przetłumacz

czwartek, 24 grudnia 2015

4. Ucieczka

Harry był przerażony. Co będzie, jak się spóźni? Co będzie, jak Dudley już jest w domu? Takie myśli nachodziły go nieustannie, gdy pędził przez całe Little Whinging w poszukiwaniu znienawidzonego kuzyna. Wuj na pewno znów go pobije – pomyślał Harry i jeszcze bardziej przyspieszył. Był już zmęczony, ale musiał pędzić, żeby znaleźć Dudleya. Nie mógł się spóźnić! Nawet nie chciał myśleć, co by się stało, gdyby się spóźnił. A jakby spóźnił się dobrą godzinę… Zapewne wzdrygnąłby się, gdyby w tym momencie nie został zaskoczony. Chociaż w sumie to wcale nie było tak zaskakujące. Przecież Dumbledore musiał pilnować go na każdym kroku. Od razu jednak przypomniał sobie o tajnym przejściu i natychmiast zganił sam siebie w myślach. Nie mógł myśleć o tym w jego towarzystwie. Przecież on był mistrzem Legilimencji.
- A gdzie to się szlajasz, Potter – wysyczał Snape. – czy ciebie nie nauczono, że o tej porze powinieneś siedzieć w domu, zwłaszcza w tych niebezpiecznych czasach?
- Akurat pan nie powinien mi nic mówić na temat tych niebezpiecznych czasów! – krzyknął oburzony Harry. – sam pan wcale nie jest lepszy! Ciągle mnie szpiegujecie, jakbym mógł gdzieś wam uciec.
Mówiąc te słowa Harry pomyślał sobie przez chwilę na temat tego, że przecież coś takiego właśnie miało miejsce, i to właśnie dzisiaj! Gdyby Snape wiedział…
- O czym bym wiedział? – Snape wnikliwie wpatrywał się w oczy Pottera. Jak on mógł zapomnieć! Ten nietoperz przecież był mistrzem w czytaniu w myślach! Harry pomyślał, że ciekawie będzie gdy się jeszcze z nim trochę posprzecza. Przecież tutaj nie może mu odebrać punktów, więc nic mu nie zaszkodzi.
- Przecież już dzisiaj uciekłem – Mruknął – a wy nawet tego nie zauważyliście. Zniknąłem wam sprzed nosa! – Harry uśmiechnął się triumfalnie. – Pozwoli pan, że jednak sobie pójdę. Jak sam pan powiedział „w tych niebezpiecznych czasach” zostałem nauczony, by siedzieć w domu. A poza tym, Wuj pewnie się niecierpliwi.
- No tak, kochana rodzinka tęskni za złotym chłopcem Gryffindoru. Jak dobrze pamiętam, Twoja matka i Petunia nienawidziły się, więc pewnie nikt się o ciebie wcale nie martwi. Mało to, jestem skłonny stwierdzić, że nikt by nie płakał, gdybyś na zawsze odszedł od nich. – Snape był zadowolony. Myślał, że udało mu się wyprowadzić Pottera z równowagi. Po chwili jednak się zdziwił słysząc odpowiedź chłopaka.
- No tak, w sumie ma pan rację. Więc pewnie wcale nie będą płakać, gdy odejdę…
Harry miał dość. Odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę Privet drive 4, aby spakować swoje rzeczy i już na zawsze opuścić Dursleyów. Nie zdołało go zatrzymać nawet rozpaczliwe wołanie Snapea.
- Potter!
Zaraz zaraz – pomyślał. Przecież Snape Nigdy nikogo nie wołał rozpaczliwie. Nie zaprzątał jednak sobie głowy tymi niepotrzebnymi myślami, które przecież i tak nie miały sensu i bez zwłoki podążył na Privet Drive. Nie wiedział, że Dudley już dawno był w domu i cieszył się na myśl, co spotka Harryego, gdy tylko pojawi się na progu domu wujostwa. Harry sam był zaskoczony, gdy otworzył drzwi. Nie spodziewał się tego, co tam zastanie.
- Okropny chłopcze! – ryk rozwścieczonego Vernona niusł się po całym domu. – Dudziaczek już dawno wrócił do domu a Ty gdzie się szlajasz! To tak jesteś dla nas wdzięczny? Dbaliśmy o Ciebie, karmiliśmy, ubieraliśmy, traktowali jak własnego syna, a Ty tak nam odpłacasz, co? Już ja się z Tobą policzę!
- No tak, jak własnego syna. Biliście mnie ciągle! – odparł Harry. I tak nie miał już nic do stracenia. I tak miał zamiar wynieść się stamtąd jak najszybciej.
- Nie pyskuj!
Trzask! To Vernon rozwścieczony do tego stopnia, że całkowicie przestał nad sobą panować uderzył Harryego w twarz. Harry stracił na moment ostrość widzenia. Twarz piekła go niemiłosiernie, ale wykrzesał z siebie jeszcze odrobinę rozbawienia
- A ja myślałem, że to dziewczyny dają z liścia chłopakom jeśli ci na zbyt wiele sobie pozwolą – Harry powiedział to prawie z uśmiechem na twarzy, a na pewno uśmiechał się w myślach.
- Jak śmiesz! – Vernon doszczętnie stracił panowanie nad Sobą. Rzucił się na Harryego z furią w oczach. – Zabije cię! Jeszcze mnie popamiętasz!
W tym momencie Harry nie miał nic do stracenia. Wyjął z kieszeni swoją (nie)lipną różdżkę i w ostatnim momencie wycelowawszy w wuja wypowiedział zaklęcie, po którym Vernon padł na podłogę nieprzytomny. Harry ledwo uniknął bycia przygniecionym ogromnym cielskiem swego oprawcy. Z uśmiechem na twarzy pomaszerował na górę do swojej sypialni, aby spakować wszystkie swoje rzeczy i wynieść się z tego domu wariatów jak najprędzej. Nie zastanawiał się nawet gdzie pójdzie. Albo wynajmie sobie pokój w dziurawym kotle, albo pojedzie z bliźniakami do nory. Tam na pewno przyjmą go z otwartymi ramionami. Chociaż sam już nie wiedział. Przecież nie odpisywał do przyjaciół na listy od początku wakacji a to już, 29 dni! Jak mógł o nich zapomnieć! Przecież oni byli z nim w tych najtrudniejszych momentach… Zaraz jednak przypomniał sobie, że on sam jak zwykle musiał mierzyć się z Voldemortem. No i znów przypomniał sobie o przepowiedni. Czy będzie musiał zginąć? Co będzie, jak nie zwycięży, jak da się zabić? Cały świat czarodziejów straci nadzieję na wybrnięcie z tej ciężkiej sytuacji, w jakiej znajdował się teraz, i na pewno wszyscy popadną w skrajną histerię. Przecież On był dla nich ostatnią deską ratunku, chociaż tego nienawidził. Nie mógł teraz się poddać i załamywać. Wszyscy go potrzebują. Czym prędzej spakował się i wyszedł. Nie obchodziło go wujostwo. Sami tego chcieli – pomyślał sobie. Przecież oni znęcali się nad nim całe jego życie, więc czemu on miałby odmówić sobie tej przyjemności. Harry zastanowił się nad skuteczną metodą pokonania śmierciożerców, i bardzo nie chciał, ale wciąż dochodził do jednych i tych samych wniosków. Drętwotą ich się nie pozbędą. Trzeba używać niewybaczalnych.
- Ciekawe co na to powie Dumbledore – mruknął sam do Siebie. Na pewno nie będzie zadowolony. Nie spodoba mu się to, że jego złoty chłopiec gryffindoru doszedł do takich wniosków. Wtedy jeszcze nie wiedział, że nie miał racji...
***
- Ron! – Przez całą posiadłość Weasleyów potoczył się wściekły głos pani Weasley. – Długo jeszcze będę czekać na te jajka!
- No już, już – Odkrzyknął niechętnie Ron i zszedł na dół, by pójść do kurnika po te nieszczęsne jajka. – Ginny nie może Ci ich przynieść?
- Ginny jest u Siebie – odpowiedziała Molly. – Pewnie znów koresponduje ze swoim chłopakiem.
- No tak – Ron pokręcił głową z niesmakiem. – Jakby nie mogła znaleźć sobie kogoś innego. Tak w ogóle, to już przeszedł jej Harry?
- Nie mam pojęcia, ale ja wciąż czekam! Idź do tego kurnika i przynieś mi te jajka! – Molly była już zniecierpliwiona.
- No już, już – powiedział ron stwierdzając, że chyba jednak lepiej zrobić to, o co go proszono. Przez ostatni miesiąc nie był zadowolony. Nie miał żadnych wieści od swojego przyjaciela, a co było równie ciekawe, Hermionie też nie odpisywał na listy. Ron zastanawiał się, czy Harry się tu zjawi, albo czy zjawi się w te wakacje przynajmniej na Grimmauld place? Przynajmniej w swoje urodziny, które notabene są już za 2 dni! No nie, co ja mu dam – pomyślał Ron. Zaraz jednak stwierdził, że tym będzie przejmować się kiedy indziej, albo, co najlepsze, da mu jakąś książkę o Quidditchu, albo plakaty jego ulubionej drużyny. Ron skrycie marzył o zostaniu kapitanem drużyny, chociaż w głębi serca wiedział, że to przecież Harry zasługuje na to stanowisko bardziej niż on. Przecież on nawet nie grał w drużynie. Jednak nadal miał nadzieję, że McGonagall jakimś cudem wybierze jego zamiast Harryego. Podążył niespiesznie w stronę kurnika po te nieszczęsne jajka, po czym zaniósł je do kuchni.
- Coś jeszcze? – zapytał.
- może trochę grzeczniej? – Zapytała Ginny w tym właśnie momencie wchodząc do kuchni. – Pamiętaj, że rozmawiasz z mamą. Gdyby nie ona, to nie byłoby cię na tym świecie.
Radośnie uśmiechnięta Ginny to nie było coś nowego, jednak Ron miał już tego dość.
- Co się tak szczerzysz?
- a co, nie wolno mi?
- Normalnie zachowujesz się, jakbyś wygrała milion galeonów – mruknął Ron. – też bym tak chciał.
- To znajdź sobie dziewczynę – Stwierdziła Ginny, po czym uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Oo, Ronuś się marze – Roześmiał się Fred, który znikąd pojawił się w kuchni. Dla Rona to było zbyt wiele. Postanowił czym prędzej się ulotnić, jednak Fred, przeczuwa wszy to, szybko zagrodził mu drogę.
- Nie nie, nie tak szybko. Mam dla ciebie bardzo radosną nowinę. Nie uwierzysz w to, co Ci właśnie powiem – mruknął Cicho Fred tak, by nikt oprócz Rona i Ginny tego nie usłyszał i pociągnął ich na górę.
- Ginny, idź stąd – powiedział ron. – To informacja dla mnie, nie dla Ciebie.
Ginny zniesmaczona pufnęła tylko, po czym opuściła pokój Rona trzaskając drzwiami.
- To co za arcyważną nowinę masz mi do przekazania? – spytał niecierpliwie Ron.
- Otóż, mój kochany braciszku, nie uwierzysz jak Ci powiem, że…
Fred uwielbiał trzymać tak Rona w niepewności. Napawał się tym, że Ron skręca się z niecierpliwości na to, co ma mu do przekazania.
- Harry był u nas w sklepie – powiedział wreszcie Fred. Nie chciał już dłużej tego przeciągać.
- Co! Gdzie, jak, kiedy? Zakon mu pozwolił? – Ron poderwał się jak oparzony. – Czy on jeszcze tam jest?
- Nie, to było kilka godzin temu. I wyobraź sobie, że nasz Harry uciekł sprzed nosa zakonu! Teraz zapewne śpi, albo męczy się ze swoim wujostwem. No, albo śpi. Ty też powinieneś iść spać, nie sądzisz? Mały Ronuś powinien być grzecznym chłopcem, a grzeczni chłopcy o tej porze już śpią.
- Zamknij się! – Ron zrobił się nagle cały czerwony. – Jak ja Cię nienawidzę!
- Tak tak, braciszku, ja Ciebie też nie. Postaramy się z Georgeem ściągnąć Harryego tutaj 31 lipca. Co Ty na to?
- Byłoby super! – ucieszył się Ron. – Przecież to jego urodziny!
- No widzisz, a teraz jak grzeczny chłopczyk idź spać. Już późno – powiedział Fred i poczochrał Ronowi włosy.
- Idź stąd! – Ron zdenerwował się nie na żarty. Nie lubił, jak ktoś traktował go jak małego chłopca. Przecież miał już 16 lat!
- Dobra już, dobra, idę sobie. Tylko pamiętaj co Ci teraz powiem. Nie wychodź z domu, bo na każdym kroku czyhają śmierciożercy i porywają małe, niegrzeczne dzieci. – Po tych słowach Fred ze śmiechem opuścił pokój Ronalda.
Ron zacisnął zęby w bezsilnej złości. Nigdy nie lubił tego, jak traktowali go starsi bracia, ale na razie nic nie mógł na to poradzić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz