Harry był
przerażony. Co będzie, jak się spóźni? Co będzie, jak Dudley
już jest w domu? Takie myśli nachodziły go nieustannie, gdy pędził
przez całe Little Whinging w poszukiwaniu znienawidzonego kuzyna.
Wuj na pewno znów go pobije – pomyślał Harry i jeszcze
bardziej przyspieszył. Był już zmęczony, ale musiał pędzić,
żeby znaleźć Dudleya. Nie mógł się spóźnić! Nawet nie chciał
myśleć, co by się stało, gdyby się spóźnił. A jakby spóźnił
się dobrą godzinę… Zapewne wzdrygnąłby się, gdyby w tym
momencie nie został zaskoczony. Chociaż w sumie to wcale nie było
tak zaskakujące. Przecież Dumbledore musiał pilnować go na każdym
kroku. Od razu jednak przypomniał sobie o tajnym przejściu i
natychmiast zganił sam siebie w myślach. Nie mógł myśleć o tym
w jego towarzystwie. Przecież on był mistrzem Legilimencji.
- A gdzie to się
szlajasz, Potter – wysyczał Snape. – czy ciebie nie nauczono, że
o tej porze powinieneś siedzieć w domu, zwłaszcza w tych
niebezpiecznych czasach?
- Akurat pan nie
powinien mi nic mówić na temat tych niebezpiecznych czasów! –
krzyknął oburzony Harry. – sam pan wcale nie jest lepszy! Ciągle
mnie szpiegujecie, jakbym mógł gdzieś wam uciec.
Mówiąc te słowa
Harry pomyślał sobie przez chwilę na temat tego, że przecież coś
takiego właśnie miało miejsce, i to właśnie dzisiaj! Gdyby Snape
wiedział…
- O czym bym
wiedział? – Snape wnikliwie wpatrywał się w oczy Pottera. Jak on
mógł zapomnieć! Ten nietoperz przecież był mistrzem w czytaniu w
myślach! Harry pomyślał, że ciekawie będzie gdy się jeszcze z
nim trochę posprzecza. Przecież tutaj nie może mu odebrać
punktów, więc nic mu nie zaszkodzi.
- Przecież już
dzisiaj uciekłem – Mruknął – a wy nawet tego nie
zauważyliście. Zniknąłem wam sprzed nosa! – Harry uśmiechnął
się triumfalnie. – Pozwoli pan, że jednak sobie pójdę. Jak sam
pan powiedział „w tych niebezpiecznych czasach” zostałem
nauczony, by siedzieć w domu. A poza tym, Wuj pewnie się
niecierpliwi.
- No tak, kochana
rodzinka tęskni za złotym chłopcem Gryffindoru. Jak dobrze
pamiętam, Twoja matka i Petunia nienawidziły się, więc pewnie
nikt się o ciebie wcale nie martwi. Mało to, jestem skłonny
stwierdzić, że nikt by nie płakał, gdybyś na zawsze odszedł od
nich. – Snape był zadowolony. Myślał, że udało mu się
wyprowadzić Pottera z równowagi. Po chwili jednak się zdziwił
słysząc odpowiedź chłopaka.
- No tak, w
sumie ma pan rację. Więc pewnie wcale nie będą płakać, gdy
odejdę…
Harry miał dość.
Odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę Privet drive 4, aby
spakować swoje rzeczy i już na zawsze opuścić Dursleyów. Nie
zdołało go zatrzymać nawet rozpaczliwe wołanie Snapea.
- Potter!
Zaraz zaraz –
pomyślał. Przecież Snape Nigdy nikogo nie wołał rozpaczliwie.
Nie zaprzątał jednak sobie głowy tymi niepotrzebnymi myślami,
które przecież i tak nie miały sensu i bez zwłoki podążył na
Privet Drive. Nie wiedział, że Dudley już dawno był w domu i
cieszył się na myśl, co spotka Harryego, gdy tylko pojawi się na
progu domu wujostwa. Harry sam był zaskoczony, gdy otworzył drzwi.
Nie spodziewał się tego, co tam zastanie.
- Okropny
chłopcze! – ryk rozwścieczonego Vernona niusł się po całym
domu. – Dudziaczek już dawno wrócił do domu a Ty gdzie się
szlajasz! To tak jesteś dla nas wdzięczny? Dbaliśmy o Ciebie,
karmiliśmy, ubieraliśmy, traktowali jak własnego syna, a Ty tak
nam odpłacasz, co? Już ja się z Tobą policzę!
- No tak, jak
własnego syna. Biliście mnie ciągle! – odparł Harry. I tak nie
miał już nic do stracenia. I tak miał zamiar wynieść się
stamtąd jak najszybciej.
- Nie pyskuj!
Trzask! To Vernon
rozwścieczony do tego stopnia, że całkowicie przestał nad sobą
panować uderzył Harryego w twarz. Harry stracił na moment ostrość
widzenia. Twarz piekła go niemiłosiernie, ale wykrzesał z siebie
jeszcze odrobinę rozbawienia
- A ja myślałem,
że to dziewczyny dają z liścia chłopakom jeśli ci na zbyt wiele
sobie pozwolą – Harry powiedział to prawie z uśmiechem na
twarzy, a na pewno uśmiechał się w myślach.
- Jak śmiesz! –
Vernon doszczętnie stracił panowanie nad Sobą. Rzucił się na
Harryego z furią w oczach. – Zabije cię! Jeszcze mnie
popamiętasz!
W tym momencie
Harry nie miał nic do stracenia. Wyjął z kieszeni swoją
(nie)lipną różdżkę i w ostatnim momencie wycelowawszy w wuja
wypowiedział zaklęcie, po którym Vernon padł na podłogę
nieprzytomny. Harry ledwo uniknął bycia przygniecionym ogromnym
cielskiem swego oprawcy. Z uśmiechem na twarzy pomaszerował na górę
do swojej sypialni, aby spakować wszystkie swoje rzeczy i wynieść
się z tego domu wariatów jak najprędzej. Nie zastanawiał się
nawet gdzie pójdzie. Albo wynajmie sobie pokój w dziurawym kotle,
albo pojedzie z bliźniakami do nory. Tam na pewno przyjmą go z
otwartymi ramionami. Chociaż sam już nie wiedział. Przecież nie
odpisywał do przyjaciół na listy od początku wakacji a to już,
29 dni! Jak mógł o nich zapomnieć! Przecież oni byli z nim w tych
najtrudniejszych momentach… Zaraz jednak przypomniał sobie, że on
sam jak zwykle musiał mierzyć się z Voldemortem. No i znów
przypomniał sobie o przepowiedni. Czy będzie musiał zginąć? Co
będzie, jak nie zwycięży, jak da się zabić? Cały świat
czarodziejów straci nadzieję na wybrnięcie z tej ciężkiej
sytuacji, w jakiej znajdował się teraz, i na pewno wszyscy popadną
w skrajną histerię. Przecież On był dla nich ostatnią deską
ratunku, chociaż tego nienawidził. Nie mógł teraz się poddać i
załamywać. Wszyscy go potrzebują. Czym prędzej spakował się i
wyszedł. Nie obchodziło go wujostwo. Sami tego chcieli – pomyślał
sobie. Przecież oni znęcali się nad nim całe jego życie, więc
czemu on miałby odmówić sobie tej przyjemności. Harry zastanowił
się nad skuteczną metodą pokonania śmierciożerców, i bardzo nie
chciał, ale wciąż dochodził do jednych i tych samych wniosków.
Drętwotą ich się nie pozbędą. Trzeba używać niewybaczalnych.
- Ciekawe co na
to powie Dumbledore – mruknął sam do Siebie. Na pewno nie będzie
zadowolony. Nie spodoba mu się to, że jego złoty chłopiec
gryffindoru doszedł do takich wniosków. Wtedy jeszcze nie wiedział,
że nie miał racji...
***
- Ron! – Przez
całą posiadłość Weasleyów potoczył się wściekły głos pani
Weasley. – Długo jeszcze będę czekać na te jajka!
- No już, już –
Odkrzyknął niechętnie Ron i zszedł na dół, by pójść do
kurnika po te nieszczęsne jajka. – Ginny nie może Ci ich
przynieść?
- Ginny jest u
Siebie – odpowiedziała Molly. – Pewnie znów koresponduje ze
swoim chłopakiem.
- No tak – Ron
pokręcił głową z niesmakiem. – Jakby nie mogła znaleźć sobie
kogoś innego. Tak w ogóle, to już przeszedł jej Harry?
- Nie mam
pojęcia, ale ja wciąż czekam! Idź do tego kurnika i przynieś mi
te jajka! – Molly była już zniecierpliwiona.
- No już, już
– powiedział ron stwierdzając, że chyba jednak lepiej zrobić
to, o co go proszono. Przez ostatni miesiąc nie był zadowolony. Nie
miał żadnych wieści od swojego przyjaciela, a co było równie
ciekawe, Hermionie też nie odpisywał na listy. Ron zastanawiał
się, czy Harry się tu zjawi, albo czy zjawi się w te wakacje
przynajmniej na Grimmauld place? Przynajmniej w swoje urodziny, które
notabene są już za 2 dni! No nie, co ja mu dam – pomyślał Ron.
Zaraz jednak stwierdził, że tym będzie przejmować się kiedy
indziej, albo, co najlepsze, da mu jakąś książkę o Quidditchu,
albo plakaty jego ulubionej drużyny. Ron skrycie marzył o zostaniu
kapitanem drużyny, chociaż w głębi serca wiedział, że to
przecież Harry zasługuje na to stanowisko bardziej niż on.
Przecież on nawet nie grał w drużynie. Jednak nadal miał
nadzieję, że McGonagall jakimś cudem wybierze jego zamiast
Harryego. Podążył niespiesznie w stronę kurnika po te nieszczęsne
jajka, po czym zaniósł je do kuchni.
- Coś jeszcze? –
zapytał.
- może trochę
grzeczniej? – Zapytała Ginny w tym właśnie momencie wchodząc do
kuchni. – Pamiętaj, że rozmawiasz z mamą. Gdyby nie ona, to nie
byłoby cię na tym świecie.
Radośnie
uśmiechnięta Ginny to nie było coś nowego, jednak Ron miał już
tego dość.
- Co się tak
szczerzysz?
- a co, nie wolno
mi?
- Normalnie
zachowujesz się, jakbyś wygrała milion galeonów – mruknął
Ron. – też bym tak chciał.
- To znajdź
sobie dziewczynę – Stwierdziła Ginny, po czym uśmiechnęła się
jeszcze szerzej.
- Oo, Ronuś się
marze – Roześmiał się Fred, który znikąd pojawił się w
kuchni. Dla Rona to było zbyt wiele. Postanowił czym prędzej się
ulotnić, jednak Fred, przeczuwa wszy to, szybko zagrodził mu drogę.
- Nie nie, nie
tak szybko. Mam dla ciebie bardzo radosną nowinę. Nie uwierzysz w
to, co Ci właśnie powiem – mruknął Cicho Fred tak, by nikt
oprócz Rona i Ginny tego nie usłyszał i pociągnął ich na górę.
- Ginny, idź
stąd – powiedział ron. – To informacja dla mnie, nie dla
Ciebie.
Ginny
zniesmaczona pufnęła tylko, po czym opuściła pokój Rona
trzaskając drzwiami.
- To co za
arcyważną nowinę masz mi do przekazania? – spytał niecierpliwie
Ron.
- Otóż, mój
kochany braciszku, nie uwierzysz jak Ci powiem, że…
Fred uwielbiał
trzymać tak Rona w niepewności. Napawał się tym, że Ron skręca
się z niecierpliwości na to, co ma mu do przekazania.
- Harry był u
nas w sklepie – powiedział wreszcie Fred. Nie chciał już dłużej
tego przeciągać.
- Co! Gdzie, jak,
kiedy? Zakon mu pozwolił? – Ron poderwał się jak oparzony. –
Czy on jeszcze tam jest?
- Nie, to było
kilka godzin temu. I wyobraź sobie, że nasz Harry uciekł sprzed
nosa zakonu! Teraz zapewne śpi, albo męczy się ze swoim wujostwem.
No, albo śpi. Ty też powinieneś iść spać, nie sądzisz? Mały
Ronuś powinien być grzecznym chłopcem, a grzeczni chłopcy o tej
porze już śpią.
- Zamknij się! –
Ron zrobił się nagle cały czerwony. – Jak ja Cię nienawidzę!
- Tak tak,
braciszku, ja Ciebie też nie. Postaramy się z Georgeem ściągnąć
Harryego tutaj 31 lipca. Co Ty na to?
- Byłoby super!
– ucieszył się Ron. – Przecież to jego urodziny!
- No widzisz, a
teraz jak grzeczny chłopczyk idź spać. Już późno – powiedział
Fred i poczochrał Ronowi włosy.
- Idź stąd! –
Ron zdenerwował się nie na żarty. Nie lubił, jak ktoś traktował
go jak małego chłopca. Przecież miał już 16 lat!
- Dobra już,
dobra, idę sobie. Tylko pamiętaj co Ci teraz powiem. Nie wychodź z
domu, bo na każdym kroku czyhają śmierciożercy i porywają małe,
niegrzeczne dzieci. – Po tych słowach Fred ze śmiechem opuścił
pokój Ronalda.
Ron zacisnął
zęby w bezsilnej złości. Nigdy nie lubił tego, jak traktowali go
starsi bracia, ale na razie nic nie mógł na to poradzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz