przetłumacz

poniedziałek, 17 października 2016

25. Mecz i zakupowe szaleństwa Kate

Niedzielny poranek nie należał do przyjemnych. Nikomu z dormitoriów szóstego roku, a w szczególności dormitoriów męskich nie chciało się wstawać. Harry miał jednak inne plany na ten poranek. Kilka dni temu dowiedział się o tym, co planują jego przyjaciele i uznał to za nieco dziwne. Dziwne to właściwie było mało powiedziane. Harry uznał to za co najmniej chore i nie właściwe. Jakkolwiek nienormalne były praktyki samej Kate, która w tak krótko jeszcze trwającym roku szkolnym miała aż dziesięciu chłopaków, wliczając w to przelotne związki z jego przyjaciółmi oczywiście poza Ronem i Chrisem, Jednakże Harry nie miał zamiaru pomagać im w tym przedsięwzięciu. Miał zamiar przeszkodzić im w tym ostrzegając Kate, że coś takiego mają zamiar zrobić i to jeszcze podczas meczu Quidditcha! Quidditch, zaraz po Ginny, był dla Harry’ego najważniejszy, więc nie zamierzał pozwolić by ktoś taki, jak ta gromadka dowcipnisiów zniszczyła grę. Jakimś cudem Chris rozchorował się przed samym meczem, więc na jego stanowisku pałkarza miało nie być nikogo, po czym Michael podsunął mu właśnie tą dziewczynę. Początkowo gdy Harry ją ujrzał, wyśmiał propozycję swoich przyjaciół. Dziewczyna nie miała nawet stu sześćdziesięciu centymetrów wzrostu i była raczej szczupła. Silna, tak mu się przynajmniej zdawało, również nie była. Po chwili nalegań ze strony Michaela jednak musiał zgodzić się na tą propozycję. Michael zapytany o to, dlaczego sam nie zagra na pozycji pałkarza w tym meczu stwierdził, że się do tego nie nadaje i nie ma takiej krzepy i siły, a to jest przecież najbardziej poza oczywiście inteligencją wymagane u pałkarzy, by ci potrafili silnie odbić tłuczek, jednocześnie mając na tyle rozwagi, by nie trafić jakimś cudem w zawodnika ze swojej drużyny i jednocześnie nie spaść z miotły. W tamtym momencie Harry w duchu śmiał się z przyjaciela. To przecież logiczne, że Michael zaraz poza Chrisem i Herbertem najlepiej nadawał się do drużyny Quidditcha. Ginny podsunęła mu jednego z zeszłorocznych zawodników, jednak Harry stwierdził, że niestety nie mają takiej siły rażenia. No bo kimże był Jack Sloper w porównaniu z Chrisem czy Herbertem, którzy na swoich pozycjach byli po prostu niezastąpieni? Harry nie miał jednak zamiaru teraz tego roztrząsać. Zwlókł się z łóżka i ubrał się pospiesznie, po czym już miał zamiar wychodzić do jednego z dormitoriów dziewcząt z szóstego roku, by ostrzec Kate, co też planują zrobić jego przyjaciele w najbliższym czasie, jednak przeszkodził mu Chris, który, jak się okazało, był całkiem zdrów. Wyskoczył z łóżka i rzucił się na Harry’ego przygniatając go do ściany. Spojrzawszy mu w oczy ryknął tak, że aż zatrzęsły się szyby w oknach i reszta lokatorów dotychczas smacznie sobie śpiących natychmiast się obudziła:
- W imię przyjaźni, ty barani móżdżku, zakazuje ci do meczu ruszania twojego tłustego zadu z tego dormitorium!
- Eee… – zdziwił się Harry. – Ale o co tak właściwie…
- Nie ważne! – warknął Chris. – Nie musisz tego wiedzieć. Jedyne, co teraz musisz wiedzieć to to, że nie powinieneś interesować się tym, dlaczego nie będę grał w tym durnym meczu. Nie powinno również ciebie interesować to, dlaczego mamy zamiar zrobić jej to, a nie co innego. Zrozumiano!?
Harry wzruszył ramionami i roześmiał się. Dla Chrisa jednak wcale nie było do śmiechu, więc wzmocnił chwyt na ramieniu Pottera i przycisnął go mocniej do ściany. Wtem zgłębi dormitorium dał się słyszeć szyderczy głos Michaela.
- Co ty, stary. Masz zamiar się z nim całować, czy co?
Chris puścił Harry’ego i rzucił się na Michaela. Zamachnął się pięścią i uderzył w… Właściwie to w nic nie uderzył, gdyż Michael prześliznął się pod jego pięścią i ruszył w stronę drzwi. Chris jednak nie miał zamiaru odpuścić mu tej zniewagi. Podczas, gdy Chris puścił się w pogoń za Michaelem, Harry rozcierał zdrętwiałe ramię. Gdy przestał słyszeć wrzaski i tupot kroków swoich przyjaciół, obudził Rona, który jakimś cudem mimo tego hałasu nie obudził się jeszcze i obaj zeszli na śniadanie.
***
Po śniadaniu przyjaciele udali się na boisko Quidditcha. Harry wiedział, że będzie im się świetnie grało, gdyż była dość ładna jak na październik pogoda. Wiał lekki wiaterek, delikatnie mierzwiąc włosy Pottera. Było bezchmurne niebo. Ptaszki ładnie śpiewały w swych ptasich językach. Aż żyć się chciało. Co najlepsze, Chris zgodził się jednak zagrać w tym meczu, gdyż jak on stwierdził, Kate zrobi z siebie jedynie pośmiewisko, zwłaszcza dlatego, że dziewczyna nie była zbyt biegła w sztuce latania, która nie była przecież trudna. Z lataniem problemy miała jedynie Hermiona, która usilnie starała się nauczyć się latania z książek, co jest przecież niemożliwe. Harry chciał nawet któregoś dnia zabrać ją na trening na stadionie, jednak dziewczyna stwierdziła, że to nie na jej siły i lepiej będzie, jak pójdzie się pouczyć, co przecież nie wymagało latania na miotle. Harry nie chciał tego komentować. Wiedział, że mógł powiedzieć na ten temat kilka słów, jednak nie chciał pokłócić się ze swą przyjaciółką. Na dodatek jego relacje z Ronem ostatnio były niezbyt ciekawe, gdyż Harry więcej czasu spędzał z Chrisem, Herbertem i Michaelem lub Ginny, a Ron z Hermioną, więc siłą rzeczy nie rozmawiali już tak często jak wcześniej. Harry zaprowadził swą drużynę do szatni i kazał im się przebrać. Na stadionie było już słychać zwyczajowy hałas robiony przez zbliżających się uczniów, spragnionych ujrzenia dobrego meczu i podarcia się wniebogłosy. Dzisiejszy mecz komentować miał Michael, który nie brał udziału w rozgrywkach, jednakże był na liście rezerwowej Gryfonów, toteż gdy jeden z zawodników nieszczęśliwym trafem nie będzie wstanie kontynuować meczu, Michael wejdzie na boisko zamiast niego. Harry miał jednak nadzieję, że tak się nie stanie. Michael na treningach radził sobie nie najgorzej, lecz chłopak odmawiał regularnego pojawiania się na treningach, gdyż jak twierdził, w zimowych miesiącach woli przebywać w ciepłym pokoju wspólnym odrabiając zadania domowe, podrywając dziewczyny lub po prostu siedząc na fotelu przed kominkiem gapić się tępo w ogień. Harry jednak wolał wybrać Michaela na rezerwy niż kogoś, kto w ogóle nie potrafi utrzymać się na miotle. Michael przynajmniej potrafił latać. To, że wiedział mniej więcej, jak działają mugolskie samoloty nieco mu ułatwiało latanie, tak przynajmniej twierdził. Harry nie miał jednak pojęcia, ile wspólnego miało latanie na miotle z lataniem, czy raczej pilotowaniem samolotów i oczywiście nie chciał tego wiedzieć. Na głowie miał Voldemorta i więcej niepotrzebnych zmartwień nie było mu potrzebne. Za drzwiami rozległ się gwizdek i Harry dał znak do wymarszu. Siedem osób w szkarłatnych szatach wyszło z szatni i wzbiło się w powietrze, by okrążyć stadion w nieco popisowym locie. Po krótkiej chwili wszyscy wylądowali naprzeciw drużyny Slytherinu. Pani Hooch jak zwykle kazała kapitanom uścisnąć sobie dłonie i rozpoczął się mecz.
- Drużyna Gryffindoru od razu przystąpiła do ataku – darł się w megafon Michael. – Night leci przed wszystkimi na swej błyskawicy. Na Merlina… Jak on mknie! Wyprzedził już wszystkich. Tłuczek świsnął mu obok głowy, jednak ten nie zwolnił! Już zbliża się do bramki Slytherinu, już robi zamach pałką, by rąbnąć nią Bletchley’a, i… Zaraz! Co on wyprawia! Przecież Night jest Pałkarzem, nie ścigającym...
Łup! Tłuczek rąbnął go prosto w twarz. Chris zachwiał się na swej miotle i spojrzał na pałkarza, który trafił w niego tłuczkiem. W jego oczach pojawiła się na chwilę żądza mordu, jednak jak szybko się pojawiła, tak szybko znikła i zawodnicy mogli grać dalej. Chris z rozwaloną twarzą prawie nic nie widział. Rozejrzał się dyskretnie po trybunach i reszcie zawodników i gdy spostrzegł, że nikt nie zwraca na niego większej uwagi, dyskretnie wyciągnął różdżkę i naprawił sobie swą twarz. Tymczasem Michael nadal produkował się do megafonu.
- Teraz Backfield, odbija tłuczka w zbliżającego się z dużą prędkością Urquharta, który zapewne miał zamiar zdobyć punkt dla swej drużyny. Kafla przejmuje Demelza, która notabene jest dość śliczną dziewczyną, która…
- Middleton! – ryknęła McGonagall. – Nie tym miałeś się zajmować!
- Pędzi w stronę bramki Slytherinu, omija Vaisey’a, który nie zdążył nawet mrugnąć, Urquharta, który zatrzymał na dłużej wzrok na powiewających włosach dziewczyny, Warringtona i jest już sam na sam z bramkarzem… Bletchley… Czy obroni? Chyba obroni… Nie, nie obronił! Mamy dwadzieścia do zera dla Gryffindoru!
Wszyscy kibicujący Gryffindorowi ryknęli z radości. Każdy z nich cieszył się z tego, że drużyna, którym kibicują zdobyła kolejne punkty. Michael również cieszył się, jednak musiał powstrzymać się od darcia się wniebogłosy, gdyż wtedy zapewne zagłuszyłby cały stadion. Krzyczał tylko jak robili to komentatorzy w radiu po zdobyciu przez drużynę punktów. Teraz musiał skupić się ponownie na akcji. Tymczasem w powietrzu Harry wypatrywał znicza, którego jak na złość nie było nigdzie widać. Harper trzymał się w niedalekiej odległości od Harry’ego, bacznie go obserwując. Harry jednak nie miał zamiaru dopuścić do tego, że jego przeciwnik poleci za nim, gdy Harry ujrzy znicza. Spojrzał w dół i zaczął prędko tracić wysokość. Miał zamiar tuż nad samą ziemią wzbić się szybko w powietrze. Wiedział, że jak dobrze wyliczy odległość, Harper prawdopodobnie rąbnie w ziemię. Harry skupił się i muskając stopami ziemię wystrzelił w powietrze. Wyrównał lot i spojrzał w dół. Szukający Slytherinu podnosił się z ziemi i dosiadał właśnie miotły. Dostrzegł, że Harry mu się przygląda i rzucił mu jadowite spojrzenie. Harry tylko uśmiechnął się pod nosem i odleciał na drugą stronę boiska.
- Zwróćmy uwagę na naszego szukającego, który lata niczym ptak. Potter nie ma skrzydeł, a w powietrzu czuje się zapewne swobodniej niż na ziemi…
- Middleton! – ostrzegła McGonagall. – Jeszcze raz zboczysz z tematu, a wyrzucę cię stąd i sama będę komentować ten mecz!
- Dobra już, dobra! – warknął Michael. – Już komentuję! A więc teraz Bell ma kafla, podaje do Weasley, Weasley mknie z kaflem na swym zmiataczu… Jej rude włosy… Dobra już, pani profesor, nie będę więcej… Powiewają za nią niczym… Eee… Co ona robi! Weasley upuściła kafla, który leci w dół.
Nagle kafla chwycił Chris i podleciał do Demelzy. Podając kafla dziewczynie uderzył pałką w tłuczek, który właśnie miał trafić w brzuch ścigającą Gryffindoru i odleciał na drugą stronę boiska, goniąc z pałką Kasjusza Warringtona.
- Przy kaflu znowu Robins. Jak ta dziewczyna nieziemsko wygląda na miotle… Tak tak, pani profesor, już skupiam się na grze. Podaje do Bell, która podaje z powrotem do Robins, która… Weasley, Robins, Weasley, Bell… Wszystkie trzy ścigające mkną do pętli Ślizgonów… Na ich drodze zjawiają się pałkarze, czyli Crabbe i Goyle, którzy… Jednak Night i Backfield są szybsi. Night właśnie z niesamowitą siłą rąbnął pałką w tłuczek, który wbił się w tłuste, obleśne ciało Vincenta Crabbe’a. Crabbe’owi zapewne wcale nie jest do śmiechu. Obawiam się, że po tym meczu biedny Crabbe wyląduje w skrzydle szpitalnym z połamanymi żebrami… Weasley, Bell, Weasley sam na sam z Bletchley… Jak oni słodko razem wyglądają Sorry, Potter! I pani profesor też! Weasley, leci wprost na Bletchley’a, który obserwuje ją uważnie zastanawiając się, gdzie rzuci kafla… Weasley… Weasley znów upuściła kafla! Tym razem jednak nie miał kto go złapać… A nie, przepraszam! Bell, Robins, Jest! Trzydzieści do zera dla Gryfonów!
Tymczasem na drugim końcu boiska Potter dostrzegł znicza. Dostrzegła to jego drużyna i zatrzymali się w miejscu na swych miotłach.
- Co jest z wami! – darł się Michael. – To, że Potter dostrzegł znicza nie oznacza, że możecie przestać grać! Zaraz… A, tak! Potter dostrzegł znicza! Ale co tam się dzieje, moi drodzy państwo! Warrington właśnie wyrwał pałkę Crabbe’owi i rąbnął Chrisa prosto w twarz. Pani Hooch, niech pani coś z tym zrobi! To chyba będzie najkrótszy i najnudniejszy mecz w dzisiejszym roku! Ale nie! Co ja mówię! Teraz dopiero zaczyna dziać się coś ciekawego…
- Middleton! – ryknęła McGonagall wyrywając mu mikrofon. – Nie mów już dziś nic więcej!
- Dobra już, Dobra! – wrzasnął Michael wyrywając mikrofon nauczycielce transmutacji. – Jak państwo doskonale widzą, drużyny postanowiły pokazać nam, jak brutalne być potrafią… Kończmy już to… Z tego nie wyniknie nic dobrego!
Chris wściekł się. Przez krew na twarzy mało co widział. Nie przeszkodziło mu to jednak w tłuczeniu pałką po głowie Kasjusza Warringtona, który zabrał pałkę zawodnikowi ze swojej drużyny, tym samym dezorganizując całą grę. Do Chrisa dopadł Herbert, który powstrzymał przyjaciela od zabicia Warringtona pałką. Chwycił przyjaciela za ramię i odwrócił w stronę Pottera, który właśnie złapał złotego znicza.
- Taaak! – wrzasnął Michael. – Gryffindor wygrywa sto osiemdziesiąt do zera!
Chłopak nie zdążył powiedzieć już nic więcej, gdyż wielka, tłusta pięść Vincenta Crabbe’a rozkwasiła mu twarz, wybijając zapewne kilka zębów. Chłopak zagulgotał ze wściekłości i strzelił Crabbe’a na odlew w głowę. Ten zachwiał się na stanowisku komentatora i runął w dół z rozłożonymi ramionami.
- Leci niczym ptak – skomentował podlatujący do Michaela Chris. – Poczekaj tu na mnie, zabiorę cię do skrzydła szpitalnego.
Chris chwycił ciężkie cielsko Crabbe’a i przywiązał go do swojej miotły, po czym wrócił po Michaela. Chwycił przyjaciela za rękaw i ściągnął ze stanowiska komentatorskiego, po czym poleciał w kierunku zamku. Crabbe zawieszony na jego miotle obijał się czasem o jakieś małe drzewka, rosnące sobie tu i ówdzie. Gdy przyjaciele dostali się do zamku, Michael udał się do skrzydła szpitalnego ciągnąc za sobą Crabbe’a, którego żebra były zapewne w nie najlepszym stanie. Pani Pomfrey naprawiła Michaelowi jego szczękę i pozwoliła wrócić do pokoju wspólnego, więc chłopak udał się bezzwłocznie właśnie w to miejsce.
***
Lord Voldemort uśmiechnął się z zadowoleniem. Wszystko było już gotowe. Jego ukochani Śmierciożercy znów mogli mu służyć tak, jak dawniej. On, najpotężniejszy czarodziej na świecie nie bał się Dementorów. Nie miał żadnych szczęśliwych wspomnień, toteż ich obecność nie działała na niego w żaden sposób. Nie musiał zmagać się z napływem strasznych wspomnień, choć takich w jego kilkudziesięcioletnim życiu było bardzo wiele, gdyż Dementorzy nie żywili się strasznymi wspomnieniami, lecz tymi, które są najszczęśliwsze. Voldemort nie miał szczęśliwych wspomnień. No może z wyjątkiem jednego. Po sali spotkań rozniósł się straszliwy i zimny jak lud chichot Lorda Voldemorta.
„Ci głupcy nie wiedzą, na co się piszą – pomyślał. – Nikomu z nich nie uda się ujść cało z tej potyczki”.
Siły Lorda Voldemorta były niezwyciężone, przynajmniej on tak myślał. Nie wiedział, że mylił się i to bardzo.
Rozmyślenia Voldemorta przerwało wtargnięcie do sali spotkań bardzo niespodziewanego gościa. Był to Albus Dumbledore we własnej osobie. Voldemort podniósł się ze swego tronu i spojrzał na Dumbledore’a z nieskrywaną irytacją, a także zaciekawieniem. Dumbledore odwzajemnił jego spojrzenie i dwóch najpotężniejszych czarodziejów mierzyło się wzrokiem. Voldemort w końcu postanowił przerwać ciszę panującą w sali spotkań.
- Cóż cię do mnie sprowadza, Dumbledore? – spytał swym zimnym jak lód głosem Voldemort.
Dumbledore uśmiechnął się dobrodusznie i wyczarował sobie fotel, w którym zasiadł. Starzec spojrzał przenikliwie swymi jasnoniebieskimi oczami na Toma Riddle’a, który przyglądał się mu ze skrywaną wściekłością. Kimże jednak byłby Dumbledore, gdyby nie dostrzegł targających Riddle’em uczuć?
- Ależ Tom – odezwał się Dumbledore. – po co te nerwy? Przyszedłem z tobą porozmawiać o twoich występkach.
Voldemort wściekł się jeszcze bardziej, o ile było to możliwe. Spojrzał jeszcze raz na swego wroga z nienawiścią i wyciągnął różdżkę. Dumbledore zrobił to samo i wstał z fotela. Obaj wrogowie mierzyli się spojrzeniami. Voldemort patrzył na Dumbledore’a z nienawiścią, zaś Dumbledore przyglądał się Voldemortowi z nieskrywaną ciekawością, niczym na jakiś nowy okaz w zoo. Voldemort podniósł różdżkę i wymówił swoje ulubione zaklęcie. Jednak Dumbledore był szybszy. Rozbroił swego rywala i jednym dodatkowym zaklęciem rzucił go na jego fotel i również zajął swoje uprzednie miejsce.
- No więc tak jak mówiłem, Tom – odezwał się znów Dumbledore – przybyłem, by porozmawiać z tobą o twoim życiu.
- Czego ty tak właściwie ode mnie chcesz! – wrzasnął wściekły Voldemort. – Wszystko doskonale wiesz! Sam przecież wprowadziłeś mnie w świat magii!
Dumbledore uśmiechnął się tylko, słysząc wybuch swojego dawnego ucznia. Wyciągnął swą różdżkę z połów swego podróżnego płaszcza i jednym jej machnięciem wyczarował sobie puchar jakiegoś niezidentyfikowanego płynu. Napił się spory łyk i odstawił puchar na podłokietnik fotela. Spojrzał znów na Voldemorta i zamyślił się. Czy to możliwe, żeby ten człowiek zmienił się aż tyle w przeciągu tych kilkudziesięciu lat?
- Wiesz co, Tom? – rzekł Dumbledore. – Czasem żałuje tego, że dostałeś ten list.
- Co! – ryknął Voldemort. – Jak śmiesz!
- Bo wiesz – mówił dalej Dumbledore. – Gdybyś nie dostał listu, twoja magia nie rozwinęłaby się do tego stopnia. Zapewne już po kilku latach straciłbyś całkowicie umiejętności magiczne. A pomyśl sobie, co by się wtedy stało?
- Byłbym jednym z tych plugawych szlam – warknął Riddle. – Dobrze wiesz, jakie mam do nich podejście i jak bardzo ich nienawidzę!
- Wiem, wiem, Tom – rzekł uspokajająco Dumbledore. – Wiedz jednak, że gdybyś był jednym z tych „szlam”, jak ich nazywasz, na świecie nie działoby się tyle złego.
- Jak śmiesz, ty plugawy obrońco tych nieprzydatnych do niczego istot! – ryknął znów Voldemort i zaczął szarpać się, jakby próbował oswobodzić się z niewidzialnych więzów.
- Ależ Tom – mówił spokojnie Dumbledore. – Po co się tak denerwować? Przecież to też są ludzie, tak jak Ty.
- Ja nie jestem człowiekiem i ty dobrze o tym wiesz, starcze!
- Oh, mój drogi Tomie, ależ oczywiście, że jesteś człowiekiem – zapewniał Dumbledore. – Kimże mógłbyś być, jak nie człowiekiem?
***
Impreza dopiero się rozkręcała, a wszyscy gracze drużyny Gryffindoru byli już nieźle wstawieni. Jedynym trzeźwym z całej ekipy był sam kapitan, Harry Potter, gdyż stwierdził, że musi panować nad towarzystwem, aby nikt z nich nie zrobił czegoś, czego później mogliby żałować. Trzeźwy również pozostał Michael i Ginny, która, jak sama stwierdziła, nie lubiła zbytnio pić. Ta ostatnia siedziała właśnie na kolanach Harry’ego i coś szeptała mu do ucha. Michael zaś siedział z Kate na jednym z wielu foteli porozstawianym po kątach pokoju wspólnego tak, by nie przeszkadzać tańczącej hałastrze. Postronnemu obserwatorowi ciężko byłoby stwierdzić, o czym rzeczona dwójka rozmawia, gdyż rozmawiali dość cicho, a głośno grająca muzyka zapewniała im nieco więcej prywatności przed wszystkimi wścibskimi uszami. Rozmawiali tak i rozmawiali, aż Kate powiedziała coś, co zapewne Michaelowi się nie spodobało, gdyż ten zerwał się jak oparzony z fotela zrzucając jednocześnie dziewczynę ze swych kolan. Kate podniosła się oburzona z podłogi i spojrzała ze wściekłością swymi niebieskimi oczami na swego rozmówce. Ten jednak nic nie robił sobie z tego, że Kate patrzy na niego swymi cudnymi, jak on sam kiedyś stwierdził, oczętami i darł się na cały pokój wspólny, zagłuszając gwar tańczących, lekko podpitych przyjaciół i znajomych.
- Ja się na to nie zgadzam, do cholery jasnej! – piłował się Michael. – Nie pójdziesz tam, bo będziesz narażona na niebezpieczeństwo!
- Cicho, kretynie! – mruknęła Kate starając się uspokoić Michaela. – Chcesz, żeby dowiedzieli się o wszystkim?
Michael jednak nie miał zamiaru dać za wygraną. Wiedział, że miał rację i nie miał zamiaru puszczać nigdzie dziewczyny samej, a na pewno nie z nim. Po kilku przekleństwach i groźbach pod adresem Kate, dziewczynie udało się jakoś uspokoić chłopaka. Pchnęła go z powrotem na fotel i wgramoliła mu się ponownie na kolana.
- W takim razie idę tam z tobą – szepnął jej do ucha lekko je przygryzając. – Co ty na to, hmmm?
Dziewczyna zaczerwieniła się lekko i westchnęła.
- No dobra, skoro musisz, to…
- Co tam, gołąbeczki? – przerwał im Chris, który nie wiadomo skąd nagle znalazł się przy nich. – O czym tak szepczecie w tym ciemnym kącie, co?
- Nie twoja sprawa, Night! – warknęła Kate starając się opuścić kolana Michaela. Ten jednak nie miał zamiaru od tak po prostu pozwolić jej odejść.
- No co ty, Kate? – zdziwił się Chris. – Jak chcecie się gdzieś razem udać, to ja mogę przecież załatwić wam alibi.
Dziewczyna zamyśliła się. Pomyślała, że to nie byłby wcale taki zły pomysł, by wtajemniczyć resztę bandy Huncwotów w to, co chciała zrobić, czy raczej musiała. Gestem dała znać Chrisowi, by ten zajął jakieś dogodne miejsce jak najbliżej nich i powtórzyła cały plan jeszcze raz, od samego początku. Chris nie zastanawiając się długo zgodził się, by udać się razem z nimi. Stwierdził nawet, że sam postara się, By w odpowiednim czasie powiadomić resztę paczki i przedstawić im ten plan. Po chwili jednak, spojrzał na Kate jak na wariatkę i spytał:
- Wiesz, że to niebezpieczne?
- Wiem – odparła dziewczyna. – Co jednak mam zrobić, gdy po prostu muszę?
Chris zamyślił się.
- No dobra… – powiedział z niechęcią. – No to jak musisz, to zrobimy to w najbliższym czasie. Najlepiej po balu Halloweenowym, który nie wiem po co ma się odbyć w tym roku.
- No właśnie przed! – oburzyła się Kate. – Muszę mieć przecież jakiś strój na to, nieprawdaż?
- Prawdaż – mruknął zawiedziony Chris. – Nie mogłaś sobie wziąć niczego stamtąd jak byłaś w wakacje? Zresztą… Po co ja cię o to pytam. Przecież mogłaś sobie coś kupić na Pokątnej, albo możemy się udać do jakichś Mugolskich sklepów w Londynie. Co ty na to?
Michael palnął się ręką w czoło.
- Że też ja na to nie wpadłem – powiedział sam do siebie jednak tak, by wszyscy to usłyszeli.
Chris uśmiechnął się Huncwocko.
- No widzisz, stary Night też czasem myśli.
- Jaki tam stary? – zdziwiła się Kate. – Jesteś z tego samego rocznika, co my wszyscy.
- Oj tam – mruknął lekceważąco Chris. – Tak se tylko gadam przecież nie?
- No dobra – odezwał się Michael, czym zaskoczył Chrisa. – To kiedy idziemy do tego Londynu?
- Najlepiej jak najszybciej – odpowiedziała Kate. – Muszę mieć coś jak najwcześniej… Tzn… Muszę się udać tam jak najwcześniej, żeby się trochę porozglądać po sklepach, bo sama jeszcze nie wiem, co chcę sobie kupić…
- Te dziewczątka – westchnął Chris. – Same z nimi problemy.
- Coś mówiłeś? – wtrąciła się Susan, dziewczyna Chrisa, która właśnie przechodziła za jego plecami.
- Nie no. Co ty, kotku? – spytał Chris. – Przecież wiem, że jesteście piękne itd. A żeby być jeszcze piękniejsze, kładziecie sobie na twarz tonę tapety i…
Dziewczyna zamknęła mu usta namiętnym pocałunkiem. Michael również miał ochotę na nieco luzu dzisiejszej nocy. Nie wiedział jednak, co na to Kate. Spojrzał na nią pytająco, a dostrzegłszy, że dziewczyna nie ma nic przeciwko, prawą rękę wplótł w długie, puszyste, cudownie pachnące włosy Kate. Lewą ręką zaś objął dziewczynę delikatnie, dłoń kładąc na krzyżu, po czym lekko musnął wargami usta przyjaciółki.
***
Poniedziałkowy poranek nie należał do przyjemnych. W szczególności dla drużyny Quidditcha i tych, którzy niedzielnego wieczora i wczesnej poniedziałkowej nocy pozwolili sobie na nieco więcej luzu niż zwykle. Wszystkich tych, którzy wypili więcej niż szklaneczkę whisky męczył potężny kac. Ron również należał do tych osób. Wystarczy, że się obudził, a już złapał się za głowę i wtulił się w poduszkę. Hałasy robione przez jego przyjaciół przy codziennych porannych czynnościach doprowadzały go niemalże do łez. Chłopak postanowił, że już nigdy w swoim życiu nie wleje sobie do ust ani kropli alkoholu. Po kilku minutach bezcelowego leżenia i narzekania w myślach na czym ten świat stoi, Ron postanowił zwlec się wreszcie z tego łóżka i doprowadzić się jako tako do porządku. Z niewyraźną miną podniósł się z łóżka i przeciągnął się, jak wielki, leniwy kocur. Chris podszedł do niego i wcisnął mu w dłoń jakąś buteleczkę z przezroczystym płynem, po czym ryknął mu do ucha:
- Masz to, pijaku jeden! Wypij to, a na pewno ci zaszkodzi!
Po czym nie wiadomo skąd wziął kubeł pełen wody i wylał go Ronowi na głowę. Ron otrzepał się jak pies i spojrzał na Chrisa z nienawiścią.
- Zrób tak jeszcze raz, a nogi ci z dupy powyrywam! – wrzasnął Ron.
- No co! – ryknął Chris. – Chcesz się lać, Świeżak!
Chris wyszarpnął z kieszeni różdżkę i machnąwszy nią krótko wyczarował sobie kosę, po czym zrobił nią potężny zamach. Ron odskoczył i wrzasnął z przerażenia. Przyglądający się temu wszystkiemu Michael uszczypnął się mocno nie dowierzając w to, co widzi. Podniósł się szybko z łóżka i podbiegł do Chrisa. Wyrwał mu kosę z ręki i uderzył go mocno pięścią w ramię.
- Człowieku! – ryknął. – Chciałeś go zabić?
- No pewnie, że nie – odparł Chris. – Co ty się tak rzucasz? Przecież bym go nie trafił!
- Dobra, panowie, ja tam idę do Kate – stwierdził Michael dając spokój całej sprawie. – Miałem jej pomóc dostać się do Londynu po te jej śmieszne zakupy… Ja doprawdy nie wiem…
Chris uciszył Michaela gestem i zapytał:
- To obiecałeś jej to dzisiaj?
Michael wzruszył ramionami.
- A bo co? – spytał.
- No, bo i ja może bym się z wami przeszedł…
- No dobra – zdecydował Michael. – Możesz iść. Zresztą dziewczątko i tak nie będzie miało nic do gadania, bo idzie ze mną, a jak chcę kogoś zabrać, to sobie zabiorę tego ktosia. Potter!
- Jeszcze chwila, kochanie. – mruknął Harry przez sen i przewrócił się na drugi bok.
- Potteeeeeeeeeeeeeeeeeer! – wrzasnął Chris wylewając na Harry’ego kubeł zimnej wody. – Podnoś te swoje grube dupsko, bo jedziemy do…
- Milcz! – skarcił go Michael. – Chyba nie chcesz, żeby wszyscy dowiedzieli się, że wyjeżdżamy!
- No doobra juuuż – mruknął lekceważąco Chris. – Nie krzycz na mnie!
***
- Długo jeszcze! – jęknął zniecierpliwiony Herbert. – Nie mam zamiaru łazić po tym śmiesznym sklepie!
- Cicho – powiedziała Kate. – Jeszcze tylko jedna spódniczka.
- Jedna spódniczka – przedrzeźniał dziewczynę Herbert. – Jedna bluzeczka… No przecież o co wam chodzi, to tylko jedna sukieneczka… Jedne majtunie… Jeden staniiiiczeeeeek… No i jeszcze tylko jedne rajstopki i możemy już iść, do obuwniczego.
- Ale ci za chwilę strzelę! – rozległo się z przymierzalni. – Nie musiałeś tu iść, więc teraz nie jęcz.
- Ja tam mogę tu siedzieć – stwierdził Michael. – Lubię patrzeć na nią i widzieć ją w coraz to nowych kreacjach…
- Kochaś – mruknął Chris. – Ja tam się jej zbytnio nie przyglądałem, ale chyba dość ładna z niej dziewczyna.
- I jak? – spytała wychodząca z przymierzalni Kate.
Michael spojrzał na nią i prawie opadła mu szczęka. Po chwili jednak zauważył pewien szczegół, który nieco go zaskoczył. Podszedł do dziewczyny i wepchnął ją z powrotem do przymierzalni jednocześnie sam za nią wchodząc i zamknął drzwi. Otaksował dziewczynę spojrzeniem od góry do dołu i znów mu coś nie pasowało. Zatrzymał dłużej wzrok na dekolcie i palnął się w czoło. Delikatnie położył dziewczynie dłonie na ramionach i szepnął jej coś do ucha. Kate zarumieniła się lekko i skinęła głową. Michael pokręcił głową i zrobił dziwny gest ręką. Dziewczyna odwróciła się i poprawiła nieco sukienkę. Po chwili odwróciła się z powrotem spuszczając wzrok. Michael spojrzał na nią ponownie i skinął z uznaniem głową. Kate spojrzała na niego pytająco, a zobaczywszy, że Michael wcale nie robi sobie z niej żartów, uśmiechnęła się z ulgą i wypchnęła chłopaka z przymierzalni, by móc w spokoju przebrać się w normalne ciuchy. Po chwili wyszła z niej z naręczem ubrań i skierowała się do kasy, by za nie zapłacić. Po uregulowaniu rachunków spakowała wszystko do toreb i wraz z przyjaciółmi ruszyła do wyjścia ze sklepu. Herbert miał nadzieję, że to już ostatni sklep dzisiejszego dnia, jednak Kate ruszyła do kolejnego.
- Nie no, ja cię bardzo proszę! – jęknął Michael. – Ty już daj sobie z tym spokój!
- Sam podsunąłeś mi ten pomysł – powiedziała Kate uśmiechając się do niego. – więc mi teraz nie narzekaj.
- Nie no! – narzekał dalej Herbert. – Teraz jeszcze te narzędzia tortur…
- Ale chyba pasują ci do tej sukienki – dodał Michael. – Choć ja tam uważam, że i tak wyglądasz pięknie.
Dziewczyna podeszła do Michaela i stanęła przed nim w pełni prezentując swój ubiór. Chłopak nachylił się lekko i szepnął jej coś do ucha, lecz nikt nie słyszał co takiego, gdyż zrobił to wyjątkowo cicho. Po krótkiej chwili można było dostrzec rządzę mordu w oczach dziewczyny. Spojrzała ze złością na Michaela i znów się zarumieniła. Michael spojrzał jej w oczy, z których jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki nagle znikła cała złość i pojawił się smutek. Kate spuściła wzrok. Michael podniósł jej twarz tak, by spojrzała mu w oczy i uśmiechnął się do niej. Kate po chwili wahania uśmiechnęła się lekko. W jej oczach Michael dostrzegł wdzięczność i szczęście. Dla przyjaciół ta konwersacja bez słów była doskonale zrozumiała.
***
- Nigdy więcej z nią nigdzie nie idę – narzekał Herbert.
Przyjaciele wrócili właśnie do Hogwartu. Na szczęście dzisiaj nie czekały ich żadne lekcje, gdyż postanowili zrobić sobie wolne i w godzinach lekcyjnych błąkali się po Londynie z dziewczyną, która gdy tylko zobaczyła jakiś ciekawy łaszek na jakiejś wystawie, koniecznie musiała go przymierzyć. Tak oto przyjaciele spędzili wczesne godziny poranne na bezcelowym jak to określił Herbert chodzeniu po sklepach. Żaden z nich jednak nic sobie nie kupił, gdyż nikt nie czuł potrzeby szukania czegoś odpowiedniego dla siebie. Zresztą nikomu z nich nie chciało się szukać odpowiedniego sklepu.
- Ten bal jest tylko raz w roku – uspokoił go Michael. – Więcej nie będziesz musiał z nią iść.
- Tak w sumie to nie wiem, czemu ty tak właściwie narzekasz – dodał Chris. – Przynajmniej mogłeś się bezkarnie pogapić na naprawdę śliczną dziewczynę, a nie jak ta twoja Emily, że jak się na nią patrzy to aż włosy z głowy wypadają.
Herbert z rządzą mordu w oczach rzucił się na przyjaciela, jednak ten szybko uskoczył i chwycił Michaela za ramię.
- Idziemy na papieroska na błonia – powiedział. – Jeśli chcesz, możesz iść z nami. Chyba, że wolisz się obrazić…
- No dobra – westchnął Herbert. – Idę z wami. Też dawno nie paliłem nic.
Trójka przyjaciół zeszła na dół do pokoju wspólnego, w którym mieli nadzieję spotkać Harry’ego. Dużo się nie pomylili, gdyż Potter właśnie siedział na fotelu przed kominkiem i miętosił się ze swoją dziewczyną. Przyjaciele postanowili mu przerwać. Chcieli dzisiejszy wieczór spędzić w gronie takim, jak na Grimmauld place przed przyjazdem Weasley’ów. Herbert machnął różdżką, a już Ginny od stup do głów pokryta była niebieską farbą. Harry z dzikim krzykiem zrzucił ją ze swoich kolan, na co dziewczyna prychnęła jak rozjuszona kotka i udała się do swojego dormitorium. Przyjaciele usłyszeli jeszcze jak ta wyzywa Harry’ego od najgorszych. Podeszli do przyjaciela i wyrzuciwszy jakichś drugoroczniaków z foteli nieopodal przyjaciela rozsiedli się w nich i przywołali sobie z dormitorium kremowe piwo.
- Jak tam, Pottuś? – zagadnął Herbert. – Coś chyba nie wychodzi ci to randkowanie, nieprawdaż?
Harry spojrzał na niego jak na wariata i odparł:
- Doskonale mi to wychodziło, zanim wasza trójka nie wtrąciła się i wszystkiego nie rozwaliła.
Chris roześmiał się. Jego głośny śmiech było doskonale słychać w całym pokoju wspólnym. Jakaś ładna, na oko piętnastoletnia dziewczyna przechodząca obok przyjaciół rzuciła mu zgorszone spojrzenie i poszła do swoich przyjaciółek.
- Ojej, stary – odezwał się Michael. – Chyba nie przypadłeś jej do gustu.
- Ee tam – mruknął lekceważąco Chris. --- Nie muszę nikomu przypadać do gustu, gdyż już mam swoją Lady.
- Dowiem się wreszcie dlaczego przerwaliście mi randkowanie z moją dziewczyną? – zniecierpliwił się Harry.
- Ahh – westchnął Herbert. – Jakie to smutne, że Potter nie mógł w spokoju posiedzieć w tym jakże zatłoczonym miejscu ze swą wybranką.
- możesz się zamknąć? – zdenerwował się Harry. – Gdybyście mi nie przeszkadzali, to teraz robiłbym z nią coś więcej niż tylko siedzenie.
- Ouuuuu – odezwał się Michael. – Czyżby łapska Trottusia wylądowały wreszcie pod bluzeczką tamtej rudej panienki?
- Nie twój interes! – warknął Harry. – Moje jak ty to stwierdziłeś „łapska” przynajmniej miały pod czyją bluzeczką lądować, w przeciwieństwie do ciebie.
- No nie wiem, nie wiem – kontynuował Michael. – Moje ręce też mają gdzie lądować, jakbyś jeszcze tego nie zauważył. Zresztą teraz musimy zabrać cię na błonia, aby wreszcie zapalić i obgadać jakiś dowcip, bo jakoś od miesiąca nic nie zrobiliśmy.
Harry westchnął ciężko i wstał z fotela. Jego przyjaciele po chwili zrobili to samo i cała czwórka ruszyła do wyjścia z pokoju wspólnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz