przetłumacz

czwartek, 26 maja 2016

19. Wyprawa



Mury zamku Lorda Voldemorta drżały od wściekłości pana tego miejsca. Voldemort właśnie przed chwilą zakończył kolejną nieudaną próbę ataku na Harry’ego Pottera, który jakimś cudem zdołał wyjść z tego niemalże bez szwanku. To rozwścieczyło Voldemorta do tego stopnia, że zaczął torturować wszystkie swoje sługi. Nikt nie mógł dowiedzieć się, co do tego stopnia rozwścieczyło Voldemorta, jednakże to wyrwało mu się samo, gdy padając na ziemię i trzymając się za przeraźliwie bolącą głowę wywrzeszczał: „Przeklęty Potter!”. Oczywiście wszyscy jego śmierciożercy natychmiast podążyli mu na pomoc, co rozwścieczyło go jeszcze bardziej i doprowadziło go do tego stanu, w którym jest teraz. Tortury trwają już niemal dwie godziny i wszystkie sługi są już ledwo żywe. Voldemortowi jednak to nie wystarcza. Postanowił, że nie przerwie tortur dopóki Glizdogon nie wróci ze zwiadów w ministerstwie magii, oczywiście przynosząc mu znakomite wieści. Nie wiedział jednak, że znakomitych wieści nie będzie mu dane usłyszeć. Gdy po kolejnej godzinie przybył Glizdogon i przyniósł mu te straszne wieści o ustanowieniu nowego ministra, którego w świecie magii nie było i natychmiastowym zwołaniu konferencji, na którą Glizdogonowi nie udało się dostać, Voldemort wpadł w jeszcze większą wściekłość i zabił Glizdogona i posłał jego truchło do atrium ministerstwa Magii. Zapewne nie wiedział, że tym samym całkowicie uniewinnia Syriusza Blacka, pracującego obecnie w Hogwarcie na stanowisku Obrony przed Czarną Magią. Wydarzenie to cały czarodziejski świat zapamięta na wiele lat. Zakończył również tortury na dzisiejszy dzień i udał się do sali tronowej, ponieważ stwierdził, że to i tak jest bezcelowe, a w ten sposób pozbywa się ważnych dla siebie ludzi. Ważnych czyli takich, których może wykorzystać w nadchodzącej wojnie. Lord Voldemort nie wiedział również, że dzisiejszego wieczoru odwiedzi go kilka ciekawych osób na czele z ministrem. Gdyby o tym wiedział, zapewne obmyśliłby jakiś kolejny nieudany plan, aby ich pochwycić tym samym przejmując całe ministerstwo Magii. Nienawidził również tego, że jak zwykły człowiek musiał odpoczywać. Dochodziła właśnie trzecia w nocy, a Lord Voldemort czuł, że opadają mu powieki. Szybko więc zabezpieczył co cenniejsze rzeczy i udał się na spoczynek.
***
W tym samym momencie w gabinecie dyrektora trwała zażarta dyskusja pomiędzy właścicielem gabinetu, a ministrem, który pojawił się o tej właśnie porze w Hogwarcie, aby pomówić z dyrektorem na temat dzisiejszego wypadu.
- Słuchaj mnie, Dumbledore! – warknął rozwścieczony Night. – Nie mam zamiaru użerać się z twoją głupotą i naiwnym poczuciem tego, że wszyscy mają dwie szanse. Ja mam jedną szansę i zamierzam ją dobrze wykorzystać, a nie tak jak ty! Siedząc na dupie na swoim fotelu przed swoim biurkiem wyposażonym jedynie w rozszalałe dropsy nic nie możesz zrobić! Ja dzisiaj zamierzam udać się do Riddle’a niezależnie od tego, czy będziesz mi towarzyszył czy nie. Zamierzam również zabrać stąd tych trzech uczniów niezależnie, czy mi na to pozwolisz, czy nie. Syriusz Black również pójdzie z nami. Byłoby mi niezmiernie miło, gdybyś raczył nam towarzyszyć, ale skoro stwierdzasz, że jesteś już na to zbyt stary, zrozumiem to! Jednak nie próbuj mnie powstrzymać, bo ci się to nie uda! Zdaje sobie sprawę z tego, co myślisz o mnie, jednak wiedz, że się grubo mylisz.
- Ależ panie ministrze – odezwał się uprzejmie Dumbledore – nie mam zamiaru pana powstrzymywać skoro stwierdza pan, że to i tak na nic. Z radością oznajmiam również, że udam się z panem do siedziby Lorda Voldemorta.
Minister uśmiechnął się straszliwie.
- Dobra, Dumbledore. – powiedział. – Plan jest następujący. Napiszę teraz sowę do Wielemorda, zapowiadając naszą wizytę. Ty natomiast nie zrobisz nic, żeby mnie powstrzymać. Ostrzegę go również, że jeśli spróbuje zrobić coś zagrażającego naszemu życiu, będzie miał o wiele większe zmartwienia niż wszyscy śmierciożercy ponownie zamknięci w Askabanie. Zrozumiałeś?
- To czysta głupota! – ryknął Dumbledore. – Nie będziesz go ostrzegał. Jak wpadniemy do niego z zaskoczenia, od razu będziemy mogli aresztować wiele śmierciożerców!
- Zamknij się! – ryknął jeszcze głośniej minister. – Nie będziesz mi rozkazywał, co mam robić! Skoro mówię, że tak zrobię, to tak zrobię i tobie nic do tego!
Gregory zorientował się, że stoi z wyciągniętą różdżką w stronę Dumbledore’a. Opamiętał się szybko i usiadł z powrotem na fotelu.
- Na celu mamy to, aby ustrzec go, by zebrał jak najwięcej sług. Wtedy my wparujemy do jego siedziby mordując lub aresztując wszystko co się rusza, sami jednocześnie dbając o nasze bezpieczeństwo – dokończył spokojniej. – czy taka odpowiedź ci pasuje, Dumbledore?
- No dobrze – powiedział z niechęcią Dumbledore. – skoro pan uważa, że to będzie bezpieczne i że nic nikomu się nie stanie, mogę przystać na taką propozycję.
- Nie mówię, że będzie to całkowicie bezpieczne, Dumbledore. – warknął Minister. – Jak wszystko, co się obecnie dzieje na tym przeklętym świecie. Zresztą, dość już tego gadania. Bierzmy się do pracy. Dziś o 18 wyruszamy do ekipy Voldemana. Idę wysłać mu sowę z informacją, że mamy zamiar pojawić się u niego w domostwie, i nawet nie próbuj mnie powstrzymywać, bo ci się to nie uda. Jesteś na to zbyt stary. A teraz zastanów się nad tym, co ci wyłożyłem. Masz wszystko jak na tacy, wystarczy tylko wyciągnąć odpowiednie wnioski i podjąć odpowiednie decyzje.
Minister wstał z zajmowanego przez siebie miejsca i żwawym krokiem podszedł do drzwi, otworzył je, wyszedł i trzasnął nimi, aż posypał się tynk ze ścian. Albus Dumbledore westchnął ciężko i udał się na spoczynek z myślą, że dzisiaj będzie ciężki dzień.
***
Po powrocie z Hogwartu, Gregory Night sprawdził w swoim biurze, czy nie musi jeszcze czegoś zrobić. Odkrywszy, że jest wolny dzisiejszej nocy, udał się do swojego domu. Dawno przecież nie widział się ze swoją żoną. Mogłoby to wydawać się dziwne, jednak Gregory nie mieszkał w Anglii. Ani czarodziejskiej, ani też mugolskiej. Codziennie rano, gdy szedł do pracy, musiał teleportować się z Polski aż do Anglii. Było to męczące, jednak Gregory jak na razie nie miał zamiaru zmieniać miejsca swojego zamieszkania iż wiedział, że Voldemort nie ma jeszcze zbyt wielu zwolenników w Polsce. Po aportowaniu się na drogę nieopodal jego domu, Gregory’ego zaskoczyło to, że w żadnym domu nie świeciło się żadne światło. Latarnie również były zgaszone. Do tego Panował niepokojący ziąb. Gregory szybko skierował się w stronę swojego domu, jednak już po chwili stanął w miejscu. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Nad jego domem wisiał mroczny znak.
***
Severus Snape nienawidził udawać. Całe jego życie było jednym, wielkim kłamstwem. Ile by dał za to, aby być wreszcie sobą, tym, którym był gdy był młodszy. Nie mógł jednak przestać udawać. Teraz na przykład musiał przebywać w Hogwarcie, choć żadnego stanowiska już tam przecież nie zajmował. Jedyna myśl, która go cieszyła, to ta, że Lily również tam jest i że są wreszcie razem. Nic nie mógł poradzić, że to też było udawane i że ją też w ten sposób okłamywał, ale nie mógł przecież dopuścić do tego, że znów ją utraci na tyle lat. Nie zważał na konsekwencje. Musiał ją zatrzymać przy sobie. Gdy do gabinetu Blacka przyszedł Albus Dumbledore oznajmiając, że on i Michael, Herbert, Chris oraz Dumbledore i Minister udadzą się dziś do siedziby Lorda Voldemorta przeraził się. Wiedział, że czarny Pan zauważył już zniknięcie swego uniżonego sługi i wysyła wszędzie zastępy śmierciożerców w jego poszukiwaniach, tym samym tracąc wiele dobrych sług. Gdzieś w podświadomości wiedział, że Dumbledore doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że to nie on jest prawdziwym Jamesem. Nikt nigdy jednak go nie znajdzie, przynajmniej tak myślał Severus, a przynajmniej to usilnie próbował wmówić sobie przez ostatni tydzień. Był przecież dobrze zakamuflowany i znajdował się w ponoć najbezpieczniejszym miejscu na ziemi. W miejscu, do którego Lord Voldemort nie ma wstępu, tak przynajmniej mu się wydawało. Nie wiedział jednak, że po dzisiejszej wizycie ma się to zmienić, i że Lord Voldemort również postanowi wpaść z wizytą do Hogwartu w niedalekiej przyszłości. Severus Snape jednak o tym nie wiedział i musiał dobrze grać swą rolę, aby nikt nie odkrył jego prawdziwego. Wiedział, że źle by to się dla niego skończyło, gdyby odkryli ten spisek. Musiał teraz nadal grać swą rolę, więc wyplątał się delikatnie z objęć Lily i szybko pobiegł do łazienki, aby jak zawsze doprowadzić się do porządku. Po piętnastu minutach dołączyła do Niego Lily. Do tej pory jednak zdążył już zatrzeć ślady swej bytności w tym miejscu i wtopić się w swego znienawidzonego wieloletniego rywala. Swoją drogą czasem zastanawiał się, kiedy to odkryją. Lily w łóżku zachowywała się, jakby doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jest James, ale jakimś cudem nie powiadomiła o tym nikogo. Severus nie wiedział, że już dziś zostanie zesłany do Askabanu za wieloletnią służbę temu, którego imienia nie wolno wymawiać. Tym czasem Severus wyszedł spod prysznica z Protestującą Lily na rękach bełkoczącą pod nosem coś w stylu „Wcale mnie nie zadowoliłeś, Severusiku”.
„Zaraz – pomyślał przerażony Severus. – Ona powiedziała Severusiku? No nie, jestem spalony.”.
Nie zdążył zrobić nic, bo już leżał sparaliżowany na podłodze. Nad nim stała Naga Lily z wyciągniętą różdżką w jego stronę.
- Myślisz, że o niczym nie wiedziałam? – spytała lodowatym głosem. – Uknuliśmy to z Jamesem już dawno temu. Brzydzę się samą sobą i tobą, śmierdzielusie. Dziwie się Jamesowi, że po tym wszystkim chce jeszcze mieć ze mną cokolwiek wspólnego. Gdybym była nim, to już dawno wyrzuciłabym siebie z domu.
Już chciała rzucić mordercze zaklęcie, gdy jakieś ramiona objęły ją od tyłu i jakaś dłoń delikatnym, acz stanowczym ruchem wyrwała jej różdżkę. Wiedziała, że nie musi się niczego bać, gdyż od razu poznała ten dotyk.
- Do niczego się nie nadajesz, Snape. – wysyczał James Potter stając przed Severusem. Ten drugi nie wiedział, w jaki sposób dał się tak zmanipulować. – No, to teraz może znajdziesz się tam, gdzie powinieneś być już od dawna, co?
- Ymfff. – jęknął Snape.
- Taak, taaak. Wiem. Jesteś bardzo smutny i żałujesz tego, co zrobiłeś. – powiedział James. – Jednak wiedz, że ja nigdy nie wybaczę ci tego, że przez Ciebie musieliśmy przez całe lata być martwi!
James wiedział, że to wszystko było winą Glizdogona, ale Snape doskonale o wszystkim wiedział i nic nie zrobił. Gdyby coś zrobił, to może nawet James byłby wstanie przebaczyć mu wszystkie wyrządzone krzywdy.
***
Michael miał porządnego kaca. Wcale nie było to dziwne, ponieważ o ile dobrze pamiętał, dzień wcześniej pozwolił sobie na nieco więcej niż w normalnych okolicznościach, bo i okoliczności nie były normalne. Musiał przecież ze wszystkiego się wygadać, a co bardziej skłania do mówienia niż szklaneczka Whisky?
„No tak – pomyślał. – Gdyby to jeszcze była szklaneczka...”.
Jego rozmyślania przerwał straszliwie głośny dźwięk chrapiącego jednego z mieszkańców dormitorium. Michael złapał się za głowę i jęknął, co też nie było dobrym pomysłem, bo jeszcze bardziej rozbolała go głowa. Musiał coś z tym zrobić. Pamiętał, że gdzieś był jakiś eliksir na kaca, nie wiedział jednak gdzie. Zwlókł się z łóżka i zaczął szukać, oczywiście starał się to robić jak najciszej. Po kilku minutach daremnego przetrząsania dormitorium usiadł zrezygnowany na swoim łóżku. Po chwili jednak złapał się za głowę i jęknął.
„No przecież jestem czarodziejem – pomyślał. – Ale ze mnie debil”.
- Masz rację. – odezwał się głos w jego głowie.
„No nie! – myślał. – Teraz jeszcze jakieś haluny”.
Nie miał na co czekać. Musiał jak najszybciej przywołać ten nieszczęsny eliksir. Machnął różdżką i już po chwili trzymał w dłoni fiolkę z bezcennym płynem. Wypił kilka kropel i już po chwili poczuł się jak nowy. Zacierając ręce ze szczęścia postanowił, że pójdzie wziąć prysznic, a potem wypije sobie mocną, czarną kawę. Miał nadzieję, że pokój życzeń dostarczy mu przynajmniej trochę tego specyfiku.
„Nic tak nie pobudza do życia z samego rana jak zimny prysznic i gorąca kawa. – pomyślał i udał się pod prysznic”.
***
Chris nie lubił wstawać wcześnie. Najchętniej gdyby mógł, dzisiejszego dnia nie wstawałby wcale. Jednak ktoś miał wobec niego zupełnie inne plany. W półśnie poczuł, jak ktoś wylewa na niego cały kubeł lodowatej wody. Chris jak oparzony wyskoczył z łóżka z wrzaskiem. Rozejrzał się w poszukiwaniu sprawcy tego zdarzenia, jednak nikogo nie zauważył. Po chwili kolejny kubeł zimnej wody wylał mu się wprost na głowę.
- Wyłaź spod tej peleryny, durniu – warknął.
- nie. – odpowiedział jakiś głos. Chris domyślił się, że był to Michael.
- W co ty sobie ze mną pogrywasz? – spytał Chris. – Ja jestem zmęczony i jest weekend, więc mam prawo spać!
- Nie masz prawa. – odpowiedział spokojnie Michael. – Nie będziesz spał, bo dziś idziemy do Voldemana.
- Co?! – krzyknął Chris. – Gdzie?! Jak?!.
- No – powiedział Michael – normalnie. Dzisiaj o 18, czy o którejś tam, jedziemy, do Voldemana. Do jego posiadłości, która nie wiem, gdzie się mieści, ale podobno wie to Dumbledore i twój brat. Bo on jest twoim bratem no nie?
- Gregory? – spytał Chris. – No jasne! Zapomniałem o tym, że on jest moim bratem! Teraz możemy wariować w Hogwarcie i nic nam nikt nie zrobi!
Chris ze szczęścia wyciągnął skądś różdżkę i wylewitował wszystkich mieszkańców dormitorium wprost do pokoju wspólnego, po czym zrzucił ich bezceremonialnie na podłogę obok foteli i zaczął skakać i śmiać się jak wariat. Nie obchodziło go to, że cały pokój wspólny zamilkł i wszyscy przyglądają się temu widowisku z szeroko otwartymi oczami.
- Nie jestem tego taki pewien – burknął gramolący się z podłogi Herbert. – Ciekawe czy nie poprze Dumbledore’a i nie karze nam przestać wariować. Zresztą na razie i tak nic nie robimy.
- No jakie nic nie robimy?! – oburzył się Chris. – A ten basen w poniedziałek tydzień temu?
- No właśnie. – zauważył Herbert. – było to tydzień temu, a od tamtego czasu nic nie zrobiliśmy. Staczamy się, panowie.
- Daj spokój, stary – Warknął Michael. – szarpiesz się o jakieś dowcipy, a my tu mamy ważniejsze sprawy na głowie.
- Ta, jakie niby? – spytał Chris. – mnie tam kręcą dowcipy. Lubię je robić i nikt mi tego nie zabroni, nawet mój dziwny brat.
- Bardziej niż Susan? – spytał Herbert uśmiechając się złośliwie.
- Nie masz teraz nic do roboty, stary? – spytał złowrogo Chris.
- No właśnie nie. – odpowiedział Michael. – Właśnie teraz muszę cię podenerwować nieco, żebyś był bardziej wściekły na Voldka i może tam coś odwalimy.
- Aaa, powiem mu, że mój szwagier był dziadkiem mojego prawnuka stopnia piątego od strony mojego nieżyjącego wujka, który był babcią mojego chrzestnego żyjącego w XIV w. w Polsce. – powiedział Chris śmiejąc się.
- Taa – mruknął Michael – może jeszcze twój stryjeczny był pradziadem twojego dziada od strony matki będącej wtedy twoją stryjeczną siostrą, a jednocześnie matką chrzestną dla syna twojej córki twojego syna?
- No pewnie – powiedział Chris. – to go na łopaty powali, a ja wtedy rąbnę mu pięścią między jego przecudne czerwone oczęta i Voldek odejdzie do krainy wiecznie zielonych świateł.
Przechodząca w tym momencie obok wciąż skaczącego i plotącego jakieś głupoty Chrisa Hermiona aż stanęła w miejscu i cały stos książek wyśliznął jej się z rąk, po czym z wielkim łomotem spadł na podłogę. Natomiast Chris nic nie zauważył i skakał nadal.
- A potem zabierzemy go do Hogwartu i upijemy go Mugolską Wódą, wyciągniemy z niego wszystkie jego najskrytsze tajemnice i najbardziej zawstydzające sekrety. A potem otrzeźwimy go i wszystko mu powiemy, a potem ponownie go zamordujemy, znów ożywimy i zabijemy ponownie. I tak do końca, aż...
W tym momencie Chris potknął się o stos ksiąg i runął na podłogę z jeszcze większym hukiem. Po chwili klnąc na czym świat stoi zaczął gramolić się z podłogi. Gdy już wstał otrzepał się z nieistniejącego kurzu i podniósł książki, a następnie wcisnął je w ręce Hermiony mówiąc:
- Przeszkodziłaś mi w świętowaniu cudownego wydarzenia, jakim jest posiadanie brata ministra i wyjazd dziś wieczorem do…
Nie zdążył dokończyć, ponieważ Michael rzucił się na niego przewracając go ponownie na podłogę i przygważdżając do niej. Ze złością syknął mu do ucha:
- O tajemnicy pamiętaj, stary! Nie możesz tak sobie mówić o tym komu zechcesz. Nawet swojej dziewczynie nie możesz powiedzieć. Pamiętaj, że nie możemy być niczego pewni.
- Do piwiarni – dokończył Chris. – Poza tym, stary, przesadzasz – warknął zrzucając Michaela z siebie. – Akurat moja dziewczyna nigdy nikomu nic nie powie. Nigdy nie naraziłaby nas na coś, co by zagrażało naszemu zdrowiu i bezpieczeństwu.
- A brata twojego szwagra od strony twojego kuzyna brata Twojego przyjaciela twojej siostry?
- Również nie.
- Tak właściwie – przerwał im Herbert – w jaki sposób ona cię wczoraj tak po prostu chwyciła i przerzuciła przez siebie? Przecież tak się nie da, nawet cie nie zaatakowała.
- Magia – mruknął Chris. – byłem pełen podziwu. Nawet myślałem, czy by nie podpytać ją o to zaklęcie, którego użyła i nie wykorzystać go w jakimś swoim celu.
- Na pewno – powiedział Herbert. – na pewno ci powie.
- Masz co do tego jakieś wątpliwości, stary? – spytał Chris.
Rozmowę przerwał Ron, który podszedł do nich.
- Czemu żeście tak wcześnie wstali? – spytał ziewając. – Niedziela jest. Idziecie na śniadanie?
- Jeszcze nie, nie przeszkadzaj teraz – warknął Herbert. – idź sam.
- Dobra już, dobra – powiedział Ron. – Nie musisz się od razu rzucać.
- Masz jakiś problem?
- Skądże. Już sobie idę. – powiedział Ron i udał się w kierunku obrazu grubej Damy. Po chwili Hermiona wybiegła za nim rzucając Chrisowi mordercze spojrzenie.
„O co jej chodzi? – pomyślał Chris”.
- No cóż – odezwał się głos w jego głowie. – Kobiet nigdy nie ogarniesz.
- Ej, stary, co to było? – spytał Michael. – Słyszałem twoje myśli w głowie, a potem ktoś jakby odpowiedział, że kobiet nigdy nie ogarniesz.
- ehhh – westchnął Chris. – nie mam pojęcia i coraz mniej mi się to podoba.
- Ja też dzisiaj słyszałem jakiś głos w głowie jak wstałem – powiedział Michael. – wtedy akurat podniosłem się z wyra i nie mogłem znaleźć eliksiru na kaca, więc po przeszukaniu całego dormitorium przypomniałem sobie, że jestem czarodziejem i stwierdziłem, że jestem głupi, że na to nie wpadłem wcześniej. No i ten głos powiedział, że mam rację, czy coś takiego, dokładnie już nie pamiętam.
- Nie pamiętasz, co się działo rano? – spytał zaskoczony Herbert. – W takim razie coś jest z tobą faktycznie nie tak.
- Oj daj spokój – wtrącił się Chris. – Przydałoby się iść na śniadanie. Głodny jestem.
Na potwierdzenie tych słów w brzuch Chrisa zaburczał głośno.
- Jelenia bym mógł zjeść – mówił Chris zagłuszając burczenie swojego brzucha.
- Myślę, że Harry’emu by się to nie spodobało – powiedział śmiejąc się Michael. – Zresztą, chyba żadnemu zwierzęciu nie spodobałoby się to, że jest zjadane.
- Świnie jakoś są zjadane. – mruknął Herbert.
- I kury – dodał Chris.
- Kaczki zapewne też, ale co to ma do tego? – spytał Michael.
- To, że jestem głodny – warknął z rozdrażnieniem Chris. – Chodźmy wreszcie na to śniadanie.
- Było iść z Ronem – odwarknął Herbert. – Mnie tam się nigdzie nie spieszy.
- Idziesz, ze, mną, na, śnia, da, nie! – ryknął Chris chwytając Michaela i Herberta za karki i wlokąc ich w kierunku obrazu wielkiej damy.
- Dobra, dobra, stary! – jęknął Michael. – Potrafię sam iść.
Michael wyrwał się Chrisowi i szedł zupełnie samodzielnie w kierunku obrazu grubej damy. Chris natomiast ciągnął za sobą szarpiącego i wyrywającego się Herberta. Po wejściu do wielkiej sali wszyscy jedzący w niej śniadanie skierowali oczy w kierunku wchodzących, a Dumbledore wstał z zajmowanego przez siebie miejsca i podążył szybko ku Chrisowi z zaniepokojoną Miną.
- Czy coś się stało? – spytał, gdy znalazł się przy Herbercie i Chrisie.
- Nie, panie psorze, tylko ten debil mnie tu przywlókł, a ja chciałem sam przyjść – warknął Herbert. – może mu pan kazać mnie puścić?
- Panie Night – powiedział Dumbledore oficjalnym tonem. – Proszę puścić pana Backfielda. Pan Backfield zapewne sam potrafi doskonale przemieszczać się po korytarzach zamku, czyż nie tak, panie Backfield?
- Oczywiście – wykrztusił Herbert ledwo powstrzymując się od śmiechu.
Chris nie miał innego wyjścia i musiał puścić Herberta, który odetchnął z ulgą i podążył w kierunku stołu Gryffindoru rozmasowując po drodze kark.
***
Dzień minął im w zasadzie dość spokojnie. Chris uganiał się gdzieś za swoją dziewczyną, która z radosnym piskiem uciekała mu po całym zamku. Chris jednak nie byłby Huncwotem, gdyby nie znał wszystkich tajnych przejść i za każdym razem udawało mu się pochwycić swą wybrankę. Potem chowali się na kilka godzin do pokoju życzeń, z którego Chris wybiegał z wrzaskiem i tym razem to jego dziewczyna goniła go po całym zamku. Rzecz jasna nie była Huncwotką, więc znalezienie Chrisa zajmowało jej nieco więcej czasu, ale przy tym świetnie się bawiła, doskonale radząc sobie ze wszelkiego rodzaju mylącymi korytarzami stworzonymi przez Chrisa. Chris był pod wrażeniem jej umiejętności i bogatego zasobu zaklęć, jakim ta dysponowała. Myślał również, czy by nie dołączyć jej do ich paczki, ale nie mógł podejmować takich decyzji bez wiedzy reszty Huncwotów. Herbert natomiast szwendał się po zamku w poszukiwaniu Emily. Nie mógł jej znaleźć, ponieważ Chris przywłaszczył sobie mapę Huncwotów, a że był jej tylko jeden egzemplarz, to Herbert musiał być zdany na samego siebie i musiał polegać tylko i wyłącznie na swojej własnej pamięci na temat położenia różnych sal. Myślał nad skopiowaniem mapy Huncwotów tak, aby był przynajmniej po jeden egzemplarz na łebka, jednak stwierdził, że gdy choć jeden egzemplarz dostanie się w niepowołane ręce, to będą mieli ręce pełne roboty, aby odzyskać mapę, lub co jeszcze gorsze, posprzątać wyrządzone przez kogoś szkody. Ktoś na przykład mógł stwierdzić, że dostanie się do pokoju wspólnego Slytherinu i zrobi im tam całkiem niezły bajzel, a potem ucieknie i nikt go więcej nie znajdzie. Rzecz jasna Herbert nie protestowałby bardzo, gdyż sam nie lubił Ślizgonów, a najbardziej nieżyjącego już Malfoy’a, chociaż nie wiedział dlaczego.
„To pewnie ta wieloletnia nienawiść mieszkańców domu Lwa do mieszkańców domu Węża – pomyślał”.
- Masz rację – rozległ się głos Michaela w jego głowie.
„Ej, czy ja już do końca zwariowałem? – pomyślał Herbert”.
- Jeszcze nie – ponownie usłyszał głos Michaela. – Po prostu w jakiś sposób możemy komunikować się chyba telepatycznie, jakoś tak to się nazywa.
„Stary, możesz wyjść z mojej głowy? – myślał Herbert”.
- Dobra już, dobra – odmyślał Michael. – Już sobie idę. Ale jak będziesz coś potrzebował, to myśl w moim kierunku, a na pewno usłyszę.
„Ja? – spytał w myślach Herbert. – Ja miałbym potrzebować do czegoś kogoś tak niezrównoważonego psychicznie jak Ty?”
- No pewnie. – odparł Michael. – Ale zobaczysz, niedługo wymiana zdań w myślach stanie się tak swobodna, że do tego przywykniesz.
„Tak? – spytał Herbert. – A ty niby skąd masz tą umiejętność?”
- Jeszcze jak byłem z Kate oboje jak najbardziej staraliśmy się panować nad swoimi myślami w swoim towarzystwie. – odpowiedział Mike. – Sam wiesz. Jakbyśmy nie opanowali tej sztuki, jakby mogło to się skończyć. Tak naprawdę ona udaje, że jest na wszystko gotowa, a tak naprawdę jest po prostu zbyt nieśmiała, żeby przyznać się do tego, że potrzebuje jeszcze trochę czasu.
„Ale cóż, kobiet nigdy nie ogarniesz – pomyślał sam do siebie Herbert, a przynajmniej tak mu się wydawało.”
Po chwili usłyszał głos Chrisa w swojej głowie.
- Ja właśnie mam dzisiaj okazję tego doświadczyć. Muszę uciekać przed własną dziewczyną! Do czego to doszło…
Nic sensownego już nie usłyszał, poza jakimiś bezsensownie poukładanymi myślami typu „Pomocyyyy” Albo „Dopadł mnie… Idę na szczaw...” Co nie miało żadnego sensu. Przecież dziewczyna Chrisa nie była chłopakiem. Natomiast Herbert nie widział tu nigdzie żadnego szczawiu. Chyba, że Chrisa wywiało kilkaset kilometrów stąd, co również było niemożliwe, gdyż teleportacja z zamku była niemożliwa dla zwykłego ucznia lub nauczyciela, z wyjątkiem dyrektora i ministra. Michael natomiast leżał na łóżku próbując zapomnieć o tym, o czym zapomnieć się nie dało, czyli o Kate. O jej cudownych oczach, puszystych włosach, delikatnych, zmysłowych ustach, wspólnych, zielonych nocach…
„Dość – skarcił siebie w myślach. – Przecież nie będziesz o niej myślał. Miałeś zapomnieć!”.
- No właśnie, stary – usłyszał głos Chrisa. – Miałeś zapomnieć.
Po chwili usłyszał głos Herberta.
- Ale to tak jak ty byś chciał zapomnieć i nie myśleć o swojej Susan.
- Nie – zaprzeczył Chris. – To jest coś zupełnie innego. My jesteśmy ze sobą, a oni nie. Więc powinien zapomnieć, albo spróbować się do niej zbliżyć.
„Taa, jasne – myślał Michael. – Jak mam się do niej zbliżyć?”.
- No jak jak? – spytał nie rozumiejąc pytania Chris. – Normalnie. Podejść, pogadać, wybadać sytuację, dowiedzieć się, ile pamięta, a ile nie pamięta… Bardzo proste.
„Taa, bardzo proste – myślał Michael. – Jakoś dla mnie to nie jest proste. Ona pewnie nawet nie chce ze mną gadać”.
- Próbowałeś w ogóle? – spytał Herbert. – Nie próbowałeś, więc nie gadaj. Podejdź i pogadaj, a się dowiesz.
„No stary – myślał Michael. – Ale po co ja mam gadać, skoro ona może mieć tysiące innych facetów, którzy na pewno będą lepsi ode mnie?”.
Telepatyczną rozmowę przerwało natarczywe walenie w drzwi dormitorium szóstego roku. Michael zwlókł się z łóżka i podszedł do drzwi.
- Otwarte! – wrzasnął.
Przez chwilę ktoś po drugiej stronie bezskutecznie próbował otworzyć drzwi, po czym znów zaczął walić w nie pięścią. Po chwili doszły do tego również kopniaki.
„Dziwne – pomyślał. – Przecież przed chwilą były otwarte”.
- Kto tam! – wrzasnął.
- To ja! – odwrzasnął mu ktoś z drugiej strony drzwi.
Michael domyślił się, że był to James. Postanowił powiedzieć mu, żeby wywalił te drzwi, bo jakoś nie chcą się otworzyć.
- Słuchaj, stary – powiedział – jakoś nie mogę ich otworzyć. Znasz jakieś zaklęcie, którym je rozwalisz?
Po chwili James rzucił jakieś zaklęcie, po którym drzwi roztrzaskały się w drobny mak, natomiast na Jamesa rzuciło się stado dziwnie wyglądających ptaków. Po uporaniu się z nimi James wtoczył się do środka.
- Dobra, Mike – powiedział po chwili milczenia. – nie długo wyruszamy wraz z Gregorym do chatyny Voldemana. Weźcie ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i pamiętajcie o tym, czego nauczyliście się w wakacje. No i oczywiście nie muszę Ci mówić, abyś przekazał to reszcie zgrai?
- No pewnie – powiedział Mike. – Przekażę to im zaraz.
- No to dobra – James odetchnął z ulgą. – To wy się szykujcie, a ja się zmywam stąd i idę po Syriusza. A wiesz, że ja nie powinienem w ogóle tam jechać?
- Hmm. – mruknął Michael. – Nie sądzisz, że to byłoby dość dziwne, gdyby jego ofiara tak nagle wprosiła mu się na herbatkę?
James zastanawiał się przez dłuższą chwilę po czym wzdychając ciężko powiedział:
- Chyba to samo Lily miała na myśli. Niech ci będzie, zostanę.
- No! – krzyknął z radością Mike i przybił piątkę z Jamesem. – Uważaj na siebie.
- Ja mam na Siebie uważać? – spytał zaskoczony James. – To nie ja udaję się do paszczy lwa.
- Chyba węża. – powiedział Michael. – Mnie tam się nic nie stanie, miałem dobrego nauczyciela.
- Miło mi to słyszeć – uśmiechnął się James – no dobra, będę się zmywał.
Po wyjściu Jamesa Michael skontaktował się z przyjaciółmi i przekazał im najnowsze wieści również i to, że James jednak z nimi nie idzie. Chris stwierdził, że jest zasmucony, bo co on teraz zrobi bez drugiego swojego nauczyciela, na co Herbert stwierdził, żeby przestał robić sensację z czegoś, z czego sensacji robić nie powinien.
***
Godzina 17:30 nadeszła bardzo szybko. Przyjaciele udali się więc do gabinetu dyrektora szkoły, Albusa Dumbledore’a. Gdy dyrektor ich zobaczył, uśmiechnął się do nich. Chłopcy widzieli jednak, że ten uśmiech był nieco wymuszony. Nie pytali, co się stało. Nie chcieli wiedzieć. Mimo to Herbert w głębi serca wiedział, o co chodzi Dumbledore’owi. Musi narażać osoby niepełnoletnie, choć tego nie chce. Jednak minister nalegał, więc Dumbledore musiał się zgodzić, więc z bólem serca się zgodził.
- Będziemy uważać, panie Psorze – powiedział Herbert. – Nie będziemy rzucać jakichś głupich zaklęć, gdy nie będzie to konieczne.
Dumbledore uśmiechnął się nieco szerzej.
- Dziękuje wam, moi chłopcy – powiedział zmęczonym głosem. – Wyruszamy już za moment. Na miejsce udamy się świstoklikiem. Nie chcemy, abyście się gdzieś po drodze zgubili teleportując się. Czy wiecie, jak działa świstoklik?
- Ooh, ależ oczywiście – zapewnili wszyscy. – podróżowaliśmy już świstoklikiem.
- No dobrze. – westchnął z ulgą Dumbledore. – W takim razie czekamy jeszcze tylko na Profesora Syriusza Blacka i szanownego Ministra. Chociaż nie wiem, czy się pojawi, gdyż dzisiaj w nocy Lord Voldemort zabił całą jego rodzinę.
- Jak to całą?! – przeraził się Chris.
- Chodzi o jego nową rodzinę. Jego żonę i nienarodzone dziecko. – powiedział Dumbledore. – Rodzice i siostry wciąż żyją i są bezpieczni na Grimmauld Place.
- Z tego domu to się wariatkowo zrobi za moment. – warknął Herbert. – Może jeszcze ściągniecie tam całą rodzinę Weasleyów?
- A dlaczego by nie? – spytał Michael. - Ja tam nie będę miał nic przeciwko temu, o ile będzie tam Kate.
- Stary, przeginasz. – ryknął Herbert. – Nie ma żadnej Kate.
- Stary, przeginasz! – ryknął Michael. – Nie ma żadnej Emily!
Kłótnię przerwało wtargnięcie ministra, który stanął w drzwiach i obrzucił wszystkich wściekłym wzrokiem, po czym zaczął wrzeszczeć:
- Na dół! Ale już! Nie będę czekał na tą waszą śmierdzącą bandę leni! Gdzie jest Black?!
- Tam gdzie go widziałeś! – wrzasnął Chris.
- Słuchaj mnie, gówniarzu. – warknął Minister. – Nie będziesz się do mnie…
Chris jednak nie dał mu dokończyć.
- Słuchaj mnie, staruchu. – warknął prawie tak samo nieprzyjemnie jak minister. – Będę się do ciebie odzywał dokładnie w taki sam sposób, jak ty do mnie i moich przyjaciół, a także obecnych tu Dumbledore’a i właśnie teraz wchodzącego drzwiami Syriusza Blacka.
- Cześć Gregory. – powiedział od samych drzwi Syriusz. – czyżbyśmy mieli przyjemność wyruszyć z Tobą do pyska węża?
- Oczywiście. – powiedział uśmiechając się Minister i jakby się lekko uspokajając. – Cieszę się, że ty zajmiesz się bezpieczeństwem tych dzieciaków. – mruknął wskazując ręką na Michaela, Chrisa i Herberta. – Nie chciałbym, aby stało im się coś złego.
- Ależ Gregory – powiedział Syriusz kładąc w uspokajającym geście rękę na ramieniu Ministra. – Oni z pewnością będą wstanie sami doskonale zadbać o swoje zdrowie i bezpieczeństwo.
- Skoro tak mówisz – powiedział minister strząsając rękę Syriusza ze swojego ramienia. – W takim razie wierzę Ci i chyba możemy ruszać, czyż nie?
- Ależ drogi ministrze – wtrącił się Dumbledore. – Nalegam jednak, by ta trójka pozostała w Hogwarcie.
- Nie masz nic w tej sprawie do gadania, starcze – warknął Gregory. – Już podjąłem odpowiednią decyzję na ten temat i nie mam zamiaru jej zmieniać. Chyba że ci, o których mowa mają coś przeciwko udaniu się do ryja węża.
- Ee tam – powiedział Michael. – Może uda mi się zginąć po drodze… To ja nic przeciwko nie mam. Będzie tu ciszej beze mnie.
- A ten znowu się użala – jęknął Herbert. – Ja też nie mam nic przeciwko, ale on tu zostaje albo przestaje jęczeć i idzie z nami.
- oo nie, a ten znów jęczy, że tamten jęczy. – powiedział Chris po czym westchnął ciężko. – Jak oni przestaną jęczeć, to i ja mogę się przejść.
- No dobrze – powiedział Minister. – Dość tych pogaduszek. Łapcie ten świstoklik i jedziemy.
Po chwili na środku gabinetu Dumbledore’a rozbłysło różnokolorowe światełko i wszyscy znikli, aby pojawić się wiele mil od zamku. Wiele mil od znanego przez nich świata. W miejscu surowym jak niegdyś, gdy świat dopiero powstawał. Tam, gdzie się pojawili, wszędzie wiła się niczym węże wszelaka roślinność, która utrudniała im przedzieranie się w kierunku chatyny pana tego miejsca, Lorda Voldemorta. Gdy byli bliżej, roślinność nagle znikła, jakby wszystko dookoła tego miejsca zostało wycięte zaledwie ostatniej nocy. Wszędzie w promieniu kilometra rozpościerała się goła ziemia, bez ani jednej roślinki. Syriusz dał znak, po którym wszyscy się zatrzymali, on natomiast wyciągnął różdżkę i zatoczył nią dziwny krąg w powietrzu. Po chwili kazał wszystkim zamknąć oczy i iść naprzód z wyciągniętymi rękami. Wszyscy posłusznie ruszyli do przodu i już po chwili dotknęli drzwi. Syriusz wymacał ręką klamkę i nacisnął ją, po czym pozwolił wszystkim otworzyć oczy. Weszli do środka. Naprzeciw drzwi z szerokim, złowieszczym uśmiechem stał gospodarz tego miejsca, sam Lord Voldemort. Chris uśmiechnął się szaleńczo i ruszył przed siebie z wyciągniętą ręką.
- Cześć, Voldek – powiedział na przywitanie.
- Witaj, o nieznajomy, który raczyłeś odwiedzić mnie w tej samotni. – odpowiedział ponurym głosem Voldemort. – Jako, że jako pierwszy podszedłeś do mnie z przyjacielsko wyciągniętą dłonią sprawiłeś, iż wszyscy twoi przyjaciele obecni tutaj mogą udać się wraz z tobą na herbatkę do mnie. Zapraszam.
To mówiąc Lord Voldemort wskazał ręką przed siebie, a tusz przed nim znikąd pojawiły się drzwi, przez które tamten bez wahania przeszedł. Chris podążył za nim. Reszta nie miała wyjścia i poszła za nimi. Znaleźli się w niezbyt wielkiej komnacie zewsząd ozdobionej malunkami węży. Nie było ani kawałka wolnej przestrzeni. Na ścianach, na podłodze i na suficie namalowane były wszelkiego rodzaju węże. Lord Voldemort podszedł do stołu i gestem przywołał wszystkich. Gdy wszyscy z wielkimi obawami podeszli do stołu Lord Voldemort przerwał panującą ciszę.
- Znajdujemy się w wężowej sali, moi mili. – powiedział swym tak dobrze wszystkim znanym zimnym, okrutnym głosem. – W tej sali nic wam stać się nie może, jednak nie daje jakiejkolwiek gwarancji, że po wyjściu z niej nie spotka was coś przykrego, więc jak na grzecznych, wiernych i posłusznych mych sługusów rozkazuje wam siedzieć w miejscu, w którym jesteście. Zajmijcie proszę miejsca, a Lambert przygotuje wam herbatkę.
Gdy wszyscy zajęli należne im miejsca Lord Voldemort pstryknął palcami, a przed nim pojawił się bardzo dziwny skrzat domowy. Ukłonił się swemu panu i spytał:
- Czego pan sobie życzy, Sir?
- Przygotuj herbatę dla mnie i dla mych gości. – rozkazał Voldemort.
- Tak jest, sir. – powiedział usłużnie skrzat. – Już się robi, Sir.
Po chwili skrzat z cichym pyknięciem zniknął. Nie minęły nawet dwie minuty, a skrzat był już z powrotem, tym razem lewitując przed sobą ogromną tacę z przepięknymi filiżankami ozdobionymi wężami z herbatą.
- Proszę, mój panie. – powiedział skrzat. – Czy coś pan sobie jeszcze życzy od Lamberta, Sir?
- nie, mój drogi. – powiedział swym zimnym głosem Voldemort. – Możesz odejść. Gdy będziesz mi potrzebny, zawołam cię.
- Tak jest, Sir. – powiedział radośnie skrzat i zniknął.
Syriusz wyciągnął różdżkę i sprawdził czy w herbatach nie znajduje się jakaś trucizna. Żadnej nie wykrył, a po chwili odezwał się Voldemort:
- Ależ Black, spokojnie. Możesz być pewien, że nie chcę wam nic zrobić. Uwierz mi, że jakbym chciał, już dawno leżelibyście u mych stup błagając mnie o litość, lub śmierć. Ja jednak, uprzedzony przez jaśnie nam panującego i obecnego tu ministra zgodziłem się, abyśmy mogli w spokoju porozmawiać. Nie wyrządzę wam również żadnej krzywdy, gdyż jak to napisał minister, Mogę mieć większe kłopoty, niż wszyscy moi Śmierciożercy w Askabanie, a że staram się jak najbardziej unikać kłopotów, więc postaram się dziś nic wam nie zrobić.
- Starasz się unikać kłopotów? – spytał Michael. – Jednak kłopoty jakoś nie chcą unikać ciebie.
- Ale to wina mojego szwagra. – wtrącił się Chris.
- Z pewnością twój szanowny szwagier przystąpi do mnie, jeśli się dowie, co mam mu do zaoferowania. – powiedział Lord Voldemort.
- Zapewne – powiedział Chris. – Nie masz nic wartego do zaoferowania, nie licząc bezustannych tortur. A szwagier mojego szwagra brata mojej siostry ze strony kuzyna mojej kuzynki mojego kuzyna dziadka szwagra prapociotka babci mojego wnuka mojej wnuczki nie jest zainteresowany zwijaniem się z bólu u twych stóp, ani tym bardziej błaganiem cię o litość. Tak więc ani ja, ani moi znajomi tu obecni, wliczając w to szanownie panującego do tej pory na stanowisku dyrektora Hogwartu Dumbledore’a, któremu nie udało się z ciebie zrobić nikogo więcej, jak rozwydrzonego, rozpieszczonego idioty nie mamy zamiar teraz, ani nigdy przystąpić do tej bandy zidiociałych tępaków, jakich nazywasz sługami swymi, z których ten jeden, który ponoć dostarczał informacje zakonowi jest obecny właśnie w Hogwarcie i jeśli wszystko dobrze pójdzie, już dziś znajdzie się w Askabanie wraz zresztą tych, których stąd zabierzemy.
Gdy Chris skończył swój monolog wszyscy wylecieli w powietrze, a Voldemort wraz ze swymi sługami zostali związani liną antyteleportacyjną. Voldemort jednak nic sobie z tego nie robił i po prostu sam się rozwiązał siłą swojego umysłu. Po chwili stanął nad wszystkimi swymi sługami i wyciągnął ręce mrucząc coś dziwnego. Po chwili jego dłonie rozjarzyły się księżycowym światłem. To jednak nie zmieniło położenia śmierciożerców. Pojawiło się jeszcze więcej lin antyteleportacyjnych, które jeszcze ciaśniej owinęły się wokół śmierciożerców i po chwili znikli oni w rozbłysku białego światła. Voldemort upadł na podłogę i zaczął tarzać się wrzeszcząc wniebogłosy:
- Nieeeeeeeeeeeeeeee! Jak mogliście mi to zrobić!
Po chwili zaczął walić głową w ziemię. Trzej przyjaciele wyciągnęli ręce przed siebie i zaśpiewali:
- Przybądź, o pradawny duchu, pierwotny władco tego miejsca, i ukaż tego, który śmie bezcześcić ziemię twą, plugawić krwią dobrą ziemie świętą. Przybądź Ty, który możesz wszystko i spraw, aby na ziemi nigdy już nie było zła. Przybądź, o wielki Mnichu i zbaw tych, którzy zbawienia potrzebują. Przybądź, wielki władco i oczyść tych, którzy potrzebują oczyszczenia.
Po chwili unieśli ręce jeszcze wyżej. Nagle wypłynęło z nich różowe światło i zapanowała ciemność nad Voldemortem wrzeszczącym z bólu. Po pięciu minutach przyjaciele osłabli i rozległ się dudniący głos, toczący się po równinach i pagórkach:
- Nie da się nic zrobić. Są ludzie, którzy posiedli wiedzę, jak zniszczyć tą marną istotę. Pytajcie ich o drogę.
- Wracamy do Hogwartu, szybko! – powiedział ostatkiem sił Herbert.
Dumbledore wyjął z płaszcza Świstoklik i wszyscy pojawili się znów w gabinecie Dumbledore’a, gdzie leżeli związani śmierciożercy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz