przetłumacz

piątek, 17 czerwca 2016

21. Transmutacja



Gdy wydaje się wam, że wszystko macie w garści i że już nic nigdy nie może pójść źle, zastanówcie się piętnaście razy nad następnym krokiem, żebyście nie stracili tego, coście zdobyli...
Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam... Za wątpliwą jakość tego rozdziału i za dość rzadkie publikacje...
A teraz zapraszam do czytania i komentowania w miarę możliwości.


Gdy Harry doszedł do chatki Hagrida, zapukał i po usłyszeniu proszę wszedł do środka. Nie zdziwił się wcale, gdy na wielkim krześle przy wielkim stole zauważył postać rudowłosej dziewczyny. Był przekonany, że właśnie tutaj ją znajdzie. Przecież właśnie po to wyszedł z zamku o tej porze. Nie zastanawiał się nawet, co ona robi tu w tak późnych godzinach wieczornych. Liczyło się dla niego teraz tylko to, że ona tu jest i może wreszcie poprosić ją o to, na co miał ochotę od dawna. Zanim zdążył wypowiedzieć choć jedno słowo, olbrzym Hagrid rzucił się go wyściskać. Harry zgnieciony w potężnym uścisku olbrzyma nie mógł złapać nawet jednego oddechu. Wyjęczał coś o bolących żebrach, więc Hagrid go puścił. Jednak po chwili położył mu swe dłonie wielkości pokryw od śmietników na ramionach i przypatrywał mu się zmrużonymi oczami. Po chwili odezwał się:
- No, Harry! Co żeś robił przez ten ostatni tydzień, że żeś nie miał czasu, co by wpaść do starego Hagrida? Chyba, że żeś zapomniał już o swym starym przyjacielu, He?
- No co ty, Hagridzie? – zdziwił się Harry. – Nie mógłbym o tobie zapomnieć przecież. Tak tylko wpadłem…
- No ja myślę, że tak żeś tylko wpadł na chwilkę, cholibka. Pewnie w poszukiwaniu tej młodej Weasleyetki żeś tu przylazł, He?
- Oj Hagridzie, to nie tak!
- Dobra dobra, nie tłumacz się. Ja tam swoje wiem, he he he. No dobra dzieciaki. Lećcie, ale wpadnijcie kiedyś na herbatkę do starego Hagrida. Smutno tak samemu tylko z kłem tu siedzieć. Nie żeby kieł był niepotrzebny mi, oo nieee, ale wiecie jak to jest. Trza mieć do kogo gębę otworzyć, bo tak w samotności na starość to niedobrze siedzieć.
- Ależ Hagridzie! – oburzyła się Ginny. – Przecież ty nie jesteś stary!
- Coo tam, nie stary. – mruknął Olbrzym. – Pewnie, żem stary, pięćdziesiątka już na karku chyba ze szesnaście lat temu wskoczyła… Wy dzieciaki, to jeszcze młode jesteśta, nic nie wieta o starych ludziach. Noo, dobra. Dość tego gadania. Późno jest, zmykajcie, bo jeszcze ktoś alarm w zamku podniesie, że się szlajacie w nocnych godzinach po błoniach. Jakby mi jeszcze mało problemów było.
- Co się stało? – spytał Harry.
- Aj tam. – burknął Hagrid. – Pogadamy se jeszcze kiedyś, jak wpadniesz do mnie na herbatkę. Nie będę teraz gadał wam, bo już późno jest i musicie spadać. No, zmykajcie!
Hagrid wypchnął ich w pośpiechu za drzwi. Harry był zdziwiony, że tak szybko musiał opuścić ciepłą chatkę gajowego, jednak wiedział, że Hagrid miał rację. Gdyby ich ktoś zauważył, to na pewno mieliby wielkie kłopoty, że chodzą po błoniach o tej porze.
- Gdyby nas teraz widziała profesor McGonagall – zagadnął Harry – to by pewnie stwierdziła, że czas na spacery mieliśmy przez cały tydzień.
- Tak myślisz? – spytała Ginny uśmiechając się lekko.
- No, bo wiesz – kontynuował Harry – jest dość późny wieczór, a my chodzimy po błoniach.
- Pewnie dostalibyśmy szlaban – mruknęła Ginny. - Ale jeśli miałabym go spędzić z tobą, to wcale nie byłby dla mnie wielkim problemem i mogłabym dostać jeszcze jeden.
- Na prawdę? – spytał zaskoczony Harry.
- Dlaczego wydajesz się być zaskoczony? – zdziwiła się Ginny. – Dla mnie to nie jest nic dziwnego, zresztą ostatnio rozmawialiśmy.
- Nie wiem. – powiedział Harry wzruszając ramionami. – Dziś jednak nie może nam przytrafić się nic złego.
- Tak? – spytała Ginny.
- Mam po prostu szczęście. – odpowiedział Harry. – Mogę cię o coś zapytać?
- Dlaczego pytasz? – zdziwiła się Ginny.
- Bo to takie pytanie trochę…
Ginny zatrzymała się i stanęła przodem do Harry’ego. Podniosła lekko głowę do góry i spojrzała chłopakowi w oczy. Po chwili uśmiechnęła się lekko i rzekła:
- O co chciałeś zapytać?
Harry nie wiedział, co powiedzieć. Przed chwilą miał w głowie całkiem zgrabną przemowę, w której nie zabrakło takich momentów jak wręczanie Ginny wyczarowanych przez siebie róż, jednak teraz nie wiedział co powiedzieć.
- Nie patrz tak na mnie – wymamrotał po chwili. – Nie mogę się skupić.
- Jak?
- No! – Harry machnął ręką. – Tak właśnie…
Ginny była rozbawiona tą sytuacją. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, o co Harry chciał ją zapytać, jednak miała świetny ubaw z tego, że nie mógł wykrztusić ani słowa. Po jakimś czasie jednak zdobył się na odwagę i przysunął się bliżej. Chwilę później nachylił się do niej i spytał:
- Zostaniesz moją dziewczyną?
Ginny złapała Harry’ego za rękę i pociągnęła w kierunku zamku. Harry zrobił bardzo nieszczęśliwą minę, jednak pozwolił się pociągnąć i już po chwili Harry i Ginny trzymając się za ręce pędzili przez błonia. Po chwili Ginny delikatnie wyswobodziła swą dłoń i pobiegła przodem. Harry puścił się za nią najszybciej jak mógł, jednak nie mógł jej dogonić. Ginny zaś ze śmiechem uciekała mu w ostatniej chwili, gdy zdawało się, że już ją złapał, już dogonił. Harry nie wiedział co ma myśleć. Wiedział, że zaplanował to sobie inaczej, jednak nic nie mógł teraz poradzić na to, że wyszło tak, a nie inaczej. W głębi serca miał nadzieję, że gdzieś u celu tego szalonego biegu będzie czekała odpowiedź twierdząca. Dużo się nie pomylił. Gdy dobiegali do schodów Ginny zwolniła i pozwoliła się złapać. Harry obrócił ją w swoim kierunku i aż zaparło mu dech w piersiach. Po tym zdawać by się mogło bezsensownym biegu zdawało mu się, że wygląda jeszcze piękniej, niż wcześniej. Harry wiedział, że może to nie jest poprawne, ale teraz miał wielką ochotę ją pocałować. Nie wiedział jednak, czy może to zrobić, bo nie uzyskał odpowiedzi na ważne dla niego pytanie. Ginny chyba zauważyła coś w jego oczach, gdyż zapytała:
- Co pan ma zamiar zrobić, panie Potter?
Harry nie wiedział co powiedzieć. Z jednej strony gdyby przyznał jej się do tego, co miał zamiar zrobić, mogłaby się zgodzić albo nie, z drugiej strony gdyby zrobił to bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, mógł po prostu dostać w twarz. Jednak zdecydował się na tą drugą opcję. Ginny zdawała się wiedzieć już na samym początku co mu chodzi po głowie, bo nie była tym wcale zaskoczona.
***
Po opuszczeniu dormitorium dziewcząt Chris i Michael postanowili, że dzisiaj tylko przygotują sobie zaklęcia na jutro, a z samego rana, ok. godziny piątej rano wstaną i skończą to, co zaczną właśnie teraz. Chris znalazł w jakiejś księdze zaklęcie, które umożliwi tylko niektórym osobom widzenie jakiegoś obiektu, Michael zaś przywołał z dormitorium dziewcząt to, co będzie potrzebne do urządzenia przedstawienia, i odwiedził własne dormitorium w poszukiwaniu tych, którzy umawiają się z Kate. Gdy już mieli wszystko to, co potrzebne, rozwiesili wszystkie potrzebne rzeczy nad obrazem grubej Damy. Gdy już wszystko znalazło się na swoim miejscu, Michael i Chris mogli spokojnie wrócić do łóżka. Gdy byli na schodach do dormitoriów chłopców, Chris przypomniał sobie o jednym, bardzo ważnym szczególe.
- Stary, rzuciłeś przynajmniej to zaklęcie widoczności? – spytał.
- Ups – mruknął Michael. – Chyba zapomniałem.
Michael zawrócił z powrotem do obrazu grubej damy i wyszedł na zewnątrz. Gruba Dama znów zaczęła narzekać, że ktoś ją budzi o tak późnej porze. Michael jednak nie zwracał na to uwagi. Rzucił na wiszącą nad jej obrazem bieliznę zaklęcie widoczności dla konkretnych osób. Gdy już zaklęcie było rzucone i Michael nie widział tego, co tam wisi, rzucił w myślach zaklęcie, które miało spowodować zbiorowe trzepanie kapucyna. Gdy miał pewność, że wszystko jest na swoim miejscu, mógł spokojnie udać się na spoczynek.
***
Piękne słońce zaglądało do dormitorium
szóstego roku, gdzie spali chłopcy. Wszyscy jeszcze pogrążeni byli we śnie. Wszystko wyglądało tak, jak wyglądać powinno, z jednym tylko wyjątkiem. Obok łóżka Michaela kręciła się jakaś dziewczyna, która najwyraźniej czegoś szukała. Owa dziewczyna chyba nie była do końca pewna, czego tak właściwie szuka, toteż bez ładu i składu przewracała rzeczy Michaela w jego kufrze. Dziwić mogło również to, że przy tym nie robiła żadnego hałasu. Dla właściciela kufra straszne będą konsekwencje tego czynu, jednak na razie nikt się niczego nie spodziewał. Po chwili dziewczyna wyprostowała się coś trzymając w dłoniach. Wyglądała przy tym na bardzo z siebie zadowoloną. Musiała znaleźć to, czego szukała. Wyszła z dormitorium chłopców przez nikogo nie zatrzymywana. Michael uśmiechnął się i zamknął kufer, po czym przeciągnął się i wstał. Ubrał się w cokolwiek, co mu wpadło w ręce i zszedł na dół, by sprawdzić, czy tak starannie przygotowywany zeszłej nocy projekt odbędzie się dokładnie zgodnie z założeniami. Gdy już upewnił się, że wszystko jest na swoim miejscu, postanowił poszukać Kate i zabrać jej to, czego szukała w jego kufrze, lecz niestety nigdzie nie mógł jej znaleźć. Nie wiedział również, co Chris zrobił z mapą. Postanowił więc wrócić do dormitorium, aby obudzić Chrisa i resztę mieszkańców.
- Night! – wrzasnął od samych drzwi dormitorium. – Podnoś swą żałosną dupę i mów mi, gdzie jest mapa!
- Eee, cooo? – spytał zaspany Chris. – Czego się drzesz?
Michael zniecierpliwił się.
- Gdzie jest mapa, leszczu?! – wrzasnął jeszcze głośniej.
- Co się drzesz! – zdenerwował się Erick.
- Bo mam ku temu konkretne powody, Whiteman. – warknął Michael. – A teraz nie wpieprzaj się w nieswoje sprawy i lepiej idź się ogarnąć. Wyglądasz jak Kate po czterech dniach bez przerwy w klubie.
- Co?! – ryknął Whiteman. – Co masz do mojej Kate?!
Michael złapał się za głowę i jęknął. Wiedział, że źle to rozegrał, jednak teraz nie mógł już się z tego wycofać. Wiedział, że musiał wymyślić jakieś przekonujące wytłumaczenie swoich słów, jednak jak na złość miał pustkę w głowie. Z pomocą jednak przyszedł mu Herbert, który podszedł do Ericka i kładąc mu dłoń na ramieniu w uspokajającym geście rzekł:
- Słuchaj, stary. Nie masz się co denerwować i drzeć. Widzieliśmy ją po prostu w klubie w te wakacje, dlatego Michael to powiedział.
To, co powiedział nie było nawet w ułamku procenta zgodne z tym, co Michael, Chris i Herbert widzieli. Kate wcale nie wyglądała jak siedem nieszczęść po czterech nockach w klubie, jednak co się stało, tego nie wiedział nikt, rzecz jasna poza Dumbledore’em i Michaelem, który z nikim nie podzielił się tą tajemnicą, choć teraz podobno było już wszystko tak, jak w tym wieku być powinno. Chociaż biorąc pod uwagę to, ilu miała chłopaków w poprzednim życiu Michael nie wiedział, czy ten stan rzeczy jest normalny.
- Dobra, niech wam będzie. – powiedział ugodowo Whiteman. – Mam nadzieję, że żaden z was, leszcze, nie dobiera się do mojej ślicznotki?
- No pewnie, że nie. – powiedział Michael ledwo ukrywając uśmiech.
„Szkoda, że ten półgłówek nie wie, co ją czeka za chwilę – pomyślał Michael w kierunku Chrisa i Herberta”.
- Muszę się z tym zgodzić. – odpowiedział mu w myślach Chris. – Ale będzie ubaw.
- To gdzie jest ta mapa? – spytał Chrisa.
- Tu ją mam. – odpowiedział Chris machając mapą przed nosem Michaela. – Ale ci jej nie dam.
- Oddaj to! – krzyknął Michael.
- Zamknij ryj, bo cię wypatroszę! – warknął Chris wyciągając kosę.
- Odłóż to narzędzie mordu. – powiedział Herbert celując różdżką w Chrisa.
- Panowie – wtrącił się Harry – spokojnie. Wszystko można rozwiązać pokojowo.
- A ty co tak pokojowo nastawiony do świata jesteś, Pottuś? – spytał Herbert patrząc na Harry’ego morderczym wzrokiem.
- Bo życie jest piękne i nie warto psuć sobie całego dnia przez jakieś zamieszki.
- Jakie zamieszki?! – wrzasnął Michael. – Potrzebuję mapy, bo Kate mi coś z kufra podpieprzyła! Czy to dotarło do tego twojego zakutego łba?!
- Ale nie musisz się drzeć, jakbyś był opętany – warknął Harry. – Zresztą nie musisz się na mnie wyżywać.
- Ja się na tobie wcale nie wyżywam – tłumaczył się Michael. – Po prostu on ma mapę, a ja nie mogę znaleźć Kate. Potrzebuję znaleźć Kate, bo ona zabrała mi coś z kufra, a ja się potrzebuje dowiedzieć, czy w jakiś sposób mój dowcip nie odbije się na mnie!
- Oj, staruszku. – powiedział z uśmiechem Chris. – Odbije się na tobie i to tak, że aż cię wypatroszę.
- Nikogo tu nikt nie będzie patroszył. – odezwała się wchodząca właśnie teraz do dormitorium chłopców z szóstego roku Kate. – Trzymaj to. – wręczyła Michaelowi jakiś kawałek papieru.
- Co to za szmata jest! – ryknął Michael. –- Co ty z tym zrobiłaś, dziewczyno! To już się nie nadaje do użytku!
- To już wcześniej tak było – mruknęła Kate lekko się czerwieniąc i odwróciła wzrok. – Ja to tylko poprawiłam tak, aby nie nadawało się do użytku jeszcze bardziej, niż wcześniej.
- Ktoś cię o to prosił? – wtrącił się Chris. – To miało dla nas bardzo wielką wartość. To było dla nas znaczeniem symbolicznym, jak nisko można upaść poprzez zazdrość i wściekłość tym właśnie uskutecznioną...
- Przepraszam – odezwała się nieśmiało Kate. – Nie wiedziałam o tym.
- Ty przepraszasz?! – ryknął jeszcze głośniej Michael. – Ty nie przepraszaj, ty pracuj nad sobą, dziewczynko!
Po chwili Michael uśmiechnął się lekko i skinął ręką na Kate. Oboje opuścili dormitorium szóstego roku z tajemniczymi minami. Michael pozwolił sobie nawet złapać ją za rękę. O dziwo nie protestowała. Michael nie wiedział, co ma o tym myśleć, więc nie myślał nic. Po chwili wyrwał się i popędził schodami w dół przypomniawszy sobie, że miał uruchomić zaklęcie dowcipności, które wymyślili z Chrisem i Herbertem ostatniego wieczoru. Zaklęcie to uaktywniało szereg rzuconych wczoraj zaklęć na bieliznę Kate. Ta jednak zdawała się wiedzieć, po co Michael tak pędzi i rzuciła się w pogoń za nim krzycząc:
- Akurat dziś musiałeś to robić?!
- Sorry, taki lajf! – odkrzyknął Michael pędząc na złamanie karku po schodach w dół.
- Oddaj, mi, moje, rzeczy! – krzyczała Kate.
- Nie mogę! Muszę to zrobić! – wrzeszczał Michael.
Żadne z nich nie spostrzegło się, a już pędzili korytarzami Hogwartu potrącając uczniów i nauczycieli. Michael usłyszał z daleka krzyk Chrisa:
- Paaamięęętaaaaj, staaarrrryyy, jaaak teeegooo nieeee zroooobiiiisz, toooo cięęęę wyyyypaaaatrooooszęęęę!
Michael więc miał większą motywację do uwolnienia się od pędzącej tuż za nim Kate. Na szczęście udało mu się ją zgubić na którymś zakręcie. Niestety, zgubiwszy Kate, zderzył się z samym dyrektorem Hogwartu, który spojrzawszy na niego łagodnie nic nie powiedział i po chwili odszedł w swoją stronę. Michael mógł wrócić do wierzy Gryffindoru i rzucić zaklęcie dowcipności. Gdy już znalazł się pod obrazem grubej Damy nie patrząc w górę rzucił zaklęcie na wiszące nad nim rzeczy i odetchnął z ulgą. Wszedł do pokoju wspólnego i udał się do swojego dormitorium, aby zaciągnąć resztę hałastry na śniadanie.
- Żebyś tylko o tym pamiętał, Whiteman. – mówił Chris. – Kate nigdzie i nigdy nie była twoja i nie będzie twoja, więc nawet nie masz czego u niej szukać. Jest zbyt ładna i mądra dla ciebie, więc możesz spadać na drzewo.
- A co! – wrzasnął ten drugi. Michael doskonale słyszał ledwo powstrzymywaną wściekłość pobrzmiewającą w głosie Ericka. – Może mi powiesz, że chcesz mieć je dwie! Na to ci nie pozwolę!
- Nie! – ryknął Chris. – Ona jest mojego przyjaciela, a nie twoja, ani nie moja. Chociaż ona pewnie sobie też z tego sprawy nie zdaje.
- Więc skoro sobie z tego sprawy nie zdaje – mówił z nadzieją Whiteman – to ja jeszcze mogę jej zawrócić w głowie, a wam nic do tego!
Michael miał dość wysłuchiwania tej bezsensownej, według niego, dyskusji. Wszedł więc do dormitorium.
- Panowie – powiedział – długo będziecie jeszcze kłócić się jak te panienki o łazienkę, czy pójdziemy wreszcie na śniadanie?
- Idziemy! – ucieszył się Chris. – Zgłodniałem przez tego naiwnego leszcza.
- Co z Ronem? – spytał niespodziewanie Herbert. – Czy on w ogóle wstał?
- Rooooooooooooooooon! – ryknął Chris. – Podnoś Dupę z tego wyra! Idziemy na śniadanie!
- Jeszcze pięć minut, Hermionko. – powiedział nieprzytomnie Ron.
- Ja ci zaraz dam hermionkę! – wrzasnął Chris. Wyczarował sobie kubeł pełen wody i wylał go na śpiącego Rona. – To pomoże ci zapamiętać, że nie jestem żadną Hermionką!
Ron zerwał się jak oparzony i zaczął wrzeszczeć. Po kilku sekundach spojrzał z błyskiem mordu w oczach na Chrisa, który bez pośpiechu skierował się w kierunku wyjścia z dormitorium, a za nim ruszyła pozostała czwórka. Ron z niezadowoleniem wysuszył się różdżką, wyciągnął jakieś ubrania spod łóżka i w biegu ubrał się. W ten sposób dogonił czwórkę swoich przyjaciół.
- No to możemy iść na te nieszczęsne śniadanie. – powiedział nieszczęśliwy Ron, jednak wydało go głośne burczenie brzucha. – Aaa, śniadanie!.
Ron puścił się pędem, a za nim biegła pozostała czwórka. Jakimś nieszczęśliwym trafem Michael wpadł wprost na Kate, która nie wahając się ani chwili szybko go pocałowała. Po chwili oderwała się od niego i powiedziała z uśmiechem:
- Znów na mnie wpadłeś, Middleton.
- A ty nadal nie umiesz całować, Blackmoon. – odparował Michael.
- Spadaj! – powiedziała oburzona Kate. – To nie moja wina!
Michael zauważył, że Chris, Herbert, Ron i Harry odbiegli, więc puścił się pędem za nimi krzycząc na odchodne do Kate:
- Pa pa, skarbie!
- Niedoczekanie twoje! – krzyknęła Kate.
- Eeej, mała, jeszcze będziesz moja, zobaczysz!
- Mam taką nadzieję. – mruknęła Kate sama do siebie.
***
Herbert był zniecierpliwiony. Nie wiedział, gdzie szwenda się Michael. Wszyscy siedzieli już przy stole Gryffindoru i konsumowali wszelakie smakołyki podane dzisiejszego dnia na śniadanie. Michaela zaś z nimi nie było. Herbert miał powoli tego dość. Podczas, gdy mogliby planować dalsze dowcipy, ten musi ganiać się za dziewczynami. Chris odgadując jego myśli odezwał się:
- Chyba za jedną.
- Nieważne – warknął Herbert. – To jest męczące. Miał tu z nami siedzieć, ale nie! On woli lizać się z tą swoją pięknością.
- Ale nie możesz zaprzeczyć, że jest ładna – wtrącił się Harry.
- Tego nie powiedziałem – warknął Herbert. – Choć mi i tak się tylko jedna podoba, a ty co, Pottuś, masz w planach odbić naszemu Michaelowi dziewczątko?
- Po co mi dwie? Podaj mi te kotleciki, jak możesz.
- Że co? – spytał zaskoczony Chris. – Jakie dwie?
- No – uśmiechnął się Harry. – Ginny mi wystarczy.
- Tylko spróbowałbyś powiedzieć co innego – wtrąciła się wyżej wymieniona. – Urwałabym ci interes…
- Kotleciki z interesu Pottusia chyba nie byłyby najsmaczniejsze. – powiedział Herbert uśmiechając się złośliwie.
- Z tego to byś chyba kotlecików nie zrobił – odezwał się z pełnymi ustami Chris. – Aż mi obrzydziłeś konsumpcję.
- Chyba parówki – roześmiała się Ginny. – Czy raczej jedna parówka.
Harry wypluł wszystko to, co miał w ustach wprost na obrus przed sobą.
- Możecie przestać o mnie gadać w ten sposób? – spytał robiąc się jeszcze bardziej czerwony.
- Co masz na myśli, kochanie? – spytała Ginny uśmiechając się słodko.
- No tak – wymamrotał Harry – Jak by mnie tu nie było w ogóle, a zresztą, to co kogo interesuje…
- Mnie to powinno interesować chyba, nieprawdaż?
- A ty przypadkiem nie jesteś jeszcze za młoda na związki, dziecko? – spytał Herbert. – Potter nam tu jeszcze Kuratora dostanie, czy kogokolwiek kto się tu zajmuje sprawami gwałtów na nieletnich.
- Herbert! – warknął Harry oblewając się sokiem dyniowym. – Przestań gadać takie bzdury!
- O czym gadacie, drogie dzieciątka? – spytał Michael dosiadając się do stołu. Nie było wolnych miejsc, więc Michael wepchnął się między Chrisa a Herberta. – Mam nadzieję, że nikt tu nikogo publicznie nie chce przelecieć na tym że stole, z którego właśnie teraz biorę sobie tą przepyszną pieczeń, he?
- Ja rozumiem, że tobie Kate nie dała, ale my tu może nie mamy takich problemów jak ty – odezwał się Herbert. – No przynajmniej ja.
- Taaak – odgryzł się Michael. – Emily to ci na pewno da. Zresztą nawet nie gadaliście ze sobą ostatnio. Potter, oddaj mi te kotlety, bo zaraz zeżresz je wszystkie i biedny Huńćwok nie będzie miał co do gęby włożyć.
- Przyszedł i zaraz żarcie zabiera no – jęknął Harry podając kotleciki Michaelowi. – Tak swoją drogą, to chyba powinieneś bardziej pilnować swojej dziewczyny. – dodał Harry wskazując ręką Kate siedzącą na kolanach jakiegoś Krukona.
- Ee tam – mruknął lekceważąco Michael nabierając na widelec trochę ziemniaczków i wkładając je sobie do ust. – Może się chce całować nauczyć, a wie, że praktyka czyni mistrza, dlatego się do niego klei. Zresztą i tak mam ją w garści, więc niczym się przejmować nie muszę.
- Typowe podejście nadętego idioty – skwitowała wstająca od stołu Ginny. – A pan, panie Potter, idzie mnie odprowadzić na lekcje.
- Ej! – jęknął Harry. – Ja tu dopiero przyszedłem, a ty tu siedzisz już całe trzy godziny i mogłaś jeść ile chciałaś, a ja teraz muszę iść i… Eeee, tzn.
Harry wytarł twarz i dłonie i zerwał się od stołu po czym padł przed Ginny na kolana i zaczął przepraszać:
- Wybacz, madame – skomlał żałośnie. – Kwiaty ci przynieść raczę, do stup padnę raczej, byś tylko moja miła, mi te krzywdę wybaczyła…
- Oh przestań – roześmiała się Ginny. – Chodź!
- No to pozbyliśmy się Pottera, który ani słowem nie raczył wyjaśnić nam, gdzie się zmywa – skomentował Herbert. – Ciekawe kto mu dał pozwolenie na opuszczenie nas tego zacnego poranka.
- Ja – odparł Chris. – Przynajmniej Michael nie będzie wygłaszał teorii na temat uprawiania seksu na stole jadalnym.
- Co? – Michael zakrztusił się jedzoną właśnie kanapką. – Ja nie wygłaszam żadnych teorii, tylko tak usłyszałem przechodząc gdzieś tutaj, żeby znaleźć sobie zajęte miejsce do zajęcia.
- Zajęte, czyli wolne? – spytał zgryźliwie Chris. – Teraz możesz usiąść sobie gdzie indziej, bo Potter i ta Ruda wiewióra sobie poszli…
- Nigdzie się nie wybieram. – Powiedział z pełnymi ustami Michael.
- Nie mówi się z pełnym kłapaczem, Middleton! – warknął przechodzący obok Erick Whiteman.
- Nie wtrąca się w nie swoje sprawy, Whiteman! – warknął Chris.
- My to chyba powinniśmy już stąd iść – odezwał się Herbert. – Mamy jeszcze ogarnąć te dowcipy, pamiętacie?
- Ee tam – mruknął lekceważąco Michael. – Ja tam już swój ogarnięty mam. Niech tylko się pojawią pod obrazem i spojrzą w górę…
- Ale będzie jazda! – mówił Chris zacierając ręce. – Będę miał ubaw jak nigdy wcześniej!
- To ja w takim razie muszę was opuścić – mruknął Herbert. – Muszę iść ogarnąć podporządkowanie.
- Oj stary, i tak ci się to nie uda – dogryzał Chris. – Po co tak kombinować?
- Właśnie, że mi się uda. – warknął Herbert i wstał od stołu, po czym udał się w stronę wyjścia z wielkiej sali.
- Następny focha strzelił chyba – mruknął Chris robiąc sobie kanapkę ze smalcem. – Ja tam w sumie nie wiem, co z tą młodzieżą się dzieje. Idę po cebulę do skrzaciarni.
Chris podniósł się ze swojego miejsca i wyszedł z wielkiej sali. Postanowił udać się po cebulę do kuchni. Gdy doszedł pod obraz przedstawiający owoce połaskotał gruszkę i wszedł do środka.
***
Tymczasem Michael w spokoju spożywał śniadanie. Cieszył się, że nie musi z nikim bić się o miejsce przy stole i nie musi odprowadzać nikogo na lekcje, choć gdzieś w podświadomości pozwalał sobie na chwilę marzeń o tym, że Kate prosi go o odprowadzenie pod salę transmutacji, a on klękając przed nią i wyczarowując jedną czerwoną różę wręcza jej ją i całując ją w dłoń zapewnia o swej dozgonnej miłości, po czym z lekkim uśmiechem odprowadza ją pod salę transmutacji. Marzenia Michaela przerwało klepnięcie go w tył głowy. Po chwili na miejsce obok niego przysiadła się Laura i zaczęła:
- Gdzież się podziali twoi przyjaciele, co, Mike? – spytała słodkim głosem. – A może już cię nie lubią i poszli coś broić bez ciebie, he?
Po chwili zauważyła siedzącego nieopodal Rona.
- Ahh, przepraszam – powiedziała udając skruchę. – Nie zauważyłam Rona. Ale on siedzi i sobie spożywa śniadanie, a ty tu jesteś sam…
- Odpuść sobie, mała – mruknął Michael. – Doskonale wiem, gdzie udała się reszta ferajny.
- Tak? – uśmiechnęła się Blondynka. – W takim razie co powiesz na…
Michael zauważył, że Laura przysunęła się do niego bliżej, niż to konieczne w normalnych warunkach.
- Ej, nie mam zamiaru się z Tobą…
Nie zdążył już nic powiedzieć. Na szczęście w tym momencie do wielkiej sali wszedł Chris trzymając w rękach kilkanaście wielkich cebul. Gdy zauważył, co Laura wyprawia, szybko podążył w stronę stołu Gryffindoru i oderwał dziewczynę od Michaela, po czym wepchnął się na miejsce między nią a Michaelem.
- Co ty robisz, dziewczyno? – spytał patrząc na Laurę morderczym wzrokiem. – Czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że u niego nie masz najmniejszych szans na cokolwiek ponad przyjaźnią, albo nawet koleżeństwem? W jego sercu teraz tkwi tylko i wyłącznie jedna dziewczyna, którą ty nie jesteś i zapewne nigdy nie będziesz, więc daruj sobie te żałosne scenki i idź do siebie.
Chris zauważył, że w oczach dziewczyny pojawiły się raczej niechciane łzy, więc postanowił nieco załagodzić sytuację, więc szepnął jej coś do ucha, a ta po chwili wybiegła z wielkiej sali z promiennym uśmiechem.
- Widzisz, cieniasie, tak się to załatwia – powiedział Chris. – Chodź lepiej na tą lekcję wybijania tych nieszczęsnych okien.
- To najpierw skonsumuj tą śmieszną kanapkę z tym smalcem – powiedział Michael. – Chyba z tym na lekcje nie pójdziesz.
- Jak nie?! – oburzył się Chris. – To teraz patrz!
Chris zrobił sobie jeszcze jedną kanapkę i z dwoma wielkimi kanapkami ze smalcem udał się w stronę wyjścia z wielkiej sali. Michael nie miał wielkiego wyboru, więc podążył za Chrisem. Gdy doszli pod salę transmutacji, profesor McGonagall akurat zaganiała uczniów do środka. Gdy Chris przepchnął się przed samą McGonagall, ta spojrzała tylko z niechęcią na jego kanapki i mruknęła coś o młodzieży zabierającej jedzenie na lekcje i o tym, że w takim razie Chris zgłosił się na ochotnika do zamiany kanapek w to, co posłużyło do powstania zawartości tychże kanapek, czyli kawałka nieprzetopionej słoniny. Jednak Herbert mu to udaremnił wyciągając różdżkę i rzucając na McGonagall jakieś zaklęcie, które zdawało się nie działać. Herbert jednak usiadł na swoim miejscu i słuchał wykładu. Chris po chwili zrobił to samo.
- Zamiana czegoś nadającego się do wykonania waszego zadania na lekcji jest dziecinnie prosta. Postaram się wtłoczyć wam do waszych głów zaklęcie, które może transmutować rzecz, na którą zostało rzucone w dowolną inną rzecz, o ile wiemy, jak to dokładnie wygląda. Zaklęcie to nie ma swego werbalnego brata. Należy umieć skupić się dokładnie na tym, w co chcemy zamienić nasz przedmiot i wycelowawszy w niego różdżką uwolnić drzemiącą w nas magię. To zaklęcie jest nieco podobne do animagii. W tej starożytnej dziedzinie magii również musimy skupić się na naszym wnętrzu. Skupcie się teraz jak najbardziej i transmutujcie to, co macie przed sobą w dość duże kamienie. Pomogą one nam na dzisiejszej lekcji.
To powiedziawszy McGonagall machnęła różdżką, a przed wszystkimi pojawiły się wielkie myszy. Dziewczyny zrobiły przerażone miny i zaczęły piszczeć, jednakże nie trwało to zbyt długo, gdyż jedno spojrzenie McGonagall wystarczyło, by wszystkie piękne istoty wróciły z powrotem na swe miejsca i z obrzydzeniem utkwiły swe oczy w biegających po ławkach zwierzątkach. Pierwsza przemogła się Hermiona i wycelowawszy swą różdżkę w stronę myszy zmarszczyła czoło i zmrużyła oczy. Nic jednak się nie działo. Po chwili w oczach Hermiony można było dostrzec ledwo widoczne zniecierpliwienie. Minęło kilka chwil, a Hermionie wciąż i wciąż nie udawało się zamienić myszy. Jednak po chwili Dało się słyszeć czyjś triumfalny krzyk z głębi klasy. McGonagall spiorunowała Laurę wzrokiem i wróciła do przechadzania się po klasie, Laura zaś trzymała w dłoni pulsujący niebieskim światłem kamień. McGonagall niespodziewanie utkwiła wzrok w Laurze i stanęła jak spetryfikowana. Po chwili jednak opanowała się i podeszła do Laury wyciągając różdżkę. Gdy była już bardzo blisko rzuciła zaklęcie accio na kryształ trzymany w dłoni Laury.
- Dlaczego pani mi to zabiera? – spytała oburzona dziewczyna. – Przecież udało mi się wykonać zadanie i…
Laurze przerwał dźwięk rozbijanej szyby. Za rozbitym oknem zauważyła jej spadający kamień, który po chwili zniknął gdzieś odsyłany różdżką McGonagall. Laura spojrzała na swoją nauczycielkę z wyrzutem. Nie wiedziała, dlaczego tak piękny kamień został tak bezceremonialnie wyrzucony bez jakichkolwiek wyjaśnień. McGonagall jednak postanowiła wszystko wyjaśnić. W tym celu udała się z powrotem do swojego biurka i rozpoczęła swą przemowę.
- Otóż jak zdążyliście zobaczyć…
- Po chwili jednak przerwała i spojrzała ze złością na resztę klasy.
- Proszę nie przerywać pracy! Jak zauważyliście ten niezwykły niebieski kamień, w który panna Smith transmutowała swą mysz, którą otrzymała ode mnie jest bardzo, bardzo niebezpieczny. Panna Smith już nigdy nie będzie tą panną Smith, którą znaliście wcześniej. Mogłaby nam pani powiedzieć, o czym myślała podczas wykonywania zadania?
Laura speszyła się nieco i spuściła wzrok. Ponaglana jednak niecierpliwym i jednocześnie zaciekawionym spojrzeniem McGonagall odważyła się podnieść wzrok i nieśmiało powiedziała:
- No… O śmierci…
- To by się zgadzało – mruknęła sama do siebie McGonagall, jednak po chwili kontynuowała dalej swą przemowę. – Otóż panna Smith naznaczyła się śmiercią do końca swego teraz niezbyt długiego życia. Istnieje jednak ewentualna droga odwrotu od śmierci wywołanej dotykiem kryształu śmierci. Jest to przejęcie klątwy przez inną osobę, która sama zadeklarowałaby się to zrobić, osoba przeklęta, w tym przypadku panna Smith musiałaby wyrazić zgodę na śmierć kogoś innego zamiast niej.
Zewsząd dało się słyszeć głosy pełne współczucia. McGonagall jednak przerwała te chwilę i kazała wszystkim wrócić do pracy. Gdy po upłynięciu prawie całej pierwszej z dwóch lekcji przeznaczonych na dzisiejszą transmutację i gdy niemalże wszystkim udało się już wykonać zaklęcie innym lepiej, a innym gorzej McGonagall wyjaśniła im, co teraz mają zrobić.
- Otóż to – machnęła różdżką i przed wszystkimi pojawiły się materiały do tworzenia okien, przynajmniej tak to wyglądało – są materiały, z których są stworzone nasze szkolne okna. Za zadanie macie stworzyć ramę okienną, wstawić w nią szybę a następnie ją wybić.
Trudno opisać rozgardiasz jaki zapanował w klasie transmutacji, jednak mimo tego większość uczniów ze zdumieniem wymalowanym na twarzach wzięła się do pracy. Po pół godzinie dało się słyszeć pierwsze dźwięki tłuczonych szyb. Oczywiście pierwszymi, którym udało się stworzyć własne okno i wytłuc szybę byli oczywiście Huncwoci oraz Hermiona i Laura. Ta druga nikogo nie dziwiła, jednak dość dziwnym było to, że ta dość nieśmiała Blondynka zdołała osiągnąć dokładnie tyle samo co Hermiona i to w jedną lekcję. Gdy na sam koniec lekcji prawie wszystkim udało się wykonać powierzone im zadanie, Herbert szybko zakończył zaklęcie i po usłyszeniu słów kończących lekcje dzisiejszego dnia jako pierwszy opuścił salę do transmutacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz