przetłumacz

piątek, 18 listopada 2016

27. Święta

Dzień Halloween, czyli trzydziesty pierwszy października, nadszedł niespodziewanie prędko. Dla wszystkich poza Huncwotami był to dzień upragniony i dość długo wyczekiwany, gdyż to właśnie w ten dzień miał odbyć się bal Halloweenowy. Poza Huncwotami, gdyż Ci gdyby nie to, że prawie każdy z nich miał dziewczynę, najchętniej na ten bal nie udaliby się wcale. No może z wyjątkiem Michaela, który nie miał dziewczyny, pomimo tego jednak na ów bal szedł z wielką radością, gdyż jak on sam twierdził, szedł z dziewczyną swych marzeń. Ten komentarz, wygłoszony dwudziestego piątego października, niesamowicie rozbawił resztę paczki, ponieważ, jak to oni twierdzili, Michael i Kate już od dawna mają się ku sobie, jednak przez ostatnie miesiące zbyt się poróżnili, by zacząć teraz ze sobą chodzić. Było dla nich jednak pewne, że wrócą do siebie już w najbliższym czasie. Nie wiedzieli jednak kiedy to się dokładnie stanie i prawdę mówiąc, nikogo z nich to nie obchodziło. Liczyło się dla nich tylko to, że mogli być w tak cudownym miejscu jakim jest Hogwart. Drugą ważną dla nich rzeczą było to, że mieli siebie nawzajem, i że w każdej sytuacji mogli na sobie polegać. Czy to nieodrobione wypracowanie na eliksiry, czy nieprzygotowany esej z transmutacji, czy po prostu szczera rozmowa z kimś w cztery oczy. Przyjaciele zawsze i wszędzie byli dla siebie. Nawet na oddzielnych szlabanach mogli się ze sobą komunikować, a to ostatnie za pomocą niezwykle rzadko nabywanego od tak po prostu daru umiejętnego używania telepatii tak, by nie starać się mówić do osoby, która nie była zamierzonym odbiorcą słów. Oczywiście nie można tu mówić o słowach jako słowach, bardziej jako myślowej manifestacji słów. Tym czasem jednak był trzydziesty pierwszy października i wszystkie dziewczęta zapewne gorączkowo przeszukiwały swe dormitoria w poszukiwaniu odpowiedniego stroju na tę okazję. Gdyby Huncwoci to widzieli, zapewne zastanawialiby się, dlaczego dziewczyny nie zrobiły tego wcześniej. Przecież zawsze były takie przygotowane. Nie stroiłyby się, gdyby wiedziały, jaki ma być dzisiejszy bal.
Chris usiadł pod drzewem i odetchnął głęboko świeżym, październikowym powietrzem. Nie chciało mu się nic robić, a biorąc pod uwagę szaleństwo jego dziewczyny, tym bardziej odechciewało mu się robienia czegokolwiek związanego lub nie z dzisiejszym balem. Było trzeba jednak znaleźć resztę paczki, toteż po kilkunastu minutach Chris z niezbyt wyraźną miną niechętnie podniósł się spod drzewa i ruszył na poszukiwanie.
„Gdybym miał tą śmieszną mapę – pomyślał – wszystko byłoby łatwiejsze”.
Jednak Chris nie miał mapy, więc musiał przemierzać zamek o własnych nogach. To zadanie wcale mu się nie uśmiechało, gdyż przyjaciele mogli być dosłownie wszędzie, a zamek do małych nie należał. Cóż mógł jednak poradzić. Przeszedł się po parterze, jednak w pobliskich komnatach nikogo nie było, gdyż drzwi były zamknięte, a zaklęcie wykrywające innych nikogo nie wykryło w promieniu najbliższych pięter, czy raczej jednego piętra. Logicznym było to, że w lochach znajdują się Ślizgoni, toteż nie miał zamiaru iść w tamtym kierunku, więc udał się na piętro pierwsze. Było to dość dobrym posunięciem, gdyż zza roku, do którego się zbliżał, wyszła pozostała część paczki. Herbert spojrzał na Chrisa jak na wariata i przez zaciśnięte zęby wysyczał swe pytanie:
- Gdzie ty się szlajasz, Night!
Chris westchnął ciężko. Postanowił nie odpowiadać na to pytanie. Chciał jednak wiedzieć, gdzie też podziewali się jego przyjaciele, więc sam wyskoczył z czymś podobnym. Herbert spojrzał na niego ciężko i stwierdził, że to nie jego interes. Natomiast Harry uśmiechnął się tylko i powiedział, że przygotowywali salę na bal. Chris westchnął ciężko i dołączył do przyjaciół, którzy szli w kierunku pokoju wspólnego.
***
- Nigdy nie było tu takich tłumów – westchnął Herbert przedzierając się przez zatłoczony pokój wspólny. – Przecież nie ma gdzie usiąść!
Chris westchnął ciężko. Michael zauważył, że Chris jest dziś wyjątkowo markotny. Postanowił później sprawdzić, dlaczego tak jest. Teraz jednak musieli znaleźć sobie jakieś miejsce do siedzenia. Najlepiej takie, by mogli w spokoju porozmawiać. Nie zanosiło się jednak na to, że nagle zwolni się jakieś miejsce, więc przyjaciele opuścili pokój wspólny i udali się do pokoju życzeń. Rozsiedli się w miękkich fotelach wyczarowanych przez pokój, a Chris poprosił o szklaneczkę whisky dla siebie. Michael postanowił teraz wcielić swój plan w życie, zanim komukolwiek przyjdzie zapytać o cokolwiek innego.
- Co się z tobą dzieje, stary? – spytał Michael po dłuższej chwili milczenia.
- Nic, co by mogło cię zainteresować – westchnął Chris. – Po prostu, jestem dziś trochę zmęczony i jakoś nie bardzo chcę iść na ten śmieszny bal!
Michael położył Chrisowi dłoń na ramieniu, jednak ten ją strącił i warknął, by nikt go nie dotykał, więc Michael zajął ponownie swoje miejsce i wpatrywał się w przyjaciela tak, jakby chciał wzrokiem spojrzeć w głąb jego duszy. Chris jednak odwrócił wzrok i spojrzał gdzieś przed siebie. Herbert nie wytrzymał tego milczenia i zagadnął:
- przydałoby się ogarnąć coś ciekawego, nieprawdaż?
Chris jedynie wzruszył ramionami i znów pogrążył się w myślach. Nikt z reszty siedzących w pokoju wspólnych przyjaciół nie wiedział, o co tak naprawdę chodzi Chrisowi. Od rana przecież było wszystko w porządku, a nagle stało się coś, co zmieniło humor Chrisa o 180 stopni. Gdyby jeszcze powiedział, co to spowodowało, wtedy przynajmniej jeden z nich byłby wstanie mu pomóc. A tak ani Herbert, ani Michael, ni Harry ani Ron nie był wstanie pomóc przyjacielowi. Herbert kontynuował:
- No, wiecie… Jakoś trzeba urozmaicić ten wieczór. Przecież nie może być tak, że będzie tylko uczta, potem jakaś potańcówa, a my, szkolna elita kretynów nic nie wymyśli na dzisiejszy wieczór!
Chris niespodziewanie przytaknął ochoczo, po czym roześmiał się szczerze. Herberta to nieco zdziwiło, jednak nie dał tego po sobie poznać.
- A masz już jakiś pomysł? – spytał Chris. – Bo ja jakoś nie mam nic do powiedzenia w tej kwestii, choć mnie to martwi.
- Aaa! – ryknął Michael. – To o to mu chodziło!
Chris spojrzał na niego jak na kosmitę.
- A co myślałeś, że o co mi chodziło? – spytał.
- No nie wiem – mruknął Michael. – Myślałem, że może cię Sue rzuciła czy coś…
- Stary! – odezwał się Herbert. – Jego to nigdy by raczej nie rzuciła. Prędzej on to zrobi, niż ona. Jest na to zbyt grzeczną…
- To może jednak – przerwał mu Ron – wymyślimy coś interesującego, zamiast się tu kłócić?
- Gdyby nie to, – odezwał się Michael – że eliksir wielosokowy waży się miesiąc, i że nie mamy żadnej części Lorda Walitorta, to moglibyśmy zaaranżować pojawienie się wężowej gęby w wielkiej sali na naszej imprezce.
Chris palnął się ręką w czoło i jęknął z bólu, który sam sobie zadał. Postanowił podsunąć chłopakom pewien pomysł, którego realizacji nie był pewien, jednak mógł on się udać, jeśli zachowaliby odpowiednie środki ostrożności.
- Pamiętacie, jak byliśmy u niego jakoś we wrześniu? – spytał Chris.
- No – odpowiedział Herbert. – A co to ma do tego?
- Przecież się zapowiedział!
- Ty chyba żartujesz! – wykrzyknął Harry. – Nie mam zamiaru go tu ściągać!
- Oj Pottuś, daj spokój! – powiedział lekceważąco Chris. – Przecież on Ci nic nie zrobił.
- Jak nie zrobił! – wykłócał się Potter. – Przecież on na każdym kroku pragnie mnie zabić!
Przyjaciele roześmiali się najgłośniej, jak potrafili. Harry zacisnął zęby ze złości i wyszarpnął różdżkę z kieszeni. Wycelowawszy w Chrisa ryknął:
- Drętwota!
Chris rzucił się na ziemię, by uniknąć zaklęcia lecącego w jego stronę. Wyjąwszy różdżkę z kieszeni, wycelował nią w Harry’ego i zagroził:
- Posłuchaj mnie, Potter! Jeszcze raz rzucisz we mnie drętwotą, czy innym paskudnym zaklęciem z dziedziny białej, czarnej czy jakiejkolwiek innej magii, potraktuje cię najgorszym zaklęciem, jakie mam w swym repertuarze!
Harry prychnął.
- Przecież ty nie znasz żadnych zaklęć – powiedział drwiąco.
Chris rzuciłby się na niego z pięściami gdyby nie to, że Michael rzucił się na niego, żeby go powstrzymać. Obaj przyjaciele tłukli się tarzając się po całym cudownie miękkim dywanie na podłodze pokoju życzeń.
- Możecie przestać? – spytał Herbert. – Mieliśmy pogadać o tym, co ogarniemy na ten dzisiejszy wieczór. Zamiast tego wy wolicie się tłuc, jak jakieś niedojrzałe dzieci!
- Sam jesteś dziecko! – sarknął Chris uwalniając się od wyjątkowo nieudanej dźwigni Michaela. – Jak masz jakiś pomysł, to może go podsuniesz, a nie ciągle plujesz się do każdego, że wszyscy się kłócą i ty jako jedyny jesteś poważny!
- Zamieńmy się w zwierzęta – oświadczył z dumą Herbert. – Potter będzie wężem…
- Dlaczego ja! – wykrzyknął Harry. – Ja mogę być lwem, a nie jakimś obślizgłym gadem!
- Chris będzie lwem…
- Oo to to to!
- Ja będę cudownym jednorożcem, Ron będzie feniksem a nasz kochany Michael będzie wilkołakiem.
- No dobra – zgodził się Michael. – Ale dzisiaj nie ma pełni.
- No to co? – prychnął Herbert. – Nie musisz być takim prawdziwym wilkołakiem, tylko zrobimy taką iluzję czy coś. No albo będziesz wilkiem
- Mogę już być tym wilkiem – zgodził się Michael. – Szkoda, że nie ma tu lunatyczka. Podejrzewam, że śmiechnąłby sobie z tego.
- Zapewne – przyznał Chris. – Choć nie wiem, czy to jest dobry pomysł.
- Widzieliście gdzieś ostatnio rogacza? – wtrącił niespodziewanie Ron.
- No przecież tu jestem! – powiedział Harry. – Cały czas tu siedzę, a ten mnie nawet nie widzi…
- Ty – palnął Herbert – możesz być co najwyżej rogaczkiem, rogasiątkiem albo rogaśkiem.
Harry utkwił swe przenikliwe spojrzenie zielonych oczu w Chrisie. Zapewne już chciał się na niego rzucić, jednak Chris w porę się odsunął i machnął ręką w uspokajającym geście. Harry zajął z powrotem swoje miejsce w cudownie miękkim fotelu i odprężył się nieco.
- no dobra – zgodził się niechętnie. – Może być ten Rogasiek, ale w takim razie Chris to Łapsko.
- Dobra! – uśmiechnął się Chris. – Ja tam mogę być Łapskiem!
- Syriusz będzie wściekły – stwierdził Ron.
- Niby dlaczego? – spytał Chris.
- No jak to? – zdziwił się Ron. – Przecież podpieprzyłeś mu ksywę!
- W tym momencie Hipolita powiedziałaby, żebyś się wyrażał – powiedział ze śmiechem Herbert.
- Ona się nazywa Hermiona, a nie Hipolita! – zaprotestował Ron. – po tych kilku miesiącach mógłbyś to wreszcie zapamiętać!
- Ah, ta Hermenegilda – droczył się Herbert. – Jest taka pięęęękna!
- Hermijonina – mruknął Harry.
- Zamknąć się! – wrzasnął wściekły rudzielec.
- Dobra już! – zgodził się niechętnie Harry. – Może być Hildegarda, skoro tak bardzo się upierasz.
***
- W ten dzisiejszy dzień, który dla wielu jest dniem bardzo przyjemnym, gdyż mogą oderwać się od nauki – produkował się Dumbledore – chciałbym życzyć najpierw wszystkim smacznego, a następnie miłej zabawy.
Na stołach pojawiło się jedzenie, podobnie jak na uczcie na początek roku. Półmiski z pieczonymi ziemniaczkami, pieczeniami z indyka, Karkówka w niesamowitym sosie o lekko kwaśnawym posmaku, Pieczenie wieprzowe i wiele, wiele innych bardzo dobrych i lubianych przez Hogwartczyków dań porozstawiane były po całych pięciu stołach w wielkiej sali. Ron i Chris, jakby jakieś zwierzęta, zaczęli nakładać na talerze wszystko, co im się nawinęło pod ręce. Już po chwili ich talerze wypełnione były mieszanką jedzenia taką, jakiej jeszcze nikt nigdzie nie widział. Harry tylko spojrzał na to spod przymrużonych powiek i powrócił do zapełniania swojego talerza tłuczonymi ziemniakami i. Ron natomiast zaczął wpychać w siebie łyżkę ziemniaków za łyżką. Zagryzał to jeszcze pieczenią z indyka, udźcem baranim i stekiem wampirzym, przynajmniej tak nazywał się ten kawał mięsa. W niczym jednak nie przypominał niczego, co powstało z wampira. Harry był już przyzwyczajony do sposobu jedzenia Rona, jednak Michael widział to dopiero po raz drugi, więc patrzył na to z lekką odrazą. Harry wpakował mu łokieć pod żebra, więc Michael utkwił spojrzenie w Kate, więc Harry rąbnął go jeszcze raz. Michael nie miał wyboru. Spojrzał na swój talerz zapełniony po brzegi, jednak nie tak jak Rona czy Chrisa i zaczął jeść. Nie jadł jednak długo, gdyż przerwała mu jego partnerka na bal. Podeszła do niego i spojrzała prosząco. Podniósł się więc i poszedł z nią gdzieś w kąt wielkiej sali. Zauważywszy to Albus Dumbledore wstał ze swego miejsca i uciszył wszystkich, jednocześnie przerywając ucztę. Ron westchnął ciężko i zagapił się w swój pusty talerz, który lśnił czystością tak, jakby nikt nigdy na nim nic nie jadł.
- Skoro pan Middleton już skończył to myślę, że wszyscy już się najedli – zagrzmiał Dumbledore wpatrując się radośnie w Michaela, który stał w kącie sali z Kate i o czymś z nią rozmawiał. – W takim razie myślę, że możemy już zaprosić naszych gości, którzy zagrają nam dzisiaj. Będą to…
Dumbledore przerwał, napawając się ciszą. W wielkiej sali dało się wyczuć niemalże namacalne napięcie, towarzyszące wszystkim chcącym dowiedzieć się, któż taki zagra na dzisiejszym balu.
- Przecież ja miałem to jeszcze jeść! – ryknął Ron zagłuszając słowa dyrektora, który właśnie w tym momencie wymówił nazwę zespołu, który miał zaszczyt pojawić się dzisiejszej nocy w Hogwarcie.
- Panie Weasley! – krzyknęła przez całą salę McGonagall. – Nie powinieneś przerywać dyrektorowi, gdy mówi! Jeszcze raz zrobisz coś takiego, a odejmę Gryffindorowi punkty, a następnie wyślę list do twojej matki!
Ślizgoni jak jeden mąż ryknęli gromkim śmiechem, ponownie zagłuszając to, co właśnie w tej chwili miał powiedzieć dyrektor. Albus miał już tego dość, wyciągnął różdżkę z kieszeni swej niesamowicie rzucającej się w oczy szaty i machnął nią krótko. Cała sala natychmiast zamilkła, a on wreszcie mógł dokończyć to, co zaczął.
- Fatalne jędze – powiedział Cicho, jednak przez zalegającą w wielkiej sali ciszę wszyscy doskonale usłyszeli głos starca.
Dziewczyny, które były fankami tego dość nudnego według Michaela zespołu zaczęły klaskać i piszczeć jak opętane. Chłopcy zaś powstrzymali się od nadmiernego klaskania i zachowywania się, jak rozpieszczone małolaty. Klasnęli kilka razy i uprzejmie zagapili się w ścianę naprzeciw. Dumbledore klasnął kilka razy w dłonie, by uciszyć rozgadaną gawiedź i życząc wszystkim dobrej zabawy, machnął kilka razy różdżką. Stoły natychmiast zniknęły z wielkiej sali, udostępniając miejsce do tańczenia. Zamiast nich pojawiło się kilkanaście mniejszych stolików zastawionych przekąskami, by każdy chcący coś zjeść mógł udać się do stolika ze swoimi przyjaciółmi, by coś przekąsić i spokojnie porozmawiać. Do jednego ze stolików udali się właśnie Kate z Michaelem. Usiedli naprzeciwko siebie i wpatrzyli się w siebie jak w obrazki. Po chwili Michael przerwał te niezręczną ciszę zapraszając dziewczynę do tańca. Kate zgodziła się z uśmiechem i para udała się na parkiet, by włączyć się w tłum roztańczonych nastolatków. Jak Michael dostrzegł, nie tylko nastolatków, gdyż Dumbledore szalał nieopodal z profesorką transmutacji, McGonagall. Zaś w dalszej odległości, jakby starając się nie zwrócić niczyjej uwagi na swe dziwne zachowanie, bujali się w rytm muzyki James i Lily. Na pierwszy rzut oka zdawać by się mogło, że są w sobie bardzo zakochani, i że nie widzą niczego ani nikogo poza sobą. Po dłuższym przypatrzeniu się im Michael jednak dostrzegł, że para wymienia się nerwowo jakimiś spostrzeżeniami. Bardzo chciał się dowiedzieć, o czym gadają rodzice jego przyjaciela, lecz bardziej chciał tańczyć z dziewczyną swych marzeń, toteż przestał przypatrywać się Jamesowi i Lily i spojrzał na swą partnerkę myśląc, że ta nie zauważyła tego, że wcale na nią nie patrzył i jej nie słuchał. Kate jednak nie byłaby sobą, gdyby nie dostrzegła tego, że ten, który jej się podobał i ten, któremu się podobała, prawie wcale nie zwraca na nią uwagi. Spojrzała w tym kierunku co on i aż ciarki przeszły ją po plecach. Lily właśnie zdjęła zaklęcie maskujące ze swego lewego przedramienia, na którym wyraźnie na tle jasnej skóry czerniał mroczny znak. Dostrzegła również, że jej partner znów powrócił myślami do niej. Była mu wdzięczna za to, jednak trochę martwiła się o Harry’ego. Raczej nie chciała, by ten stracił rodziców. Postanowiła spędzić kilka miłych chwil z Michaelem, a potem pod pretekstem wymknięcia się do łazienki napomknąć dyrektorowi o tym, co dostrzegła. Kilka piosenek później Kate chciała wyrwać się Michaelowi, by pod pretekstem pójścia do łazienki znaleźć dyrektora i oznajmić mu co zobaczyła, jednak on spytał cicho:
- Widziałaś to?
- Co? – szepnęła.
- No… – kontynuował Michael. – Mroczny znak.
Kate wzdrygnęła się Lekko. Michael zauważywszy to otoczył dziewczynę ramionami i lekko przyciągnął do siebie. Dziewczyna wtuliła się w niego z wdzięcznością i westchnęła cichutko.
- Widziałam to – szepnęła mu do ucha. – Właśnie chciałam pod pretekstem wyjścia do łazienki pójść do dyrektora, żeby mu o wszystkim powiedzieć.
To powiedziawszy zarumieniła się aż po cebulki włosów. Michael spojrzał na jej zarumienioną twarz i lekko cmoknął ją w usta.
- Uroczo się rumienisz, kotku – szepnął lekko przygryzając jej ucho.
- Ej! – pisnęła dziewczyna mocniej wtulając się w niego. – Nie za bardzo słodzisz, hem?
Michael uśmiechnął się tylko i poprowadził dziewczynę przez tłum roztańczonych par w kierunku stolika, przy którym jeszcze do niedawna siedział dyrektor w towarzystwie kilka osób z kadry nauczycielskiej. Michael zauważył, że dołączyli do niego wszyscy Huncwoci wraz ze swoimi partnerkami. W dziesiątkę podeszli do dyrektora i przeprosili go grzecznie, po czym wyjaśnili całą sytuację. Herbert odwrócił się wiedziony jakimś instynktem i dostrzegł, że James i Lily właśnie znikają w wejściu z wielkiej sali. Szybko więc przeprosił swą dziewczynę, Emily, która wpatrywała się w niego jak w obrazek i popędził za wychodzącymi Potterami. Pogoń nie trwała długo, gdyż zgubił ich pod zakazanym lasem. Herbert przeklął pod nosem i deportował się do wielkiej sali. Podszedł do Dumbledore’a, którego już nie było w jego dawnym miejscu. Zdziwiony rozejrzał się po wielkiej sali, w której panował tak wielki harmider, jak jeszcze nigdy dotąd. Na środku sali dostrzegł jego dziewczynę i przyjaciół, którzy wypatrywali go w tłumie. Podszedł więc do nich i zapytał:
- Skąd tu takie tłumy?
- Teraz nasz występ – stwierdził Michael.
- Mi się to wcale nie uśmiecha! – protestowała Kate. – Nie mam zamiaru cię nigdzie puścić!
- Oj Kate – mówił cicho Michael próbując delikatnie wyrwać się dziewczynie. – Przecież do ciebie wrócę!
- Nie! – protestowała zacieklej dziewczyna kurczowo uczepiwszy się Michaela. – Miałeś spędzić ze mną cały bal!
- Jak tylko zaśpiewamy, to do ciebie wrócę – starał się przekonać ją Mike.
- Obiecujesz? – spytała cicho.
- No pewnie – szepnął Michael.
Kate puściła go niechętnie i odwróciła się do dziewczyn. Zagadnęła je cicho o coś, a już po chwili dziewczęta wesoło rozmawiając odeszły do jakiegoś stolika.
- No – zacierał ręce Chris. – To możemy jechać z tym koksem.
Przyjaciele udali się na opustoszałą scenę. Zawołali również ze sobą Petera, który miał przygrywać na perkusji, gdyż Chris stwierdził, że ten utwór wykracza poza jego kompetencje. Oczywiście to nie było prawdą, jednak nikt nie miał zamiaru kłócić się z Chrisem. Chłopak najwidoczniej po prostu nie miał ochoty grać tego utworu, gdyż albo postanowił śpiewać wraz z innymi, lub po prostu nie chciał popisywać się swymi umiejętnościami perkusisty, które u niejednego wywołałyby kompleksy. Herbert postanowił zarapować pierwszą zwrotkę. Refren mieli zaśpiewać wszyscy z podziałem na głosy, a drugą zwrotkę wziął Chris. Przyjaciele nie byli pewni, czy taki gatunek muzyki spodoba się komukolwiek, jednak postanowili spróbować. Zwrotka wywołała u niektórych uśmiechy na twarzy, przyszedł więc czas na refren i na drugą zwrotkę.
„póki się pali to siądź przy kominku, spójrz w ogień, niech się pali. Niech doleją oliwy ci, co boją się być sami, bo cała noc jeszcze przed nami jest! – zaśpiewali. – siądź przy kominku, spójrz w ogień, niech się pali. Niech doleją oliwy ci, co boją się być sami, bo cała noc jeszcze przed nami!” (muzyka)
Cała sala wybuchła gromkimi oklaskami. Huncwoci byli niezwykle z siebie zadowoleni. Nie myśleli, że ta piosenka wzbudzi aż takie uczucia w Hogwartczykach. Przecież nikt z nich nie był w tamtych czasach i raczej nie słuchał takiej muzyki. Po zakończeniu występu Dumbledore podszedł do Huncwotów. Podniósł rękę, by uciszyć wielką salę i powiedział radosnym głosem:
- Z pewnością cała noc jeszcze jest przed nami! Dziękuję bardzo serdecznie naszym chłopcom, no i oczywiście zachęcam do dalszej zabawy! Skrzaty domowe mają dla was jeszcze masę przeróżnych przekąsek, a Fatalne Jędze w swoim repertuarze na pewno znajdą tyle utworów, byśmy mogli bawić się całą noc!
Po tej przemowie Dumbledore zszedł ze sceny i ruszył w kierunku stolika, przy którym obecnie siedział. Minął go jednak i poszedł w kierunku wyjścia z sali. Gdzieś nieopodal Huncwotów ktoś krzyknął:
- Zajebiście! Wychodzi dyrektor!
- Ależ oczywiście, że wychodzę! – odkrzyknął Dumbledore. – Wszyscy nauczyciele idą ze mną, poza Syriuszem Blackiem, który postanowił pilnować porządku.
W sali wybuch potężny gwar. Wszyscy przekrzykiwali się, że jak to, ktoś ma ich pilnować? Przecież są już dorośli!
- Ależ spokojnie! – grzmiał Dumbledore. Jego donośny głos bez trudu przebił się przez wrzask kilkuset uczniowskich gardeł. – Z pewnością nie będzie wam przeszkadzał. Jestem skłonny stwierdzić, że będzie doskonale bawił się razem z wami.
Zachichotał na koniec i wraz z prawie całą kadrą nauczycielską opuścił wielką salę. W wielkiej sali pozostał jedynie Syriusz oraz reszta Hogwarckiej młodzieży. Na stolikach prócz przekąsek i piwa kremowego, pojawiła się również ognista whisky, zwykła, mugolska wódka, piwo i jakieś skrzacie wina, więc wszystkim odechciało się protestować, że Syriusz został na sali.
***
- Skąd macie te informacje, panowie? – dociekał Dumbledore.
Chris zastanowił się. Wiedział, że nie może tak po prostu powiedzieć o tym, że podsłuchali zebranie nowych śmierciożerców. Mogliby go przecież za to wyrzucić z Hogwartu, a tego nie chciał. Miał tu dla kogo być. Miał dziewczynę, kilku przyjaciół i był bardzo przywiązany do tego miejsca mimo tego, że nie spędził tu tyle lat co Harry. Herbert również zastanawiał się, jak wybrnąć z tej nieciekawej sytuacji. Nie wiedział, co ma powiedzieć Dumbledore’owi. Bo to, że coś powiedzieć trzeba, było wiadome. Michael jako jedyny z grupy wykazał się wielką głupotą i po prostu powiedział:
- Słyszeliśmy to, panie profesorze.
- Jak to słyszeliście! – grzmiał Dumbledore. – Czy wy wiecie, że mogli was zabić!
Po namyśle Herbert wzruszył ramionami i odparł nonszalancko:
- Ależ panie profesorku, nie ma się co ciskać.
Dumbledore zmierzył go wściekłym spojrzeniem i warknął:
- Panem profesorkiem jestem tylko wtedy, gdy wszystko jest w porządku!
- potrzebujemy tylko placu gdzieś 5 na 5 km – wtrącił się Michael. – Więcej nie będzie nam potrzebne. No i oczywiście powiadomienie uczniów o tym, hm… Nadzwyczajnym środku transportu. Uczniowie pewnie będą musieli powiadomić rodziców. A, i przydałoby się, żeby jakieś iluzyjne postacie jechały tym pociągiem. Ścierwojady będą myślały, że wszystko jest w porządku podczas gdy my będziemy już prawie w Londynie na podejściu.
- A jak macie zamiar wyruszyć stąd? – spytał Dumbledore. – Jesteśmy nienanoszalni i raczej nie skontaktujecie się z… Nikim… W sprawie procedur…
Michael wzruszył ramionami.
- Po co nam kontakt z procedurami? – spytał. – Mamy listę co jak trzeba wykonać. Zresztą ulepszyliśmy go magicznie. Wystarczy parę zaklęć, a wszystko się samo policzy itd.
- No ale chyba rozmawiać z kontrolą będziecie musieli nadal, czyż nie tak? – drążył Starzec. – A jak nie odpowiecie na wezwanie kontroli, to mogą was zestrzelić albo zrobić coś jeszcze innego.
- Ahhh – westchnął Chris. – Tym się pan nie musi martwić. Doskonale poradzimy sobie ze wszystkim.
Po kilku godzinach przebijania się argumentami Dumbledore wreszcie przystał na propozycję młodych Gryfonów. Wszyscy udali się na błonia, gdyż Dumbledore chciał zobaczyć maszynę. Samolot wyglądał jak twór nie z tej epoki stojąc sobie na Hogwarckich błoniach. Dumbledore czuł od niego potężną magię. Pierwsze co mu się rzuciło w oczy, to potężne silniki umieszczone na skrzydłach.
- Hm – mruknął. – Czy tego elementu nie można by zastąpić napędem miotlarskim?
Michael pokręcił głową i uśmiechnął się drwiąco.
- Błyskawica wyciąga ledwie 160 mil, z tego co pamiętam. Silniki natomiast są wstanie rozpędzić ten samolot do 977 km/h… Już nie chcę mi się tego przeliczać, w każdym bądź razie jest to wiele wydajniejsza opcja.
- No dobrze – odparł Dumbledore. – To gdzie chcecie ten plac?
- Gdzieś koło zakazanego lasu – powiedział Herbert.
- Gdziee tam – zaprzeczył Chris. – Za Hogsmeade.
- No dobrze – zgodził się Dumbledore. – W takim razie złapcie się mnie, byśmy mogli teleportować się na miejsce.
Przyjaciele złapali się Dumbledore’a i już po chwili znaleźli się za wioską Hogsmeade na równinie, na której na szczęście nie rosły żadne drzewa. Dumbledore był najpotężniejszym czarodziejem na świecie, toteż szybko kilkoma zaklęciami stworzył dogodne miejsce do startu samolotu. Przyjaciele podziękowali i wraz z dyrektorem wrócili z powrotem do samolotu, gdyż mieli tu jeszcze jedną rzecz do wykonania. Chris zatrzymał profesora Dumbledore’a i spytał:
- Panie psorze, może pan wejść do środka?
Huncwoci weszli do środka, a wraz z nimi dyrektor Dumbledore. Rozejrzał się po wnętrzu samolotu, a po chwili spojrzał na Chrisa nic nie rozumiejąc.
- Co się stało, panie Night? – spytał Dumbledore.
- Może pan urządzić wnętrze tak, jak jest w pociągu? – poprosił Chris. – My może i byśmy mogli, ale nie znamy zaklęć. No i jeszcze jakby go pan powiększył w środku, żeby tu mogło więcej ludzi wejść.
- To znaczy zrobić przedziały? – spytał dyrektor.
- Tak. – odparł Chris. – No i jeszcze żeby ich było tak 2 razy więcej niż byłoby ich teraz.
- Czy te silniki dadzą radę unieść ten samolot, gdy będzie na pokładzie więcej, niż to dopuszczalne? – dociekał Dumbledore.
- no właśnie jakieś zaklęcie, żeby ludzie nie ważyli wcale więcej, niż to… Hm, dopuszczalne – odezwał się Michael. – No i jeszcze zaklęcia odpychające na ściany i drzwi, że jak będzie zbyt duże ciśnienie to żeby jakimś cudem nie wyleciały drzwi.
Dumbledore machnął różdżką, z której wyleciał niebieski promień, po czym spytał:
- Na pewno potrzebne wam tu 1200 miejsc?
Chris wzruszył ramionami.
- Nigdy nie wiadomo, co do czego może się przydać – odparł. – Na pewno jak ich będzie więcej to będzie lepiej. Założę się, że kiedyś uratuje to wiele istnień.
- Po namyśle stwierdzam, że słuszne są twe słowa – powiedział Dyrektor.
Dumbledore zaczął machać różdżką i wypowiadać jakieś dziwne, Łacińskie zwroty. Po kilku minutach skończył i rozglądał się po wnętrzu. Było ono dwa razy większe, tak jak prosili przyjaciele, a także znajdowały się tu przedziały tak, jak w pociągu. Chris i Herbert weszli do jednego z nich i zaczęli machać różdżkami wypowiadając Łacińskie inkantacje. Po chwili fotele, które przed chwilą wyglądały niczym wyjęte z parowego Hogwart Express znów wyglądały jak fotele z samolotu. Nie miały one pasów, gdyż do przypięcia się do foteli posłuży zaklęcie zabezpieczające, którego formułę przyjaciele umieścili na ścianie. Gdy już skończyli, wrócili z powrotem na główny pokład, otworzyli drzwi do kokpitu i rozpoczęli przygotowania do standardowego lotu. Gdy już ukończyli wszystkie procedury i uruchomili silniki poprosili profesora Dumbledore’a, by rzucił na samolot najsilniejsze zaklęcie lewitowania, jakie znał. Po chwili samolot uniósł się w powietrze, a Chris zwiększył ciąg silników do maksimum i skierował lekko nos ku górze. Po kilku minutach samolot zaczął nabierać prędkości. Gdy już rozpędził się do minimalnej prędkości przy której nie będzie przeciągnięcia, Herbert kazał Dumbledore’owi zakończyć zaklęcie. Gdy Dyrektor przerwał zaklęcie, samolotem lekko zarzuciło, jednak Chris i Michael siedzący za sterami świetnie dali sobie radę z przywróceniem samolotu na odpowiednią wysokość i kierunek lotu. Okrążyli cały zamek i skierowali się na pas, z którego mogli startować i na którym mogli lądować. Gdy już go dostrzegli zaczęli zniżanie do lądowania. Po chwili koła samolotu dotknęły nawierzchni i Przyjaciele włączyli ciąg wsteczny, by wyhamować maszynę. Samolot zatrzymał się w jednej czwartej długości placu. Przyjaciele wyłączyli wszystko i wyszli z samolotu wraz z dyrektorem, po czym zamknęli samolot tak, by nikt niepowołany nie dostał się do środka.
***
W jednym z wielu dormitoriów szóstego roku roznosiło się potężne chrapanie. Ron, któremu Chris, Herbert i Michael przeszkadzali w zażywaniu spokojnego snu ostatniej nocy, w tym momencie odsypiał swą ostatnią nieprzespaną nockę. W jakiś sposób Ronowi udało się wytrzymać bez snu aż dwa dni, co było dla niego nie lada wyczynem, gdyż Rudzielec lubił dużo jedzenia i długi sen. Chris, Herbert i Michael nie spali. Pochylali się nad jakimiś mapami rozłożonymi na łóżku tego drugiego, wnikliwie je studiując.
- To na pewno musi być tu! – tłumaczył Chris. – Nie ma innej możliwości!
- Nie krzycz! – skarcił go Herbert. – Wszyscy poza nami śpią.
- No i co! – oburzył się Chris. – Musimy to znaleźć.
- Było od razu powiedzieć Dumbledore’owi, że nie wiemy, jak się stąd dostać do Londynu – stwierdził Michael. – Nie ma chyba co kombinować. Po prostu przygotuje się świstokliki i wręczy wszystkim. Nie będzie problemu.
Herbert po raz kolejny tej nocy chciał się rzucić na Michaela, jednak Chris rzucił w niego jedną z map, więc Herbert spojrzał na nią i aż wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Chris spojrzał w to samo miejsce, w które patrzył Herbert i również wytrzeszczył gały. Michael nie wiedział, o co im wszystkim chodzi, więc spojrzał w to samo miejsce i jedynie skinął głową z uznaniem. Rozejrzał się po dormitorium by sprawdzić, czy swoimi wrzaskami nie pobudzili reszty lokatorów. Na szczęście żaden z nich się nie obudził. Jedynie Ron otworzył oczy i rozejrzał się sennie. Dostrzegłszy jednak, że to znów Chris i reszta, położył z powrotem głowę na poduszkę i ponownie zapadł w głęboki sen. Nawet przelatujący tuż nad wieżą Gryffindoru Potężny Boeing 747 ryczący silnikami nie zdołał przebudzić Weasley’a z głębokiego snu.
***
Dzień wyjazdu na święta nadszedł dość szybko. Przyjaciele tak jak zapowiedzieli profesorowi Dumbledore’owi, mieli zamiar zabrać ze sobą Hogwartczyków i polecieć do Londynu. Zakon Feniksa miał jechać pociągiem, który przecież nie mógł pozostać pusty. Ten pochmurny dzień nie wyróżniał się niczym spośród poprzednich dni. Padał śnieg i wiał silny, mroźny wiatr. Warunki do lotu nie były zbyt dobre, jednak przyjaciele nie chcieli się poddawać. Harry stwierdził, że nie ma zamiaru pilotować tego mugolskiego wynalazku. Nie pomogły nawet tłumaczenia, że ulepszyli go magicznie i teraz to jest magiczny, a nie mugolski samolot. Harry stwierdził, że chyba woli jechać pociągiem. Poszedł nawet z tym do dyrektora, jednak ten nie chciał się zgodzić. Stwierdził, że bezpieczniej dla niego jak i dla wszystkich będzie, jak polecą samolotem. Harry chciał się kłócić, jednak dyrektor uciszył go machnięciem ręki i odszedł do stołu nauczycielskiego. Od tamtej pory Harry obraził się na dyrektora. Dyrektor nie miał zamiaru jednak przejmować się fochami Chłopca, który przeżył. Miał na głowie ważniejsze sprawy, niż rozpieszczony Wybraniec. Mimo tego dla dyrektora ważne było bezpieczeństwo chłopca, dlatego nie chciał zgodzić się, by ten jechał wraz z innymi członkami zakonu Feniksa, gdyż mogło stać mu się coś niebezpiecznego.
***
- Przygotować się! – ryknął do mikrofonu Chris. – Za chwilę startujemy!
Przyjaciele siedzieli za sterami Boeinga, przygotowując maszynę do startu. Musieli poczekać, aż wszyscy rzucą na siebie zaklęcie bezpieczeństwa, gdyż bez tego nie mogli wystartować, przynajmniej tak ustalili. Michael stwierdził, że byłoby to zbyt niebezpieczne, bo może się ktoś potłuc albo wpaść na kogoś. W szczególności, jeśli ten ktoś zamierzałby stać na środku korytarza lub w przedziale. Wszyscy się z nim zgodzili, więc rzucili na przedziały zaklęcie monitorujące. Na którymś z ekranów w kokpicie wyświetlały się informacje o samolocie takie jak liczba pasażerów na pokładzie, ciężar, prędkość startowa, paliwo i inne potrzebne rzeczy. W taki sposób przyjaciele wiedzieli, czy wszyscy przestrzegają zasad panujących na pokładzie. Wiedzieli teraz, że ponad połowa obecnych w samolocie nie spełnia pierwszego obowiązku przed startem, czyli nie rzuciła zaklęcia bezpieczeństwa. Tym razem Michale postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Wyszedł z kokpitu zamykając drzwi za sobą i wszedł do pierwszego przedziału, w którym wszyscy zlekceważyli sobie swoje bezpieczeństwo. Okazało się, że był to przedział prefektów, więc zwrócił się do nich o pomoc.
- Możecie wpłynąć jakoś na ten motłoch, żeby słuchali się tego, co mówimy? – spytał. – Nie wystartujemy, dopóki wszyscy się nie zabezpieczą.
- Dlaczego niby mam to zrobić? – warknął wściekły Ron.
Michael wyjął krótkofalówkę z kieszeni i powiedział do niej:
- Startujemy!
- Ale nie są zabezpieczeni! – szczeknęła krótkofalówka. – Wiesz co będzie, jak teraz ruszymy?
- No i co mnie to obchodzi! – warknął Michael. – Sami tego chcieli. Startuj!
Michael zepchnął z siedzenia jakąś dziewczynę. Usiadł na nim i wziął ją na kolana, po czym zabezpieczył ich oboje. Po kilku minutach spokoju samolot ruszył powoli z miejsca, by pokołować do miejsca, z którego miał rozpocząć rozbieg. Chwile potem przeciążenie wcisnęło go w fotel. Zewsząd rozległy się przeraźliwe wrzaski i łomot przewracających się uczniów. Zauważywszy to Ron postanowił posłuchać rady przyjaciela i szybko się zabezpieczył. Gdyby zrobił to chwile później, zapewne spadłby z fotela i potoczył się pod nogi siedzących naprzeciw.
„Zaraz będzie jeszcze gorzej – pomyślał Michael”.
Nie mylił się. Gdy nabrali odpowiedniej prędkości samolot ostro oderwał się z ziemi i szybko zaczął nabierać wysokości. Huk i łomoty wzmogły się. Wzmogły się również wrzaski przygniatanych uczniów innymi uczniami. Michael jednak nie zamierzał się tym przejmować. Ostrzegali przecież wszystkich, że należy się odpowiednio zabezpieczyć, żeby właśnie coś takiego nie miało miejsca, a skoro nikt go nie chciał słuchać, to wszyscy byli sobie winni. Na wysokości mniej więcej pięciuset metrów samolot zwolnił wznoszenie i zaklęcia zabezpieczające same zakończyły działanie. Michael bezceremonialnie zrzucił z kolan dziewczynę i wyszedł na korytarz zatarasowany leżącymi wszędzie uczniami w różnym wieku. Chłopak wyszarpnął różdżkę z kieszeni i jednym zaklęciem poderwał wszystkich na nogi.
- Jak następnym razem ktoś z nas mówi, żeby się zabezpieczyć, to macie to zrobić! – warknął.
Hur głosów skwapliwie przytakujących uspokoił go na tyle, by mógł wrócić z powrotem do kokpitu. Wszedł do środka i zamknął drzwi, po czym zajął swoje miejsce za sterami.
- Jak idzie? – spytał Chrisa.
- W miarę – mruknął zamiast niego Herbert. – Edynburg nie odpowiada.
- No trudno – odpowiedział Michael. – W takim razie musimy lecieć vfr.
- A widzisz tu jakieś punkty charakterystyczne, poza jakimiś drzewami i krzakami? – spytał wściekły Chris.
- Nad torami – powiedział Herbert.
- tak chyba będzie najprościej – przyznał Michael.
Chris skorygował wysokość wprowadzając odpowiednią wartość w autopilota i po osiągnięciu pułapu 1300 metrów sam przejął stery i skierował samolot, jak mu się wydawało, w stronę torów. Po chwili pod nimi mignął pociąg Ekspres Hogwart. Chris skręcił ostro tak, by być za nim.
- Chcesz nas wywrócić? – spytał przerażony Herbert. – Nie kładź go tak na skrzydło!
- To jak mam skręcić! – sarknął Chris. – Przecież inaczej się nie da!
- Ale możesz łagodniej! – krzyknął Herbert. – Pozabijasz nas wszystkich!
- Amatorzy – prychnął Michael. – Oddajcie mi ten samolot.
- Masz – Warknął Chris oddając stery Michaelowi.
Chłopak wyrównał lot i rozejrzał się. Zauważywszy pociąg w oddali, lekko skręcił w jego stronę. Samolot dość ospale zaczął skręcać w żądanym kierunku. Po osiągnięciu żądanego kursu Michael rozejrzał się po przyrządach umieszczonych przed i nad nim. Zauważył, że mimo osiągnięcia prędkości przelotowej nie udaje im się dogonić pociągu. Rozkazał Herbertowi zwiększyć moc silników do maksimum. Dopiero to dało jakiś efekt. Stopniowo zaczęli zbliżać się do pociągu, mknącego przez łąki i pola w kierunku Londynu. Gdy już byli niemalże nad nim, Michael zmniejszył ciąg do tego stopnia, że znów zaczęli się oddalać. Starał się wyregulować moc tak, by lecieć równo z pociągiem. Po kilkunastu minutach męczenia się z przepustnicą wreszcie mu się udało.
- Całkiem nie źle, jak na magiczny pociąg – zauważył Chris. – Pociągi raczej nie jeżdżą tak szybko.
- Też tak myślę – zgodził się Herbert. – Zapieprza jak Potter za Weasley.
- Dajcie już spokój – mruknął Michael. – Nie czas teraz na rozmowy. Sprawdźcie lepiej ile kilosów do Londynu.
- Gdzie ty masz zamiar wylądować? – spytał Chris. – Chyba nie na Heathrow?
- Na dworcu – odparł nonszalancko Michael rozsiadając się wygodniej w swoim fotelu i ponownie wgapiając się w ekrany. – Rzuciliśmy przecież to zaklęcie zaginające przestrzeń.
Chris westchnął ciężko i spojrzał przez szybę.
***
Harry’emu od samego początku nie podobał się ten pomysł. Wiedział, że przysporzy to więcej problemów, niż to kiedykolwiek będzie warte. Nikt jednak nie chciał go słuchać. Nawet dyrektor, który na wakacjach powiedział mu, że jak będzie miał jakiś problem, lub jakiekolwiek wątpliwości dotyczące czegokolwiek, ma natychmiast zgłosić się do niego. Tym razem jednak dyrektor stwierdził, że wszystko to, co Harry mówi, jest wyssane z palca. Kazał mu niczym się nie przejmować. Tymczasem Harry miał nieszczęście być jednym z tych, którzy nie posłuchali rady swoich przyjaciół, więc został przygnieciony wieloma uczniami do drzwi łazienki. Na szczęście start a potem wznoszenie nie trwały zbyt długo, więc Harry mógł spokojnie wziąć upragniony wdech. Mimo wszystko Harry chciał, żeby ta podróż dobiegła już końca.
***
Po kilku godzinach Harry poczuł, że zaczynają się zniżać, Jeszcze przed ostrzeżeniami od załogi Harry postanowił zabezpieczyć się zaklęciem. Gdy już je rzucił, spojrzał na swoją dziewczynę siedzącą z nim w przedziale. Z tego co się orientował, wnętrze samolotu nie wyglądało jak wnętrze pociągu. Musiało to być więc kolejne zagranie ze strony jego przyjaciół.
- Jak myślisz, gdzie spędzisz święta? – spytał Harry.
Ginny wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko. Poczochrała mu włosy i odpowiedziała:
- Zapewne tam, gdzie ty.
***
- SM-ICH, nie mogę wam zezwolić na lądowanie, gdyż nie widzę was na radarze – odezwało się radio. – Sprawdźcie, czy wszystkie przyrządy działają poprawnie.
- Mimo to prosimy o zezwolenie na podejście końcowe do pasa 27 – powiedział Herbert.
- Robisz to na własne ryzyko – odezwał się kontroler. – Masz zezwolenie na podejście końcowe na 27 SM-ICH.
- Co ty masz zamiar zrobić – zdziwił się Michael. – Przecież nie mieliśmy lądować na Heathrow.
- No przecież nic – odpowiedział Chris i skręcił w zupełnie inną stronę, niż lotnisko.
- Przypiąć się! – ryknął do mikrofonu Herbert. – Mówię poważnie! Nie będę tak pobłażliwy jak Michael!
- Nie jestem pobłażliwy! – wrzasnął u przez ramię wspomniany chłopak. – Po prostu nie jestem taki debilowaty jak Ty!
- Przypiąć się! – ryknął ponownie Herbert. – Ostrzegam ostatni raz, za trzydzieści sekund rąbniemy w ziemię, jeśli się nie przypniecie!
Ostatnia groźba zadziałała, gdyż zapaliła się kontrolka gotowości na wszystko. Chris skierował więc samolot w kierunku dworca King’s Cross. Zdawać by się mogło, że za chwilę uderzą w budynek. Łagodnie usiedli na ziemi i Herbert wychylił przepustnicę na ciąg wsteczny. Budynek dworca uskoczył przed rozpędzonym odrzutowcem, który zatrzymał się dwa kilometry dalej. Na miejscu byli już rodzice uczniów będących na pokładzie.
***
Gdy wszyscy prócz Huncwotów opuścili już samolot, cała piątka rzuciła jednocześnie dość złożone zaklęcie, które miało zabezpieczyć samolot przed niepowołanymi osobnikami, po czym również go opuścili. Uściskom i oklaskom nie było końca. Wszyscy zapomnieli o tym, że po starcie wszyscy zostali dość mocno poturbowani. Teraz wszyscy cieszyli się, że dotarli spokojnie do Londynu i mogli spotkać się z rodzinami. Tylko Ślizgoni byli jacyś przygaszeni.
- Pewnie martwią się, że nie zginął żaden Mugolak – domyślał się Herbert. – Lord Hipokryzji nie będzie z nich zadowolony.
- Możliwe, że nie – powiedział Syriusz. – Dość jednak teraz dyskusji. Idziemy do domu!
- Ależ Syriuszu – protestowała pani Weasley wciąż trzymająca w swym potężnym uścisku Chrisa, który bezskutecznie próbował się z niego uwolnić. – Nie przywitaliśmy się jeszcze ze wszystkimi! Prawda, Arturze?
Wspomniany mężczyzna jedynie kiwnął skwapliwie głową i deportował się z większą częścią tych, którzy mieli spędzić święta na Grimmauld Place.
- Ahh, ten mój mąż – westchnęła pani Weasley poklepując Chrisa po plecach. – Nigdy nie chce przyznać mi racji.
Syriusz złapał pozostałych za ramiona i deportował ich z trzaskiem na próg domu Grimmauld Place numer 12. Zapowiadały się ciekawe święta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz