Obudziwszy się Syriusz Black doświadczył
dziwnego olśnienia. „Przecież James siedzi sam w domu! – pomyślał. To jednak
nie zdołało pogorszyć jego znakomitego humoru. – Jak Lilka wróci do zdrowia, to
nie będzie sam”. W tak znakomitym humorze otwarł drzwi od swych komnat i…
Wielka fala napływających ze wszystkich stron dropsów wrzuciła go z powrotem do
sypialni. Syriusz nie myśląc o konsekwencjach swych czynów wyciągnął różdżkę i
machnąwszy nią wymruczał:
- Inanimentum *.
Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że
nic się nie zmieniło. Jednak jakby się dokładniej przyjrzeć można by
stwierdzić, że dropsy znikają. Z korytarza nadal całym strumieniem wsypywały
się dropsy, które znikały w nicości. Po pięciu minutach nieustannie
napływających dropsów Syriusz był już trochę zmęczony podtrzymywaniem zaklęcia.
Wytworzenie pustki tak, aby nie rozszerzyła się poza skrawek tej komnaty wymagało
wiele mocy i. Syriusz stał z wyciągniętą różdżką, której koniec świecił się
lekkim czerwonawym blaskiem, a dropsy wsypywały się i znikały w czeluściach
niczego. Po dziesięciu minutach Syriusz zauważył sufit w korytarzu za drzwiami.
„Ufff. – pomyślał. – Zaraz koniec tego. Jak zwykle coś mi z rana musi zepsuć
humor. Całe szczęście, że przez tydzień nie ma lekcji”. Musiało minąć jeszcze
następne dziesięć minut, aby poziom dropsów na korytarzu stał się znośny i aby
osoba przeciętnego wzrostu zapadała się w nich jedynie do pasa. Po kolejnych
siedmiu minutach i trzydziestu ośmiu sekundach zniknęły prawie wszystkie
dropsy. Syriusz zostawił jedynie garść dropsów i zakończył zaklęcie. Postanowił
przejść się po wszystkich piętrach i zajrzeć do wszystkich sal, aby sprawdzić,
czy gdzieś nie zostało więcej dropsów. W całym zamku nie było ani śladu dropsów.
Zajrzał jeszcze do Gryffindoru i znów runęła na niego ściana dropsów, więc
ponowił zaklęcie i zniknął wszystkie dropsy znajdujące się w pokoju wspólnym
Gryffindoru. To, co zobaczył na podłodze, przeszło jego najśmielsze
oczekiwania. Wszyscy byli martwi, a przynajmniej tak się Syriuszowi wydawało na
pierwszy rzut oka. Ze strachem podszedł do pierwszej leżącej osoby i sprawdził
jej puls. Na szczęście był. Słaby, ale był. Dla Syriusza teraz tylko to się
liczyło. Kolejne dziesięć minut zajęło Syriuszowi przetransportowanie całego
Gryffindoru do skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey była zaskoczona i aż
oniemiała z powodu tak wielu pacjentów. Gdy już przetransportował wszystkich i
wytłumaczył pani Pomfrey całą sytuację, zorientował się, że wśród tych
wszystkich osób brakuje Hermiony. Wyszedł ze skrzydła szpitalnego, przystanął w
korytarzu i pomyślał chwilę. Skoro nie było jej w pokoju wspólnym, to pewnie
jest u siebie w dormitorium, albo w pokoju życzeń. Uspokojony udał się do
gabinetu dyrektora, aby porozmawiać sobie z nim na temat częstowania całej
szkoły dropsami.
***
W gabinecie dyrektorskim Albus Dumbledore
siedział przy swym biurku trzymając się za głowę. Nie był wstanie znaleźć w
swych zapasach eliksiru na kaca. Może to się wydawać śmieszne, ale tak, Dumbledore
właśnie miał kaca i nie miał pojęcia co z tym zrobić. Nigdy nie był dobry z
eliksirów, a nauczyciela tego przedmiotu w szkole nie było. Pomyślał o
zatrudnieniu na to stanowisko Lily Potter, ale po chwili jednak wyrzucił tę
myśl z głowy, ponieważ musiałby również ściągnąć Jamesa. „Chociaż, jakby się
nad tym dłużej zastanowić, nie byłby to taki zły pomysł. – pomyślał”.
Postanowił że spróbuje zatrudnić Lily na to stanowisko. Przecież wróciła już
prawie całkowicie do zdrowia, a do końca tego tygodnia i tak lekcji nie będzie,
z powodu ostatnich wydarzeń. Dla Dumbledore’a priorytetem było dobre
samopoczucie uczniów. Żałował tego, że nie wierzył Michaelowi. Gdyby wcześniej
wytropił Blackmoon’a pewnie nie doszłoby do tego, co się stało w wakacje.
Rozmyślenia Dumbledore’a przerwały otwierające się drzwi do gabinetu. Do
gabinetu wszedł wściekły Syriusz Black. Dumbledore liczył się z tym
czarodziejem, ponieważ był on jednym z najpotężniejszych czarodziejów na
świecie. Przypomniał sobie akcję, na którą wysłał Jamesa i Syriusza przed
kilkunastoma laty. Wrócili z niej bardzo zadowoleni, ponieważ jak oni
stwierdzili, samochody to całkiem dobra broń na śmierciożerców **. Po chwili
Syriusz przerwał milczenie.
- Ile wczoraj wypiłeś?
- W sumie to już sam nie pamiętam.
- No to źle. Wyobraź sobie, że zasypałeś cały
zamek dropsami!
Dumbledore’owi opadła szczęka. Nie zdawał
sobie sprawy z tego, że upił się do tego stopnia.
- Skoro tak, to w jaki sposób się tu
dostałeś? – spytał.
- Posprzątałem to. – odparł Syriusz. – Muszę
Ci powiedzieć, że dziś rano miałem znakomity humor, zanim wlewająca się do
mojej sypialni fala dropsów mi go nie zepsuła. No i jeszcze Gryfoni…
- Co z nimi?
- Są w skrzydle szpitalnym.
- Wszyscy?
- Oczywiście, że nie! Tylko Hermiona uniknęła
bycia zasypaną cytrynowymi dropsami, bo wcześniej udała się do swojego
dormitorium. Reszta zaś przebywała w pokoju wspólnym, więc zostali zasypani, i
leżeli pod dropsami przez całą noc.
- No ale dropsy przecież nie są ciężkie. Są
niewielkie i można by było się spod nich wydostać – powiedział Dumbledore.
- Może i można by było, gdyby nie było ich
tak wiele, że sufit został wypchnięty piętnaście centymetrów do góry. –
powiedział Syriusz.
- Już sobie przypominam. Chyba rzuciłem na
nie zaklęcie rozmnażające, które wykrywało ich ruch – powiedział Dumbledore. –
Jeśli się ruszały, to się podwajały i podwajały.
- Bardzo mądre – wysyczał Syriusz. – Na pewno
dzieciaki będą zadowolone, gdy im o tym powiesz.
- Każdemu się zdarzy coś zrobić, Syriuszu.
Chyba nie muszę ci przypominać tej prześmiesznej akcji z McGonagall?
- Nie, nie musisz, a teraz wychodzę. Idę
pomóc Pani Pomfrey. – powiedział Syriusz i wyszedł z gabinetu trzaskając
drzwiami.
***
Po wyjściu z gabinetu Syriusz udał się w
kierunku skrzydła szpitalnego, aby sprawdzić stan gryfonów. Niestety ich stan
nie zmienił się zbytnio od momentu, w którym ich tu przyniósł. Pani Pomfrey
jednak zapewniła go, że już nie długo ten stan rzeczy ulegnie zmianie. Syriusz
pomyślał więc, że uda się na Grimmauld Place, aby porozmawiać z Jamesem. Był tak
wściekły na Dumbledore’a, że nie zważając na osłony antydeportacyjne obrócił
się w miejscu i zniknął, aby pojawić się wiele mil od Hogwartu.
***
Od ostatniej wizyty Syriusza na Grimmauld
Place nie zmieniło się nic. Dom nie sprawiał wrażenia opuszczonego, bo
opuszczony nie był. Przecież mieszkał tam James i niedługo miał wprowadzić się
również Remus, który jakoś długo nie dawał znaku życia.
- James! – krzyknął Syriusz.
Syriuszowi nikt nie odpowiedział. Przeraził
się, bo myślał, że Voldemort dostał się tu i porwał Jamesa, aby go ponownie
zabić. Po pięciu minutach przeszukiwania domu i wrzeszczenia na całe gardło
imienia przyjaciela Syriusz usłyszał otwierające się drzwi na piętrze i głos
Jamesa:
- Co tam?
Syriusz wspiął się po schodach i spojrzawszy
na Jamesa zagwizdał.
- No no, Rogaczu, cóż to za panienka cię tak
urządziła?
- Jeszcze jedno słowo, łapo, a przysięgam, że
Ty nigdy nie będziesz tak urządzony. – powiedziała jakaś kobieta.
Po chwili Syriusz rozpoznał ten głos.
- Lilka! – wrzasnął i rzucił się do drzwi,
wpychając Jamesa do wnętrza pokoju.
- To nie jest dobry pomysł, łapo – powiedział
James. – My właśnie…
-Tak tak, gołąbeczki – uśmiechnął się Syriusz
– ale macie jeszcze całe życie, żeby nacieszyć się sobą. Tym czasem mamy pewne
problemy w Hogwarcie.
- No dobra, łapo – powiedziała Lily
zakrywając się kołdrą. – Mógłbyś stąd wyjść? Chciałabym się ubrać.
- Proszę bardzo – uśmiechnął się Syriusz. –
Nie wstydź się.
- Syriusz! – krzyknęła oburzona Lily. – Wyjdź
stąd!
- No już, już – mruknął Syriusz. – wychodzę.
Tylko nie krzycz na mnie! Poza tym, jest już jedenasta, a wy…
- To nie twoja sprawa, kiedy to robimy! –
oburzyła się Lily. – Przez piętnaście lat byłam pozbawiona możliwości…
- No dobra! Niech będzie! Tylko nie krzycz, i
już wychodzę! – powiedział Syriusz i wyszedł.
- Może dokończymy to, co nam przerwano? –
powiedziała Lily do Jamesa.
***
Po doprowadzeniu się do porządku James i Lily
zeszli do salonu, by porozmawiać z Syriuszem na temat problemów w Hogwarcie.
Byli trochę zaniepokojeni, że coś stało się ich synowi.
- To co się tam stało? – spytał James.
- Nie uwierzycie w to, ale Dumbledore się
upił do tego stopnia, że postanowił zaczarować swoje dropsy tak, aby się
podwajały, gdy któryś z nich się poruszy, przynajmniej tak zrozumiałem.
- A jaki to ma związek z problemami? – spytał
zniecierpliwiony James. – Co z tego, że się podwajały?
- A no to – kontynuował Syriusz – że
Dumbledore postanowił rozsypać je po całym zamku. No i chyba nie muszę mówić,
co się dalej stało?
- Co z Harrym,? – spytała zaniepokojona Lily.
- Ahh, nic – mruknął Syriusz. – Jest w
skrzydle szpitalnym, tak jak cały Gryffindor.
- Cały? – spytał James.
- Cały. – odpowiedział Syriusz.
- Musimy tam iść! – stwierdził James. – Lily,
pakuj potrzebne rzeczy i lecimy do Hogwartu.
- Nie gorączkuj się tak, Rogaczu – Uspokajał Jamesa
Syriusz. – Choć muszę przyznać, że to całkiem dobry pomysł.
- No widzisz, jeszcze jestem wstanie
kreatywnie myśleć – wymamrotał James.
- Ależ ja nie powiedziałem, że nie. Tylko
chodzi mi o to, żebyś się nie gorączkował.
James uśmiechnął się. Zdawać by się mogło, że
wcale nie słyszał słów Syriusza.
- Będziemy mogli podsunąć dzieciakom kilka
pomysłów na psoty – powiedział uśmiechając się jeszcze szerzej.
- No no, rogaczu, któż by pomyślał, że w tak
podeszłym wieku ty masz nadal w głowie psoty – uśmiechnął się Syriusz.
- Podeszłym? – spytał James. – Jestem młodym
człowiekiem!
- Niewątpliwie – powiedział Syriusz.
- No co? – spytał James wzruszając Ramionami.
– Dumbledore jest przynajmniej trzy razy starszy ode mnie.
- Ahhh, poczciwy staruszek. Jednak musisz
przyznać, że czasem mu odbija.
- Niestety.
Do salonu wróciła Lily ciągnąc za sobą
ogromną walizę.
- Dobra, możemy iść – powiedziała.
Syriuszowi opadła szczęka.
- Masz zamiar zabrać to wszystko ze sobą? –
spytał.
- No pewnie! – odpowiedziała z uśmiechem
Lily. – Nigdy nie wiadomo, co może nam się przydać.
- Ahh, te kobiety – mruknął James.
- Coś mówiłeś, kochanie? – spytała
przesłodzonym głosem Lily.
- Niee, wydawało ci się. – odpowiedział James
patrząc na nią z miłością.
- Dobra dobra, gołąbeczki, mamy misję do
wykonania – przerwał tę radosną chwilę Syriusz.
- Łapo, jak mogłeś! – spytała Lily udając
obrażoną i żartobliwie uderzyła Syriusza w ramię.
- Ała! – krzyknął Syriusz. – Moje biedne
ramię! Co ja teraz zrobię?!
- Ojej – zaszlochał James. – Naszego
kochanego Łapcie boli Ramię. Jak myślisz, Lily, zrobimy coś z tym? Jeszcze nam
umrze z bólu.
- Hmm, No nie wiem, nie wiem. Przeszkodził
nam dzisiaj – odpowiedziała Lily uśmiechając się.
- Jak możecie! – lamentował dalej Syriusz. –
Nie zostawiajcie mnie tak!
- No cóż, James, chyba musimy iść do
Hogwartu, nieprawdaż? – spytała Lily.
- Tak tak, kochanie. W pełni się z tobą
zgadzam – odpowiedział James. – Wrócimy dziś wieczorem Syriuszu.
Syriusz uśmiechnął się i złapał się Jamesa,
który właśnie w tej chwili się deportował. Aportowali się na drodze prowadzącej
z Hogwartu do Hogsmeade. Cała trójka spokojnym krokiem zbliżała się do bram
Hogwartu. Po ich przekroczeniu puścili się pędem w stronę zamku. Pierwszy do
wrót zamku dotarł James i zaczął się przechwalać swym spektakularnym
zwycięstwem nad tamtą dwójką. Syriusz natomiast nie miał zamiaru słuchać
przechwałek Jamesa i szarpnął za klamkę wielkich wrót, wbiegł do zamku i puścił
się schodami na górę. Lily poszła w ślady Syriusza, a James został sam przed
drzwiami zaskoczony tym, że nikt go nie chciał słuchać. Po chwili jednak
wzruszył ramionami i poszedł za jego żoną i najlepszym przyjacielem, a
przynajmniej próbował, bo nigdzie nie mógł ich znaleźć. Przystanął na szóstym
piętrze i zastanowił się chwilę. Po chwili skierował się w stronę skrzydła
szpitalnego. Stanął w drzwiach i aż opadła mu szczęka. Wszyscy Gryfoni leżeli
wszędzie, gdzie się tylko dało. Na podłodze, na łóżkach… James nie mógł tego
znieść. Podszedł do swojego syna i sprawdził, czy jeszcze żyje. Potem wściekły
udał się do gabinetu dyrektora.
***
Dumbledore powoli dochodził do siebie, gdy
nagle ciszę zakłóciło natarczywe walenie do drzwi.
„Któż to może coś znów ode mnie chcieć? –
pomyślał.”
- Otwarte! – krzyknął, iż nie sądził, że ten
ktoś, kto tak natarczywie się dobijał do drzwi, usłyszy normalne zaproszenie.
Drzwi otwarły się z potężnym hukiem i do
środka wkroczył nie kto inny, jak sam James Potter, który od razu zaczął
krzyczeć.
- Coś ty sobie wyobrażał, Dumbledore! Żeby
mój własny syn, i cały Gryffindor musieli leżeć przez twoją głupotę w skrzydle
szpitalnym! Takie zachowanie nie przystoi takiemu staremu człowiekowi!
- Spokojnie, James. Usiądź, to wszystko ci
wytłumaczę – powiedział jak zwykle opanowany Dumbledore.
- Nie chcę słuchać twoich tłumaczeń! – wydarł
się jeszcze głośniej James. – Żądam informacji, dlaczego w ponoć
najbezpieczniejszym miejscu na ziemi mój syn leży w skrzydle szpitalnym!
- Przydusiły go dropsy – odparł Dumbledore.
- Dropsy! Te dropsy! – wrzeszczał James
wskazując miseczkę z dropsami stojącą na biurku Dumbledore’a.
- Tak, te dropsy – odpowiedział zmęczonym
głosem Dumbledore.
- Jak te niegroźne cukierki mogły komuś
zrobić krzywdę! Poza tym, cukierki nie umieją chodzić.
W tej właśnie chwili jeden drops wytoczył się
z miseczki i ugryzł Jamesa w palec. James szarpnął ręką i gapił się na cukierek
z niedowierzaniem.
– O tym mówiłem – powiedział Dumbledore
uśmiechając się. – Dropsy same poszły i przysypały Gryfonów.
- Tak, a ja jestem Merlinem – powiedział ze
złością James.
Po tym stwierdzeniu drugi drops wyszedł z
miseczki i oba zaczęły gryźć Jamesa w ręce. James spojrzał na Albusa z
nienawiścią, więc kolejne cztery dropsy wyszły z miseczki i zaczęły gryźć
Jamesa. James zaczął wrzeszczeć z przerażenia.
- Zrób coś z tym, a nie tak siedzisz!
- No cóż – Dumbledore wzruszył ramionami. –
Musisz mnie przeprosić.
- Nie przeproszę cię, bo przez ciebie moje
jedyne dziecko i wszyscy jego koledzy leżą w skrzydle szpitalnym! – wrzasnął
rozwścieczony James i zaczął się miotać, aby uwolnić się od dropsów, zawzięcie
gryzących jego ręce.
Po ostatnich słowach Jamesa jeszcze więcej
dropsów, czyli ok dwudziestu wypełzło z miseczki i zaczęło gryźć już nie tylko
ręce Jamesa, ale zaczęły wspinać się wyżej. Gryzły już również jego uszy.
„Cóż to za dziwny rytuał – pomyślał James. –
Dlaczego uszy, a nie np. twarz?”.
Na głos jednak powiedział, czy raczej spytał:
- Dumbledore, czyś ty do końca zwariował?
- Możliwe – odpowiedział starzec. – Teraz
jednak musisz mnie przeprosić.
- Nie zrobię tego! – krzyknął James. –
Doprowadziłeś Gryffindor do stanu, w którym nie nadają się do niczego, poza
wyleczeniem!
- No dobrze – westchnął Dumbledore. – Na razie
ci daruje.
To powiedziawszy machnął różdżką, a dropsy
potulnie wróciły do swej miseczki i czekały na kolejną ofiarę ich ostrych
ząbków. James natomiast odetchnął z ulgą i zaczął drapać się tam, gdzie
pogryzły go te złośliwe cukierki, które powinny być martwe. Dumbledore podniósł
się ze swego fotela, wyszedł zza biurka i wskazując Jamesowi drzwi zapytał:
- Może udamy się do skrzydła szpitalnego aby
zweryfikować, czy to, co mówisz jest rzeczywiście prawdą?
- Ależ proszę bardzo! Przed chwilą tam byłem.
***
Gdy Dumbledore i James pojawili się w
skrzydle szpitalnym, Dumbledore musiał przyznać Jamesowi rację. Przeprosił go i
po chwili zauważył, że Szóstka uczniów już nie śpi. Jak można było się
domyślić, byli to Chris, Harry, Herbert, Michael i Ron, a także Hermiona. Albus
udał się do pani Pomfrey a James przysłuchał się rozmowie Rona z Hermioną.
- Hermiona, ja bym chciał Cię przeprosić za
to wczoraj – powiedział zakłopotany Ron stojąc przy łóżku Hermiony. – sam nie
wiem, co we mnie wstąpiło.
- Oh, Ron! Nic się nie stało – zapewniała
Hermiona.
- Naprawdę?
- No pewnie! Sama nie wiem, dlaczego się na
Ciebie obraziłam i wybiegłam z pokoju wspólnego. Chociaż nie, wiem, ale Ci nie
powiem.
- Hermiona, proszę Cię. Zrobię wszystko!
- Oh, Ron, czy ty czasem nie mógłbyś być
bardziej domyślny?
Po tych słowach przy Ronie i Hermionie
pojawiła się reszta paczki.
- Domyślny – powiedział Chris.
- Rozmyślny – kontynuował Herbert.
- Panowie, a może jeszcze to przemyślmy? –
spytał z nadzieją w głosie Harry.
- Na Merlina, idźcie stąd! – denerwował się
Ron.
- Idźmy stąd – powiedział Chris.
- Spsoćmy coś – kontynuował Harry.
- Niech się o tym dowie ktoś! – dokończył
Herbert.
- Jakbyście nie zauważyli, to właśnie z Ronem
mamy poważną rozmowę. Więc może opuścicie nas i dacie nam spokojnie
porozmawiać? – spytała z nadzieją Hermiona.
- Poważną rozmowę… – powiedział Michael.
- wygłośmy przemowę… - kontynuował Chris.
- O tym, co tu Ron z Hermioną robią… -
deklamował Harry.
- I niech się nauczyciele prędko dowiedzą… --
mówił Herbert.
- To wnet tu wpadną i rozróbę zrobią! –
dokończyli wszyscy.
- Wy jesteście nienormalni! – oburzyła się
Hermiona, która miała już dość tych beznadziejnych popisów.
- Nienormalni… – powiedział Michael.
- Niepoważni… - kontynuował Chris.
- I dlatego tacy fajni! – skończyli wszyscy i
ukłonili się przed wściekłą Hermioną i czerwonym Ronem.
- Ouuuu, Ronuś, czyżbyś… - mówił Herbert.
- Się zakochał? – dokończył Chris.
- Nie twoja sprawa! – ryknął wściekły Ron i
sięgnął na stolik po różdżkę Hermiony.
- Oddaj to! – krzyknęła właścicielka różdżki.
– to moje!
- No i co! – wściekał się Ron. – ja tego
teraz potrzebuję, aby się raz na zawsze rozprawić z tymi… Tymi… Tymi,
bałwanami!
- Chciałbym ci przypomnieć – powiedział Harry
– że sam należysz do tej bandy bałwanów.
- Nie, bo nie zachowuje się tak jak wy –
burknął Ron.
- Czyli jak? – spytał wyprowadzony z
równowagi Chris i wycelował różdżkę w Rona. – Nie będziesz mnie obrażał!
- Nikogo nie obrażam – wymamrotał
przestraszony Ron
- Nie, wcale. Nazwałeś Nas bandą… Bandą
bałwanów nas nazwałeś! – ryknął rozwścieczony Chris i już miał rzucić zaklęcie,
gdy do akcji wkroczył wszystkiemu przyglądający się James.
- Chris, opuść ten patyk, bo jeszcze komuś
oko wydłubiesz – powiedział James.
- Że ja niby? –
- Tak. Oddaj mi to. Skąd to wziąłeś?
- To jest moja różdżka, a bo co?
- Ahh, Weasleyowie – mruknął James oddając
różdżkę Chrisowi. – Tobie zaś – teraz zwrócił się do Rona – radziłbym zapytać,
czy zechciałaby uczynić ci ten zaszczyt i być twoją dziewczyną. Bo czujesz do
niej coś więcej, tak?
Jamesowi za potwierdzenie wystarczyło to, że
Ron zrobił się jeszcze bardziej czerwony na twarzy.
- No, na co czekasz?! – wykrzyknął z
radością. – pytaj! Pytaj, a ja i panowie, się ulotnimy.
Powiedziawszy to bezceremonialnie wygnał
czwórkę przyjaciół ze skrzydła szpitalnego wychodząc jednocześnie za nimi i
zamykając drzwi. Nikt nie zauważył zaklęcia wyciszającego rzuconego na
pozostałą część pomieszczenia. Dało im to upragnioną ciszę i spokój, więc
wreszcie mogli poważnie porozmawiać. Nikt nie zauważył również, że Dumbledore
nie był objęty tym zaklęciem, więc wszystkiemu przysłuchiwał się z uśmiechem.
- To jak to wreszcie jest? – spytał Ron tym
samym przerywając panującą od kilku minut ciszę.
- A jak myślisz?
- A skąd mam wiedzieć?
- No nie wiem, wiesz? Może byś wywnioskował z
tego, co Ci powiedział… Ojciec Harry’ego!
- James? A co on niby może mi powiedzieć o
tych sprawach?
- Nie mów do niego po imieniu, Ronald! On
jest od Ciebie starszy i należy mu się szacunek!
- Tak, tylko że sam mi pozwolił, a zresztą,
nie o tym tu rozmawiamy.
Hermiona była zdumiona tępotą Rona. Jak ktoś,
kto był tak znakomitym strategiem nie potrafił się domyślić tego, co ona czuje?
- Ron, proszę Cię. – w głosie Hermiony dało
się słyszeć lekką nutę rozpaczy. – ja ci tego nie mogę powiedzieć.
- Ale dlaczego? – spytał nic nierozumiejący
Ron.
- Bo nie!
- Ale czemu?!
- No bo nie!
- Te kobiety – westchnął Ron. – same z nimi
problemy.
- Wy często też nie jesteście lepsi –
powiedziała Hermiona.
- Tak, a co my niby robimy?
- Jesteście z dziewczyną tylko dla jej
idealnego pod każdym względem ciała, a potem chcecie ją przelecieć i zostawić.
- Mówisz tak, jakbyś była Ginny. Zresztą,
Harry przecież nie miał zamiaru z nią zrobić nic takiego.
- A skąd wiesz? Siedzisz w jego ciele?
- To oczywiste – kontynuował Ron jakby wcale
nie usłyszał słów Hermiony – że dziewczyna go podnieca, chociaż w sumie to nie
wiem dlaczego. Dla mnie Ty jesteś o wiele piękniejsza i…
W tym momencie Ron zdał sobie sprawę z tego,
co mówi.
- Kontynuuj – poprosiła Hermiona.
- Jakby Ginny nie była moją siostrą, to chyba
i tak bym nie zwrócił uwagi na nią w ten sposób.
- Zwróciłbyś, zwrócił. No a to że Harry’ego
podnieca to jest właśnie to, co mówiłam. Podoba mu się jej ciało i myśli, co by
mógł z nią robić. To chyba normalne w tym wieku, no nie?
Hermiona schowała twarz w dłoniach.
- Na Merlina, co ja wygaduję?
- Ekhem, chyba masz rację, moja droga – odezwał
się wszystkiemu przysłuchujący się Dumbledore. – Miłość to bardzo potężna
magia, aczkolwiek pożądanie jest jej złą siostrą.
- No ale chyba skoro już jestem ze swoją
partnerką w dość długim związku, to chyba nic złego, że jej pragnę? – spytał
Ron.
- Ależ panie Weasley, zapewniam pana, że
pragnienie drugiej osoby dla siebie, zwłaszcza gdy jest to kobieta, nie jest
czymś niemożebnie złym. – odpowiedział Dumbledore. – Podoba nam się jakaś
dziewczyna, więc powinniśmy ją o tym fakcie uświadomić, czy zgadzasz się ze
mną, panno Granger?
- Ee, tak mi się wydaję.
- Skoro tak – powiedział Dumbledore – to
teraz faktycznie zostawię was samych, abyście mogli „w spokoju” porozmawiać. –
powiedział Dumbledore i wyszedł ze skrzydła szpitalnego.
- Zapytasz mnie wreszcie, Ron?
- E, ale po co? Przecież jesteśmy
przyjaciółmi, a co zrobię, jak się nie zgodzisz, zepsuje to naszą przyjaźń.
- A skąd wiesz, że się nie zgodzę?!
- czemu niby miałabyś się zgodzić? Przecież
jestem tylko Ronem, który wiecznie ma problem z odrabianiem zadań domowych i
jest osobą dość mało inteligentną.
- Jesteś prawie tak samo inteligentny jak ja!
- Nie dorastam ci do pięt, Hermiono!
- Czyli mnie nie zapytasz?
- Nie.
- Jak sobie chcesz! Ale nie licz na to, że
gdy już się na to zdobędziesz, to się zgodzę!
- Dlaczego miałabyś się zgodzić teraz, a nie
zgodzić się np. za dwa miesiące?!
- Bo teraz, a nie za dwa miesiące. –
powiedziała Hermiona po czym wyszła z łóżka i wypchnęła Rona za drzwi skrzydła
szpitalnego. – I tak ci nic nie jest, a ja chcę się ubrać, więc możesz sobie
stąd iść.
- Ale ja jestem chory! – krzyczał Ron zza
zamkniętych drzwi.
- Chyba na głowę! – odkrzyknęła Hermiona.
*
Chris, Harry, Herbert, Michael i James
zmierzali opustoszałymi korytarzami Hogwartu w stronę obrazu Grubej Damy. Po
dotarciu na miejsce Chris podał hasło i cała piątka mogła wejść do środka.
James zastanawiał się, w jaki sposób Syriuszowi udało się pozbyć się wszystkich
dropsów.
„No nic – myślał. – Później go o to zapytam”.
Na podłodze walały się kawałki betonu. James
wycelował w sufit i mruknął:
- Reparo.
Po czym kawałki betonu uniosły się i
powędrowały na swoje miejsce.
- No, to pokój wspólny macie już naprawiony –
powiedział James. – Przejdę się jeszcze sprawdzić, jak tam dormitoria.
Po wyjściu Jamesa czwórka przyjaciół rozsiadła
się w fotelach, a Harry zapalił ogień w kominku.
- Jak myślicie, Ron zapyta Hermionę o
chodzenie? – przerwał milczenie Harry.
- Hmmm, jeśli o mnie chodzi, to mi się nie
wydaje – powiedział Chris. – wydaje się być zbyt mało rozgarnięty żeby się domyślić,
że Hermiona chciałaby z nim chodzić nawet po tym, co mu James powiedział, co
według mnie jest dziwne.
- Eee, nie przesadzaj – powiedział Michael. –
to byłoby chore. Przecież po takim czymś to nawet pierwszoroczny Ślizgon
wiedziałby o co chodzi.
- Ślizgoni wcale nie są gorsi niż my –
wtrącił się Chris. – doprawdy nie rozumiem, dlaczego nie próbujecie się z nimi
pogodzić.
- Wyobrażasz sobie Harry’ego i Malfoy’a rozmawiających
spokojnie na korytarzu? – spytał Michael. – Ja jakoś nie za bardzo. Zresztą Malfoy
będzie śmierciojadem czy tego chcesz, czy nie.
- No dobra, Malfoy może nie – powiedział
Chris. – Ale co macie do całej reszty?
- Jakiej reszty? – spytał Harry. – Nikogo
więcej nie znam, poza Crabbe’em i Goyle’em, którzy są gorylami Malfoy’a, a w
dodatku nie potrafią używać mózgu.
- Może i tak – powiedział Chris. – co wy na
to, żeby pójść do dziewczyn?
- A po co? – spytał Michael.
- No jak to po co? Popatrzeć, albo
doprowadzić je do furii. – odparł Chris.
- Albo niekoniecznie do furii – powiedział
rozmarzonym głosem Michael wyobrażając sobie co mógłby robić z Kate.
- No no, stary! – wykrzyknął z radością
Chris. – Widzę, że zaczynasz się rozkręcać!
- No i dobrze. Kiedyś w końcu trzeba nie?
Jak postanowili, tak też zrobili. Opuścili
pokój wspólny Gryffindoru nie zastanawiając się nawet nad tym, że James może
ich szukać. Szybko przemierzali korytarze Hogwartu, aby dostać się do skrzydła
szpitalnego. Po dojściu do celu i wejściu do środka każdy z nich chciał udać
się w inną stronę, jednak Chris powstrzymał ich mówiąc.
- Najpierw Hermiona, a potem reszta. Może
będziemy mieli szczęście i natrafimy na Ronusia.
Czwórka przyjaciół podeszła do łóżka, na
którym wcześniej leżała Hermiona. Jednak byli zasmuceni, ponieważ najwyraźniej
przeczuwając, co miało nastąpić postanowiła wraz z Ronem i większością Gryffindoru
ulotnić się ze skrzydła szpitalnego.
- Dziwne – mruknął Harry. – nigdzie przecież
ich nie było.
- No właśnie! Powinniśmy ich mijać jak
szliśmy – zauważył Chris. – no chyba, że znaleźli jakieś tajne przejście, o
którym nic nie wiemy.
- Hm – mruknął ponownie Harry – hm, hm, hm,
hm hm…
- co ci, zaciąłeś się, czy co? – spytał
Herbert.
- hm, hm, hm…
- Ej, Chris, co byś teraz z nim zrobił?
- Hyhm…
- Nie wiem – odpowiedział na pytanie Herberta
Chris. – zaraz pójdę po panią Pomfrey.
- Mam! – krzyknął niespodziewanie Harry.
- Co? – spytał Chris.
- Ee, chyba jednak nie. Gdzie jest mapa?
- Zgubiłeś mapę?! – wrzasnął Michael. – Jak
mogłeś zgubić tak cenny artefakt?!
- Możesz przestać się drzeć? – spytał
Herbert. – Głowa mnie już od tych wrzasków boli.
- No i co z tego! Czy ty zdajesz sobie sprawę
z tego, że teraz jesteśmy skazani na same niepowodzenia?
- Dobra – powiedział Chris – przecież się
znajdzie.
- To może ich poszukajmy? – zaproponował
Michael. – Przecież i tak raczej tu nie wrócą.
Wyszli ze skrzydła szpitalnego. Postanowili
przemierzyć cały zamek wzdłuż i w szerz. Gdy byli na siódmym piętrze Harry
przypomniał sobie o pokoju życzeń. Tam znaleźli Kate. Michael był załamany tym,
co zobaczył.
***
W tym samym momencie w pokoju wspólnym
Gryffindoru Jamesa trafiał szlag.
„Gdzie oni poleźli! – myślał”.
Jak na złość nie mógł znaleźć mapy. Gdyby ją
znalazł, z pewnością zlokalizowanie ich nie zajęłoby mu wiele czasu. Po pięciu
minutach daremnego przetrząsania dormitorium chłopców szóstego roku James
zszedł na dół do pokoju wspólnego.
- Przepraszam – powiedziała Hermiona – czy
tego pan szuka?
W rękach miała uruchomioną mapę Huncwotów.
James odetchnął z ulgą. Teraz bez przeszkód może znaleźć Chrisa, Harry’ego,
Herberta i Michaela.
- wiesz gdzie oni są? – spytał po chwili.
- Przed chwilą weszli do pokoju życzeń – odpowiedziała
Hermiona. – Myślę, że Michael nie będzie w najlepszym stanie gdy się tu
pojawią.
- Dlaczego? – spytał James.
- no, bo jego „dziewczyna” jest tam z innym,
i po prostu może to spowodować to, że nie będzie w najlepszym stanie
psychicznym. No i niewiadomo czy się nie pobiją.
- Hm. – mruknął James. – Ja na jego miejscu
bym dał sobie z nią spokój.
- To tak jakby pan powiedział, żebym ja dała
sobie spokój z Ronem – powiedziała Hermiona. – Ron to Ron, ale bez niego moje
życie byłoby nudne. No i oczywiście bez Harry’ego. Znamy się od pierwszego roku
i niczego nigdy nie byłam tak pewna jak naszej przyjaźni. Były nie raz jakieś
kłótnie i byliśmy niezgodni w kilku sprawach, ale na razie jest w porządku.
- James – powiedział James wyciągając rękę w
stronę Hermiony.
- Hermiona – odpowiedziała Hermiona ściskając
dłoń Jamesa.
- Przyjaźń to piękna sprawa – powiedział
James – jednak jak widzisz ja, łapa, lunatyk i Glizdogon nie skończyliśmy
najlepiej. Nie spodziewałem się po Glizdogonie tego, co zrobił. No ale cóż,
ludzie się zmieniają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz