przetłumacz

piątek, 23 grudnia 2016

29. Początek końca

Herbert nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Znudziło mu się rozmawianie z Syriuszem i zresztą przyjaciół, więc postanowił zaprosić na Grimmauld Place swoją dziewczynę, Emily. Najpierw jednak postanowił spytać Syriusza o zgodę. Niegrzecznym byłoby zapraszać kogoś bez jego wiedzy. Przecież to był jego dom. Okazało się jednak, że Herbert nie miał się o co martwić, gdyż Syriusz bez problemu zgodził się na przyjazd Emily. Powiedział też coś o tym, że z chęcią ją zobaczy, gdyż był ciekawy z kim umawia się jeden z Huncwotów. Herbert mruknął coś w odpowiedzi i zaszył się w Huncwockim Barłogu, by w spokoju wysłać list do Emily. Nie cieszył się długo samotnością, gdyż ciszę i spokój przerwali mu jego przyjaciele, którzy bezpardonowo wparowali do Barłogu i rozsiedli się wokół niego. Chris zapytał:
- To jak, Herbuś, skontaktowałeś się już ze swoim kochaniem?
Herbert przeklął w duchu i rzucił Chrisowi ponure spojrzenie. Wstał z łóżka i skierował się do drzwi, by w spokoju pomyśleć sobie w jakimś innym, dogodnym miejscu. Chris jednak nie dał mu nawet dojść do drzwi. Rzucił się na chłopaka i powalił go na ziemię, po czym przygniótł go swym ogromnym, grubym, ciężkim niczym stukilogramowy kanister benzyny cielskiem. Herbert zaczął się dusić. Chris jednak nie miał zamiaru tak szybko odpuścić przyjacielowi. Nie zamierzał pozwolić, by ten go zignorował. Po kilku chwilach jednak zwlókł się z przyjaciela i pomógł mu wstać. Herbert sprawdził, czy Chris nie połamał mu żadnych żeber. Gdy już przekonał się, że wszystkie są całe, odetchnął głęboko i zasiadł z godnością na swym potężnym, dwuosobowym małżeńskim łożu po czym odparł:
- No wiesz, ja przynajmniej mam kogo do siebie zapraszać, a nie tak, jak ty.
- Zauważ – warknął Chris – że moja dziewczyna już dawno tu jest, a twoja musi się gnieździć w gnieździe dupodajek.
Pięść Herberta z głośnym dźwiękiem łamanych kości zderzyła się z niegdyś całą szczęką Chrisa. Michael zerwał się ze swojego potężnego, małżeńskiego łoża bezceremonialnie zrzucając ze swoich kolan Kate i pchnął Herberta z powrotem na jego miejsce, po czym jednym sprawnym zaklęciem uzdrowił szczękę Chrisa. Chris poruszył nią delikatnie i uśmiechnął się olśniewająco.
- No widzisz, Backfield – zadrwił. – Mam nawet prywatnego uzdrowiciela.
Michael rzucił w Chrisa potężną poduchą ze swego łóżka. Chris niechętnie mu ją odrzucił i rozwalił się na swym ogromnym, trzeszczącym łożu. Herbert natomiast mógł wreszcie w świętym spokoju opuścić pokój i udać się na przechadzkę po domu. Szedł tak myśląc bez celu korytarzami Grimmauld Place, gdy nagle wpadł na ścianę. Przeklął cicho i obrócił się w miejscu, by wrócić na dół, jednak za sobą spostrzegł tylko ścianę.
„Co jest, do cholery – pomyślał. – Przecież nie było tu tej ściany”.
Podszedł do niej i zaczął tłuc w nią pięścią. Nagle ściana zniknęła, a przed Herbertem ukazał się widok, jakiego nikt kochający swą kobietę nigdy nie chciałby zobaczyć. Przed nim, na podłodze jego własnego pokoju obściskiwali się Emily z Michaelem.
***
Herbert nie mógł zrobić nic innego, jak tylko zerwać z nią. Nie miał zamiaru mieć dziewczyny, która zdradza go z jego najlepszym kumplem. Najlepszym przynajmniej do tej pory. Teraz jednak Herbert postanowił zemścić się za to, co zobaczył i poinformować Kate o tym zajściu.
„Dziewczyna na pewno będzie z tego zadowolona – pomyślał. – Wtedy ja będę mógł z nią być, a ten plugawy zdrajca może wziąć sobie tą deskę do prasowania...”
Nie wiedział jednak, że to wszystko było ukartowane, gdyż ktoś chciał rozbić ich paczkę. Gdyby wiedział o tym, z pewnością zrobiłby coś, by temu przeszkodzić. Wtedy jednak tego nie zrobił i szedł w zaparte. Gdy Herbert później wspominał te chwile, jedyne co pamiętał to to, że ostro pobił się z Michaelem i dostał szlaban od Syriusza. Z tego co pamiętał, Michael poszedł obściskiwać się z Kate na śniegu. Harry z Ginny siedzieli w salonie na pierwszym piętrze i oglądali jakiś film, a Chris postanowił dotrzymać towarzystwa Herbertowi, który jednak nie chciał teraz z nikim rozmawiać. Mimo nalegań i gróźb Chris nie opuścił przyjaciela w tym trudnym dla niego momencie. To była jedna z lepszych decyzji podjętych przez Chrisa, jednak wtedy tego nie wiedział. Nie wiedział, że za kilka miesięcy przyczyni się to do pogodzenia wszystkich w najtrudniejszym momencie dla Hogwartu.
***
Ten romans był jednym z nudniejszych filmów, jakie Harry obejrzał w swoim życiu, a obejrzał już dość sporo filmów. Kobiety i mężczyźni na ekranie jedynie tańczyli, śpiewali, całowali się i śpiewali. Jedyny ciekawszy moment był wtedy, gdy główny bohater po pijanemu oświadczył się jakiejś starszej pani, która notabene miała męża, który łypał na młodzieńca ze złością. Później jednak nie działo się już nic ciekawego. Harry rozsiadł się wygodniej w fotelu pilnując, by Ginny nie zsunęła mu się z kolan i wpatrzył się w jej włosy, które zawsze go fascynowały. Były cudownie miękkie i zawsze pachniały kwiatami. Ten zapach zawsze kojarzył mu się z miłością i czymś dobrym. Ginny jednak zauważyła, że Harry wcale nie wpatruje się w ekran, jak jeszcze przed momentem, tylko błądzi spojrzeniem gdzieś poza zasięgiem jej wzroku. Wstała więc z kolan Harry’ego i tym razem usiadła przodem do chłopaka. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i nachyliła się lekko. Wtem do salonu wpadł rozwścieczony i cały w śniegu Herbert. Spojrzał na Harry’ego z rządzą mordu w oczach i ryknął:
- Jak śmiesz dobierać się do mojej dziewczyny!
***
Michael raczył się kubkiem gorącej, mocnej kawy o intensywnym zapachu. Musiał przemyśleć sobie parę spraw. Nie było odpowiedniejszego miejsca, niż kuchnia. Tutaj nikt mu nie przeszkadzał rzucając się poduszkami lub krzycząc o dziewczynach z okładek, które z chęcią by się przeleciało. Rozmyślał o sensie istnienia. Jaki powód miał człowiek, by żyć na tym ziemskim padole? Dlaczego wszyscy muszą cierpieć? Dlaczego muszą być terroryzowani przez jednego tyrana, który ubzdurał sobie, że obejmie władzę nad światem? W ostatniej szkole Michaela uczono, że nad wszystkim panuje Bóg i jego jako takiego należy słuchać. Przestrzegać wszelkich przykazań, wystrzegać się robienia złych rzeczy itd. Dlaczego więc Lord Voldemort tyranizował innych, a Bóg nic z tym nigdy nie zrobił? Dlaczego nie porazi go piorunem? Takie i inne pytania chodziły po głowie Michaela, a on jak na złość nie mógł znaleźć na żadne odpowiedzi. Rozmyślania przerwał mu potężny łomot gdzieś z górnych pięter. Niechętnie podniósł się z krzesła i wyszedł z kuchni by sprawdzić, co się tam właściwie dzieje. Nie zauważył, gdy kubek z kawą zniknął ze stołu z cichym dźwiękiem uchodzącego ze zbiorników powietrza. Gdy wszedł na pierwsze piętro od razu musiał uchylić się przed nadlatującym fotelem, który z głośnym hukiem spadł po schodach rozbijając się u ich stup. Postanowił pójść w ślad za rzeczami latającymi w powietrzu. Tak oto zaszedł do salonu, w którym bałagan był jeszcze większy. Plazmowy telewizor, ten cudny wynalazek przyszłości wiszący niegdyś na ścianie, leżał pobity i połamany gdzieś pod ścianą. Natomiast sprawcami tego hałasu byli oczywiście Herbert i Harry, którzy tłukli się na środku salonu czym popadnie. Michael chciał przerwać tę farsę, jednak nim zdążył choćby ruszyć się o krok, Herbert dostrzegł go i tym razem skupił całą swą uwagę właśnie na nim. Michael usłyszał jeszcze tylko potężny ryk zawodu pomieszany ze wściekłością i bólem, a potem nie pamiętał już nic.
***
Gdy się obudził, strasznie bolała go głowa i nos. Nie pamiętał nic z ostatnich… Sam już nie wiedział od kiedy nic nie pamiętał. Leżał na podłodze w jakimś pokoju. Starał się otworzyć oczy, jednak posłuchało go tylko jedno. Musiał je natychmiast z powrotem zamknąć, gdyż poraziły go promienie słońca wpadające przez rozbite okno salonu na pierwszym piętrze… Michael zerwał się prędko z podłogi i rozejrzał się po otoczeniu. Salon wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. Porozrzucane zdjęcia, połamane fotele, popalone kanapy, plazma rozwalona pod ścianą, poprzewracane kredensy no i to wybite okno… Mike nie miał zielonego pojęcia, co się tutaj stało. Musiał jednak dowiedzieć się tego czym prędzej, gdyż nie chciał, by Syriusz dowiedział się o wszystkim. Dziwiło go to, że do tej pory nikt nie zjawił się tutaj by sprawdzić, co tak się tłucze i dlaczego dochodzą stąd takie wrzaski, a przynajmniej dochodziły. Teraz wszędzie panowała niczym nie zmącona cisza. Michael wyszedł z salonu starając się nie wpaść na nic, co mógłby jeszcze bardziej uszkodzić i rozejrzał się po piętrze. Jego stan wcale nie był lepszy od tego, co zastał w salonie. Porozrywane gobeliny, pocięte obrazy, ściany z dziurami w miejscach, w które trafiły zaklęcia, a to wszystko w kompletnej ciszy. Dom robił wrażenie wymarłego. Michael zastanawiał się, gdzie też się wszyscy podziali. Jedyną możliwą opcją, po wykluczeniu piwnicy, w której raczej ich nie było, siłownią i własnymi pokojami był zaniedbany ogród na tyłach domu. Chłopak postanowił tam sprawdzić. Jednak gdy zszedł na parter usłyszał wrzaski dobiegające z jadalni. Szybko udał się w tamtym kierunku i otworzył drzwi. Natychmiast jednak je zamknął. Zorientował się, że na drzwi musiało być rzucone jakieś zaklęcie wyciszające, przez które i tak przebijały się wrzaski Syriusza i pani Weasley. Skarcił się w myślach i znów otworzył drzwi, po czym szybko wszedł do środka i zatrzasnął je z głośnym hukiem, by zwrócić na siebie uwagę. Wszyscy utkwili w nim spojrzenia i Syriusz odetchnął z ulgą.
- Dobrze, że jesteś – odezwał się. – Ci debile nie wiedzieli, gdzie się podziałeś.
***
Wszyscy poza Michaelem i Chrisem otrzymali szlaban do końca świąt na cokolwiek, co ma jakikolwiek związek z czymś przyjemnym. Wrzaskom oburzenia i spojrzeniom dezaprobaty rzucanym w stronę Syriusza nie było końca. Mężczyzna jednak nie przejmował się tym i nie zmienił decyzji, nawet pod groźbą ucieczki. Stwierdził, że dopóki są pod jego opieką on będzie wychowywał ich tak, by pomimo tego, że teraz nie są zbyt poważni, w przyszłości stali się poważnymi ludźmi, dobrze wiedzącymi czego chcą. Do tego jednak potrzebna była dyscyplina, której podobno nie mieli za knuta. Michael musiał się z tym zgodzić, jednak nikt z nich nie chciał przyznać mu racji. Trudno jednak było się temu dziwić, gdyż przez ostatnie wydarzenia przestali zgadzać się w czymkolwiek. Dopiero teraz Michael dostrzegł, że jednak różni ich o wiele więcej niż mu się wcześniej wydawało. Przez ostatnie kilka miesięcy zdawało mu się, że są do siebie bardziej podobni, jednak to było mylne wrażenie wywołane zapewne tą przyjaźnią. Ta kłótnia umożliwiła mu przejrzenie na oczy i dostrzeżenie tego, czego wcześniej nie potrafił. Nie chciał jednak być pokłócony ze swoimi przyjaciółmi. Do tej pory pozostał mu jedynie Chris. Nie wiedział że już za chwilę nie zostanie mu nawet on.
***
Po usilnych prośbach swojego chrześniaka, Syriusz zgodził się, by impreza sylwestrowa w końcu się odbyła. Przygotowania do niej trwały już od dwudziestego dziewiątego grudnia. Dorośli sprowadzili skądś hektolitry ognistej, a młodzież załatwiła kremowe piwo. Chris nie miał co ze sobą zrobić. Postanowił więc udać się na siłownie, by poćwiczyć trochę przed imprezą. Nie chciał siedzieć ze wszystkimi w salonie, gdyż panowały tam niezbyt przyjazne relacje. Udał się na najniższy poziom lochów, gdzie była umieszczona siłownia. Przemierzał zawiłe i długie korytarze podziemnego Grimmauld Place 12, mijając różne stare, zakurzone gobeliny, których zapewne nikt nie czyścił od wielu lat. Stare, podarte płótna, na których zapewne miały być umieszczone kolejne osoby rodu Blacków, o ile by się urodziły, jakieś niezidentyfikowane zapewne czarnomagiczne przyrządy niewiadomego przeznaczenia, od których biła potężna, mroczna energia. Chris nie miał pojęcia i raczej nie chciał wiedzieć, do czego służyły te przedmioty. Wiedział, że gdy był tu wcześniej ani razu ich nie dostrzegł. Nie mógł jednak mieszać się w sprawy dorosłych, mimo tego, że sam wiedział o większości z nich. Szedł dalej, aż nagle wciągnął go jakiś potężny wir. Po chwili szybkiego spadania w dół rąbnął o ziemię z głośnym hukiem. Osoby będące w pomieszczeniu, do którego wpadł nie zwróciły na to jednak uwagi i wciąż zajmowały się sobą. Chris był przerażony i wściekły, gdy dostrzegł, jakie to były osoby. Na podłodze salonu na pierwszym piętrze całowali się Susan i Michael.
***
Michael nie wierzył w to, co usłyszał. Właśnie przed chwilą Chris powiedział mu, że niby widział go z Susan obściskujących się na środku salonowej podłogi. Chris pokazał mu również swoje wspomnienia z myślodsiewni. Michael wiedział jednak, że brakuje tam czegoś bardzo istotnego. Czegoś, przez co pokłócili się wszyscy. Nie wiedział jednak, co to takiego, więc nie mógł rozwiązać tego problemu. Chciał żeby wszystko było tak jak dawniej. Na razie jednak się na to nie zanosiło. Postanowił wszystko wyjaśnić Chrisowi. Opowiedział mu, co robił przez ostatnie godziny. Poprosił również Syriusza, by ten porozmawiał z Chrisem na ten temat. Michael postanowił również pokazać swoje wspomnienia Chrisowi. Wpuścił srebrną nić do myślodsiewni i kazał Chrisowi zanurzyć się w odmętach wspomnień. Nie zastanawiał się, gdzie podziało się wspomnienie Chrisa. Nie myślał, że Chris wcale go nie zabrał. Nie wiedział, że wziął je Herbert i zamierzał pokazać je Kate. Gdyby wiedział to wszystko i znał konsekwencje tych czynów, z pewnością postąpiłby zupełnie inaczej. Michael jednak nie był wieszczem i nie potrafił stwierdzić, co się stanie w przyszłości.
***
Chris rozejrzał się po myślodsiewnianym salonie i nie dostrzegł w nim żadnych zmian w stosunku do normalnego salonu. Dorośli rozmawiali kreśląc różdżkami dziwne wzory w powietrzu, zaś młodzież porozsiadała się na kanapach, fotelach i na dywanie pijąc, śmiejąc się i rozmawiając na wszelkie błahe tematy. Michael również tam był. Siedział samotnie w kącie salonu i wyglądał na dość przygnębionego. Chris jednak wcale mu się nie dziwił. Wiedział, że Michaelowi zależało najbardziej, by tę przyjaźń utrzymać. Nic jednak na razie nie mógł poradzić na to, że wszystko się rozpadło. Chris podszedł do niego i wtedy zauważył coś kątem oka. Równomierne błyski niebieskiego światła spod podłogi. Błysk, kilka sekund przerwy, błysk, kilka sekund przerwy. Działo się to mniej więcej przez pięć minut. Potem wszystko się skończyło, a Michael nadal siedział. Na chwilę podszedł do niego Syriusz zapytać, czy czegoś nie potrzebuje. Uzyskawszy odpowiedź odszedł, a wspomnienie dobiegło końca i Chris wynurzył się z myślodsiewni bogatszy o coś, co jak mu się zdawało może rozwiązać całą sprawę. Nie wiedział jednak, że to wcale nie nastąpi tak szybko, jakby tego chciał.
***
- I co, teraz mi wierzysz? – spytał Michael.
Chris zamyślił się. Wiedział, że jest w tym coś więcej. Nie mógł jednak dostrzec tego, co kryło się tuż pod powierzchnią.
- Logicznym jest to, że wszyscy byśmy tak nagle nie zdradzili swoich dziewczyn z dziewczynami naszych przyjaciół nawzajem – powiedział Chris. – Coś jednak nie daje mi spokoju.
- Co takiego?
- Sprawdźmy to.
Tym razem we wspomnieniu zanurzyli się obaj. Wylądowali dokładnie w tym samym miejscu, co Chris wcześniej. Michael również zwrócił uwagę na dziwne niebieskie błyski dobywające się spod podłogi.
- To się działo dokładnie wtedy, gdy ja tamtędy przechodziłem – odezwał się Chris. – Tak mi się przynajmniej wydaje.
- A skoro to się działo dokładnie w tym samym momencie, co tamtędy szedłeś – kontynuował Michael – to znaczy, że ma to bezpośredni wpływ na to, co się stało dziś. Wiedz jednak, że nie możemy brać tego pod uwagę również w sytuacji innych.
- Dlaczego nie? – oburzył się Chris. – Skoro to wszystko działo się w tym domu i mniej więcej w tym samym czasie?
Michael zamyślił się. Po chwili bezcelowego wpatrywania się w jakiś punkt na przeciwległej ścianie i myślenia nad tym, co im umyka pokręcił głową i westchnął ciężko.
- Nie można po prostu.
Wstał z podłogi i wyszedł przed dom. Nagle wszystkie myśli stały się bardziej namacalne. Nie wiedział, dlaczego nie mógł dostrzec tego wcześniej. Po przeciwnej stronie domu, w małym zagajniku pod drzewami stało jakieś dziwne urządzenie. Wszedł do domu, by powiedzieć o wszystkim Chrisowi, jednak gdy tylko zamknął drzwi ogarnęło go ogromne znużenie. Powłócząc nogami udał się do salonu i padł nieprzytomny na podłogę. Chris podszedł do niego, by go ocucić, jednak nie udało mu się to. Zajrzał do jego umysłu by sprawdzić, co spowodowało utratę przytomności, jednak nie znalazł nic, co naprowadziłoby go na jakikolwiek trop związany ze sprawą. Nagle poczuł jakąś dziwną siłę ciągnącą go w głąb umysłu. Próbował się jej opierać. Spostrzegł jednak, że niszczy w ten sposób wspomnienia. Zauważył, że rozpadły się tylko te, które miały jakiś związek z Huncwotami. Przesłał mu szybko wszystkie swoje wspomnienia, by nie było żadnych luk w jego głowie i zmienił sytuację na taką, jakby Michael patrzył na to normalnie, a następnie dał się porwać nurtowi wspomnień i myśli na sam dół tam, gdzie była istota problemu. Po dość długim czasie pędzenia w dół z ogromną prędkością wspomnienia zaczęły znikać, aż wreszcie od pewnego miejsca nie było ich wcale, a Chris wciąż pędził przez pustkowia umysłu Michaela w nieznane. Robiło się na przemian zimno i gorąco.
***
Zatrzymał się na trawniku przed dobrze mu znanym domem. Ze środka wyszedł Michael i uśmiechnął się do Chrisa. Zaprosił go gestem do środka i zamknął drzwi za Chrisem na wszystkie możliwe zamki i kłódki.
- Sprawa jest taka – odezwał się. Jego głos w głowie brzmiał dość dziwnie. Chrisowi wydawało się, że jest młodszy o te kilka lat. – Musisz wyjść na dwór i rozwiązać problem z zewnątrz. Oczywiście wiem to podświadomie, więc muszę na ciebie rzucić potężne zaklęcie przymusu, żebyś wydostał się poza mury domu. Wtedy zaklęcie przestanie działać i sam doskonale będziesz wiedział, co masz zrobić.
Michael wyciągnął z kieszeni długą, mahoniową różdżkę, której Chris nigdy nie widział i zatoczył nią łuk w powietrzu, szepcząc skomplikowane inkantacje. Po chwili skończył i pożegnał Chrisa uściskiem dłoni. Otworzył drzwi i wypuścił go na dwór. Gdy tylko zamknął je za Chrisem, ogarnęła go ciemność i poczuł, że pędzi w górę.
***
Opadł na podłogę salonu i coś kazało mu natychmiast opuścić dom. Poczucie zagrożenia było tak silne, że Chris z wrzaskiem strachu wypadł przed dom po czym znieruchomiał wpatrując się w coś, co stało dokładnie na wprost drzwi. Miało kształt sześcianu z dziwnymi wypustkami na górze i z przodu. Wypustki te świeciły różnymi kolorami Jedne na niebiesko, drugie na czerwono, inne na zielono, a jeszcze inne na pomarańczowo i żółto. Chris nie wiedział, do czego służy ta maszyna. Wiedział jednak, co trzeba zrobić, by zatrzymać wszystkie problemy. Musiał natychmiast wywabić wszystkich z domu. Przywołał Michaela zaklęciem przywołującym i zaczął drzeć się wniebogłosy:
- Śmierciożercy! Śmierciożercy atakują!
Już po chwili z Grimmauld Place zaczęli wybiegać zakonnicy i rozbiegać się we wszystkie strony. Dołączyli do nich Herbert, Ron i Harry. Niecałe trzy minuty później dom był pusty, więc Chris mógł przystąpić do działania.
- Sonorus – mruknął celując w swoje gardło. – Słuchajcie! Musimy zniszczyć tą maszynę! Ona jest źródłem wszystkich problemów!
Zakonnicy rozejrzeli się po całej ulicy, zapewne poszukując Śmierciożerców. Żaden z nich nikogo nie dostrzegł, gdyż przecież żadnych Śmierciożerców tutaj wcale nie było. Już mieli wracać do domu, gdy coś przykuło ich uwagę. Z nieba spadał niezbyt duży, niebieski kryształ o dość nieregularnym kształcie. Kryształ ten pulsował delikatnym, niebieskim światłem. Chris odskoczył w bok, by nie zostać trafiony tym dziwnym kamieniem, jednak ten kilkanaście metrów nad ziemią rozbłysk jaśniejszym światłem i znikł. Wszyscy zakonnicy nagle skierowali swoje różdżki w kierunku dziwnego urządzenia stojącego w zagajniku dokładnie naprzeciw numeru dwunastego i rzucili zaklęcie eksplodujące. Nic się jednak nie stało. Machina stała dokładnie tak, jak stała wcześniej. Jedyne, co Chris dostrzegł, a na co wcześniej nie zwrócił uwagi to to, że wypustek pojawiło się więcej. Nie wiedział, czy było to spowodowane tym zaklęciem, czy też machina reagowała na każdy rodzaj magii w dokładnie ten sposób. Nie wiedział i raczej nie chciał się tego dowiedzieć. Cieszył się, że od długiego czasu w jego umyśle panuje ład i porządek. Nagle do głowy wpadła mu dość niespodziewana myśl. Odnalazł w tłumie Michaela i przemieścił się w jego stronę, po czym powiedział mu coś cicho.
- To wykluczone – stwierdził Michael. – Jest zabezpieczony na zaklęcia przywołujące. Zresztą jak mielibyśmy sterować tym?
- Mówię o tym mniejszym egzemplarzu, który zrobiłeś sam – mówił Chris. – On działa na tą twoją walizeczkę.
Michael podrapał się po głowię i zamyślił się. Sięgnął do kieszeni po różdżkę i obracając ją w dłoni myślał nad rozwiązaniem sytuacji. Kilka chwil później rzucił zaklęcie przywołujące, a walizeczka zdalnego sterowania wyfrunęła skądś i ugodziła go w twarz. Chłopak przetarł oczy ze zmęczenia i rozejrzał się po okolicy. Chyba nic nie przykuło jego uwagi, gdyż usiadł pod numerem piętnastym i wyjął zdalne sterowanie z wnętrza. Rozprostował palce niczym pianista przed koncertem i uruchomił urządzenie. Ekran zajaśniał i zaczął przekazywać nieco zielonkawy obraz Londynu. Michael poderwał potężną maszynę do lotu i chwilę później wszyscy usłyszeli ryk silników odrzutowych. Michael skierował maszynę na Grimmauld Place i wprowadził maszynę w korkociąg.
- Uciekajcie! – wrzasnął ile sił w płucach. – On zaraz się rozwali!
Wszyscy zaczęli uciekać gdzie popadnie. Niektórzy schowali się w krzakach, inni pobiegli na sąsiednie uliczki, jeszcze inni zaś wleźli na dach kamienicy czternastej. Chwilę potem okolicę domu dwunastego rozświetliła potężna eksplozja, a po niej następna i następna. Machina rozpadła się na kawałki i spłonęła wraz ze szczątkami samolotu. Po tym jednak wydarzyło się coś, co zdziwiło i poruszyło dogłębnie wszystkich obecnych przy Grimmauld Place. Nagle domy 11 i 13 rozsunęły się ukazując dom numer 12, który w chwilę później wyleciał w powietrze. Odłamki i szczątki cegieł oraz fragmenty rzeczy będące w tym domu roztrzaskiwały się o sąsiednie budynki, które drżały od potężnych płomieni. W chwilę później Kamienica trzynasta zawaliła się z potężnym hukiem. Niedługo później ten sam los spotkał jedenastą i czternastą. Ranni zakonnicy czołgali się w głąb ulicy, byle jak najdalej od szalejącego żywiołu. Nikt z Huncwotów nie wiedział, dlaczego się tak stało. Chris myślał, że wysadzenie machiny będzie najlepszym, co można zrobić. Nie wiedział, że to pociągnie za sobą wybuch kilku domów. Zauważył, że Michael ledwo stoi w centrum ognia. Jeszcze chwila, a chłopak by się przewrócił. Chris nie mógł do tego dopuścić. Rzucił się w stronę przyjaciela i złapał go pod ramię, po czym teleportował się z nim na Hogwarckie błonia.
***
Albus Dumbledore siedział spokojnie przy swoim biurku, z niechęcią wpatrując się w papiery rozłożone przed nim. Nienawidził papierkowej roboty. Wypełnianie wszystkich druczków z ministerstwa, uzupełnianie danych osobowych, wypisywanie czeków do banku Gringotta, by móc wypłacić pensje nauczycielom, kolejne zamówienie na cytrynowe dropsy… To tylko wielki ułamek tego, co Dumbledore dziś zrobił. Wiedział jednak, że tylko on może się tym zająć, gdyż McGonagall wyjechała. Albus najchętniej zatrzymałby ją w szkole. Nie mógł jednak tego zrobić, gdyż teraz były święta i każdy nauczyciel miał prawo wyjechać do własnych rodzin. Albus również chciałby wyjechać z tego przeklętego miejsca. Niestety nie mógł tego zrobić, gdyż musiał się zajmować tymi wstrętnymi papierami. Kilka godzin siedzenia przy biurku dla czarodzieja, który o wiele bardziej wolał walkę i przemieszczanie się w terenie było katorgą. Gdy w szkole byli uczniowie było nieco lepiej, gdyż mógł się na kimś poznęcać. Teraz jednak w szkole był sam. Nagle w gabinecie dyrektora rozległ się alarm. Dumbledore zatarł ręce ze szczęścia. Alarm oznaczał ni mniej ni więcej to, że któryś z mieszkańców Grimmauld Place wyrwał się spod działania machiny, którą oczywiście zaprojektował sam. Zaprojektował ją po to, by uwięzić co groźniejszych zwolenników dobra na miejscu. Nie mogli oni wydostać się z Grimmauld Place, gdyż ich umysł był tak spowolniony, że jakiekolwiek myśli o wydostaniu się stamtąd niknęły w odmętach innych, zanim jeszcze do końca się uformowały. Komuś jednak się udało i Dumbledore musiał natychmiast dowiedzieć się, kto taki zniszczył jego dzieło i doprowadził do uwolnienia się najgorszych z najgorszych. Jeszcze przed przyjazdem na Grimmauld Place umieścił wiele czarnomagicznych urządzeń w piwnicy Grimmauld Place 12. Stworzył iluzję, jakoby dom wyglądał normalnie, jednak pod tą iluzją tkwiły potężne, czarnomagiczne urządzenia, które przechwytywały myśli wszystkich przebywających w domu. Jeśli były one w jakiś sposób przeciwne temu, czego chciał Dumbledore, urządzenia zmieniały je tak szybko i tak niezauważalnie jak się tylko dało na takie, które będą pasować Dumbledore’owi i jego twierdzeniu „dla większego dobra”. Gdyby ktoś odkrył i zniszczył machinę sterującą, umieszczoną w zagajniku naprzeciw Grimmauld Place 12, miała powstać iluzja rozsuwających się domów jedenastego i trzynastego i eksplodującego domu dwunastego. Iluzja miała być do tego stopnia realna, że wszyscy, którzy będą na ulicy, a będą zbyt blisko iluzyjnej eksplozji, mieli zostać zranieni lub nawet zabici. Dumbledore nie wiedział jednak, że iluzja wyszła mu tak idealnie, że do niedawna jeszcze jego wielki zwolennik, ten, przez którego żyją James i Lily zwróci się przeciwko niemu i pozbawi go życia. Gdyby o tym wiedział, z pewnością tego by nie zrobił. Dumbledore jednak nie był w pełni świadom tego, co robił. Był na to stanowczo zbyt dobrym człowiekiem. Jednak zrobił to, co zrobił i teraz musiał za to zapłacić. Na razie jednak nie był tego świadom. Udał się na Grimmauld Place by sprawdzić, kto zniszczył jego ciężką pracę. Po aportowaniu się na ulicy nie zdołał jednak nic zrobić, gdyż potężna eksplozja wyrzuciła go w powietrze. Dumbledore wylądował w sąsiedniej ulicy i z powodu utraty dużej ilości krwi i uderzenia stracił przytomność.
***
Powrót do szkoły nie był tak przyjemny, jaki wszyscy chcieliby, żeby był. Wracali oczywiście samolotem, gdyż Cała Hogwarcka gawiedź zgłosiła protest, że oni nie chcą i nie będą przemieszczać się tym starym, zdezelowanym parowym ustrojstwem, który tylko huczy, dudni, brzęczy i jęczy, miast toczyć się normalną prędkością niczym pendolino. Stwierdzili, że wolą lecieć w chmurach, słuchając ryku silników odrzutowych, zamiast siedzieć w wolno poruszającym się po torach pociągu, mijającym łąki i lasy. Stwierdzili, że te widoki są bardzo nudne i już tyle razy je widzieli, że już wolą za oknami nie widzieć nic, niż gapić się wciąż w to samo. Stwierdzili również, że jeśli samolot z nimi na pokładzie nie odleci za chwilę, to oni w ogóle nie udadzą się do Hogwartu, na co ich rodzice podnieśli protest, który natychmiast został stłumiony przez załogę samolotu, czyli naszych ukochanych Huncwotów, którzy na czas tej podróży mieli pracować tak, jakby nigdy nic między nimi się nie stało. Podczas tego lotu na miejscu Kapitana rozsiadł się Herbert i wpatrywał się władczo w swych poddanych, którzy musieli wykonywać jego rozkazy. A to zameldować kontroli, że są gotowi do startu, a to poprosić o pozwolenie na wejście do poziomu 22000 stóp, a to poprosić o ominięcie wyjątkowo natrętnej burzy, która goniła za nimi przez całą Anglię, aż do samej Szkocji, gdzie wylądowali bez żadnych trudności. Herbert zdziwił się nieco, że w kontroli zbliżania Hogwartu odezwał się sam Albus Dumbledore tym samym życzliwym głosem, co niegdyś, gdy wydawał im pozwolenie na lot do Londynu na święta. Powitał ich przyjaźnie w przestrzeni powietrznej Hogwartu i zapytał, czy lot był udany, a następnie po prośbie Michaela zgodził się na lądowanie na 300. Podał ciśnienie oraz prędkość wiatru oraz jego kierunek, a także życzył miękkiego lądowania na gruncie. Po wylądowaniu Hogwartczycy opuścili samolot, a piątka do niedawna przyjaciół udali się zaraz za nimi, uprzednio wykonawszy listę obowiązków po lądowaniu, a także zabezpieczywszy samolot przed niepożądanymi osobami.
***
Przez kilka następnych dni Michael i Chris dostrzegli, że Kate musiała już dowiedzieć się o tym, co podobno zrobił Michael, gdyż odnosiła się do niego z dużą rezerwą. Nie pozwalała mu zbliżyć się do siebie na mniej niż metr, nie mówiąc już o chociażby uścisku dłoni. Michael nie śmiał nawet marzyć, że kiedyś zostanie mu to wybaczone mimo tego, że wiedział, że jest niewinny. Kate jednak nie chciała słuchać jego wyjaśnień. Pewnego dnia jednak zgodziła się z nim porozmawiać. Umówili się w pokoju życzeń na randkę. Michaela ogromnie to zdziwiło, gdyż pamiętał jak dziewczyna odnosiła się do niego przez ostatnie dni. Kierowali się właśnie do pokoju życzeń i byli już na szóstym piętrze, gdy dziewczyna zatrzymała się tak niespodziewanie, że Michael wpadł na nią i byłby ją przewrócił, gdyby ta nie wpadła na Chrisa, stojącego tuż za rogiem. Blondyn tylko uśmiechnął się i uratował ją przed dość bolesnym upadkiem. Kate skinęła głową w podzięce i utkwiła lodowate spojrzenie w Michaelu, który stał zdezorientowany i nie wiedział, co ma teraz powiedzieć. Nawet przez te ostatnie dni nie widział takiej wściekłości w jej oczach.
- Na co Ty teraz tak właściwie liczysz, śmieciu? – spytała głosem wypranym ze wszelkich emocji.
- Sama chciałaś się spotkać – przypomniał jej Michael. – Ja tam tak właściwie w sumie na nic już nie liczę. Skoro tak bardzo nie chcesz ze mną rozmawiać ani w ogóle mnie widzieć, to najlepiej będzie, jak zmienisz szkołę! Bo skoro wierzysz jakiemuś plugawemu śmieciowi, który miał tylko fałszywe wspomnienia…
- Fałszywe wspomnienia?! – wrzasnęła dziewczyna tak głośno, że aż zatrzęsły się szyby w oknach. – To były wspomnienia wyciągnięte z głowy twojego cudownego przyjaciela, więc to chyba do niego powinieneś mieć pretensje, że nakrył cię w tak jednoznacznej sytuacji! Ja na przykład jestem mu bardzo wdzięczna, bo gdyby nie on, to nadal łudziłabym się, że ci na mnie zależy, i że nie jestem kolejną twoją dziewczyną do miętoszenia się z nią na korytarzach, ale okazuje się, że jesteś dokładnie taki sam, jak wszyscy! Liczy się dla ciebie tylko to, żeby przelizać się z dziewczyną, potem ją zaliczyć i zostawić! Niczym nie różnisz się w tym od swoich koleżków! Może mi powiesz, że nie pamiętasz, jak to wyglądało jeszcze rok temu, gdy wszyscy rzuciliście się na mnie, jak na ostatni kawałek mięsa i byliście gotowi nawet zatłuc się o to, żebym tylko poszła z wami do łóżka? Myślałam, że się zmieniłeś, a tak naprawdę jesteś ciągle tym głupim, zarozumiałym, napuszonym wypłoszem, dla którego liczy się tylko to, żeby dziewczyna była ładna i łatwa!
Michael nie mógł tego słuchać. Ogarnęła go wielka furia. Nie był wstanie zapanować nad swoim ciałem. Z głośnym rykiem rzucił się na dziewczynę, by zabić. Jedyne, co miał teraz w głowie, to jej zmasakrowane, krwawe flaki porozrzucane po korytarzu szóstego piętra. Zacisnął mocno pięści i ruszył do przodu, niczym rozjuszone zwierzę. Nie dotarł jednak do tego drobnego, ciemnowłosego celu, gdyż został złapany za ramiona. Podniósł rękę do góry i rozcapierzył palce. Z jego ręki buchnął potężny ogień, który w mig otoczył wszystkich, odcinając im drogę ucieczki. Michael widział, jak wszyscy wiją się po podłodze i wrzeszczą z bólu. Czuł radość. Wszystkie złe uczucia uchodziły z niego jak powietrze z przebitego koła samochodu. Nie wiedział ile czasu tak stał i trzymał rękę w górze. Po jakimś czasie opuścił rękę i ogień zniknął. Wszystkie uczucia powróciły do niego, jednak były one mniej intensywne. Rozejrzał się po korytarzu. Z tego co widział najgorzej przeżyli to jego dawni przyjaciele. Przyjaciele, z którymi ostatnio się pokłócił. Przyjaciele, o których myślał, że zawsze będą dla siebie. To oni go przytrzymywali i to w nich uderzyła pierwsza fala uczuć. Jedyne, co chłopak teraz czuł, to spokój i lekkie zaskoczenie tym, co właśnie zrobił. Ból i nienawiść odpłynęły gdzieś daleko i chyba na razie nie miały zamiaru wracać. Postanowił odejść stamtąd tak szybko, jak to tylko możliwe. To nie była ucieczka, przynajmniej tak sobie wmawiał. Po prostu nie chciał już na nią patrzeć
***
Ból. Ból rozprzestrzeniający się po całym ciele, niczym woda wsiąkająca w ubrania w pralce. Ból wypełniający każdy, najdalszy nawet zakamarek ciała. Ból nie pozostawiający nawet mikroskopijnego kawałka wolnej od niego przestrzeni, jak i na ciele, tak na umyśle. Ten fizyczny nie mógł równać się z tym, co Herbert przeżywał w umyśle. W jego umyśle mieszały się najstraszliwsze momenty z życia Michaela. Śmierć najbliższych mu osób, jedno dźgnięcie rozgrzanym do czerwoności sztyletem. Odrzucenie i samotność przez długie lata, drugie dźgnięcie sztyletem. Odrzucenie przez nią, trzecie dźgnięcie. Aż w końcu zdrada. Zdrada, która była tak niespodziewana, że nikt nawet nie śmiał wyobrażać jej sobie w najczarniejszych nawet scenariuszach. Zdrada, która nie miała miejsca. Aż w końcu przyszła chwila radości. Michael musiał wtedy zobaczyć, że Wspomnienie Chrisa było fałszywe. Ukazało się Herbertowi w pełni. PO tym wszystkim już wiedział. Wiedział, że zrobił źle. Wiedział, że będzie musiał przeprosić. Wiedział,, że trzeba to zrobić jak najszybciej, gdyż nie można zostawić Michaela samego. Nie wiedział jednak, kiedy będzie to możliwe. Zdawał sobie sprawę z tego, że przez pewien czas Michael musi pozostać sam. Herbert miał nadzieję, że Kate poczuła to samo, i że będzie wstanie zapomnieć o tym, co jej pokazał.

1 komentarz: