Gdy wydaje się wam, że wszystko macie w garści i że już nic nigdy nie może pójść źle, zastanówcie się piętnaście razy nad następnym krokiem, żebyście nie stracili tego, coście zdobyli...
Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam... Za wątpliwą jakość tego rozdziału i za dość rzadkie publikacje...
A teraz zapraszam do czytania i komentowania w miarę możliwości.
Gdy Harry doszedł do chatki Hagrida, zapukał
i po usłyszeniu proszę wszedł do środka. Nie zdziwił się wcale, gdy na wielkim
krześle przy wielkim stole zauważył postać rudowłosej dziewczyny. Był
przekonany, że właśnie tutaj ją znajdzie. Przecież właśnie po to wyszedł z
zamku o tej porze. Nie zastanawiał się nawet, co ona robi tu w tak późnych
godzinach wieczornych. Liczyło się dla niego teraz tylko to, że ona tu jest i
może wreszcie poprosić ją o to, na co miał ochotę od dawna. Zanim zdążył
wypowiedzieć choć jedno słowo, olbrzym Hagrid rzucił się go wyściskać. Harry
zgnieciony w potężnym uścisku olbrzyma nie mógł złapać nawet jednego oddechu.
Wyjęczał coś o bolących żebrach, więc Hagrid go puścił. Jednak po chwili
położył mu swe dłonie wielkości pokryw od śmietników na ramionach i przypatrywał
mu się zmrużonymi oczami. Po chwili odezwał się:
- No, Harry! Co żeś robił przez ten ostatni
tydzień, że żeś nie miał czasu, co by wpaść do starego Hagrida? Chyba, że żeś
zapomniał już o swym starym przyjacielu, He?
- No co ty, Hagridzie? – zdziwił się Harry. –
Nie mógłbym o tobie zapomnieć przecież. Tak tylko wpadłem…
- No ja myślę, że tak żeś tylko wpadł na
chwilkę, cholibka. Pewnie w poszukiwaniu tej młodej Weasleyetki żeś tu
przylazł, He?
- Oj Hagridzie, to nie tak!
- Dobra dobra, nie tłumacz się. Ja tam swoje
wiem, he he he. No dobra dzieciaki. Lećcie, ale wpadnijcie kiedyś na herbatkę
do starego Hagrida. Smutno tak samemu tylko z kłem tu siedzieć. Nie żeby kieł
był niepotrzebny mi, oo nieee, ale wiecie jak to jest. Trza mieć do kogo gębę otworzyć,
bo tak w samotności na starość to niedobrze siedzieć.
- Ależ Hagridzie! – oburzyła się Ginny. –
Przecież ty nie jesteś stary!
- Coo tam, nie stary. – mruknął Olbrzym. –
Pewnie, żem stary, pięćdziesiątka już na karku chyba ze szesnaście lat temu wskoczyła…
Wy dzieciaki, to jeszcze młode jesteśta, nic nie wieta o starych ludziach. Noo,
dobra. Dość tego gadania. Późno jest, zmykajcie, bo jeszcze ktoś alarm w zamku
podniesie, że się szlajacie w nocnych godzinach po błoniach. Jakby mi jeszcze
mało problemów było.
- Co się stało? – spytał Harry.
- Aj tam. – burknął Hagrid. – Pogadamy se
jeszcze kiedyś, jak wpadniesz do mnie na herbatkę. Nie będę teraz gadał wam, bo
już późno jest i musicie spadać. No, zmykajcie!
Hagrid wypchnął ich w pośpiechu za drzwi. Harry
był zdziwiony, że tak szybko musiał opuścić ciepłą chatkę gajowego, jednak
wiedział, że Hagrid miał rację. Gdyby ich ktoś zauważył, to na pewno mieliby
wielkie kłopoty, że chodzą po błoniach o tej porze.
- Gdyby nas teraz widziała profesor
McGonagall – zagadnął Harry – to by pewnie stwierdziła, że czas na spacery
mieliśmy przez cały tydzień.
- Tak myślisz? – spytała Ginny uśmiechając
się lekko.
- No, bo wiesz – kontynuował Harry – jest
dość późny wieczór, a my chodzimy po błoniach.
- Pewnie dostalibyśmy szlaban – mruknęła
Ginny. - Ale jeśli miałabym go spędzić z tobą, to wcale nie byłby dla mnie
wielkim problemem i mogłabym dostać jeszcze jeden.
- Na prawdę? – spytał zaskoczony Harry.
- Dlaczego wydajesz się być zaskoczony? –
zdziwiła się Ginny. – Dla mnie to nie jest nic dziwnego, zresztą ostatnio
rozmawialiśmy.
- Nie wiem. – powiedział Harry wzruszając
ramionami. – Dziś jednak nie może nam przytrafić się nic złego.
- Tak? – spytała Ginny.
- Mam po prostu szczęście. – odpowiedział
Harry. – Mogę cię o coś zapytać?
- Dlaczego pytasz? – zdziwiła się Ginny.
- Bo to takie pytanie trochę…
Ginny zatrzymała się i stanęła przodem do
Harry’ego. Podniosła lekko głowę do góry i spojrzała chłopakowi w oczy. Po
chwili uśmiechnęła się lekko i rzekła:
- O co chciałeś zapytać?
Harry nie wiedział, co powiedzieć. Przed
chwilą miał w głowie całkiem zgrabną przemowę, w której nie zabrakło takich
momentów jak wręczanie Ginny wyczarowanych przez siebie róż, jednak teraz nie
wiedział co powiedzieć.
- Nie patrz tak na mnie – wymamrotał po
chwili. – Nie mogę się skupić.
- Jak?
- No! – Harry machnął ręką. – Tak właśnie…
Ginny była rozbawiona tą sytuacją. Doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, o co Harry chciał ją zapytać, jednak miała świetny
ubaw z tego, że nie mógł wykrztusić ani słowa. Po jakimś czasie jednak zdobył
się na odwagę i przysunął się bliżej. Chwilę później nachylił się do niej i
spytał:
- Zostaniesz moją dziewczyną?
Ginny złapała Harry’ego za rękę i pociągnęła
w kierunku zamku. Harry zrobił bardzo nieszczęśliwą minę, jednak pozwolił się
pociągnąć i już po chwili Harry i Ginny trzymając się za ręce pędzili przez
błonia. Po chwili Ginny delikatnie wyswobodziła swą dłoń i pobiegła przodem.
Harry puścił się za nią najszybciej jak mógł, jednak nie mógł jej dogonić.
Ginny zaś ze śmiechem uciekała mu w ostatniej chwili, gdy zdawało się, że już
ją złapał, już dogonił. Harry nie wiedział co ma myśleć. Wiedział, że zaplanował
to sobie inaczej, jednak nic nie mógł teraz poradzić na to, że wyszło tak, a
nie inaczej. W głębi serca miał nadzieję, że gdzieś u celu tego szalonego biegu
będzie czekała odpowiedź twierdząca. Dużo się nie pomylił. Gdy dobiegali do
schodów Ginny zwolniła i pozwoliła się złapać. Harry obrócił ją w swoim
kierunku i aż zaparło mu dech w piersiach. Po tym zdawać by się mogło
bezsensownym biegu zdawało mu się, że wygląda jeszcze piękniej, niż wcześniej.
Harry wiedział, że może to nie jest poprawne, ale teraz miał wielką ochotę ją
pocałować. Nie wiedział jednak, czy może to zrobić, bo nie uzyskał odpowiedzi
na ważne dla niego pytanie. Ginny chyba zauważyła coś w jego oczach, gdyż
zapytała:
- Co pan ma zamiar zrobić, panie Potter?
Harry nie wiedział co powiedzieć. Z jednej
strony gdyby przyznał jej się do tego, co miał zamiar zrobić, mogłaby się
zgodzić albo nie, z drugiej strony gdyby zrobił to bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia, mógł po prostu dostać w twarz. Jednak zdecydował się na tą drugą
opcję. Ginny zdawała się wiedzieć już na samym początku co mu chodzi po głowie,
bo nie była tym wcale zaskoczona.
***
Po opuszczeniu dormitorium dziewcząt Chris i
Michael postanowili, że dzisiaj tylko przygotują sobie zaklęcia na jutro, a z
samego rana, ok. godziny piątej rano wstaną i skończą to, co zaczną właśnie
teraz. Chris znalazł w jakiejś księdze zaklęcie, które umożliwi tylko niektórym
osobom widzenie jakiegoś obiektu, Michael zaś przywołał z dormitorium dziewcząt
to, co będzie potrzebne do urządzenia przedstawienia, i odwiedził własne
dormitorium w poszukiwaniu tych, którzy umawiają się z Kate. Gdy już mieli
wszystko to, co potrzebne, rozwiesili wszystkie potrzebne rzeczy nad obrazem
grubej Damy. Gdy już wszystko znalazło się na swoim miejscu, Michael i Chris
mogli spokojnie wrócić do łóżka. Gdy byli na schodach do dormitoriów chłopców,
Chris przypomniał sobie o jednym, bardzo ważnym szczególe.
- Stary, rzuciłeś przynajmniej to zaklęcie
widoczności? – spytał.
- Ups – mruknął Michael. – Chyba zapomniałem.
Michael
zawrócił z powrotem do obrazu grubej damy i wyszedł na zewnątrz. Gruba Dama
znów zaczęła narzekać, że ktoś ją budzi o tak późnej porze. Michael jednak nie
zwracał na to uwagi. Rzucił na wiszącą nad jej obrazem bieliznę zaklęcie
widoczności dla konkretnych osób. Gdy już zaklęcie było rzucone i Michael nie
widział tego, co tam wisi, rzucił w myślach zaklęcie, które miało spowodować
zbiorowe trzepanie kapucyna. Gdy miał pewność, że wszystko jest na swoim
miejscu, mógł spokojnie udać się na spoczynek.
***
Piękne słońce zaglądało do dormitorium
szóstego roku, gdzie spali chłopcy. Wszyscy
jeszcze pogrążeni byli we śnie. Wszystko wyglądało tak, jak wyglądać powinno, z
jednym tylko wyjątkiem. Obok łóżka Michaela kręciła się jakaś dziewczyna, która
najwyraźniej czegoś szukała. Owa dziewczyna chyba nie była do końca pewna,
czego tak właściwie szuka, toteż bez ładu i składu przewracała rzeczy Michaela
w jego kufrze. Dziwić mogło również to, że przy tym nie robiła żadnego hałasu.
Dla właściciela kufra straszne będą konsekwencje tego czynu, jednak na razie
nikt się niczego nie spodziewał. Po chwili dziewczyna wyprostowała się coś
trzymając w dłoniach. Wyglądała przy tym na bardzo z siebie zadowoloną. Musiała
znaleźć to, czego szukała. Wyszła z dormitorium chłopców przez nikogo nie
zatrzymywana. Michael uśmiechnął się i zamknął kufer, po czym przeciągnął się i
wstał. Ubrał się w cokolwiek, co mu wpadło w ręce i zszedł na dół, by
sprawdzić, czy tak starannie przygotowywany zeszłej nocy projekt odbędzie się
dokładnie zgodnie z założeniami. Gdy już upewnił się, że wszystko jest na swoim
miejscu, postanowił poszukać Kate i zabrać jej to, czego szukała w jego kufrze,
lecz niestety nigdzie nie mógł jej znaleźć. Nie wiedział również, co Chris
zrobił z mapą. Postanowił więc wrócić do dormitorium, aby obudzić Chrisa i
resztę mieszkańców.
- Night! – wrzasnął od samych drzwi
dormitorium. – Podnoś swą żałosną dupę i mów mi, gdzie jest mapa!
- Eee, cooo? – spytał zaspany Chris. – Czego
się drzesz?
Michael zniecierpliwił się.
- Gdzie jest mapa, leszczu?! – wrzasnął
jeszcze głośniej.
- Co się drzesz! – zdenerwował się Erick.
- Bo mam ku temu konkretne powody, Whiteman.
– warknął Michael. – A teraz nie wpieprzaj się w nieswoje sprawy i lepiej idź
się ogarnąć. Wyglądasz jak Kate po czterech dniach bez przerwy w klubie.
- Co?! – ryknął Whiteman. – Co masz do mojej
Kate?!
Michael złapał się za głowę i jęknął.
Wiedział, że źle to rozegrał, jednak teraz nie mógł już się z tego wycofać.
Wiedział, że musiał wymyślić jakieś przekonujące wytłumaczenie swoich słów,
jednak jak na złość miał pustkę w głowie. Z pomocą jednak przyszedł mu Herbert,
który podszedł do Ericka i kładąc mu dłoń na ramieniu w uspokajającym geście
rzekł:
- Słuchaj, stary. Nie masz się co denerwować
i drzeć. Widzieliśmy ją po prostu w klubie w te wakacje, dlatego Michael to
powiedział.
To, co powiedział nie było nawet w ułamku
procenta zgodne z tym, co Michael, Chris i Herbert widzieli. Kate wcale nie
wyglądała jak siedem nieszczęść po czterech nockach w klubie, jednak co się
stało, tego nie wiedział nikt, rzecz jasna poza Dumbledore’em i Michaelem,
który z nikim nie podzielił się tą tajemnicą, choć teraz podobno było już
wszystko tak, jak w tym wieku być powinno. Chociaż biorąc pod uwagę to, ilu
miała chłopaków w poprzednim życiu Michael nie wiedział, czy ten stan rzeczy
jest normalny.
- Dobra, niech wam będzie. – powiedział
ugodowo Whiteman. – Mam nadzieję, że żaden z was, leszcze, nie dobiera się do
mojej ślicznotki?
- No pewnie, że nie. – powiedział Michael
ledwo ukrywając uśmiech.
„Szkoda, że ten półgłówek nie wie, co ją
czeka za chwilę – pomyślał Michael w kierunku Chrisa i Herberta”.
- Muszę się z tym zgodzić. – odpowiedział mu
w myślach Chris. – Ale będzie ubaw.
- To gdzie jest ta mapa? – spytał Chrisa.
- Tu ją mam. – odpowiedział Chris machając
mapą przed nosem Michaela. – Ale ci jej nie dam.
- Oddaj to! – krzyknął Michael.
- Zamknij ryj, bo cię wypatroszę! – warknął
Chris wyciągając kosę.
- Odłóż to narzędzie mordu. – powiedział
Herbert celując różdżką w Chrisa.
- Panowie – wtrącił się Harry – spokojnie.
Wszystko można rozwiązać pokojowo.
- A ty co tak pokojowo nastawiony do świata
jesteś, Pottuś? – spytał Herbert patrząc na Harry’ego morderczym wzrokiem.
- Bo życie jest piękne i nie warto psuć sobie
całego dnia przez jakieś zamieszki.
- Jakie zamieszki?! – wrzasnął Michael. –
Potrzebuję mapy, bo Kate mi coś z kufra podpieprzyła! Czy to dotarło do tego
twojego zakutego łba?!
- Ale nie musisz się drzeć, jakbyś był
opętany – warknął Harry. – Zresztą nie musisz się na mnie wyżywać.
- Ja się na tobie wcale nie wyżywam –
tłumaczył się Michael. – Po prostu on ma mapę, a ja nie mogę znaleźć Kate.
Potrzebuję znaleźć Kate, bo ona zabrała mi coś z kufra, a ja się potrzebuje
dowiedzieć, czy w jakiś sposób mój dowcip nie odbije się na mnie!
- Oj, staruszku. – powiedział z uśmiechem
Chris. – Odbije się na tobie i to tak, że aż cię wypatroszę.
- Nikogo tu nikt nie będzie patroszył. –
odezwała się wchodząca właśnie teraz do dormitorium chłopców z szóstego roku
Kate. – Trzymaj to. – wręczyła Michaelowi jakiś kawałek papieru.
- Co to za szmata jest! – ryknął Michael. –-
Co ty z tym zrobiłaś, dziewczyno! To już się nie nadaje do użytku!
- To już wcześniej tak było – mruknęła Kate
lekko się czerwieniąc i odwróciła wzrok. – Ja to tylko poprawiłam tak, aby nie
nadawało się do użytku jeszcze bardziej, niż wcześniej.
- Ktoś cię o to prosił? – wtrącił się Chris.
– To miało dla nas bardzo wielką wartość. To było dla nas znaczeniem
symbolicznym, jak nisko można upaść poprzez zazdrość i wściekłość tym właśnie
uskutecznioną...
- Przepraszam – odezwała się nieśmiało Kate.
– Nie wiedziałam o tym.
- Ty przepraszasz?! – ryknął jeszcze głośniej
Michael. – Ty nie przepraszaj, ty pracuj nad sobą, dziewczynko!
Po chwili Michael uśmiechnął się lekko i
skinął ręką na Kate. Oboje opuścili dormitorium szóstego roku z tajemniczymi
minami. Michael pozwolił sobie nawet złapać ją za rękę. O dziwo nie
protestowała. Michael nie wiedział, co ma o tym myśleć, więc nie myślał nic. Po
chwili wyrwał się i popędził schodami w dół przypomniawszy sobie, że miał
uruchomić zaklęcie dowcipności, które wymyślili z Chrisem i Herbertem
ostatniego wieczoru. Zaklęcie to uaktywniało szereg rzuconych wczoraj zaklęć na
bieliznę Kate. Ta jednak zdawała się wiedzieć, po co Michael tak pędzi i
rzuciła się w pogoń za nim krzycząc:
- Akurat dziś musiałeś to robić?!
- Sorry, taki lajf! – odkrzyknął Michael
pędząc na złamanie karku po schodach w dół.
- Oddaj, mi, moje, rzeczy! – krzyczała Kate.
- Nie mogę! Muszę to zrobić! – wrzeszczał
Michael.
Żadne z nich nie spostrzegło się, a już
pędzili korytarzami Hogwartu potrącając uczniów i nauczycieli. Michael usłyszał
z daleka krzyk Chrisa:
- Paaamięęętaaaaj, staaarrrryyy, jaaak teeegooo
nieeee zroooobiiiisz, toooo cięęęę wyyyypaaaatrooooszęęęę!
Michael więc miał większą motywację do
uwolnienia się od pędzącej tuż za nim Kate. Na szczęście udało mu się ją zgubić
na którymś zakręcie. Niestety, zgubiwszy Kate, zderzył się z samym dyrektorem
Hogwartu, który spojrzawszy na niego łagodnie nic nie powiedział i po chwili
odszedł w swoją stronę. Michael mógł wrócić do wierzy Gryffindoru i rzucić
zaklęcie dowcipności. Gdy już znalazł się pod obrazem grubej Damy nie patrząc w
górę rzucił zaklęcie na wiszące nad nim rzeczy i odetchnął z ulgą. Wszedł do
pokoju wspólnego i udał się do swojego dormitorium, aby zaciągnąć resztę
hałastry na śniadanie.
- Żebyś tylko o tym pamiętał, Whiteman. –
mówił Chris. – Kate nigdzie i nigdy nie była twoja i nie będzie twoja, więc
nawet nie masz czego u niej szukać. Jest zbyt ładna i mądra dla ciebie, więc
możesz spadać na drzewo.
- A co! – wrzasnął ten drugi. Michael
doskonale słyszał ledwo powstrzymywaną wściekłość pobrzmiewającą w głosie
Ericka. – Może mi powiesz, że chcesz mieć je dwie! Na to ci nie pozwolę!
- Nie! – ryknął Chris. – Ona jest mojego
przyjaciela, a nie twoja, ani nie moja. Chociaż ona pewnie sobie też z tego
sprawy nie zdaje.
- Więc skoro sobie z tego sprawy nie zdaje –
mówił z nadzieją Whiteman – to ja jeszcze mogę jej zawrócić w głowie, a wam nic
do tego!
Michael miał dość wysłuchiwania tej
bezsensownej, według niego, dyskusji. Wszedł więc do dormitorium.
- Panowie – powiedział – długo będziecie jeszcze
kłócić się jak te panienki o łazienkę, czy pójdziemy wreszcie na śniadanie?
- Idziemy! – ucieszył się Chris. –
Zgłodniałem przez tego naiwnego leszcza.
- Co z Ronem? – spytał niespodziewanie
Herbert. – Czy on w ogóle wstał?
- Rooooooooooooooooon! – ryknął Chris. –
Podnoś Dupę z tego wyra! Idziemy na śniadanie!
- Jeszcze pięć minut, Hermionko. – powiedział
nieprzytomnie Ron.
- Ja ci zaraz dam hermionkę! – wrzasnął
Chris. Wyczarował sobie kubeł pełen wody i wylał go na śpiącego Rona. – To
pomoże ci zapamiętać, że nie jestem żadną Hermionką!
Ron zerwał się jak oparzony i zaczął
wrzeszczeć. Po kilku sekundach spojrzał z błyskiem mordu w oczach na Chrisa, który
bez pośpiechu skierował się w kierunku wyjścia z dormitorium, a za nim ruszyła
pozostała czwórka. Ron z niezadowoleniem wysuszył się różdżką, wyciągnął jakieś
ubrania spod łóżka i w biegu ubrał się. W ten sposób dogonił czwórkę swoich
przyjaciół.
- No to możemy iść na te nieszczęsne
śniadanie. – powiedział nieszczęśliwy Ron, jednak wydało go głośne burczenie
brzucha. – Aaa, śniadanie!.
Ron puścił się pędem, a za nim biegła
pozostała czwórka. Jakimś nieszczęśliwym trafem Michael wpadł wprost na Kate,
która nie wahając się ani chwili szybko go pocałowała. Po chwili oderwała się
od niego i powiedziała z uśmiechem:
- Znów na mnie wpadłeś, Middleton.
- A ty nadal nie umiesz całować, Blackmoon. –
odparował Michael.
- Spadaj! – powiedziała oburzona Kate. – To
nie moja wina!
Michael zauważył, że Chris, Herbert, Ron i
Harry odbiegli, więc puścił się pędem za nimi krzycząc na odchodne do Kate:
- Pa pa, skarbie!
- Niedoczekanie twoje! – krzyknęła Kate.
- Eeej, mała, jeszcze będziesz moja,
zobaczysz!
- Mam taką nadzieję. – mruknęła Kate sama do
siebie.
***
Herbert był zniecierpliwiony. Nie wiedział,
gdzie szwenda się Michael. Wszyscy siedzieli już przy stole Gryffindoru i
konsumowali wszelakie smakołyki podane dzisiejszego dnia na śniadanie. Michaela
zaś z nimi nie było. Herbert miał powoli tego dość. Podczas, gdy mogliby
planować dalsze dowcipy, ten musi ganiać się za dziewczynami. Chris odgadując
jego myśli odezwał się:
- Chyba za jedną.
- Nieważne – warknął Herbert. – To jest
męczące. Miał tu z nami siedzieć, ale nie! On woli lizać się z tą swoją
pięknością.
- Ale nie możesz zaprzeczyć, że jest ładna –
wtrącił się Harry.
- Tego nie powiedziałem – warknął Herbert. –
Choć mi i tak się tylko jedna podoba, a ty co, Pottuś, masz w planach odbić
naszemu Michaelowi dziewczątko?
- Po co mi dwie? Podaj mi te kotleciki, jak
możesz.
- Że co? – spytał
zaskoczony Chris. – Jakie dwie?
- No – uśmiechnął się Harry. – Ginny mi
wystarczy.
- Tylko spróbowałbyś powiedzieć co innego –
wtrąciła się wyżej wymieniona. – Urwałabym ci interes…
- Kotleciki z interesu Pottusia chyba nie
byłyby najsmaczniejsze. – powiedział Herbert uśmiechając się złośliwie.
- Z tego to byś chyba kotlecików nie zrobił –
odezwał się z pełnymi ustami Chris. – Aż mi obrzydziłeś konsumpcję.
- Chyba parówki – roześmiała się Ginny. – Czy
raczej jedna parówka.
Harry wypluł wszystko to, co miał w ustach
wprost na obrus przed sobą.
- Możecie przestać o mnie gadać w ten sposób?
– spytał robiąc się jeszcze bardziej czerwony.
- Co masz na myśli, kochanie? – spytała Ginny
uśmiechając się słodko.
- No tak – wymamrotał Harry – Jak by mnie tu
nie było w ogóle, a zresztą, to co kogo interesuje…
- Mnie to powinno interesować chyba,
nieprawdaż?
- A ty przypadkiem nie jesteś jeszcze za
młoda na związki, dziecko? – spytał Herbert. – Potter nam tu jeszcze Kuratora
dostanie, czy kogokolwiek kto się tu zajmuje sprawami gwałtów na nieletnich.
- Herbert! – warknął Harry oblewając się
sokiem dyniowym. – Przestań gadać takie bzdury!
- O czym gadacie, drogie dzieciątka? – spytał
Michael dosiadając się do stołu. Nie było wolnych miejsc, więc Michael wepchnął
się między Chrisa a Herberta. – Mam nadzieję, że nikt tu nikogo publicznie nie
chce przelecieć na tym że stole, z którego właśnie teraz biorę sobie tą
przepyszną pieczeń, he?
- Ja rozumiem, że tobie Kate nie dała, ale my
tu może nie mamy takich problemów jak ty – odezwał się Herbert. – No przynajmniej
ja.
- Taaak – odgryzł się Michael. – Emily to ci
na pewno da. Zresztą nawet nie gadaliście ze sobą ostatnio. Potter, oddaj mi te
kotlety, bo zaraz zeżresz je wszystkie i biedny Huńćwok nie będzie miał co do
gęby włożyć.
- Przyszedł i zaraz żarcie zabiera no –
jęknął Harry podając kotleciki Michaelowi. – Tak swoją drogą, to chyba
powinieneś bardziej pilnować swojej dziewczyny. – dodał Harry wskazując ręką
Kate siedzącą na kolanach jakiegoś Krukona.
- Ee tam – mruknął lekceważąco Michael
nabierając na widelec trochę ziemniaczków i wkładając je sobie do ust. – Może
się chce całować nauczyć, a wie, że praktyka czyni mistrza, dlatego się do
niego klei. Zresztą i tak mam ją w garści, więc niczym się przejmować nie
muszę.
- Typowe podejście nadętego idioty –
skwitowała wstająca od stołu Ginny. – A pan, panie Potter, idzie mnie
odprowadzić na lekcje.
- Ej! – jęknął Harry. – Ja tu dopiero
przyszedłem, a ty tu siedzisz już całe trzy godziny i mogłaś jeść ile chciałaś,
a ja teraz muszę iść i… Eeee, tzn.
Harry wytarł twarz i dłonie i zerwał się od
stołu po czym padł przed Ginny na kolana i zaczął przepraszać:
- Wybacz, madame – skomlał żałośnie. – Kwiaty
ci przynieść raczę, do stup padnę raczej, byś tylko moja miła, mi te krzywdę
wybaczyła…
- Oh przestań – roześmiała się Ginny. –
Chodź!
- No to pozbyliśmy się Pottera, który ani
słowem nie raczył wyjaśnić nam, gdzie się zmywa – skomentował Herbert. –
Ciekawe kto mu dał pozwolenie na opuszczenie nas tego zacnego poranka.
- Ja – odparł Chris. – Przynajmniej Michael
nie będzie wygłaszał teorii na temat uprawiania seksu na stole jadalnym.
- Co? – Michael zakrztusił się jedzoną
właśnie kanapką. – Ja nie wygłaszam żadnych teorii, tylko tak usłyszałem
przechodząc gdzieś tutaj, żeby znaleźć sobie zajęte miejsce do zajęcia.
- Zajęte, czyli wolne? – spytał zgryźliwie
Chris. – Teraz możesz usiąść sobie gdzie indziej, bo Potter i ta Ruda wiewióra
sobie poszli…
- Nigdzie się nie wybieram. – Powiedział z
pełnymi ustami Michael.
- Nie mówi się z pełnym kłapaczem, Middleton!
– warknął przechodzący obok Erick Whiteman.
- Nie wtrąca się w nie swoje sprawy,
Whiteman! – warknął Chris.
- My to chyba powinniśmy już stąd iść –
odezwał się Herbert. – Mamy jeszcze ogarnąć te dowcipy, pamiętacie?
- Ee tam – mruknął lekceważąco Michael. – Ja tam
już swój ogarnięty mam. Niech tylko się pojawią pod obrazem i spojrzą w górę…
- Ale będzie jazda! – mówił Chris zacierając
ręce. – Będę miał ubaw jak nigdy wcześniej!
- To ja w takim razie muszę was opuścić –
mruknął Herbert. – Muszę iść ogarnąć podporządkowanie.
- Oj stary, i tak ci się to nie uda –
dogryzał Chris. – Po co tak kombinować?
- Właśnie, że mi się uda. – warknął Herbert i
wstał od stołu, po czym udał się w stronę wyjścia z wielkiej sali.
- Następny focha strzelił chyba – mruknął
Chris robiąc sobie kanapkę ze smalcem. – Ja tam w sumie nie wiem, co z tą
młodzieżą się dzieje. Idę po cebulę do skrzaciarni.
Chris podniósł się ze swojego miejsca i
wyszedł z wielkiej sali. Postanowił udać się po cebulę do kuchni. Gdy doszedł
pod obraz przedstawiający owoce połaskotał gruszkę i wszedł do środka.
***
Tymczasem Michael w spokoju spożywał
śniadanie. Cieszył się, że nie musi z nikim bić się o miejsce przy stole i nie
musi odprowadzać nikogo na lekcje, choć gdzieś w podświadomości pozwalał sobie
na chwilę marzeń o tym, że Kate prosi go o odprowadzenie pod salę transmutacji,
a on klękając przed nią i wyczarowując jedną czerwoną różę wręcza jej ją i
całując ją w dłoń zapewnia o swej dozgonnej miłości, po czym z lekkim uśmiechem
odprowadza ją pod salę transmutacji. Marzenia Michaela przerwało klepnięcie go
w tył głowy. Po chwili na miejsce obok niego przysiadła się Laura i zaczęła:
- Gdzież się podziali twoi przyjaciele, co,
Mike? – spytała słodkim głosem. – A może już cię nie lubią i poszli coś broić bez
ciebie, he?
Po chwili zauważyła siedzącego nieopodal
Rona.
- Ahh, przepraszam – powiedziała udając
skruchę. – Nie zauważyłam Rona. Ale on siedzi i sobie spożywa śniadanie, a ty
tu jesteś sam…
- Odpuść sobie, mała – mruknął Michael. –
Doskonale wiem, gdzie udała się reszta ferajny.
- Tak? – uśmiechnęła się Blondynka. – W takim
razie co powiesz na…
Michael zauważył, że Laura przysunęła się do
niego bliżej, niż to konieczne w normalnych warunkach.
- Ej, nie mam zamiaru się z Tobą…
Nie zdążył już nic powiedzieć. Na szczęście w
tym momencie do wielkiej sali wszedł Chris trzymając w rękach kilkanaście
wielkich cebul. Gdy zauważył, co Laura wyprawia, szybko podążył w stronę stołu
Gryffindoru i oderwał dziewczynę od Michaela, po czym wepchnął się na miejsce
między nią a Michaelem.
- Co ty robisz, dziewczyno? – spytał patrząc
na Laurę morderczym wzrokiem. – Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że u niego
nie masz najmniejszych szans na cokolwiek ponad przyjaźnią, albo nawet
koleżeństwem? W jego sercu teraz tkwi tylko i wyłącznie jedna dziewczyna, którą
ty nie jesteś i zapewne nigdy nie będziesz, więc daruj sobie te żałosne scenki
i idź do siebie.
Chris zauważył, że w oczach dziewczyny
pojawiły się raczej niechciane łzy, więc postanowił nieco załagodzić sytuację,
więc szepnął jej coś do ucha, a ta po chwili wybiegła z wielkiej sali z
promiennym uśmiechem.
- Widzisz, cieniasie, tak się to załatwia –
powiedział Chris. – Chodź lepiej na tą lekcję wybijania tych nieszczęsnych
okien.
- To najpierw skonsumuj tą śmieszną kanapkę z
tym smalcem – powiedział Michael. – Chyba z tym na lekcje nie pójdziesz.
- Jak nie?! – oburzył się Chris. – To teraz
patrz!
Chris zrobił sobie jeszcze jedną kanapkę i z
dwoma wielkimi kanapkami ze smalcem udał się w stronę wyjścia z wielkiej sali. Michael
nie miał wielkiego wyboru, więc podążył za Chrisem. Gdy doszli pod salę
transmutacji, profesor McGonagall akurat zaganiała uczniów do środka. Gdy Chris
przepchnął się przed samą McGonagall, ta spojrzała tylko z niechęcią na jego
kanapki i mruknęła coś o młodzieży zabierającej jedzenie na lekcje i o tym, że
w takim razie Chris zgłosił się na ochotnika do zamiany kanapek w to, co posłużyło
do powstania zawartości tychże kanapek, czyli kawałka nieprzetopionej słoniny.
Jednak Herbert mu to udaremnił wyciągając różdżkę i rzucając na McGonagall
jakieś zaklęcie, które zdawało się nie działać. Herbert jednak usiadł na swoim
miejscu i słuchał wykładu. Chris po chwili zrobił to samo.
- Zamiana czegoś nadającego się do wykonania
waszego zadania na lekcji jest dziecinnie prosta. Postaram się wtłoczyć wam do
waszych głów zaklęcie, które może transmutować rzecz, na którą zostało rzucone
w dowolną inną rzecz, o ile wiemy, jak to dokładnie wygląda. Zaklęcie to nie ma
swego werbalnego brata. Należy umieć skupić się dokładnie na tym, w co chcemy
zamienić nasz przedmiot i wycelowawszy w niego różdżką uwolnić drzemiącą w nas
magię. To zaklęcie jest nieco podobne do animagii. W tej starożytnej dziedzinie
magii również musimy skupić się na naszym wnętrzu. Skupcie się teraz jak najbardziej
i transmutujcie to, co macie przed sobą w dość duże kamienie. Pomogą one nam na
dzisiejszej lekcji.
To powiedziawszy McGonagall machnęła różdżką,
a przed wszystkimi pojawiły się wielkie myszy. Dziewczyny zrobiły przerażone
miny i zaczęły piszczeć, jednakże nie trwało to zbyt długo, gdyż jedno
spojrzenie McGonagall wystarczyło, by wszystkie piękne istoty wróciły z
powrotem na swe miejsca i z obrzydzeniem utkwiły swe oczy w biegających po
ławkach zwierzątkach. Pierwsza przemogła się Hermiona i wycelowawszy swą
różdżkę w stronę myszy zmarszczyła czoło i zmrużyła oczy. Nic jednak się nie
działo. Po chwili w oczach Hermiony można było dostrzec ledwo widoczne
zniecierpliwienie. Minęło kilka chwil, a Hermionie wciąż i wciąż nie udawało
się zamienić myszy. Jednak po chwili Dało się słyszeć czyjś triumfalny krzyk z
głębi klasy. McGonagall spiorunowała Laurę wzrokiem i wróciła do przechadzania
się po klasie, Laura zaś trzymała w dłoni pulsujący niebieskim światłem kamień.
McGonagall niespodziewanie utkwiła wzrok w Laurze i stanęła jak spetryfikowana.
Po chwili jednak opanowała się i podeszła do Laury wyciągając różdżkę. Gdy była
już bardzo blisko rzuciła zaklęcie accio na kryształ trzymany w dłoni Laury.
- Dlaczego pani mi to zabiera? – spytała
oburzona dziewczyna. – Przecież udało mi się wykonać zadanie i…
Laurze przerwał dźwięk rozbijanej szyby. Za
rozbitym oknem zauważyła jej spadający kamień, który po chwili zniknął gdzieś
odsyłany różdżką McGonagall. Laura spojrzała na swoją nauczycielkę z wyrzutem.
Nie wiedziała, dlaczego tak piękny kamień został tak bezceremonialnie wyrzucony
bez jakichkolwiek wyjaśnień. McGonagall jednak postanowiła wszystko wyjaśnić. W
tym celu udała się z powrotem do swojego biurka i rozpoczęła swą przemowę.
- Otóż jak zdążyliście zobaczyć…
- Po chwili jednak przerwała i spojrzała ze
złością na resztę klasy.
- Proszę nie przerywać pracy! Jak
zauważyliście ten niezwykły niebieski kamień, w który panna Smith transmutowała
swą mysz, którą otrzymała ode mnie jest bardzo, bardzo niebezpieczny. Panna
Smith już nigdy nie będzie tą panną Smith, którą znaliście wcześniej. Mogłaby
nam pani powiedzieć, o czym myślała podczas wykonywania zadania?
Laura speszyła się nieco i spuściła wzrok.
Ponaglana jednak niecierpliwym i jednocześnie zaciekawionym spojrzeniem
McGonagall odważyła się podnieść wzrok i nieśmiało powiedziała:
- No… O śmierci…
- To by się zgadzało – mruknęła sama do
siebie McGonagall, jednak po chwili kontynuowała dalej swą przemowę. – Otóż
panna Smith naznaczyła się śmiercią do końca swego teraz niezbyt długiego
życia. Istnieje jednak ewentualna droga odwrotu od śmierci wywołanej dotykiem
kryształu śmierci. Jest to przejęcie klątwy przez inną osobę, która sama
zadeklarowałaby się to zrobić, osoba przeklęta, w tym przypadku panna Smith musiałaby
wyrazić zgodę na śmierć kogoś innego zamiast niej.
Zewsząd dało się słyszeć głosy pełne
współczucia. McGonagall jednak przerwała te chwilę i kazała wszystkim wrócić do
pracy. Gdy po upłynięciu prawie całej pierwszej z dwóch lekcji przeznaczonych
na dzisiejszą transmutację i gdy niemalże wszystkim udało się już wykonać
zaklęcie innym lepiej, a innym gorzej McGonagall wyjaśniła im, co teraz mają
zrobić.
- Otóż to – machnęła różdżką i przed wszystkimi
pojawiły się materiały do tworzenia okien, przynajmniej tak to wyglądało – są
materiały, z których są stworzone nasze szkolne okna. Za zadanie macie stworzyć
ramę okienną, wstawić w nią szybę a następnie ją wybić.
Trudno opisać rozgardiasz jaki zapanował w
klasie transmutacji, jednak mimo tego większość uczniów ze zdumieniem
wymalowanym na twarzach wzięła się do pracy. Po pół godzinie dało się słyszeć
pierwsze dźwięki tłuczonych szyb. Oczywiście pierwszymi, którym udało się
stworzyć własne okno i wytłuc szybę byli oczywiście Huncwoci oraz Hermiona i
Laura. Ta druga nikogo nie dziwiła, jednak dość dziwnym było to, że ta dość
nieśmiała Blondynka zdołała osiągnąć dokładnie tyle samo co Hermiona i to w
jedną lekcję. Gdy na sam koniec lekcji prawie wszystkim udało się wykonać
powierzone im zadanie, Herbert szybko zakończył zaklęcie i po usłyszeniu słów
kończących lekcje dzisiejszego dnia jako pierwszy opuścił salę do transmutacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz