieć
związek z nadchodzącą wojną, albo z niedawno zmarłym Syriuszem.
Gdy tylko pomyślał o Syriuszu, poczuł się gorzej, nawet we śnie.
Przez ostatnie kilka tygodni nie robił nic sensownego, poza leżeniem
w swoim pokoju i bezcelowym gapieniem się w sufit. Ciotka nie raz i
nie dwa wrzeszczała, by zszedł na śniadanie, albo wziął się
wreszcie do roboty, bo ogrodowy trawnik nie jest przystrzyżony
idealnie co do milimetra, W pokoju Dudziaczka nie jest wysprzątane i
takie różne. Harry miał już tego dość. Tym czasem Herb, Cris i
ten trzeci dalej się ze sobą wykłócali.
- Nie ma niczego
takiego, i już! Nie pójdę tam! Choćby sam Dumbledore się tu...
Trzask! W pokoju
przed nimi pojawił się jakiś starzec o jasnoniebieskich oczach w
długiej szacie do ziemi i z śmieszną tiarą na głowie.
Harry zastanawiał
się, co on tam robi. Przecież oni nie są jacyś arcyważni, i nic
nie znaczą dla nadchodzących wydarzeń, Przynajmniej nic na to nie
wskazywało. Oni przecież nawet nie wierzyli w magię!
- Witajcie moi
kochani - Odezwał się radośnie dumbledore i obdarzył szerokim
uśmiechem wszystkich dokoła.
- Nazywam się
Albus Dumbledore i jestem Dyrektorem szkoły Magii i Czarodziejstwa
Hogwart - Kontynuował. - Chciałbym zabrać was, abyście wreszcie
zaczęli uczęszczać do szkoły, która jest najlepsza pod każdym
względem dla was. Nie wiedzieliście o tym, że jesteście
czarodziejami?
- Ale czarodzieje
nie istnieją - Mruknął Herb.
Dumbledore wyjął
różdżkę i machnął nią od niechcenia. W tym właśnie momencie
pojawiło się przed nim stado radośnie rozćwierkanych ptaszków.
- Normalnie jak
na tym filmie - Stwierdził Herb.
- Jakim filmie? -
Zaskoczony Dumbledore nie wiedział co powiedzieć.
- NO, przecież
jest 7 książek o Harrym Potterze, i na podstawie tych książek
nakręcone zostały filmy...
Dumbledore
uśmiechnął się.
- A tak,
faktycznie. Coś takiego miało miejsce.
Harry Chciał jak
najprędzej się obudzić i napisać do tego starego piernika. Jak on
mógł mu nie powiedzieć! Jest dokładnie tak samo jak z tą
przepowiednią! Ile jeszcze rzeczy on przed nim ukrywa!
- Zostaniecie
przyjęci na szósty rok nauki. Niedługo otrzymacie listę
niezbędnych rzeczy do kupienia. Można je kupić na ulicy pokątnej.
Pewnie nie wiecie, gdzie ona jest? No nic, poproszę Hagrida, by wam
ją pokazał. Rok szkolny rozpoczyna się pierwszego września.
Pociąg Hogward Express odjeżdża z peronu 9 i 3/4 na dworcu kings
cross. Wchodzicie na peron 9 i idziecie w kierunku barjerki
oddzielającej peron 9 i 10. Jeśli będziecie się bać, możecie
zacząć biec. Nie przejmujcie się, Nie wpadniecie na nią. Jak mi
się uda, zabiorę was pod koniec wakacji w miejsce, w którym
będziecie bezpieczni i z którego Harry Potter i jego przyjaciele,
którzy są wam doskonale znani z filmów wyruszą do Hogwartu.
- Na Grimmauld
place? - Zapytał Cris.
- Zgadza się. -
Odpowiedział Dumbledore uśmiechając się radośnie.
Herbert pomyślał
sobie, że ten człowiek się ciągle uśmiecha. Ciekawe, kiedy pękną
mu wargi.
- Nie przejmuj
się, Herbercie, nie pękną. - Rzekł Dumbledore Patrząc na
Herberta, który skulił się pod tym przenikliwym spojrzeniem
jasnoniebieskich oczu, w których błyskały radosne ogniki.
- No, to do
zobaczenia młodzieży. - Powiedział Dumbledore i zniknął z
donośnym trzaskiem.
Harry obudził
się cały zlany potem. Nigdy wcześniej nie miał tak dziwnych snów.
Kim byli Ci ludzie, ten Cris. Herbert i... Tak właściwie nie
pamiętał imienia tego trzeciego. Chyba się nie przedstawiał. Skąd
oni się wzięli i wreszcie o jakich oni u diabła filmach mówili!
- Śniadanie!
Harry westchnął
Ciężko i z postanowieniem, że dzisiaj jednak zejdzie na dół,
zwlekł się z łóżka. Rozejrzał się po swoim pokoju i westchnął
ciężko. Od przyjazdu Na wakacje minął już prawie miesiąc. W tym
czasie w jego pokoju zdążyło nagromadzić się wiele
niepotrzebnych rzeczy jak np. Papierki po czekoladowych żabach,
które dostawał od swoich przyjaciół. Klatka Hedwigi już dawno
wymagała wysprzątania, a sama sowa od dawna odmawiała przebywania
w niej.
Harry westchnął
jeszcze raz z myślą, że kiedyś będzie musiał wziąć się w
garść i ogarnąć ten bałagan. Tak przecież nie da się żyć! Z
nieszczęśliwą miną powlókł się na dół.
- Jak Ty
wyglądasz! Zróbże coś ze sobą! - Wydarła się ciotka Petunia
patrząc na Harry'ego z odrazą.
- Też miło mi
cię widzieć, ciociu. - Powiedział Harry i sięgnął po swój
kawałek grejpfruta. - No tak, Dudley na diecie, nikt nie je
normalnych posiłków - Mruknął pod nosem.
- Nie narzekaj,
tylko jedz! Po śniadaniu masz iść przystrzyc trawnik. Nie był
strzyżony od tygodnia.
- Tak, ciociu.
- A później
masz iść do Siebie i więcej mi się dzisiaj nie pokazywać na
oczy! - Ryknął Vernon.
- Tak, wuju.
- Tak, ciociu,
tak, Wuju - Przedrzeźnił go Vernon. - Wziąłbyś się wreszcie do
roboty a nie całymi dniami leżał i się nad sobą użalał.
Tragedia, Trawnik
nie był strzyżony od tygodnia pomyślał Harry i wyszedł.
dobre! ja chce więcej
OdpowiedzUsuń