przetłumacz

wtorek, 10 stycznia 2017

30. Zniknięcie

Gregory siedział samotnie w swoim biurze, wpatrując się bez celu w ścianę naprzeciw. Sytuacja w świecie czarodziejów była na tyle skomplikowana, a rządzenie wszystkimi na tyle uciążliwe, że Gregory musiał pozwolić sobie na krótką przerwę w byciu ministrem. Nie mógł przecież wyczerpać swoich sił na bezcelowe wypełnianie papierów. Jeszcze dziś musiał spotkać się z Albusem Dumbledore’em, by ustalić najlepsze strategie na zbliżającą się wojnę. Coś jednak nie pozwalało mu ruszyć się z miejsca. Jakiś głęboko schowany lęk trzymał go na krześle i nie zamierzał puścić. Wiedział, że musi natychmiast się podnieść, jednak było to niewykonalne. Siedząc tak i bijąc się z własnymi myślami Gregory usłyszał przeraźliwe wycie zza okna. Zdziwił się nieco, gdyż wiedział, że żadnych wilkołaków, ani żadnych dzikich, bezpańskich psów nie mogło tu być. Czarodzieje od dawien dawna nie posiadali psów w swoich domach. Gregory sam nie wiedział dlaczego. Psy to przecież najwierniejsze zwierzęta. Były z ludźmi zawsze i przeważnie od nich nie uciekały. Czarodzieje jednak woleli koty albo ropuchy. Gregory nie wiedział, co fascynującego było w tych zwierzętach. Nie twierdził jednak, że nie lubi kotów. Po prostu nigdy nie przywiązywał się do nich tak jak do psów. Tym czasem potworne wycie rozległo się jeszcze raz i jeszcze. Gregory’emu przeszedł dreszcz po plecach. Czy owo wycie oznaczało to, co myślał, że oznaczało? Poderwał się prędko ze swojego cudownie miękkiego i wygodnego ministerialnego fotela i ruszył prędko do okna. Wspomnieć należy, że ów fotel, z którego zwlókł się szanowny minister był jednym z tych niesamowitych fotelów, posiadających w sobie funkcje dopasowywania się do tego, w jaki sposób uwielbia przesiadywać na nim jego użytkownik. Minister spojrzał przez okno i zbladł gwałtownie. Tuż przed nim, wewnątrz magicznego okna, stał potężny człowiek, czy raczej coś człowieka przypominające. Stał i bezczelnie gapił mu się prosto w twarz swymi straszliwymi, przekrwionymi ślepiami wystającymi z oczodołów niczym kościste kolana jakiegoś wychudłego chłopaczyny, który miał nieprzyjemność być niedokarmianym w domu. Ów stworzenie stało tak i gapiło się w ministra jak współczesny chłopaczyna w niesamowicie wyeksponowany dekolt swej dziewczyny. Gapiło się i gapiło i chyba nie miało zamiaru przestać. W chwilę później rozległo się ponownie ów straszliwe wycie, które przerodziło się w tak głębokie warczenie, że zatrzęsły się kieliszki na półce obok kominka, a teczki z średnio ważnymi i tymi ważniejszymi papierami zsunęły się z biurka i pacnęły cicho o podłogę. Ni to człowiek, ni to zwierze wytrzeszczyło jeszcze bardziej ślepia i wpatrywało się w ministra, jakby chciało mu coś przekazać. Gregory zbladł jeszcze bardziej i z rykiem rzucił się w stronę drzwi. Wybiegł ze swojego gabinetu i trzasnął nimi potężnie. Tak potężnie, że prawie wyłamał je na drugą stronę. Rzucił na nie wszelkie znane mu zaklęcia zamykające i uciekł z ministerstwa do Hogwartu. Nie wiedział, że w chwile później okno, przez które wpatrywała się ta ponoć inteligentna istota wyleciało z hukiem, a ów istota wkradła się do gabinetu ministra i rozsiadła się wygodnie w jego fotelu, po czym rozejrzała się władczo po pomieszczeniu.
***
Po aportowaniu się w Hogsmeade, Gregory ruszył pędem w kierunku bram Hogwartu i samego zamku, doskonale widocznego w ciemnościach. Nie zastanawiał się, dlaczego tak upiorne światło dobywa się z zamku. Musiał jak najprędzej spotkać się z Albusem Dumbledore’em, by zapobiec temu, co się miało stać w niedalekiej przyszłości. Pozwolił już na jedną ucieczkę z Askabanu i nie miał zamiaru dopuścić do następnych. Dlatego też musiał poradzić się tego znienawidzonego starca. Wiedział, że on jako jedyny będzie wstanie udzielić mu informacji jak i w jakich okolicznościach najlepiej zabezpieczyć więzienie. Dobiegł do bram Hogwartu i załomotał w nie pięścią. Bramy jednak nie uchyliły się ani o cal. Rozwścieczony Night wysłał patronusa do chatki gajowego, tego, jak mu tam? Hagerda… By ten otworzył mu bramy. Po chwili zjawił się olbrzym i na widok ministra skulił się jak tylko mógł i prędko, bez żadnych dodatkowych pytań, ani o cel wizyty, ani o porę tejże wizyty umożliwił mu wejście na teren szkoły. Gregory prędko przeszedł przez bramę i popędził w kierunku rozświetlonego upiornym zielonkawym światłem, górującego nad błoniami zamku. Dopadł potężnych wrót i nacisnął potężną klamkę umieszczoną tuż nad jego głową, a przynajmniej próbował. Klamka jednak ani drgnęła. Minister odwrócił się z rządzą mordu w oczach i ryknął na Hagrida, by ten ruszył tu swe olbrzymie dupsko i by otworzył mu drzwi. Hagrid jedynie warknął coś o niekulturalnych, niewyuczonych tępakach, co to nawet sami sobie klamki nie potrafią nacisnąć i podążył w kierunku wrót. Co ciekawe, Hagrid również nie był wstanie nacisnąć klamki Hogwarckich wrót. Zdziwiło go to bardzo, jednak nie zamierzał przestawać. Po kilku minutach bezcelowego szarpania się z drzwiami te ustąpiły z donośnym łomotem i skrzypieniem, słyszalnym zapewne wiele mil stąd. Minister szczęśliwie mógł wejść do środka. Odprawił Hagrida środkowym palcem i zatrzasnął przed nim drzwi. Te zamknęły się z jeszcze głośniejszym łomotem, który rozszedł się po sali wejściowej niczym wystrzał armatni w bardzo małym pomieszczeniu. Gregory ogłuchł na chwilę. To jednak nie przeszkodziło mu we wspinaniu się po schodach na piętro, na którym mieścił się gabinet dyrektora tej zacnej placówki. Stanął pod posągiem strzegącym wejścia do gabinetu i zaczął strzelać hasła. Po jakimś czasie przypomniał sobie, w jaki sposób dostali się tu Black i jego brat ze swą świtą. Wypowiedział te słowa i posąg usłużnie wpuścił go na ruchome schody kręcone, po których wjechał aż pod same drzwi gabinetu Dumbledore’a. Zapukał mocno w drzwi i bez zaproszenia wszedł do środka. Cofnął się jednak od razu do wyjścia gdy spostrzegł, co, czy raczej kto znajdował się w środku, rozłożony na podłodze.
***
- yyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyuyyyyyyyyyyyyyyyuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy!
Jedno z kilku dormitoriów chłopców szóstego roku nie mogło w spokoju spać, gdyż jakieś wredne dziewczynisko urządziło sobie samotny pojedynek w „Jak dłużej grać na nerwach Huncwotom”. Oczywiście była to jedna z ostatnio ponoć zdradzonych dziewczyn. Zdradzonych, więc już nie dziewczyn tych, co zdradzali. Teraz jednak jedna z nich, jedynie w półprzezroczystej koszuli nocnej sięgającej ledwie za tyłek klęczała na kolanach przy łóżku jednego z Zdradzających i prezentowała wytrzymałość swego gardła, wyjąc i płacząc przez ostatnie pół godziny niemalże bez przerwy. Wszyscy mieli już tego dość, lecz co mogli zrobić? Otóż nie mogli zrobić nic, gdyż dziewczyna nie dała się tak po prostu wyrzucić. Biła, szarpała się, kopała i gryzła każdego, kto nie był tym, który ponoć ją zdradził, a zbliżył się do niej na odległość mniejszą niż metr. Nie wspominając o tym, jak głośno wrzeszczała. Wszyscy postanowili więc dać sobie spokój z próbami wyrzucenia jej i jedynie chowali głowy pod poduszkami. Nikomu jakoś nie przyszło do głowy, by rzucić zaklęcie wyciszające i zwyczajnie iść spać. Tym czasem Dziewczyna nadal zawodziła i przepraszała i zawodziła i przepraszała i tak w kółko. Chłopak, którego starała się przebłagać patrzył na nią z beznamiętną miną. Zdawać by się mogło, że zwyczajnie nie interesuje go to, co chciałaby mu powiedzieć. Chris jednak wiedział, że wcale tak nie jest i że jego przyjaciel nie może doczekać się tego, co jego… Już nie dziewczyna, przynajmniej w tej chwili, chce mu powiedzieć. Chris nie miał zamiaru wtrącać się w nic, jednak nie mógł się powstrzymać, by nie dodać jakiegoś zgryźliwego komentarza.
- No już, stary – odezwał się niespodziewanie. – Daj jej choć dojść do słowa, bo nam się dziewczyna zapłacze na śmierć!
- Możesz się nie wtrącać?! – ryknął przyjaciel podnosząc się z furią z łóżka i rzucając w stronę Chrisa. – Nie obchodzi mnie to, co ta wywłoka ma zamiar mi powiedzieć ani teraz, ani nigdy więcej!
Dziewczątko rozpłakało się jeszcze bardziej i zawodząc jeszcze głośniej rzuciło się do stup chłopaka.
- A… A… Ale ty musisz! Musisz…
- Ja nic nie muszę! – ryknął chłopak chwytając dziewczynę za ramiona i stawiając na nogi. – Spójrz na siebie!
Podniósł ręce i przywołał te wszystkie uczucia, które chciałby jej pokazać, i rozcapierzył palce, z których buchnął ogień i w mig otoczył dziewczynę. Lekkie zaskoczenie mignęło jej na krótką chwilę w oczach. Chłopak opuścił ręce, a wtedy dziewczyna powtórzyła jego gest. Tym razem to on zwijał się z bólu u jej stóp. Chciał, by to skończyło się jak najszybciej. Teraz już rozumiał, co czuła, gdy ją odtrącał. Byłby skłonny nawet wybaczyć jej to, że nie ufała mu i nie chciała usłyszeć jego wersji wydarzeń, gdyby tylko pozwoliła mu się podnieść na nogi i z nią porozmawiać. Ba! Oddałby jej cały świat, gdyby tylko skończył się ten ból. Po niedługim czasie Kate opuściła ręce i pozwoliła podnieść się Michaelowi. Chłopakowi wydawało się jednak, że minęło więcej czasu niż w rzeczywistości. Podniósł się na nogi i spojrzał na nią wzrokiem zbitego psiaka. Dziewczyna skinęła na niego i wyszła z dormitorium. Michael podążył za nią i nie pojawił się tego wieczoru w dormitorium ani razu. Chris miał nadzieję, że przynajmniej im się ułoży. Wiedział, że będzie musiał potem pogadać z Susan, jednak nie miał na razie do tego głowy. Musiał najpierw pomóc swoim przyjaciołom, a potem będzie martwił się o siebie.
***
Syriusz obudził się bardzo wcześnie. Miał przeczucie, że wydarzy się coś złego, a gdy miał jakieś przeczucie, to prawdopodobieństwo, że tak właśnie będzie było bardzo wysokie. Syriusz nie lubił, gdy działo się z nim coś takiego. Zachowywał się jak jakaś wyrocznia. Odsunął wszystkie zbędne myśli w głąb czaszki i próbował rozszyfrować to, co ma się stać.
Widział jedynie ciemność. Pośród porozrzucanych wszędzie przedmiotów, leżało czyjeś ciało. Ten człowiek musiał być wysoki. Miał bujną brodę i zamknięte, niebieskie oczy…
Syriusz ocknął się i prawie krzyknął z przerażenia. Powstrzymał się jednak w ostatniej chwili. Wstał z fotela, na którym nie wiedział jak się znalazł i popędził do drzwi swoich komnat. Wypadł na korytarz i pognał ile sił w nogach do gabinetu McGonagall. Wiedział, że jeśli coś by się działo, to wicedyrektorka powinna być powiadomiona jako pierwsza, jeśli Dumbledore będzie niedysponowany, a z tego co Syriusz wiedział, Dumbledore’a nie było w zamku. Podobno odniósł ciężkie rany podczas wybuchu, choć Syriusz nie miał pojęcia, jak on się tam znalazł. Nie było to teraz ważne. Musiał znaleźć McGonagall, by poprosić ją, by przeszukała zamek. Kilka chwil później dopadł do drzwi gabinetu Kobiety i zapukał w drzwi. Gdy rozległo się zaproszenie, Syriusz wpadł do środka i powiedział:
- Miałem dziwną wizję, pani profesor.
- Możesz darować sobie te żarty, Black? --- zirytowała się McGonagall. – Zamiast tego może opowiedziałbyś mi, co takiego widziałeś, że nie dajesz mi spokoju z samego rana?
Syriusz westchnął ciężko i przystąpił do opowieści. Gdy skończył, McGonagall w żaden sposób nie dała po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób przejmuje się tym, co usłyszała. Postanowiła jednak sprawdzić, czy to, co mówił jej dawny wychowanek jest rzeczywiście prawdą. Oboje udali się do gabinetu dyrektora. Po podaniu hasła Gargulcowi, oboje znaleźli się na schodach i wjechali nimi na samą górę. Minerwa zapukała, lecz nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Wyciągnęła różdżkę by sprawdzić, czy gabinet rzeczywiście jest pusty. Okazało się, że nie, więc nacisnęła klamkę i weszła do środka. To, co zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach. Chciała się cofnąć, lecz wpadła na Syriusza, który również chciał dostać się do środka. Weszła nieco głębiej do gabinetu, by pozwolić Syriuszowi wejść do środka. Mężczyzna podążył spojrzeniem za jej wzrokiem i znieruchomiał w progu. Im obojgu nie spodobało się to, co zobaczyli. Minerwa westchnęła ciężko i podeszła do biurka dyrektora. Otworzyła pierwszą z góry szufladę i znieruchomiała, wpatrując się tępym wzrokiem w papiery leżące na wierzchu.
- Co tam masz? – zniecierpliwił się Syriusz. – Czy są tam jakieś wyjaśnienia tego?
McGonagall otrząsnęła się i zamknęła szufladę. Spojrzała na Syriusza jak na kosmitę i podeszła do drzwi.
- Musimy powiadomić ministra – powiedziała. – Powinien wiedzieć o wszystkim, co tu się dzieje ostatnimi czasy.
- Mam iść z Tobą? – spytał Łapa.
- Ależ oczywiście – stwierdziła McGonagall. – Ty udasz się do ministerstwa, a ja tymczasem powiadomię uczniów.
Syriusz skinął głową i wyszedł tuż za McGonagall, która rzuciła na pokój jakieś dziwne zaklęcie, po którym powietrze stało się świeższe. Zamknął drzwi i zabezpieczył je zaklęciem, po czym wyszedł poza tereny Hogwartu i teleportował się do ministerstwa magii.
***
- Black!
Syriusz usłyszał wrzask ministra magii, zanim jeszcze skończył aportować się tam, gdzie miał się aportować. Nie miał zielonego pojęcia, jak ten człowiek wiedział, że zjawi się akurat w tej chwili. No chyba, że coś go opętało i ciągle wrzeszczał jego nazwisko. Odrzucił jednak tą hipotezę, gdyż była ona zbyt nieprawdopodobna. Gregory był równie przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa jak Moody, więc nic raczej nie było wstanie go zaskoczyć. Syriusz nie wiedział jednak o tym, co pojawiło się w gabinecie Gregory’ego dnia poprzedniego. Gdyby o tym wiedział nie byłby już do końca pewien tego, że Night jest jak Moody. Czasem zastanawiał się, skąd ten człowiek się urwał. Zachowywał się czasem jak auror, a czasem jak zwykły mugol, którym raczej nie był. Łapa nie miał zielonego pojęcia, czy Gregory nie pracował przypadkiem kiedyś w mugolskiej policji. Rozejrzał się po atrium i dostrzegł ministra stojącego nieopodal. Podszedł do niego i zagadnął konwersacyjnym tonem:
- Czemu szanowny minister piłuje tak swą jadakę, że wszyscy utkwili właśnie teraz we mnie swe bezczelne spojrzenia i gapią się jak na jakiś bezcenny okaz w zoo?
- Jak śmiesz, smarkaczu! – ryknął Gregory i przypomniał sobie, że Syriusz jest 13 lat starszy od niego. – Znaczy… Zastanawiam się po prostu, czy nie mógłbyś nie traktować tego tak niepoważnie, jak to traktujesz?
- Ależ Night – roześmiał się Syriusz. – Oczywiście, że mogę traktować to tak poważnie, jak sobie tego zażyczysz. Nie wiem jednak, dlaczego tak się darłeś, więc zapytałem na przyszłość, czy nie byłbyś tak uprzejmy i po prostu przestał się drzeć.
- O nic takiego nie zapytałeś – stwierdził Gregory.
- Miałem to na myśli – sprostował Black.
Gregory wzruszył ramionami i westchnął ciężko. Skinął ręką na Syriusza, aby ten poszedł za nim i obaj mężczyźni wsiedli do Windy i pojechali na pierwsze piętro, gdzie znajdował się gabinet ministra. Winda tłukła się i huczała tak jak zwykle, a Gregory miał coraz bardziej tego dość. Pracował w ministerstwie już kilka miesięcy, a jeszcze nic z tym nie zrobił. Postanowił, że będzie musiał wziąć się za to, gdy tylko upora się z tym, co mu się teraz zwaliło na głowę. Wysiedli na pierwszym piętrze i Gregory skierował się do drzwi, za którymi znajdował się jego gabinet, czy raczej to, co z niego pozostało.
- Możesz wyjaśnić mi – zagadnął – co to to na Merlina jest?
Tworzył drzwi, a zewsząd posypały się szczątki biurka, kawałki ścian, tynk z sufitu, jakieś porwane papiery i stos jeszcze innych dziwnych śmieci niewiadomego przeznaczenia. Syriusz otworzył usta i stał jak głupi, wpatrując się wytrzeszczonymi oczyma w to, co było kiedyś normalnym biurkiem, normalnym gabinetem i normalnymi papierami, zapewne posortowanymi w jakiś niewiadomy dla niego sposób i poukładanymi w teczkach na odpowiednich pułkach i w odpowiednich szufladkach, szafeczkach i skoroszytach.
- Tak nieco zmieniając temat – odezwał się po chwili ciszy Minister – byłeś w gabinecie dyra?
- Tak – odparł Syriusz otrząsając się z ponurych rozmyślań.
- Nie źle go biedaczka urządzili, nieprawdaż?
- Mnie zastanawia kiedy to się stało – powiedział Syriusz. – No i zastanawia mnie również to, skąd wiedział, że dwunastka nam wyleciała w powietrze.
- Jak skąd? – zdziwił się Gregory. – O tym gada już połowa Magicznej Anglii. Było nawet o tym w proroku.
- Serio? – spytał Syriusz.
- Pisali coś, że młodszy brat ministra magii właśnie stracił dach nad głową, a wraz z nim ojciec chrzestny Wybrańca i takie tam głupoty… Sam zresztą wiesz, co prasa potrafi powypisywać tylko po to, żeby nakład się sprzedał.
- Taka już jest ta śmieszna prasa – westchnął Syriusz i odwrócił się, by odejść.
Jego misja była zakończona. Minister doskonale wiedział, co się stało, więc Łapa mógł wrócić do Hogwartu i dalej przekazywać swą rozległą wiedzę uczniom.
- Niczym się nie przejmujcie – dodał na pożegnanie Gregory i zamknął się w swoim gabinecie, by posprzątać bałagan, który urządziła mu ta dziwna istota nie z tego świata.
***
Harry’ego obudził okropny ból głowy. Nie pamiętał, żeby przez całe jego krótkie życie głowa bolała go tak mocno. Niechętnie zwlókł się z łóżka i zaczął grzebać w kufrze w poszukiwaniu jakiegoś specyfiku na tę dolegliwość. Nie mógł jednak niczego znaleźć, toteż postanowił obudzić Chrisa, by chłopak dał mu coś ze swoich zapasów, które gromadził od początku roku, gdyż stwierdził, że nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć. Harry stwierdził, że teraz jest jedna z wielu czarnych godzin, w których można minimalnie nadszarpnąć zapasy przyjaciela. Podszedł głośno tupiąc do łoża przyjaciela i szarpnął go za potężne ramię. Chris ani drgnął. Harry przyłożył do tego więcej siły. Spostrzegł jednak, że Chris nic sobie nie robi z jego wysiłków i nadal smacznie śpi. Zabrał dłoń z ramienia przyjaciela i z całej siły rąbnął w nie pięścią. Chris ryknął jak wielkie, ranione zwierze i rzucił się z pięściami na Harry’ego. Spostrzegł, że to nie jest nikt zły, więc uspokoił się nieco i warknął:
- Po jakiego… ch… Budzisz mnie o tej smętnej porze?!
- Potrzebuję czegoś na ból głowy – odparł spokojnie Potter. – W moim kufrze nic nie znalazłem, więc postanowiłem cię obudzić gdyż wiem, że masz gdzieś nieskończone zapasy wszelkiej maści eliksirów…
Chris zwlókł się z łóżka i obdarzył Harry’ego wściekłym spojrzeniem, po czym sięgnął do kufra schowanego pod łóżkiem. Grzebał w nim chwilę robiąc sporo hałasu. Gdy skończył podał Harry’emu buteleczkę zawierającą cenny specyfik i z równie wściekłym wyrazem twarzy, co wcześniej, zwalił się z łomotem na swe łoże i pogrążył się w głębokim śnie.
„Jak niedźwiedź – pomyślał ze śmiechem Harry”.
- Coś ty powiedział?! – ryknął Chris i poderwał się z łoża, wpatrując się w Harry’ego z dziką furią.
Harry zbladł gwałtownie i ciężko przełknął ślinę. Nie wiedział, że powiedział to, co pomyślał na głos.
- Ja przecież…
- Milcz!
- Ale…
- Zamknij się!
- Ale o co…
- Możesz zamilknąć?
- Ale o co tobie chodzi?!
- Przestań drzeć mordę i daj mi spać!
- Chciałbym zauważyć – odezwał się zaspanym głosem Herbert – że to ty teraz piłujesz jadakę tak, jakby ci ktoś coś zrobił.
- Zrobił mi! – warknął Chris. – Ten parszywy drań nie daje mi spać!
- Jest dziesiąta rano! Już dawno zaczęły się lekcje! – zauważył Michael i podniósł się z łóżka, chwytając pierwsze lepsze ubranie i popędził do łazienki.
- Co? – nie dowierzał Chris. – Jakim cudem nikt z nas nie usłyszał budzika?
- A może takim – powiedział Harry – że właśnie on mnie obudził już jakiś czas temu, ale do tej pory szukałem eliksiru na ból głowy, a że nie mogłem go znaleźć, postanowiłem cię obudzić, a ty zacząłeś się drzeć, jakby ci przypiekano skórę gorącym żelazem… W ogóle nie wiem, co cię ostatnio napadło…
- Co mnie napadło?! – zdziwił się Chris. – To ty nic nie wiesz?
- Co nic nie wiem? – spytał Harry.
Chris zwlókł się z łóżka i spojrzał na Harry’ego, jak na nędznego robaka, którego trzeba zgnieść, bo nikomu nie jest do niczego potrzebny i wszystkim przeszkadza.
- Nie wiedziałem, Potter, że twoja arogancja sięgnęła aż takiego poziomu – wycedził, niczym Severus Snape. – Kiedyś cię to zgubi, zobaczysz!
- Ale o co tobie…
Pięść Chrisa z głuchym grzmotem zderzyła się ze szczęką Harry’ego i złamała ją w kilku miejscach. Harry złapał się za twarz i z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Czemuś to zrobił?!
- Bo jesteś głupim, aroganckim debilem! W ogóle nie wiem, jak mogłem się z Tobą zadawać! Nie widzisz nic, poza koniuszkiem własnego nosa!
- Musimy się zjednoczyć – powiedział upiornym głosem Herbert. – Nie mogą targać nami wątpliwości co do naszych bliskich. Musimy móc ufać sobie bezgranicznie. Musimy…
- Bla, bla, bla – przerwał mu Chris. – Przestań gadać te głupoty.
- Pogodzić się – kontynuował niezrażony Herbert. – Przestać się kłócić. Zapomnieć o wszelkich niesnaskach, które spowodowały to, że obecnie się poróżniliśmy. Lord Voldemort rośnie w siłę i jeśli chcemy mu się przeciwstawić, musimy być zgodni w tym, co robimy.
- Zgadzam się z tym, co mówisz, drogi chłopcze – rozległ się głos Albusa Dumbledore’a.
- To pan żyje? – spytał Chris otrząsając się i spoglądając na Harry’ego z wyrazem skruchy w oczach.
- Niestety, nie mogę udzielić ci jednoznacznej odpowiedzi na twoje pytanie – odparł Dumbledore. – Wiedz jednak, że każdy, kto pomocy potrzebuje, ów pomoc otrzyma niezależnie od tego, gdzie i w jakim stanie obecnie będę.
- Jak to możliwe? – wygulgotał przerażony Harry, wciąż trzymając się za twarz. – Przecież pana tutaj nie ma…
- Istotnie – odparł zmęczonym głosem starzec. – Zostałem przechytrzony przez siły ciemności i zwabiony w miejsce, z którego sam nie mogę się wydostać. Wierzę jednak, że zrobicie użytek ze swej przyjaźni i wpadniecie na rozwiązanie, nad którym głowią się najlepsi czarodzieje Zakonu Feniksa i w odpowiednim momencie przybędziecie mi z pomocą. Teraz muszę was prosić, byście odsunęli na bok wszelkie waśnie i byście zaufali sobie na przekór wszystkim, co przeciw wam wyśle Lord Voldemort. Bo największa moc drzemie w miłości…
- I w przyjaźni – dokończył Herbert.
Dumbledore skinął głową i rozpłynął się w powietrzu by powrócić tam, skąd nie mógł uciec, a przyjaciele jeszcze przez długi czas zastanawiali się nad jego słowami, a gdy nastał wieczór, znów dogadywali się tak, jakby nic między nimi nigdy się nie wydarzyło. Bo czyż człowiek nie jest istotą popełniającą błędy?
***
Wiatr hulał w nagich gałęziach wysokich, rozłożystych drzew. Temperatura w tym zakątku ziemi w nocy spadała do nieprawdopodobnie wręcz niskich temperatur, toteż żadna istota zamieszkująca ów las nie mogła przeżyć, bez potężnych zaklęć ochronnych rzuconych na nią. Czarodzieje tych ziem byli jednak potężni. Tak potężni, jak nikt dotychczas w Anglii i krajach Europy oraz w Ameryce. Nie straszny im był żaden Voldemort, który śmiał nazywać się lordem, nie posiadając odpowiednich manier, by nosić to zaszczytne miano. Nie bali się go. Jednak tak jak wszyscy ludzie, żywili nadzieję, iż ów okrutny czarnoksiężnik zniknie ze świata i ci potężni czarodzieje będą mogli zająć należne im miejsca. Nie chcieli wstawić się za żadną ze stron, gdyż rządy żadnej im nie odpowiadały. Voldemort chciał świata bez Mugoli, oraz czarodziejów mugolskiego pochodzenia. Dumbledore chciał, by aktualny porządek został zachowany, i by czarodzieje czystokrwiści, jak i mugolskiego pochodzenia mogli żyć spokojnie. Ci ludzie chcieli zaś świata tylko dla siebie. Świata, którym władałyby istoty pierwotne, którym magia nie jest obca już od samego ich narodzenia. Istoty, którym nie potrzebne były różdżki do robienia tego, co im się żywnie podobało. Istoty, które nie miały zahamowań, a jednak musiały ukrywać się, skryci w arktycznej głuszy i zimnicy, chronieni pierwotnymi zaklęciami, których żaden człowiek nie potrafiłby odkryć, nie mówiąc o zdjęciu ich. Ludzie byli więc bezpieczni. Bezpieczni przed złym wpływem czarnoksiężnika, który był słabszy od nich, a jednak zdołał omamić tak wiele istot, jak nigdy im nie udało się zebrać. A jednak zginął. Zginął od własnego zaklęcia, które odbiło się od małego chłopca, którego ochroniła własna matka, ginąc za niego. Słyszeli jednak to, co zrobił Dumbledore. Posłużył się najmroczniejszymi rytuałami, by ożywić tych, których stracił w poprzedniej wojnie. Ludzie nie pochwalali tych czynów. Rozumieli jednak to, co kierowało czarodziejem.
***
Ktoś śmiał zakłócić ich zaklęcia ochronne już następnego dnia. Ich przywódca, Baldauhr, sam odkrył to, wędrując jak co rano w poszukiwaniu jakichś zbłąkanych zwierzątek, które jakimś cudem dostałyby się poza gęsto uplecione sieci zaklęć. Nie znalazł jednak żadnego zabłąkanego zwierzęcia, które mogliby pożreć, lecz ów starca, o którym wszyscy wiedzieli, że walczy za dobro, a jednak w gronie swoich zwolenników posiada istoty posługujące się równie mroczną magią, a nawet i mroczniejszą niż sam Voldemort. Zaciągnął go zatem na środek magicznej doliny, którą sam stworzył i złożył u swych stóp, po czym zebrał swe stado by pomówić z nim, co zrobić z ów czarodziejem. Po długiej naradzie, trwającej wiele dni i wiele nocy, równie zimnych jak zawsze, Baldauhr zdecydował. Ów starzec musi zginąć. Najpierw jednak pozwoli mu porozmawiać z nimi i spróbować namówić ich, by przeszli na jego stronę – na stronę domniemanego dobra. Obudził więc Starca. Nakarmił, napoił i przyodział go, a następnie rozkazał mu mówić w swym pradawnym, zapomnianym niemalże przez wszystkich języku. Starzec jednak doskonale zdawał się go rozumieć i rozpoczął swą długą, monotonną opowieść. Po wysłuchaniu jej Baldauhr wiedział, co teraz zrobi. Niemądrym by było ukrywać się nadal w arktycznych mroźnych pustkowiach, gdy tyle istnień potrzebuje ich pomocy.
***
W żaden sposób nie mogli przekroczyć granic pustkowia. Ani Baldauhr, ani Siwobrody starzec nie byli wstanie nic z tym zrobić. Próbowali rzucać przeróżne zaklęcia. Zarówno różdżką, jak i te pierwotne. Żadne z nich jednak nie pozwalało im przekroczyć granic ukrytej krainy, z której próbowali się wydostać. Krążyli wzdłuż niej, wyszukując jakichś przerw w siatce zaklęć, jednak niczego takiego nie znaleźli, toteż wrócili do obozu i zastanawiali się, w jaki sposób mogą wydostać się z ukrycia i wyjść na powierzchnię. Pewnego dnia Starzec po prostu zniknął. Wielce rozwścieczyło to Baldauhra, gdyż Starzec powiedział jakiś czas temu, że opuści to miejsce wraz z nimi albo wcale. Tego samego dnia wieczorem Starzec wrócił i jakby nigdy nic poszedł do namiotu Baldauhra i powiadomił go,, że za pewien czas zostaną stąd wyciągnięci. Kto ich stąd wyciągnie ani kiedy jednak nie powiedział. Tajemniczość tego człowieka niesamowicie irytowała Baldauhra. Nie mógł jednak nic z tym zrobić, dopóki znajdował się na łaskach ów człowieka, toteż starał się to tolerować. Pewnego dnia jednak jego cierpliwość się skończyła. Postanowił wypuścić ogromnego smoka, który powinien poradzić sobie z barierami otaczającymi teren. Wypuścił więc bestię i dosiadł jej, gdyż był to jego smok i polecieli na skraj doliny. Tam jednak zamiast przebić się przez bariery ochronne, smok z straszliwym rykiem i łopotem skrzydeł runął w dół. Próbował wyrównać lot, jednak było to skazane na niepowodzenie. Kilka sekund później roztrzaskał się o ziemię. Baldauhr zaś zdołał umknąć z miejsca wypadku, gdyż teleportował się do obozu. Nawet tu było słychać potężny łomot, którego narobił smok uderzając w ziemię, która zatrzęsła się tak mocno, że naczynia stojące na stole w pawilonie jadalnym spadły na podłogę i roztrzaskały się na kawałki. Potem Baldauhr udał się do starca, by wyjaśnić z nim parę kwestii. Nie doszli jednak do porozumienia, gdyż Starzec ciągle twierdził, że jego przyjaciele przybędą mu na ratunek już nie długo. Nie chciał również powiedzieć, kiedy to nie długo będzie. Baldauhr nie zamierzał siedzieć bezczynnie, gdy Voldemort napadał na czarodziejów i niemagicznych na całym świecie. Przez następne kilka dni próbował różnych metod na wydostanie się z pułapki, w którą sam wprowadził swych ludzi i siebie, jednak bezskutecznie.
***
- To jak w końcu, jesteście razem? – zagadnął pewnego dnia Herbert Michaela siedzącego na fotelu przed kominkiem w pokoju wspólnym.
Michael wytrzeszczył oczy i pociągnął spory łyk ognistej ze szklanki trzymanej w dłoni. Dopiero potem udzielił odpowiedzi.
- Nie, hig… – czknął. - I raczej… Hig… Już nie będę… Hig… Z nią
- Ale dlaczego? – odezwał się Chris. – Przecież taka zgrana z was para była.
Michael wytrzeszczył oczy i znów się napił. W chwilę później palce dłoni, w której trzymał szklankę rozwarły się, a naczynie spadło na podłogę, rozlewając bursztynowy płyn na dywan. Chris machnął różdżką naprawiając szklankę i odstawił ją na stolik nieopodal. Zauważył Kate przechodzącą przez portret Grubej Damy, więc machnął na nią ręką. Dziewczyna podeszła do niego i zauważywszy pijanego Michaela leżącego w fotelu i chrapiącego głośno westchnęła ciężko i wylewitowała go do jego dormitorium, po czym zajęła jego miejsce.
- Czego chcesz? – wymamrotała.
Chris spojrzał w oczy dziewczyny. Ta jednak uciekała wzrokiem. Zauważył jednak ślady łez na policzkach.
- Czy ktoś ci coś zrobił? – spytał.
Kate pokręciła głową.
- To co jest? – dociekał.
- Nie twoja sprawa!
Dziewczyna chciała podnieść się z fotela i odejść, jednak Chris jej na to nie pozwolił. Przytrzymał ją za ramiona, by nie mogła odejść. Objął ją ramieniem po przyjacielsku i podniósł z fotela, po czym wyszedł z pokoju wspólnego.
***
Susan przyglądała się beznamiętnie wyjściu Chrisa z pokoju wspólnego. Nie wiedziała, co łączy tę dwójkę. Miała jednak nadzieję, że Chris nie zdradza jej z nią. Nie mogłaby mu tego wybaczyć. Wiedziała, że Chris jest dla niej bardzo ważny i za żadne skarby nie chciała go stracić, a na pewno nie po tym, co stało się ostatnio. To, co zobaczyła przed chwilą mocno ją zabolało. Chris nigdy nie postępował z nią w ten sposób. Nigdy nie pytał jej, co się z nią dzieję. Może dlatego, że nie płakała zbyt często, ale jak każda dziewczyna miała takie dni, które były trudniejsze i chciała, by Chris był wtedy przy niej. Przypomniała sobie jeden incydent, kiedy Chris zachował się dokładnie tak, jak teraz. Było to jednak dawno temu i z pewnością już o tym zapomniał. Susan chciałaby, żeby martwił się jej samopoczuciem tak, jak przed chwilą Kate. Po części wiedziała, co się stało między nimi wszystkimi ostatnio, gdyż sama padła ofiarą tego dziwnego spisku. To jednak nie zmieniało faktu, że nie podobało jej się to, jak Chris traktował jej przyjaciółkę.
***
- Jak to nie wiesz!? – ryknął James wpatrując się gniewnie w Minerwę, aktualną dyrektorkę szkoły magii i czarodziejstwa Hogwart. – Nie mógł tak po prostu zniknąć, nie naruszając barier antydeportacyjnych! A skoro twierdzisz, że w Hogsmeade nikt go nie widział, ani w ostatnim czasie ani razu nie użył sieci Fiuu, wniosek może być tylko jeden!
- James, Opanuj się! – wtrącił się Syriusz kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela. – Musimy pozostać spokojni, a na pewno uda nam się go odnaleźć.
Lily pokiwała z aprobatą głową i uśmiechnęła się z wdzięcznością do Łapy. James jednak nic nie robił sobie z tego, że Syriusz i Lily starają się go uspokoić i wściekał się jeszcze bardziej. Zerwał się z fotela, na którym siedział i spojrzał na McGonagall z nienawiścią.
- Podobno Hogwart to teraz najbezpieczniejsze miejsce na ziemi, a pod twoim nosem ucieka jego dyrektor! Jak możesz to wytłumaczyć, he?
- James! – krzyknął Syriusz. – Nie przesadzaj!
- Co nie przesadzaj?! Ty nie rozumiesz, w jakiej sytuacji znajduje się teraz mój syn!
- Nerwy tu nic nie pomogą – odezwała się wreszcie McGonagall, celując różdżką w Jamesa. – Albo zachowasz spokój, albo zostaniesz wyrzucony z zakonu.
- Nie masz prawa! – ryknął James rzucając drętwotę w McGonagall. – Nie jesteś przywódczynią!
Nagle drzwi do gabinetu dyrektorskiego otworzyły się i wszedł przez nie Carter Crunch. Uśmiechnął się swym lodowatym uśmiechem do Jamesa i jednym pstryknięciem palca rzucił go z powrotem na fotel.
- Albo zachowasz spokój, dzieciaku, albo…
James zerwał się z fotela i rzucił się z pięściami na Cartera. Huknęło i błysnęło i James wylądował na ścianie naprzeciwko. Próbował złapać oddech, lecz nie mógł. Carter podszedł do niego i przyłożył mu dymiącą różdżkę do gardła.
- Jeśli się nie opanujesz – syknął – nie będziesz miał tu czego szukać, gdyż sam cię stąd wyrzucę. Zrozumiano?
James pokiwał głową, więc Carter zdjął więżące go zaklęcie. Mężczyzna usiadł w fotelu, który zajmował poprzednio i spojrzał na McGonagall przepraszająco. Kobieta uśmiechnęła się do niego i kontynuowała zebranie.
- Skoro wszystko już jest jasne i nikt nie zamierza się na nikogo rzucić, możemy poruszyć temat zniknięcia Albusa. Jak wszyscy doskonale wiedzą…
***
Harry’ego przez cały dzień bolała blizna. Nie mógł się z tym do nikogo zwrócić, gdyż jak wiedział, dyrektora nie było w zamku, a nikt inny nie wiedział o jego dolegliwości. Nie chciał zawracać głowy Syriuszowi ani rodzicom, toteż postanowił jakoś wytrzymać. Najbardziej męczył się na lekcjach. Wiedział, że nie może zasnąć. Nie mógł również skupić się na tym, co mówią nauczyciele, więc tkwił w stanie półsnu na jawie. Jednym uchem słyszał to, co mówią nauczyciele, a drugim wypuszczał to, co usłyszał. W pewnym momencie poczuł szturchnięcie w bok. To Herbert starał się go obudzić. Harry nie miał pojęcia, że zasnął.
- Lekcje się skończyły, Potter – powiedział Herbert. – Możesz tera iść się przekimać w dormitorium.
- Dzięki – jęknął Harry i podniósł się z miejsca.
Spakował swoje rzeczy do torby i poszedł do dormitorium, by chwilę odpocząć. Śnił mu się Albus Dumbledore, proszący o wyciągnięcie jego i nowych sprzymierzeńców z miejsca, które nazywał lodowym pustkowiem. Harry nie wiedział, gdzie to jest. Wiedział jednak, że będzie musiał spróbować mu pomóc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz