przetłumacz

niedziela, 27 grudnia 2015

5. Pies i jeleń, odmiana Harryego i dziwne wydarzenia w dziwnej szkole

Wielki, czarny pies wraz z jeleniem szaleli sobie po pięknych, bujnych, zielonych łąkach. Pies myślał , jakby tu dobrać się do ministra. BO to, że przecież dobrać się doń trzeba, o tym wiedział każdy. Jak on śmiał zataić przed wszystkimi wydarzenia z ministerstwa magii! O tym przecież powinien wiedzieć każdy! Sam najstraszniejszy czarodziej XX w. pojawił się w ministerstwie a on co? Wydał oświadczenie w prasie, że wszyscy się przecież przewidzieli, i żadnego Lorda Voldemorta tam nigdy nie było i nigdy nie będzie, bo sztab aurorów 24 godziny na dobę ministerstwa pilnuje. Oczywiście Korneliusz Knot był człowiekiem strachliwym, więc nigdy nie użył tego nieprawdziwego przecież imienia Toma Riddlea, który rozpowiadając swoim sługom jakiej to on nie ma czystej krwi, sam był „plugawym mieszańcem”. Ucząc nienawiści do osób „szlamowatej” krwi, jednocześnie sam uczył nienawiści do samego siebie. Ale o tym przecież nikt nie wiedział. Pies podjął decyzje w mgnieniu oka. Będzie musiał postarać się o wyjście faktów na jaw. Sami jego słudzy go znienawidzą i pozostanie sam! A wtedy pokonanie go to będzie pestka. Harry nie będzie musiał sobie tym zaprzątać głowy. Ten biedny chłopak miał i tak wystarczająco rzeczy na głowie. W tym momencie Harry przewrócił się na drugi bok. I tak musi mieć tych wstrętnych Dursleyów na karku. Będzie trzeba go stamtąd zabrać jak najszybciej. Niech tylko Dubmledore załatwi możliwość ujawnienia się Jemu i jego przyjaciołom. Bo to, że pies jeszcze żyje, było właśnie zasługą Dumbledorea. Ten starzec okazał się wartym chodzących o nim pogłosek, że był najpotężniejszym czarodziejem XX w a jednak pokonać Lorda Voldemorta nie mógł. Postanowił jednak wziąć sprawy w swoje ręce, i oddać Harryemu to, co mu zabrano w dzieciństwie.
***
Harry postanowił dotrzeć do dziurawego kotła Błędnym rycerzem, ponieważ nie chciał, aby ktoś zauważył tajne przejście. Po zamordowaniu Vernona i Petunii Dursley i wymazaniu pamięci Dudleyowi Harry wcale nie czuł się z tym źle postanowił ustanowić dom pod nr. 4 przy Privet Drive jako tajny schron dla Gwardii Dumbledorea. BO to, że odbudować Gwardię będzie trzeba, to było oczywiste, przynajmniej dla Harryego. Szkoda, że Syriusz nie żyje. Byłby ze mnie dumny – pomyślał Harry. Ciekawe co powiedzieli by o tym jego Matka i Ojciec. Matka pewnie stwierdziłaby, że jest taki sam jak ojciec i przestrzegłaby Harryego przed pakowaniem się w kłopoty. Ojciec natomiast zapewne poklepałby go po plecach mówiąc, że jest z niego syn ojca. Harry uśmiechnął się do swoich myśli. Jeszcze nigdy od początku wakacji nie miał tak dobrego Humoru. I nie zepsuła mu go nawet wizyta Dumbledorea i chęć zabrania Harryego na Grimmauld Place. Dumbledore powiedział coś wtedy na temat nowych twarzy, ale Harry był zbyt zaabsorbowany swoim nowym pomysłem na zabijanie ludzi, że nie zwrócił na to uwagi.
***
- Na kolację mamy dziś to co zwykle – powiedział pan Andriej – czyli: Chleb, masło, wędlinkę, a to co? Jakiś nowy gatunek. Warzywa, i to co panowie lubią najbardziej.
- Buły! – wykrzyknęli wszyscy.
- tak jest. No więc, powstańcie i…
Codzienną przemowę pana Andrieja przerwało wkroczenie kogoś niespodziewanego. Kogoś tak niespodziewanego, że pani Lawrence wypuściła z rąk dzbanek z Herbatą, który z donośnym hukiem i dźwiękiem rozlewającej się herbaty rąbnął o ziemię. Wszyscy jak jeden mąż ryknęli tak głośnym śmiechem, że aż powypadały szyby z okien. Pani Lawrence natomiast cofnęła się z przestrachem pod ścianę myśląc, co znowuż za dziwak wkracza na nieswoje terytorium. Przecież każdy powinien mieć umówioną wizytę. Pan Grzmotić natomiast stwierdził, że to za wiele na jego organizm i opuścił stołówkę.
- Przyniosłam jeszcze węd…
Wchodząca w tym momencie na stołówkę pani Dorea zobaczywszy to, co zobaczyła, znieruchomiała. Następnie jak w zwolnionym tempie, trzymany w rękach talerz z dodatkową porcją warzyw i drugi z dodatkową wędliną zaczęły wyślizgiwać jej się z rąk. Już po chwili rąbnęły donośnie o ziemie, co spowodowało jeszcze większą salwę śmiechu. Chris podniósłszy się ze swojego miejsca wyrżnął kolanem w stół, i z głośnym jękiem cofnął się do tyłu. Zapomniał jednak, że za nim stoi krzesło. Potknął się, skręcił w celu uniknięcia upadku, ale upadku nie uniknął. I już za chwile z rozpostartymi ramionami i niemym krzykiem na ustach zaliczył glebę. Pan Andriej natomiast pomyślał, że za chwile ów przybysz pomyśli sobie, że to jest szkoła nieudaczników, więc szybko postanowił coś z tym zrobić. Po chwili zidentyfikował jednak tego przybysza, i zdumiał się jeszcze bardziej. Z chaosem nieopanowanych myśli w głowie podążył z wyciągniętą ręką w stronę samego Albusa Dumbledorea, który postanowił zaszczycić swą obecnością tę cudowną szkołę, w której nikt nie był wstanie sam utrzymać się na nogach, a co gorsza, nikt nie był wstanie utrzymać się sam przy stole, nie mówiąc już o tych, co utrzymać czegoś nie potrafili. Nie dość, że leciały talerze i dzbanki z jakże cenną herbatą, leciały jeszcze szklanki, talerzyki i widelce, a nawet kwiatki z parapetu postanowiły jakimś cudem zejść na ziemię. Tylko że w ich przypadku zejść oznaczało nic innego, jak po prostu rąbnąć o podłogę, rozsypując na około ziemię i kawałki potłuczonych doniczek. Same kwiaty natomiast po tym wypadku nie nadawały już się do niczego. Dumbledore jednak, jak na wykwalifikowanego czarodzieja przystało , bo przecież był wykwalifikowanym czarodziejem i nikt w to nie wątpił, w mig zaprowadził porządek. Wyciągnął swą piękną różdżkę z połów swego podróżnego płaszcza, w którym raczył przebywać, i machnąwszy nią, przywrócił wszystko, a nawet wszystkich do stanu sprzed jego przybycia, po czym podał rękę panu Andriejowi.
- Witam szanownego pana. Pan musi być opiekunem tej przemiłej grupy.
- Ależ również miło mi pana widzieć, Dumbledore – powiedział pan Andriej. – Wcale nie słyszałem sarkazmu w pańskim głosie.
- Ależ skąd. Mówię to z uśmiechem jak zresztą sam pan widzi.
- W jakiej sprawie przybywa pan w nasze skromne progi? – zapytał pan Andriej.
- Przybywam zabrać stąd trzech uczniów. Trzech znakomitych uczniów którzy zasłużyli, by cofnąć się w przeszłość i zmienić bieg wojny. Wojny, która pochłonęła tyle niewinnych żyć. Zapewniam pana, gdy rozwiążemy swoje problemy, oddam panu pańskich wychowanków w stanie co najmniej nienaruszonym. Może nawet w stanie jeszcze lepszym niż są teraz…
- Którzy uczniowie są tak doskonali? – spytał zaskoczony pan Andriej.
- Herbert Backfield, Cristopher Night i Michael Middleton.
- toż to przeciętniacy! – oburzył się pan Andriej. – Nawet lekcji nie chce im się odrabiać. No, panowie, co macie na swoje usprawiedliwienie? Jakie talenty skrywacie przed światem, że sam potężny Dumbledore ze świata, który podobno nie istnieje pofatygował się by was stąd zabrać? Czekam na wyjaśnienia!
- Ależ panie Andrieju, porozmawiamy o tym na górze, a chłopcy w spokoju się spakują – powiedział nieznoszącym sprzeciwu głosem starzec.
25 minut później Christopher, Herbert i Michael byli w drodze na Grimmauld Place 12

1 komentarz:

  1. nie no, prze! ta scena mnie rozwaliła nie ma to jak burdel w internacie :p

    OdpowiedzUsuń