Wszędzie panował chaos. Dziwaczne instrumenty stojące
jeszcze kilka godzin wcześniej na stolikach i biurku w gabinecie Dumbledore’a
teraz leżały roztrzaskane na kawałki na całej podłodze. Miseczka z cytrynowymi
dropsami, o których nikt z obecnych tam, oprócz samego Dumbledore’a nie
wiedział, że nie były szalone, stłukła się a dropsy wysypały się na leżących
śmierciożerców i ministra, Dumbledore’a, Syriusza i trójkę
przyjaciół. Nikt nie miał zamiaru podnosić się z podłogi. Była ona pewnego
rodzaju wybawieniem od bezsensownego łażenia po świecie śmiertelników. Wątpliwe
było również to, że komukolwiek się to uda. Wszyscy byli tak zmęczeni minioną
podróżą, że myśleli tylko o ciepłym łóżku. Niektórzy myśleli również o
cudownych dłoniach ich dziewczyn błądzących po ich ciałach, lecz była ich
mniejszość. Nie mieli czasu na zaprzątanie sobie głowy bezsensownymi myślami,
które męczyły i tak przecież zmęczone umysły. Herbert jednak, choć był wyczerpany,
nie miał zamiaru leżeć bezczynnie podczas, gdy w Hogwarcie znajdowała się cała
brygada śmierciożercza Voldemorta. Zamierzał coś z nimi zrobić i to jak
najszybciej. Wyplątał się spod masy przepoconych ciał i popędził w kierunku
drzwi nie zważając na to, że deptał wszystkich po kolei. Musiał czym prędzej
dostać się do drzwi i powiadomić kogoś o zdrowych zmysłach o tym, co sie stało,
i o tym, że śmierciojady spoczywają w gabinecie dyrektora.
„Trzeba ich jak najszybciej stąd wywlec – pomyślał. – Nie
mogą tam leżeć”.
Pędził korytarzami jak najszybciej mógł. Po chwili jednak
zatrzymał się i stwierdził, że to jest bez sensu. Musiał znaleźć mapę. Tak na
pewno szybciej odnajdzie Jamesa, gdziekolwiek i z kimkolwiek aktualnie
przebywał. Zastanowił się chwilę. Z tego co pamiętał, ostatnio miał ją Chris
uciekający przed swoją dziewczyną. Nie chciało mu się wracać z powrotem do
gabinetu dyrektora, więc po prostu ruszył przed siebie. Postanowił sprawdzić
wszystkie sale na wszystkich piętra. Wiedział, że będzie to trudne, jednak nie
zważał na to. Wiedział, że jak najszybciej trzeba zamknąć śmierciożerców w Askabanie albo najlepiej pozbyć się
ich ze świata żywych. Po sprawdzeniu całego czwartego piętra miał dość. Nie
wiedział, gdzie też może podziewać się James. Po chwili jakaś myśl wpadła mu do
głowy. Postanowił sprawdzić gabinet nauczyciela Eliksirów. Z tego, co wiedział,
tego przedmiotu w tym roku nauczać miała Lily. Popędził jak najszybciej tylko mógł
do lochów, gdyż wiedział, że właśnie tam znajdował się gabinet nauczyciela tego
przedmiotu. Gdy już dotarł do drzwi, zapukał w nie i nie czekając na
zaproszenie wszedł do środka, a przynajmniej próbował. Drzwi jednak okazały się
być zamknięte. Naparł na nie z całej siły, jednak te nie ustępowały. Herbert
wpadł we wściekłość. Nie lubił, gdy nie mógł znaleźć rozwiązania jakiegoś
problemu. Tym bardziej, że ten problem trzymał przez wiele dziesięcioleci z
największym, najbardziej zidiociałym i niezrównoważonym psychicznie
czarnoksiężnikiem w dziejach ludzkości. Herbert znalazł się w takiej sytuacji,
z której nie potrafił wybrnąć. Potrzebował pomocy kogoś dorosłego, najlepiej
Jamesa, jednak nie mógł go znaleźć. Po chwili zrezygnowany udał się do gabinetu
McGonagall. Nie wiedział jednak, że ta już o wszystkim wie i właśnie teraz z
Jamesem dobijają się do gabinetu dyrektora. Gdyby o tym wiedział, na pewno
przestałby bez sensu biegać po zamku w poszukiwaniu kogokolwiek, kto pomógłby
mu w rozwiązaniu problemu,
który zdawał się być problemem nie do rozwiązania. Będąc przy gabinecie
McGonagall usłyszał jednak jakieś dudnienie. Wiedziony jakimś instynktem
postanowił iść za nim. Odgłos walenia doprowadził go do gabinetu dyrektora,
przed którym stali ci, których poszukiwał w całym zamku. Przepchnął się między
Jamesem i Lily i podszedł do tłukącej jakimś dziwnym młotem w Głowę Chimery
profesor McGonagall i chwycił ją za nadgarstek.
- Co też pan wyprawia, panie Backfield? – spytała oburzona
właścicielka tegoż nadgarstka.
- Próbuję powstrzymać panią przed bezsensownym tłuczeniem
bezsensownym młotem w łeb tej martwej istoty. – odpowiedział zgodnie z prawdą
Herbert. – Znam lepszy sposób na otwarcie tych drzwi. Zresztą, dziwi mnie, że
pani nie zna hasła do gabinetu dyra. Przecież jest pani jego zastępczynią.
Herbert użył dobrze wszystkim nowym Huncwotom znanego
sposobu i już po chwili cała czwórka wjeżdżała kręconymi schodami do gabinetu.
Gdy już dostali się do środka przerazili się tym, co zobaczyli. Śmierciożercy
musieli obudzić się z tego swoistego transu, w który zostali wprowadzeni mocą
wielkiego, gdyż cała ludzka masa miotała się po gabinecie próbując uwolnić się
z krępujących ją lin tak, aby stać się znów1) pojedynczą jednostką. Nie udawało im się
to jednak, co doprowadzało ich do jeszcze większej furii i do jeszcze
zacieklejszych prób uwolnienia się. Nic to jednak nie dawało. Po chwili Herbert
zauważył, że James przeciska się, aby stanąć przed nim. W ręku trzymał różdżkę.
Herbert nie słyszał, jakie James wypowiedział zaklęcie, jednak po chwili nicość
wciągnęła śmierciożerców
i w gabinecie nastała przerażająca cisza. James zakończył zaklęcie i z
uśmiechem odwrócił się w kierunku Herberta.
- Nie musisz się niczym przejmować. – powiedział. – Oni już
nie wrócą.
- Zatłukłeś ich? – spytał przerażony Herbert.
- Nie. – powiedział James wzruszając ramionami. – Posłałem
ich tam, gdzie ich miejsce. Czy nie o to ci chodziło?
Herbert zastanowił się chwilę i stwierdził, że James miał
rację. O to właśnie mu chodziło. Jednak widząc unicestwianie bądź co bądź istot
żywych nieco zrzedła mu mina.
- Nie myślałem, że to tak będzie wyglądać. – wymamrotał.
- Oj daj spokój. – powiedział James czochrając mu włosy. –
Oni już nie wrócą.
- Czyli tak samo można pozbyć się Voldka? – spytał z
nadzieją zbierający się z podłogi Michael.
- Niestety, na to pytanie nie znam odpowiedzi. –
odpowiedział James. – Wątpię jednak, by dało się zniknąć go w ten sam sposób.
Pewnie i tak by się odrodził.
- Toś mnie pocieszył. – mruknął Michael. – Jakoś chyba nie
mam ochoty użerać się z jego nadpsutą osobowością przez najbliższe nie wiem ile
czasu.
- Przestań narzekać i chodź na błonia. – powiedział Herbert
i chwycił Michaela za bluzę. – Weź spróbuj jeszcze Chrisa dobudzić i idziemy.
- Po co? – spytał Mike.
- No jak po co? – zdziwił się Herbert. – Po wiesz co.
Michael potrząsnął Chrisem. Po chwili ten doszedł do siebie
i spytał:
- Po co mną tak trzęsiesz? Czyżby przyszła Susan?
- Nie. – odpowiedział Michael. – Idziemy na błonia.
- Aaa. – uśmiechnął się Chris. – Myślałem, że już nigdy mi
tego nie zaproponujecie. Miałem dość już tego bezczynnego zastanawiania się nad
wszystkim, co się przydarzyło. Choć tak szczerze wam powiem, że nie chce mi się
dziś nigdzie ruszać.
Trójka przyjaciół bez pośpiechu wyszła z gabinetu dyrektora
i skierowała się w kierunku zamkowych błoni. Chris zastanawiał się, po co go
tam ciągnął. Przed chwilą jeszcze mógł wylegiwać się na podłodze dyrektorskiego
gabinetu, zaścielonej cudownie miękkim dywanem. Chris chciałby mieć tak
cudownie miękką narzutę na łóżko. Wtedy mógłby wylegiwać się cały dzień i nikt
nie zmusiłby go aby zszedł na lekcje albo na śniadanie. Gdy już doszli na
miejsce i rozsiedli się pod rozłożystym drzewem na skraju zakazanego lasu
Herbert powiedział:
- Mam pomysł.
- Ej, stary – powiedział Michael. – Myślałem, że ciągniesz
mnie tu wiesz sam dlaczego, a ty mi tu z jakimś pomysłem wyjeżdżasz?
- No i co się drzesz? – spytał wściekły Herbert. – Już raz pomysłu
mieć nie można?
- Nie, bo ja mam lepszy – powiedział Michael. – Zrobimy
psikusa Kate.
- Nie, bo McGonagall. – warknął Herbert.
- No dobra – powiedział Michael. – To ty organizujesz
psikusa dla McGonagall, a ja z Chrisem zajmiemy się dobijaniem Kate.
- Jak sobie chcesz. – roześmiał się Herbert. – No to będzie
tak. Jutro na pierwszych dwóch lekcjach mamy Transmutację z Ślizgonami, więc
zamiast Transmutacji, będziemy mieli lekcje wybijania okien.
- Co ty bredzisz? – spytał Chris. – Niby jak masz zamiar to
zrobić?
- Zaklęcie podporządkowania. – odpowiedział z doskonale
wyczuwalną dumą w głosie Herbert. – Gdzieś o nim czytałem i myślę, że byłbym
wstanie je na nią rzucić.
- Tak? – spytał powątpiewająco Chris. – A skąd wiesz, że nie
będzie umiała się przed nim ochronić? Skąd wiesz, że nie zrobi tak, jak Potter
z Imperiusem w czwartej klasie?
- E tam. – mruknął Herbert. – Nie wydaje mi się.
- No jak ci się nie wydaje! – ryknął niespodziewanie
Michael. Jego ryk był tak głośny, że jakiś ptak w locie spadł na ziemię. –
Przecież ona ma na pewno z 50 lat. Przeżyła pierwszą jatkę z Voldemanem, a
tobie się nie wydaje, że będzie wstanie obronić się przed jakimś zaklęciem
podporządkowania, które gdzieś przeczytałeś i pewnie nawet formuły nie
pamiętasz.
- Sam nie pamiętasz, durniu. – warknął Herbert.
- No to jaka jest ta formułka? – spytał Michael uśmiechając
się szyderczo.
- Hm. – mruknął Herbert. – Hmm, gdzieś miałem ją zapisaną…
- Widzisz. – wykrzyknął triumfalnie Michael. – Nic nie
pamiętasz i jesteś słaby i nic nie osiągniesz. Nie będzie żadnego psikusa i
żadnej lekcji wybijania okien.
- ciebie za chwilę nie będzie. – warknął Herbert.
- Chcesz się bić, świeżak? – spytał Michael podnosząc się z
ziemi.
- A proszę bardzo. – odpowiedział Herbert również wstając.
Po chwili dwaj przyjaciele zaczęli się tłuc i lać na środku
trawnika, nieopodal zakazanego lasu. Chris patrzył na to z wytrzeszczonymi
oczami. Po chwili jednak stwierdził, że tak być nie może. Postanowił ich
rozdzielić. Wstał z ziemi, otrzepał spodnie i ruszył do ataku. Już po niecałej
sekundzie Michael leżał po drugiej stronie drzewa z związanymi rękami i nogami.
Herbert natomiast rozglądał się nieprzytomnie dookoła w poszukiwaniu Michaela,
aby przyłożyć mu pięścią w zęby. Michael jednak leżał za drzewem i wcale nie
miał zamiaru się podnosić. Chris pomyślał przez chwilę, że nieco przedobrzył,
jednak Michael po chwili jakimś cudem zdołał oswobodzić się z wiążących go lin,
zerwał się z dzikim wrzaskiem i rzucił się na Herberta. Ten tknięty jakimś
przeczuciem wystawił pięść, a Michael z rozpędu skleił z nim potężnego żółwika.
- No to stary, jesteśmy kwita. – powiedział po chwili. –
Jutro, to znaczy dzisiaj ja robię swój psikusek, a Ty jutro jedziesz z
McGonagall.
- Niech i tak będzie. – zgodził się niechętnie Herbert. –
Chociaż ciekawiej byłoby, gdybyśmy zrobili obaj jutro.
- Daj spokój. – powiedział Michael. – To moja prywatna
zemsta. Słyszałem bowiem, że Umawia się na randki jednocześnie z dziesięcioma…
- Oo Merlinie mój kochany! – wykrzyknął Chris. – Toż to
paranoja totalna jest!
- Ja tak twierdzę już od dawna. – powiedział Michael. –
Dlatego planowałem zrobić coś z tym, a mianowicie miałem zamiar dostarczyć tym
fagasom trochę rozrywki.
- Że co przepraszam? – zdziwił się Chris. – Masz zamiar ją
publicznie przelecieć?
- No co ty! – odparł Michael. – Nie tknąłbym jej nawet
wielkim, grubym kijem.
- Kijem. – powiedział Herbert uśmiechając się złośliwie.
- Chcesz w łeb? – warknął Michael.
- No dawaj. – odpowiedział Herbert.
Nie trzeba było długo czekać, żeby Michael rzucił się z
pięściami na Herberta. Już po chwili dwaj przyjaciele znów zaczęli się tłuc,
tym razem z dala od Chrisa, czyli na środku błoni. Chris rzucił się do rozdzielania
ich, jednak stwierdził, że to jest bez sensu. Nie mógł jednak stać tak
bezczynnie, gdy jego dwaj przyjaciele tłukli się pod samymi oknami Hogwartu.
Gdyby jakiś nauczyciel teraz wyjrzał przez okno, na pewno już byłby w drodze na
dół, aby rozdzielić bijącą się młodzież. Chris nie mógł na to pozwolić. Machnął
różdżką i pozwolił, aby Herbert i Chris zawiśli do góry nogami.
- Będziecie wreszcie spokojni? – wrzasnął na całe błonia.
- Oczywiście, że tak! – odkrzyknął Michael.
- Jak zawsze! – krzyknął po chwili Herbert.
Chris mógł opuścić ich na ziemię. Poczekał chwilę, aż
przyjaciele dojdą do niego i zapytał:
- To co masz zamiar zrobić z tą Kate, Mike?
- przez dostarczenie rozrywki tym fagaskom miałem na myśli
jedynie to, że można by wkraść się do dormitorium dziewczyn, pożyczyć sobie
bieliznę ze stanowiska 0123456789, na którym Kate raz na jakiś czas pomieszkuje.
Potem wywiesić ją nad obrazem grubej Damy, gdyż wszyscy jej „przyjaciele” są
właśnie z Gryffindoru, więc jakby szli to mieliby cudowne widoki. Potem gdyby
już się napatrzyli, to urządziliby sobie zbiorowe trzepanie kapucyna… Jakby im
już się znudziło, to wszyscy jednocześnie rzuciliby się do jej dormitorium, aby
umówić się z nią na randkę. Jak myślisz, co zrobiłaby przerażona, mała,
bezbronna Kate, gdyby wszyscy dziesięciu nagle zaczęli się tłuc na środku jej
dormitorium kto ma się umówić z nią pierwszy?
- Zapewne poleciałaby do Dumby’ego i twój dowcip byłby
skończony. – powiedział Herbert.
- Ta, jasne. – warknął Michael. – Zaraz tam się skończy.
Pewnie po prostu powie jej, że swoich adoratorów powinna umiejętniej trzymać
przy sobie tak, aby jeden nie dowiedział się o drugim. Wtedy nasza mała,
biedna, bezbronna, naiwna Kate strzeli foszka i stwierdzi, że Dumbledore ją
okłamał, bo przecież mówił jej, że może przyjść do niego z każdym, nawet
najmniejszym problemem, a teraz nie chce pomóc jej uporać się z jej naiwnymi
chłoptasiami. Wtedy do akcji wkroczę ja i stwierdzę, że jestem jej chłopakiem i
zapytam ich, co oni tu wyprawiają. Wtedy wszyscy naraz zaczną drzeć mordy na
biedną, małą, bezbronną, naiwną, głupiutką Kate i skończy się to tak, jak ja tego
będę chciał.
- Mike. – powiedział Chris. – Ty jesteś nienormalny.
- Ej no! – jęknął Michael. – Myślałem, że powiesz, że jestem
genialny, mam cudowne pomysły itd., a ty mi wyjeżdżasz z takim czymś?
Beznadziejny jesteś.
- Tak, jasne. Wziąłeś pod uwagę to, że może pojawić się
Hermiona i zniweczyć twoje cudowne plany na zgniecenie tej dziewczyny jak
muchę? – spytał Chris.
- Mhmm, jaaasne. Akurat pojawi się wtedy, gdy nie będzie
potrzebna i na pewno weźmie jej stronę. Chyba jej też się nie podoba to, co ona
robi, czyż nie?
- Tak, może i jej się nie podoba – wtrącił się Herbert – ale
ona nie będzie się w nic wtrącać. Na pewno nie zrobi tego, co ty, a jak
zauważy, że rozwieszasz rzeczy jej współlokatorki z dormitorium, to na pewno
nie zareaguje, wiesz?
- No pewnie, że nie. – odpowiedział Michael. – Zresztą, ja
też przecież się w nic nie wtrącam, tylko po prostu sobie z niej żartuje, a
akurat tego nie ma prawa mi nikt zabronić. No chyba, że panna Wiem To Wszystko
pójdzie do Dumby’ego, no to wtedy Dumby będzie musiał chcąc czy nie chcąc
zareagować. Zresztą podejrzewam, że teraz ma więcej rzeczy na głowie związanych
ze śmierciojadami, więc pewnie nie będzie miał czasu zaprzątać sobie głowy
jakąś Kate.
- A podobno tak ją kochasz i zrobiłbyś dla niej wszystko.
Tak ją wielbisz, a teraz będziesz chciał zrobić jej coś takiego? – nie
dowierzał Herbert.
- No cóż. – odezwał się Chris. – Ja też tak myślę. Tak
ubóstwiasz ją ponad wszystkie żyjące dziewczątka na tej planecie, a tu nagle
wyjeżdżasz z takim czymś? Stary, jak chcesz ją mieć, to nie tędy droga.
- Odpuśćcie sobie te śmieszne morały. – warknął Michael. –
Nie mam zamiaru nawet ich słuchać. A ty – zwrócił się do Chrisa – Masz zamiar
mi w tym pomóc, czy mam sobie radzić sam?
- Nie no, stary! Nie mógłbym przegapić takiego super
widowiska. – wykrzyknął Chris.
- Taaa. – narzekał dalej Herbert. – O ile wam się w ogóle
uda to zrobić. Tu jest tyle niewiadomych, że jak się coś nie powiedzie, to
konsekwencje będą tragiczne.
- Ty przestań narzekać! Ty się weź do roboty i idź doczytać
na temat tego zaklęcia podporządkowania, które chyba nawet nie istnieje. –
warknął Michael i ruszył w stronę zamku.
- Ej! – krzyknął za odchodzącym przyjacielem Chris. – Czekaj
na mnie! Przecież mieliśmy robić ten psikus!
Michael nie zatrzymał się, więc Chris i Herbert puścili się
pędem za nim. Gdy wbiegli do zamku, zamiast zwolnić, Michael przyspieszył
jeszcze bardziej i zniknął na jakichś odjeżdżających właśnie schodach. Chris
nie miał zamiaru czekać, a Herbert również nie wydawał się być szczęśliwy z
myślą, że będzie musiał czekać na następne, toteż obaj przyjaciele wskoczyli w
ostatniej chwili na odjeżdżające schody i dopadli przyjaciela. Chwycili go za
ramiona, aby utrzymać się na schodach, jednak ich ciężar okazał się większy,
niż siła niczego niespodziewającego się Michaela. Wszyscy runęli w przepaść za
schodami. Chris nie był wstanie teraz przypomnieć sobie, czy któryś z nich
powstrzymał się od wrzasku w tamtym czasie. Wiedział jednak, że spadali dość
długo, a gdy już rąbnęli o ziemię, musieli połamać sobie kilka kości. Nikt z
nich jednak nie miał czasu narzekać, gdyż zobaczyli, że znaleźli się w jakiejś
wielkiej bibliotece. Chris puścił się pędem w stronę jakichś książek, tak samo
Michael. Herbert po chwili również podniósł się z ziemi i rozpoczął narzekanie.
Chris jednak przerwał mu gdzieś z drugiego końca wielkiej biblioteki mówiąc:
- Weź się do roboty, stary! Ta dziura w suficie nie będzie
na nas wiecznie czekać!
I wszyscy wzięli się do roboty. Po chwili po całej
bibliotece fruwały jakieś stare wycinki z gazet, księgi wielkości dwóch
Chrisów, przez które nie przekopaliby się nawet czytając je przez 2 tygodnie
bez żadnych przerw. Nikt nie wiedział, gdzie mogą znajdować się potrzebne im
zaklęcia, więc wertowali w pośpiechu wszystkie księgi, jakie im się napatoczyły
pod rękę. Księgi zdrowotne, medyczne, kulinarne…
- Nie no! – ryknął nagle Chris. – Co ty wyprawiasz?! Odstaw
tą śmieszną księgę kulinarną, bo tam tego na pewno nie znajdziesz!
Michael upuścił trzymaną w dłoni książkę wprost w dół. Ogromna
księga z wielkim hukiem uderzyła w podłogę, wzbijając w górę tumany kurzu.
Chris wziął głęboki wdech i rozkaszlał się.
- Czy ty jesteś normalny? – krztusił się Chris.
Michael wzruszył ramionami.
- No to nie było specjalnie może? – warknął.
- Dobra dobra. – wtrącił się Herbert. – Nie jęczcie tam,
tylko szukajcie tego swojego rozwiązania.
- A ty to co? – spytał Chris uśmiechając się złośliwie.
Przypuszczał, że Herbert niczego nie znalazł i tylko się z nich nabija.
- Ja tam swoje już znalazłem. – pochwalił się Herbert. –
Mówiłem, że istnieje zaklęcie podporządkowania, to istnieje.
Michael wściekł się. Herbert znalazł już to, czego szukał, a
on nie mógł jeszcze nic znaleźć. Z jeszcze większą złością przeszukiwał
wszystkie księgi, jakie mu wpadły w ręce. Po pięciu godzinach znalazł to, czego
szukał. „Zaklęcia na każdą okazję, dla wrogów i przyjaciół” niejakiego
Barry’ego Lawrence’a. Michael zatarł ręce.
„Tutaj to na pewno musi być. – pomyślał”.
- Chris, chodź tu! – zawołał.
Po chwili usłyszał rumor spadających książek, przewracającą
się drabinę i jęczącego gdzieś w tle Chrisa. Do tego doszedł jeszcze głos
Herberta, który zdawał się pytać, co Chris tam wyprawia. Michael jednak nie
słyszał dokładnie przez rozbrzmiewający zewsząd rumor spadających książek,
łamiących się regałów, wyginających się drabin i walącego sufitu. Po minucie do
Michaela podbiegł Chris i Herbert. Ten ostatni odezwał się:
- Chyba nieco przesadziłem z tym zaklęciem tajemnicy.
- Stary! – ryknął Michael. – Sprawdziłem to! Ta biblioteka
ma już jedno zaklęcie tajemnicy! Wycofaj te swoje, ale już!
- Finite incantatem. – warknął Herbert celując różdżką w
sufit.
Już po chwili wszystkie skutki tragicznego rzucenia zaklęcia
zapomnienia zaczęły się odwracać. Książki same wspinały się z powrotem na
półki, drabiny same prostowały, a same regały zaczęły się same sklejać.
Książka, którą trzymał Michael najwyraźniej również miała zamiar pójść w ślady
swych poprzedniczek, jednak Michael chwycił ją mocniej i przytrzymał tak, że
książka zaprzestała bezcelowych prób uwolnienia się i posłusznie pozwoliła się
trzymać Michaelowi.
- To co teraz zrobimy, jak już mamy to, co chcieliśmy? –
spytał Chris.
- Chodźcie. – powiedział Michael i udał się dokładnie w to
miejsce, na które spadli. Rozkazał wszystkim stanąć dokładnie pod dziurą w
suficie i powiedział:
- My, przedstawiciele szkolnej elity Huncwotów pragniemy
wydostać się z powrotem tam, gdzie być powinniśmy.
Już po chwili trójka przyjaciół pędziła w górę z zawrotną
prędkością. Znów nikt nie wiedział, ile tak lecieli w górę. Gdy już otworzyli
oczy znaleźli się znów na schodach. Tym razem jednak nikt nie miał zamiaru
spadać. Schody dowiozły przyjaciół wprost pod obraz grubej Damy, która
zaczęłaby prawić im morały, gdyby nie to, że Herbert podał hasło i przyjaciele
weszli do pokoju wspólnego, w którym na pierwszy rzut oka nie było nikogo. Po
chwili jednak Michael zauważył jakąś drobną postać siedzącą samotnie gdzieś w
najdalszym kącie pokoju. Nie chciał tego robić, bo wciąż mu się podobała,
jednak zrobił to.
- Pokaż mi. – szepnął wskazując różdżką Kate i myśląc o tym,
co chciał zobaczyć.
Wiedział, że to nie wyjdzie. Nie miało prawa wyjść. Nie
potrafił zrobić jej żadnego dowcipu, gdyż zbyt o nią się martwił. Starał się
jednak skupić na tej jednej myśli. Starał się skupiać tylko na tej myśli. Nic
nie wychodziło. Spróbował opróżnić umysł i pomyślał jeszcze raz o tym, co
chciałby zobaczyć. Po chwili już wiedział. Przerwał zaklęcie i rzucił na schody
do dormitorium dziewcząt zaklęcia po kolei zamrażające i silencio. Odczekał
chwilę i wbiegł do dormitorium chłopców szóstego roku, aby pożyczyć od Harry’ego
pelerynę niewidkę. Zauważył, że Harry śpi. Postanowił go nie budzić i sam wziąć
sobie pelerynę. Gdy już trzymał ją w dłoniach i obracał się w kierunku drzwi,
aby zbiec na dół usłyszał głos Harry’ego:
- Tylko mi tego nie zgub, bo dostaniesz w czapę.
- Oj tam, stary. – mruknął lekceważąco Michael. – Lepiej
opowiadaj, co robiłeś cały dzień ze swą bogdanką.
Harry zrobił się nagle cały czerwony. Próbował powiedzieć
coś sensownego, co wytłumaczyłoby te rumieńce, jednak nic nie przychodziło mu
do głowy. Michael zaś pokładał się ze śmiechu.
- Bardzo, bardzo śmieszne. – warknął Harry. – Poza tym, ona
nie jest moją bogdanką.
- Tak? – spytał Michael wciąż się śmiejąc. – To kim dla ciebie
jest, skoro na jej widok ślinisz się jak małe dziecko, albo jak pies na widok
kiełbasy?
- Pies, na widok kiełbasy… – jęknął przerażony Harry. –
Czemu ja o tym nie wiem?!
- Jak nie? – zdziwił się Michael. – Przecież chyba sam
dokładnie wiesz, że jak jest przy tobie to nawet słowa wypowiedzieć nie możesz.
Zresztą, jakie to ma znaczenie? Zaproponuj jej chodzenie i miej to z bani.
- Chodzenie. – jęknął Potter. – Zaraz! Mam zaproponować jej
chodzenie?
- Tak, jełopie.
- TO idę! – wykrzyknął szczęśliwy jak nigdy Potter i wstał z
łóżka. Założył na siebie pierwszą lepszą koszulkę i jakieś spodnie, po czym
sięgnął pod łóżko i wyciągnął spod niego flakonik wypełniony jakimś płynem, z
którego wziął potężny łyk i uśmiechnął się jeszcze szerzej. – No, to idę.
- Stary! – jęknął Michael. – Gdzie ty się wybierasz o tej
porze?
- Idę do Hagrida. – powiedział Harry. – Mam przeczucie, że
właśnie tam powinienem się znaleźć.
- Nie no! Miałeś iść do Ginny!
- Nie! – powiedział z pewnością w głosie Harry. – Idę do
Hagrida. Ty mi nie przeszkadzaj i idź zajmować się tym, do czego potrzebna była
ci moja niewidka.
Harry przepchnął się obok Michaela i pędem wybiegł z
dormitorium. Zbiegł po schodach i udał się w kierunku obrazu grubej Damy. Gdy
już przeszedł na drugą stronę popędził prędko korytarzem. Nie miał ochoty
wysłuchiwać jej narzekań, że ktoś ją budzi o tak późnej porze. Przecież nie
było późno. Wiedział, że musi jak najprędzej znaleźć się u Hagrida. Nie
wiedział, co dokładnie ma się wydarzyć, wiedział jednak, że będzie to coś cudownego
i nie będzie tego żałował. Nie zauważył nawet, kiedy znalazł się na dole przed
wrotami do zamku. Nacisnął ogromną klamkę i otworzył ciężkie wrota, które z
donośnym skrzypieniem rozwarły się na całą szerokość i uderzyły w coś, czy
raczej kogoś. Harry przeraził się. Wiedział jednak, że eliksir nie pozwoliłby,
żeby spotkał osobę, przez którą mógłby dostać karę. Wiedział jednak, że coś
musiało być nie tak, gdy zobaczył, w kogo uderzyły wrota. Z ziemi zbierał się
Remus Lupin we własnej osobie. Harry ucieszył się jak jeszcze nigdy tego dnia.
Rzucił się wyściskać dawno niewidzianego nauczyciela.
- Dzień dobry, panie profesorze! – powiedział z radością
Harry ściskając Remusa. Po chwili jednak odskoczył do tyłu jak oparzony, o mało
co nie wywracając się na schodach.
- Ależ daj spokój, Harry. – Powiedział Remus uśmiechając się
dobrotliwie i łapiąc Harry’ego. – Mów mi po imieniu. Przecież nie jestem już
Twoim nauczycielem.
- No dobrze. – zgodził się Harry. – Dlaczego nie było cię na
Grimmauld Place? Nie chciałeś zobaczyć się z moim ojcem i Syriuszem?
Przez twarz Remusa przeszedł dziwny grymas, jakby bólu
przemieszanego z radością.
- Czyli Dumbleore’owi udało się to zrobić? – spytał
uśmiechając się lekko. – Mówiłem mu, że może to mieć różne nieprzewidziane
konsekwencje w przyszłości, ale nie chciał mnie słuchać. Choć może to i dobrze,
że odzyskaliśmy ich wszystkich.
Harry dopiero teraz zauważył, że Remus wyglądał na
załamanego. Nie wiedział, co jest tego przyczyną. Postanowił, że kiedyś spyta
Remusa, co się stało, jednak wiedział, że teraz ma ważniejsze rzeczy na głowie.
Pożegnał się z Remusem i ruszył w kierunku chatki Hagrida. Sam nie wiedział, co
miał nadzieję uzyskać udając się właśnie tam, lecz wiedział, że musi jak
najprędzej się tam znaleźć, bo za chwilę może być za późno.
***
Michael zszedł do pokoju wspólnego zaraz po tym, jak Harry
wybiegł z dormitorium. Nie chciało mu się siedzieć pośród chrapiących
współlokatorów, a poza tym miał tam pewną sprawę do załatwienia. Nie mógł
jednak jej załatwić, gdyż zauważył, że Kate wciąż siedzi tam, gdzie siedziała,
z jednym, dość istotnym wyjątkiem. Nie błądziła teraz wzrokiem gdzieś po ścianach
albo suficie, tylko patrzyła wprost na Michaela. Michael zatrzymał się w pół
kroku. Nie chciał zostać zauważony, a już tym bardziej nie przez nią. Po chwili
Kate przerwała panującą w pokoju wspólnym ciszę mówiąc:
- Mógłbyś robić to nieco bardziej świadomie.
- że co? – zdziwił się Michael.
- To zaklęcie się czuje, a ty mimo tego, że wiesz, że na
ciebie nie nawrzeszczę za to, że interesujesz się tym, czym teoretycznie nie
powinieneś się interesować, mógłbyś jednak mieć nieco więcej wyczucia.
Szczególnie, że dla niczego niespodziewającej się osoby to wcale nie jest
przyjemne, kiedy po całym ciele przelatuje ci coś jakby lodowata woda.
- Ja wcale nie miałem zamiaru…
- Nie interesuje mnie to teraz. – przerwała mu Kate. – Nie
obchodzi mnie to, do czego ci to było potrzebne i nie wiem, co planujesz, ale
bardzo cię proszę, by jak już masz zamiar się mścić nie ucierpiały na tym żadne
inne osoby prócz mnie.
- Jestem aż tak przewidywalny? – zażartował Mike.
- Nie. – mruknęła Kate i spuściła wzrok. – Po prostu myślę,
że nie puścisz mi tego wszystkiego płazem.
„Dobrze myślisz. – pomyślał Mike. Na głos jednak powiedział
zupełnie co innego”.
- Ale dlaczego miałbym się na tobie mścić? Przecież nic mi
nie zrobiłaś.
- Mhm, na pewno… Dobra, idę spać. – powiedziała Kate i
wstała z zajmowanego przez siebie miejsca.
Michaelowi opadła szczęka. Nie wiedział, co w tej chwili
powinien powiedzieć. Wiedział jedynie, że powinien się odwrócić, jednak jego
ciało mówiło zupełnie co innego. Nienawidził się za to.
- Przepraszam bardzo… Ty tak śpisz? – wyjąkał.
- Ehh, ci faceci… – mruknęła Kate. – Tak, tak właśnie śpię.
Coś nie tak?
- Nie, hmm… chyba wszystko w porządku… – odpowiedział Michael
i zaczerwienił się.
- Podobam ci się. – zauważyła Kate. Posłała Michaelowi
jeszcze jeden uśmiech i odwróciła się w kierunku schodów do dormitoriów
dziewcząt.
- Spostrzegawcza jesteś. – szepnął Michael. Nie wiedział, że
Kate usłyszała dokładnie jego słowa.
Nie wiedział, co może z tym zrobić. Zdawało mu się, że jej
też się podoba. Tylko co będzie, gdy znów podejmie zbyt pochopne wnioski i
zrobi coś nie tak? Michael nie miał zamiaru znów popełnić tego samego błędu.
Tego wieczoru postanowił już nie myśleć o Kate i jej…
- No, stary. – powiedział Chris. – Chyba coś jest na rzeczy!
Michael podskoczył w górę i z łomotem spadł na podłogę. Po
chwili podniósł się i wycelował różdżką w Chrisa, jednak gdy zauważył, że to
właśnie Chris, opuścił różdżkę i spytał:
- Czyś ty zwariował? Przecież mogłem tu dostać zawału serca.
- Oj dobra, dobra. Przestań jęczeć i chodź po Laurę. Trzeba
być pewnym, że twoja Bogdanka będzie miała jutro zajęcie, żeby przynajmniej
przez chwilę nie zauważyła, że grzebiesz w jej rzeczach.
- Daj spokój. – powiedział lekceważąco Michael. – Nie będę
przecież grzebał w jej rzeczach, tylko sobie przywołam to, co będzie mi
najbardziej potrzebne, a resztę zostawię w takim pięknym nieładzie, w jakim
było wcześniej.
- Chyba w wielkim, wszechogarniającym porządku. – roześmiał
się Chris. – One raczej są przyzwyczajone do tego, że mniej więcej wiedzą,
gdzie leży jaka bluzka itd.
- Oj dobra, czepiasz się… – warknął Michael. – Trzeba teraz
obudzić Laurę. Idziesz ze mną czy mam iść sam?
- Dobra, idę przecież. – powiedział Chris i obaj ruszyli w
kierunku dormitoriów dziewcząt. – tak w ogóle, to działa to zaklęcie
zamrażające?
- Hmm – mruknął Michael. – Powinno działać.
Michael zrobił jeden krok i postawił stopę na pierwszym
schodku prowadzącym do dormitoriów dziewcząt. Nie włączył się żaden alarm, więc
Michael popędził schodami w górę. Po chwili dobiegł do dormitoriów szóstego
roku. Otworzył drzwi i wszedł do pachnącego różnymi perfumami dormitorium. Ktoś
tak pomieszał wszystkie perfumy, że mieszanka całkiem przyjemnie pachniała. Po
chwili usłyszał kroki Chrisa. Chris wszedł do dormitorium cicho zamykając
drzwi. Chwilę zajęło im zlokalizowanie Laury, jednak po kilku minutach
odnaleźli odpowiednie łóżko. Chris podszedł do śpiącej dziewczyny i położył jej
dłoń na policzku. Laura obudziła się i spojrzała na Chrisa nieprzytomnym
wzrokiem. Po chwili podniosła się z wrzaskiem z łóżka. Chris szybko zatknął jej
usta dłonią i objął delikatnie.
- Ja i mój przyjaciel – powiedział Chris wskazując dłonią
Michaela – potrzebujemy twojej pomocy.
- Akurat teraz? – spytała nieprzytomnym głosem Kate. –
Miałam tak piękny sen.
Po chwili zorientowała się, co powiedziała i zaczerwieniła
się ze wstydu.
- Nieważne. – mruknęła patrząc na swoje stopy. – To czego
ode mnie potrzebujecie?
- Fajna pidżamka. – odezwał się Michael.
- Ta, jasne. – powiedziała Laura lekko się czerwieniąc. – Na
pewno przyszliście tylko, aby mi powiedzieć, że mam fajną pidżamkę?
- Nie, ależ oczywiście, że nie. – powiedział uspokajająco
Chris. – Zajmiesz jutro czymś Kate?
Laura westchnęła ciężko.
- No tak, tego mogłam się spodziewać. – jęknęła. – To co
znów kombinujecie?
- A – mruknął Michael. – Takie tam. Potrzebujemy po prostu,
byś w godzinach porannych trochę ją czymś zagadała. Wiesz, takie tam babskie
sprawy. Co jest teraz modne, na jaki kolor pomalować paznokcie, co założyć do
takiej, a takiej bluzki i takie tam.
- Ja się na tym nie znam! – narzekała Laura. – W ogóle nie
wiem, dlaczego nie pójdziecie z tym do panny „Wiem to wszystko”?
- Bo przyszliśmy właśnie do ciebie, przez wzgląd na naszą,
hm, przyjaźń? – powiedział Chris.
- No dobra, niech wam już będzie – zgodziła się niechętnie
Laura. – Mogę już iść spać?
- Jasne! – odpowiedział Chris.
- Na prawdę masz fajną pidżamkę. – dopowiedział Michael i
obaj opuścili dormitorium dziewcząt szóstego roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz