Mury zamku Lorda Voldemorta drżały od wściekłości pana tego
miejsca. Voldemort właśnie przed chwilą zakończył kolejną nieudaną próbę ataku
na Harry’ego Pottera, który jakimś cudem zdołał wyjść z tego niemalże bez
szwanku. To rozwścieczyło Voldemorta do tego stopnia, że zaczął torturować
wszystkie swoje sługi. Nikt nie mógł dowiedzieć się, co do tego stopnia
rozwścieczyło Voldemorta, jednakże to wyrwało mu się samo, gdy padając na
ziemię i trzymając się za przeraźliwie bolącą głowę wywrzeszczał: „Przeklęty
Potter!”. Oczywiście wszyscy jego śmierciożercy natychmiast podążyli mu na
pomoc, co rozwścieczyło go jeszcze bardziej i doprowadziło go do tego stanu, w
którym jest teraz. Tortury trwają już niemal dwie godziny i wszystkie sługi są
już ledwo żywe. Voldemortowi jednak to nie wystarcza. Postanowił, że nie
przerwie tortur dopóki Glizdogon nie wróci ze zwiadów w ministerstwie magii,
oczywiście przynosząc mu znakomite wieści. Nie wiedział jednak, że znakomitych
wieści nie będzie mu dane usłyszeć. Gdy po kolejnej godzinie przybył Glizdogon
i przyniósł mu te straszne wieści o ustanowieniu nowego ministra, którego w
świecie magii nie było i natychmiastowym zwołaniu konferencji, na którą
Glizdogonowi nie udało się dostać, Voldemort wpadł w jeszcze większą wściekłość
i zabił Glizdogona i posłał jego truchło do atrium ministerstwa Magii. Zapewne
nie wiedział, że tym samym całkowicie uniewinnia Syriusza Blacka, pracującego
obecnie w Hogwarcie na stanowisku Obrony przed Czarną Magią. Wydarzenie to cały
czarodziejski świat zapamięta na wiele lat. Zakończył również tortury na
dzisiejszy dzień i udał się do sali tronowej, ponieważ stwierdził, że to i tak
jest bezcelowe, a w ten sposób pozbywa się ważnych dla siebie ludzi. Ważnych
czyli takich, których może wykorzystać w nadchodzącej wojnie. Lord Voldemort
nie wiedział również, że dzisiejszego wieczoru odwiedzi go kilka ciekawych osób
na czele z ministrem. Gdyby o tym wiedział, zapewne obmyśliłby jakiś kolejny
nieudany plan, aby ich pochwycić tym samym przejmując całe ministerstwo Magii.
Nienawidził również tego, że jak zwykły człowiek musiał odpoczywać. Dochodziła
właśnie trzecia w nocy, a Lord Voldemort czuł, że opadają mu powieki. Szybko
więc zabezpieczył co cenniejsze rzeczy i udał się na spoczynek.
***
W tym samym momencie w gabinecie dyrektora trwała zażarta
dyskusja pomiędzy właścicielem gabinetu, a ministrem, który pojawił się o tej
właśnie porze w Hogwarcie, aby pomówić z dyrektorem na temat dzisiejszego
wypadu.
- Słuchaj mnie, Dumbledore! – warknął rozwścieczony Night. –
Nie mam zamiaru użerać się z twoją głupotą i naiwnym poczuciem tego, że wszyscy
mają dwie szanse. Ja mam jedną szansę i zamierzam ją dobrze wykorzystać, a nie
tak jak ty! Siedząc na dupie na swoim fotelu przed swoim biurkiem wyposażonym
jedynie w rozszalałe dropsy nic nie możesz zrobić! Ja dzisiaj zamierzam udać
się do Riddle’a niezależnie od tego, czy będziesz mi towarzyszył czy nie.
Zamierzam również zabrać stąd tych trzech uczniów niezależnie, czy mi na to
pozwolisz, czy nie. Syriusz Black również pójdzie z nami. Byłoby mi niezmiernie
miło, gdybyś raczył nam towarzyszyć, ale skoro stwierdzasz, że jesteś już na to
zbyt stary, zrozumiem to! Jednak nie próbuj mnie powstrzymać, bo ci się to nie uda!
Zdaje sobie sprawę z tego, co myślisz o mnie, jednak wiedz, że się grubo
mylisz.
- Ależ panie ministrze – odezwał się uprzejmie Dumbledore –
nie mam zamiaru pana powstrzymywać skoro stwierdza pan, że to i tak na nic. Z
radością oznajmiam również, że udam się z panem do siedziby Lorda Voldemorta.
Minister uśmiechnął się straszliwie.
- Dobra, Dumbledore. – powiedział. – Plan jest następujący.
Napiszę teraz sowę do Wielemorda, zapowiadając naszą wizytę. Ty natomiast nie
zrobisz nic, żeby mnie powstrzymać. Ostrzegę go również, że jeśli spróbuje
zrobić coś zagrażającego naszemu życiu, będzie miał o wiele większe zmartwienia
niż wszyscy śmierciożercy ponownie zamknięci w Askabanie. Zrozumiałeś?
- To czysta głupota! – ryknął Dumbledore. – Nie będziesz go
ostrzegał. Jak wpadniemy do niego z zaskoczenia, od razu będziemy mogli
aresztować wiele śmierciożerców!
- Zamknij się! – ryknął jeszcze głośniej minister. – Nie
będziesz mi rozkazywał, co mam robić! Skoro mówię, że tak zrobię, to tak zrobię
i tobie nic do tego!
Gregory zorientował się, że stoi z wyciągniętą różdżką w stronę
Dumbledore’a. Opamiętał się szybko i usiadł z powrotem na fotelu.
- Na celu mamy to, aby ustrzec go, by zebrał jak najwięcej
sług. Wtedy my wparujemy do jego siedziby mordując lub aresztując wszystko co
się rusza, sami jednocześnie dbając o nasze bezpieczeństwo – dokończył
spokojniej. – czy taka odpowiedź ci pasuje, Dumbledore?
- No dobrze – powiedział z niechęcią Dumbledore. – skoro pan
uważa, że to będzie bezpieczne i że nic nikomu się nie stanie, mogę przystać na
taką propozycję.
- Nie mówię, że będzie to całkowicie bezpieczne, Dumbledore.
– warknął Minister. – Jak wszystko, co się obecnie dzieje na tym przeklętym
świecie. Zresztą, dość już tego gadania. Bierzmy się do pracy. Dziś o 18
wyruszamy do ekipy Voldemana. Idę wysłać mu sowę z informacją, że mamy zamiar
pojawić się u niego w domostwie, i nawet nie próbuj mnie powstrzymywać, bo ci
się to nie uda. Jesteś na to zbyt stary. A teraz zastanów się nad tym, co ci
wyłożyłem. Masz wszystko jak na tacy, wystarczy tylko wyciągnąć odpowiednie
wnioski i podjąć odpowiednie decyzje.
Minister wstał z zajmowanego przez siebie miejsca i żwawym
krokiem podszedł do drzwi, otworzył je, wyszedł i trzasnął nimi, aż posypał się
tynk ze ścian. Albus Dumbledore westchnął ciężko i udał się na spoczynek z
myślą, że dzisiaj będzie ciężki dzień.
***
Po powrocie z Hogwartu, Gregory Night sprawdził w swoim
biurze, czy nie musi jeszcze czegoś zrobić. Odkrywszy, że jest wolny
dzisiejszej nocy, udał się do swojego domu. Dawno przecież nie widział się ze
swoją żoną. Mogłoby to wydawać się dziwne, jednak Gregory nie mieszkał w
Anglii. Ani czarodziejskiej, ani też mugolskiej. Codziennie rano, gdy szedł do
pracy, musiał teleportować się z Polski aż do Anglii. Było to męczące, jednak
Gregory jak na razie nie miał zamiaru zmieniać miejsca swojego zamieszkania iż
wiedział, że Voldemort nie ma jeszcze zbyt wielu zwolenników w Polsce. Po
aportowaniu się na drogę nieopodal jego domu, Gregory’ego zaskoczyło to, że w
żadnym domu nie świeciło się żadne światło. Latarnie również były zgaszone. Do
tego Panował niepokojący ziąb. Gregory szybko skierował się w stronę swojego
domu, jednak już po chwili stanął w miejscu. Nie mógł uwierzyć w to, co
zobaczył. Nad jego domem wisiał mroczny znak.
***
Severus Snape nienawidził udawać. Całe jego życie było
jednym, wielkim kłamstwem. Ile by dał za to, aby być wreszcie sobą, tym, którym
był gdy był młodszy. Nie mógł jednak przestać udawać. Teraz na przykład musiał
przebywać w Hogwarcie, choć żadnego stanowiska już tam przecież nie zajmował.
Jedyna myśl, która go cieszyła, to ta, że Lily również tam jest i że są
wreszcie razem. Nic nie mógł poradzić, że to też było udawane i że ją też w ten
sposób okłamywał, ale nie mógł przecież dopuścić do tego, że znów ją utraci na
tyle lat. Nie zważał na konsekwencje. Musiał ją zatrzymać przy sobie. Gdy do
gabinetu Blacka przyszedł Albus Dumbledore oznajmiając, że on i Michael,
Herbert, Chris oraz Dumbledore i Minister udadzą się dziś do siedziby Lorda
Voldemorta przeraził się. Wiedział, że czarny Pan zauważył już zniknięcie swego
uniżonego sługi i wysyła wszędzie zastępy śmierciożerców w jego poszukiwaniach,
tym samym tracąc wiele dobrych sług. Gdzieś w podświadomości wiedział, że
Dumbledore doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że to nie on jest prawdziwym
Jamesem. Nikt nigdy jednak go nie znajdzie, przynajmniej tak myślał Severus, a
przynajmniej to usilnie próbował wmówić sobie przez ostatni tydzień. Był
przecież dobrze zakamuflowany i znajdował się w ponoć najbezpieczniejszym
miejscu na ziemi. W miejscu, do którego Lord Voldemort nie ma wstępu, tak przynajmniej
mu się wydawało. Nie wiedział jednak, że po dzisiejszej wizycie ma się to
zmienić, i że Lord Voldemort również postanowi wpaść z wizytą do Hogwartu w
niedalekiej przyszłości. Severus Snape jednak o tym nie wiedział i musiał
dobrze grać swą rolę, aby nikt nie odkrył jego prawdziwego. Wiedział, że źle by
to się dla niego skończyło, gdyby odkryli ten spisek. Musiał teraz nadal grać
swą rolę, więc wyplątał się delikatnie z objęć Lily i szybko pobiegł do
łazienki, aby jak zawsze doprowadzić się do porządku. Po piętnastu minutach
dołączyła do Niego Lily. Do tej pory jednak zdążył już zatrzeć ślady swej
bytności w tym miejscu i wtopić się w swego znienawidzonego wieloletniego
rywala. Swoją drogą czasem zastanawiał się, kiedy to odkryją. Lily w łóżku
zachowywała się, jakby doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jest
James, ale jakimś cudem nie powiadomiła o tym nikogo. Severus nie wiedział, że
już dziś zostanie zesłany do Askabanu za wieloletnią służbę temu, którego
imienia nie wolno wymawiać. Tym czasem Severus wyszedł spod prysznica z
Protestującą Lily na rękach bełkoczącą pod nosem coś w stylu „Wcale mnie nie
zadowoliłeś, Severusiku”.
„Zaraz – pomyślał przerażony Severus. – Ona powiedziała
Severusiku? No nie, jestem spalony.”.
Nie zdążył zrobić nic, bo już leżał sparaliżowany na
podłodze. Nad nim stała Naga Lily z wyciągniętą różdżką w jego stronę.
- Myślisz, że o niczym nie wiedziałam? – spytała lodowatym
głosem. – Uknuliśmy to z Jamesem już dawno temu. Brzydzę się samą sobą i tobą,
śmierdzielusie. Dziwie się Jamesowi, że po tym wszystkim chce jeszcze mieć ze
mną cokolwiek wspólnego. Gdybym była nim, to już dawno wyrzuciłabym siebie z
domu.
Już chciała rzucić mordercze zaklęcie, gdy jakieś ramiona
objęły ją od tyłu i jakaś dłoń delikatnym, acz stanowczym ruchem wyrwała jej
różdżkę. Wiedziała, że nie musi się niczego bać, gdyż od razu poznała ten
dotyk.
- Do niczego się nie nadajesz, Snape. – wysyczał James
Potter stając przed Severusem. Ten drugi nie wiedział, w jaki sposób dał się
tak zmanipulować. – No, to teraz może znajdziesz się tam, gdzie powinieneś być
już od dawna, co?
- Ymfff. – jęknął Snape.
- Taak, taaak. Wiem. Jesteś bardzo smutny i żałujesz tego,
co zrobiłeś. – powiedział James. – Jednak wiedz, że ja nigdy nie wybaczę ci
tego, że przez Ciebie musieliśmy przez całe lata być martwi!
James wiedział, że to wszystko było winą Glizdogona, ale
Snape doskonale o wszystkim wiedział i nic nie zrobił. Gdyby coś zrobił, to
może nawet James byłby wstanie przebaczyć mu wszystkie wyrządzone krzywdy.
***
Michael miał porządnego kaca. Wcale nie było to dziwne,
ponieważ o ile dobrze pamiętał, dzień wcześniej pozwolił sobie na nieco więcej
niż w normalnych okolicznościach, bo i okoliczności nie były normalne. Musiał
przecież ze wszystkiego się wygadać, a co bardziej skłania do mówienia niż
szklaneczka Whisky?
„No tak – pomyślał. – Gdyby to jeszcze była szklaneczka...”.
Jego rozmyślania przerwał straszliwie głośny dźwięk
chrapiącego jednego z mieszkańców dormitorium. Michael złapał się za głowę i
jęknął, co też nie było dobrym pomysłem, bo jeszcze bardziej rozbolała go
głowa. Musiał coś z tym zrobić. Pamiętał, że gdzieś był jakiś eliksir na kaca,
nie wiedział jednak gdzie. Zwlókł się z łóżka i zaczął szukać, oczywiście
starał się to robić jak najciszej. Po kilku minutach daremnego przetrząsania
dormitorium usiadł zrezygnowany na swoim łóżku. Po chwili jednak złapał się za
głowę i jęknął.
„No przecież jestem czarodziejem – pomyślał. – Ale ze mnie
debil”.
- Masz rację. – odezwał się głos w jego głowie.
„No nie! – myślał. – Teraz jeszcze jakieś haluny”.
Nie miał na co czekać. Musiał jak najszybciej przywołać ten
nieszczęsny eliksir. Machnął różdżką i już po chwili trzymał w dłoni fiolkę z
bezcennym płynem. Wypił kilka kropel i już po chwili poczuł się jak nowy. Zacierając
ręce ze szczęścia postanowił, że pójdzie wziąć prysznic, a potem wypije sobie
mocną, czarną kawę. Miał nadzieję, że pokój życzeń dostarczy mu przynajmniej
trochę tego specyfiku.
„Nic tak nie pobudza do życia z samego rana jak zimny
prysznic i gorąca kawa. – pomyślał i udał się pod prysznic”.
***
Chris nie lubił wstawać wcześnie. Najchętniej gdyby mógł,
dzisiejszego dnia nie wstawałby wcale. Jednak ktoś miał wobec niego zupełnie
inne plany. W półśnie poczuł, jak ktoś wylewa na niego cały kubeł lodowatej
wody. Chris jak oparzony wyskoczył z łóżka z wrzaskiem. Rozejrzał się w
poszukiwaniu sprawcy tego zdarzenia, jednak nikogo nie zauważył. Po chwili
kolejny kubeł zimnej wody wylał mu się wprost na głowę.
- Wyłaź spod tej peleryny, durniu – warknął.
- nie. – odpowiedział jakiś głos. Chris domyślił się, że był
to Michael.
- W co ty sobie ze mną pogrywasz? – spytał Chris. – Ja
jestem zmęczony i jest weekend, więc mam prawo spać!
- Nie masz prawa. – odpowiedział spokojnie Michael. – Nie
będziesz spał, bo dziś idziemy do Voldemana.
- Co?! – krzyknął Chris. – Gdzie?! Jak?!.
- No – powiedział Michael – normalnie. Dzisiaj o 18, czy o
którejś tam, jedziemy, do Voldemana. Do jego posiadłości, która nie wiem, gdzie
się mieści, ale podobno wie to Dumbledore i twój brat. Bo on jest twoim bratem
no nie?
- Gregory? – spytał Chris. – No jasne! Zapomniałem o tym, że
on jest moim bratem! Teraz możemy wariować w Hogwarcie i nic nam nikt nie
zrobi!
Chris ze szczęścia wyciągnął skądś różdżkę i wylewitował
wszystkich mieszkańców dormitorium wprost do pokoju wspólnego, po czym zrzucił
ich bezceremonialnie na podłogę obok foteli i zaczął skakać i śmiać się jak
wariat. Nie obchodziło go to, że cały pokój wspólny zamilkł i wszyscy
przyglądają się temu widowisku z szeroko otwartymi oczami.
- Nie jestem tego taki pewien – burknął gramolący się z
podłogi Herbert. – Ciekawe czy nie poprze Dumbledore’a i nie karze nam przestać
wariować. Zresztą na razie i tak nic nie robimy.
- No jakie nic nie robimy?! – oburzył się Chris. – A ten
basen w poniedziałek tydzień temu?
- No właśnie. – zauważył Herbert. – było to tydzień temu, a
od tamtego czasu nic nie zrobiliśmy. Staczamy się, panowie.
- Daj spokój, stary – Warknął Michael. – szarpiesz się o
jakieś dowcipy, a my tu mamy ważniejsze sprawy na głowie.
- Ta, jakie niby? – spytał Chris. – mnie tam kręcą dowcipy.
Lubię je robić i nikt mi tego nie zabroni, nawet mój dziwny brat.
- Bardziej niż Susan? – spytał Herbert uśmiechając się
złośliwie.
- Nie masz teraz nic do roboty, stary? – spytał złowrogo
Chris.
- No właśnie nie. – odpowiedział Michael. – Właśnie teraz
muszę cię podenerwować nieco, żebyś był bardziej wściekły na Voldka i może tam
coś odwalimy.
- Aaa, powiem mu, że mój szwagier był dziadkiem mojego
prawnuka stopnia piątego od strony mojego nieżyjącego wujka, który był babcią
mojego chrzestnego żyjącego w XIV w. w Polsce. – powiedział Chris śmiejąc się.
- Taa – mruknął Michael – może jeszcze twój stryjeczny był
pradziadem twojego dziada od strony matki będącej wtedy twoją stryjeczną siostrą,
a jednocześnie matką chrzestną dla syna twojej córki twojego syna?
- No pewnie – powiedział Chris. – to go na łopaty powali, a
ja wtedy rąbnę mu pięścią między jego przecudne czerwone oczęta i Voldek
odejdzie do krainy wiecznie zielonych świateł.
Przechodząca w tym momencie obok wciąż skaczącego i
plotącego jakieś głupoty Chrisa Hermiona aż stanęła w miejscu i cały stos
książek wyśliznął jej się z rąk, po czym z wielkim łomotem spadł na podłogę.
Natomiast Chris nic nie zauważył i skakał nadal.
- A potem zabierzemy go do Hogwartu i upijemy go Mugolską
Wódą, wyciągniemy z niego wszystkie jego najskrytsze tajemnice i najbardziej
zawstydzające sekrety. A potem otrzeźwimy go i wszystko mu powiemy, a potem
ponownie go zamordujemy, znów
ożywimy i zabijemy ponownie. I tak do końca, aż...
W tym momencie Chris potknął się o stos ksiąg i runął na
podłogę z jeszcze większym hukiem. Po chwili klnąc na czym świat stoi zaczął
gramolić się z podłogi. Gdy już wstał otrzepał się z nieistniejącego kurzu i
podniósł książki, a następnie wcisnął je w ręce Hermiony mówiąc:
- Przeszkodziłaś mi w świętowaniu cudownego wydarzenia,
jakim jest posiadanie brata ministra i wyjazd dziś wieczorem do…
Nie zdążył dokończyć, ponieważ Michael rzucił się na niego
przewracając go ponownie na podłogę i przygważdżając do niej. Ze złością syknął
mu do ucha:
- O tajemnicy pamiętaj, stary! Nie możesz tak sobie mówić o
tym komu zechcesz. Nawet swojej dziewczynie nie możesz powiedzieć. Pamiętaj, że
nie możemy być niczego pewni.
- Do piwiarni – dokończył Chris. – Poza tym, stary, przesadzasz
– warknął zrzucając Michaela z siebie. – Akurat moja dziewczyna nigdy nikomu
nic nie powie. Nigdy nie naraziłaby nas na coś, co by zagrażało naszemu zdrowiu
i bezpieczeństwu.
- A brata twojego szwagra od strony twojego kuzyna brata
Twojego przyjaciela twojej siostry?
- Również nie.
- Tak właściwie – przerwał im Herbert – w jaki sposób ona
cię wczoraj tak po prostu chwyciła i przerzuciła przez siebie? Przecież tak się
nie da, nawet cie nie zaatakowała.
- Magia – mruknął Chris. – byłem pełen podziwu. Nawet
myślałem, czy by nie podpytać ją o to zaklęcie, którego użyła i nie wykorzystać
go w jakimś swoim celu.
- Na pewno – powiedział Herbert. – na pewno ci powie.
- Masz co do tego jakieś wątpliwości, stary? – spytał Chris.
Rozmowę przerwał Ron, który podszedł do nich.
- Czemu żeście tak wcześnie wstali? – spytał ziewając. –
Niedziela jest. Idziecie na śniadanie?
- Jeszcze nie, nie przeszkadzaj teraz – warknął Herbert. –
idź sam.
- Dobra już, dobra – powiedział Ron. – Nie musisz się od
razu rzucać.
- Masz jakiś problem?
- Skądże. Już sobie idę. – powiedział Ron i udał się w
kierunku obrazu grubej Damy. Po chwili Hermiona wybiegła za nim rzucając
Chrisowi mordercze spojrzenie.
„O co jej chodzi? – pomyślał Chris”.
- No cóż – odezwał się głos w jego głowie. – Kobiet nigdy
nie ogarniesz.
- Ej, stary, co to było? – spytał Michael. – Słyszałem twoje
myśli w głowie, a potem ktoś jakby odpowiedział, że kobiet nigdy nie ogarniesz.
- ehhh – westchnął Chris. – nie mam pojęcia i coraz mniej mi
się to podoba.
- Ja też dzisiaj słyszałem jakiś głos w głowie jak wstałem –
powiedział Michael. – wtedy akurat podniosłem się z wyra i nie mogłem znaleźć
eliksiru na kaca, więc po przeszukaniu całego dormitorium przypomniałem sobie,
że jestem czarodziejem i stwierdziłem, że jestem głupi, że na to nie wpadłem
wcześniej. No i ten głos powiedział, że mam rację, czy coś takiego, dokładnie
już nie pamiętam.
- Nie pamiętasz, co się działo rano? – spytał zaskoczony
Herbert. – W takim razie coś jest z tobą faktycznie nie tak.
- Oj daj spokój – wtrącił się Chris. – Przydałoby się iść na
śniadanie. Głodny jestem.
Na potwierdzenie tych słów w brzuch Chrisa zaburczał głośno.
- Jelenia bym mógł zjeść – mówił Chris zagłuszając burczenie
swojego brzucha.
- Myślę, że Harry’emu by się to nie spodobało – powiedział
śmiejąc się Michael. – Zresztą, chyba żadnemu zwierzęciu nie spodobałoby się
to, że jest zjadane.
- Świnie jakoś są zjadane. – mruknął Herbert.
- I kury – dodał Chris.
- Kaczki zapewne też, ale co to ma do tego? – spytał
Michael.
- To, że jestem głodny – warknął z rozdrażnieniem Chris. –
Chodźmy wreszcie na to śniadanie.
- Było iść z Ronem – odwarknął Herbert. – Mnie tam się
nigdzie nie spieszy.
- Idziesz, ze, mną, na, śnia, da, nie! – ryknął Chris
chwytając Michaela i Herberta za karki i wlokąc ich w kierunku obrazu wielkiej
damy.
- Dobra, dobra, stary! – jęknął Michael. – Potrafię sam iść.
Michael wyrwał się Chrisowi i szedł zupełnie samodzielnie w
kierunku obrazu grubej damy. Chris natomiast ciągnął za sobą szarpiącego i
wyrywającego się Herberta. Po wejściu do wielkiej sali wszyscy jedzący w niej
śniadanie skierowali oczy w kierunku wchodzących, a Dumbledore wstał z
zajmowanego przez siebie miejsca i podążył szybko ku Chrisowi z zaniepokojoną
Miną.
- Czy coś się stało? – spytał, gdy znalazł się przy
Herbercie i Chrisie.
- Nie, panie psorze, tylko ten debil mnie tu przywlókł, a ja
chciałem sam przyjść – warknął Herbert. – może mu pan kazać mnie puścić?
- Panie Night – powiedział Dumbledore oficjalnym tonem. –
Proszę puścić pana Backfielda. Pan Backfield zapewne sam potrafi doskonale
przemieszczać się po korytarzach zamku, czyż nie tak, panie Backfield?
- Oczywiście – wykrztusił Herbert ledwo powstrzymując się od
śmiechu.
Chris nie miał innego wyjścia i musiał puścić Herberta,
który odetchnął z ulgą i podążył w kierunku stołu Gryffindoru rozmasowując po
drodze kark.
***
Dzień minął im w zasadzie dość spokojnie. Chris uganiał się
gdzieś za swoją dziewczyną, która z radosnym piskiem uciekała mu po całym
zamku. Chris jednak nie byłby Huncwotem, gdyby nie znał wszystkich tajnych
przejść i za każdym razem udawało mu się pochwycić swą wybrankę. Potem chowali
się na kilka godzin do pokoju życzeń, z którego Chris wybiegał z wrzaskiem i
tym razem to jego dziewczyna goniła go po całym zamku. Rzecz jasna nie była
Huncwotką, więc znalezienie Chrisa zajmowało jej nieco więcej czasu, ale przy
tym świetnie się bawiła, doskonale radząc sobie ze wszelkiego rodzaju mylącymi
korytarzami stworzonymi przez Chrisa. Chris był pod wrażeniem jej umiejętności i
bogatego zasobu zaklęć, jakim ta dysponowała. Myślał również, czy by nie
dołączyć jej do ich paczki, ale nie mógł podejmować takich decyzji bez wiedzy
reszty Huncwotów. Herbert natomiast szwendał się po zamku w poszukiwaniu Emily.
Nie mógł jej znaleźć, ponieważ Chris przywłaszczył sobie mapę Huncwotów, a że
był jej tylko jeden egzemplarz, to Herbert musiał być zdany na samego siebie i
musiał polegać tylko i wyłącznie na swojej własnej pamięci na temat położenia
różnych sal. Myślał nad skopiowaniem mapy Huncwotów tak, aby był przynajmniej
po jeden egzemplarz na łebka, jednak stwierdził, że gdy choć jeden egzemplarz
dostanie się w niepowołane ręce, to będą mieli ręce pełne roboty, aby odzyskać
mapę, lub co jeszcze gorsze, posprzątać wyrządzone przez kogoś szkody. Ktoś na
przykład mógł stwierdzić, że dostanie się do pokoju wspólnego Slytherinu i
zrobi im tam całkiem niezły bajzel, a potem ucieknie i nikt go więcej nie
znajdzie. Rzecz jasna Herbert nie protestowałby bardzo, gdyż sam nie lubił
Ślizgonów, a najbardziej nieżyjącego już Malfoy’a, chociaż nie wiedział
dlaczego.
„To pewnie ta wieloletnia nienawiść mieszkańców domu Lwa do
mieszkańców domu Węża – pomyślał”.
- Masz rację – rozległ się głos Michaela w jego głowie.
„Ej, czy ja już do końca zwariowałem? – pomyślał Herbert”.
- Jeszcze nie – ponownie usłyszał głos Michaela. – Po prostu
w jakiś sposób możemy komunikować się chyba telepatycznie, jakoś tak to się
nazywa.
„Stary, możesz wyjść z mojej głowy? – myślał Herbert”.
- Dobra już, dobra – odmyślał Michael. – Już sobie idę. Ale
jak będziesz coś potrzebował, to myśl w moim kierunku, a na pewno usłyszę.
„Ja? – spytał w myślach Herbert. – Ja miałbym potrzebować do
czegoś kogoś tak niezrównoważonego psychicznie jak Ty?”
- No pewnie. – odparł Michael. – Ale zobaczysz, niedługo
wymiana zdań w myślach stanie się tak swobodna, że do tego przywykniesz.
„Tak? – spytał Herbert. – A ty niby skąd masz tą
umiejętność?”
- Jeszcze jak byłem z Kate oboje jak najbardziej staraliśmy
się panować nad swoimi myślami w swoim towarzystwie. – odpowiedział Mike. – Sam
wiesz. Jakbyśmy nie opanowali tej sztuki, jakby mogło to się skończyć. Tak
naprawdę ona udaje, że jest na wszystko gotowa, a tak naprawdę jest po prostu
zbyt nieśmiała, żeby przyznać się do tego, że potrzebuje jeszcze trochę czasu.
„Ale cóż, kobiet nigdy nie ogarniesz – pomyślał sam do
siebie Herbert, a przynajmniej tak mu się wydawało.”
Po chwili usłyszał głos Chrisa w swojej głowie.
- Ja właśnie mam dzisiaj okazję tego doświadczyć. Muszę
uciekać przed własną dziewczyną! Do czego to doszło…
Nic sensownego już nie usłyszał, poza jakimiś bezsensownie
poukładanymi myślami typu „Pomocyyyy” Albo „Dopadł mnie… Idę na szczaw...” Co
nie miało żadnego sensu. Przecież dziewczyna Chrisa nie była chłopakiem.
Natomiast Herbert nie widział tu nigdzie żadnego szczawiu. Chyba, że Chrisa
wywiało kilkaset kilometrów stąd, co również było niemożliwe, gdyż teleportacja
z zamku była niemożliwa dla zwykłego ucznia lub nauczyciela, z wyjątkiem
dyrektora i ministra. Michael natomiast leżał na łóżku próbując zapomnieć o
tym, o czym zapomnieć się nie dało, czyli o Kate. O jej cudownych oczach,
puszystych włosach, delikatnych, zmysłowych ustach, wspólnych, zielonych nocach…
„Dość – skarcił siebie w myślach. – Przecież nie będziesz o
niej myślał. Miałeś zapomnieć!”.
- No właśnie, stary – usłyszał głos Chrisa. – Miałeś zapomnieć.
Po chwili usłyszał głos Herberta.
- Ale to tak jak ty byś chciał zapomnieć i nie myśleć o
swojej Susan.
- Nie – zaprzeczył Chris. – To jest coś zupełnie innego. My
jesteśmy ze sobą, a oni nie. Więc powinien zapomnieć, albo spróbować się do
niej zbliżyć.
„Taa, jasne – myślał Michael. – Jak mam się do niej
zbliżyć?”.
- No jak jak? – spytał nie rozumiejąc pytania Chris. –
Normalnie. Podejść, pogadać, wybadać sytuację, dowiedzieć się, ile pamięta, a
ile nie pamięta… Bardzo proste.
„Taa, bardzo proste – myślał Michael. – Jakoś dla mnie to
nie jest proste. Ona pewnie nawet nie chce ze mną gadać”.
- Próbowałeś w ogóle? – spytał Herbert. – Nie próbowałeś,
więc nie gadaj. Podejdź i pogadaj, a się dowiesz.
„No stary – myślał Michael. – Ale po co ja mam gadać, skoro
ona może mieć tysiące innych facetów, którzy na pewno będą lepsi ode mnie?”.
Telepatyczną rozmowę przerwało natarczywe walenie w drzwi
dormitorium szóstego roku. Michael zwlókł się z łóżka i podszedł do drzwi.
- Otwarte! – wrzasnął.
Przez chwilę ktoś po drugiej stronie bezskutecznie próbował
otworzyć drzwi, po czym znów zaczął walić w nie pięścią. Po chwili doszły do
tego również kopniaki.
„Dziwne – pomyślał. – Przecież przed chwilą były otwarte”.
- Kto tam! – wrzasnął.
- To ja! – odwrzasnął mu ktoś z drugiej strony drzwi.
Michael domyślił się, że był to James. Postanowił powiedzieć
mu, żeby wywalił te drzwi, bo jakoś nie chcą się otworzyć.
- Słuchaj, stary – powiedział – jakoś nie mogę ich otworzyć.
Znasz jakieś zaklęcie, którym je rozwalisz?
Po chwili James rzucił jakieś zaklęcie, po którym drzwi
roztrzaskały się w drobny mak, natomiast na Jamesa rzuciło się stado dziwnie
wyglądających ptaków. Po uporaniu się z nimi James wtoczył się do środka.
- Dobra, Mike – powiedział po chwili milczenia. – nie długo
wyruszamy wraz z Gregorym do chatyny Voldemana. Weźcie ze sobą
najpotrzebniejsze rzeczy i pamiętajcie o tym, czego nauczyliście się w wakacje.
No i oczywiście nie muszę Ci mówić, abyś przekazał to reszcie zgrai?
- No pewnie – powiedział Mike. – Przekażę to im zaraz.
- No to dobra – James odetchnął z ulgą. – To wy się
szykujcie, a ja się zmywam stąd i idę po Syriusza. A wiesz, że ja nie
powinienem w ogóle tam jechać?
- Hmm. – mruknął Michael. – Nie sądzisz, że to byłoby dość
dziwne, gdyby jego ofiara tak nagle wprosiła mu się na herbatkę?
James zastanawiał się przez dłuższą chwilę po czym
wzdychając ciężko powiedział:
- Chyba to samo Lily miała na myśli. Niech ci będzie,
zostanę.
- No! – krzyknął z radością Mike i przybił piątkę z Jamesem.
– Uważaj na siebie.
- Ja mam na Siebie uważać? – spytał zaskoczony James. – To
nie ja udaję się do paszczy lwa.
- Chyba węża. – powiedział Michael. – Mnie tam się nic nie
stanie, miałem dobrego nauczyciela.
- Miło mi to słyszeć – uśmiechnął się James – no dobra, będę
się zmywał.
Po wyjściu Jamesa Michael skontaktował się z przyjaciółmi i
przekazał im najnowsze wieści również i to, że James jednak z nimi nie idzie.
Chris stwierdził, że jest zasmucony, bo co on teraz zrobi bez drugiego swojego
nauczyciela, na co Herbert stwierdził, żeby przestał robić sensację z czegoś, z
czego sensacji robić nie powinien.
***
Godzina 17:30 nadeszła bardzo szybko. Przyjaciele udali się
więc do gabinetu dyrektora szkoły, Albusa Dumbledore’a. Gdy dyrektor ich
zobaczył, uśmiechnął się do nich. Chłopcy widzieli jednak, że ten uśmiech był
nieco wymuszony. Nie pytali, co się stało. Nie chcieli wiedzieć. Mimo to
Herbert w głębi serca wiedział, o co chodzi Dumbledore’owi. Musi narażać osoby
niepełnoletnie, choć tego nie chce. Jednak minister nalegał, więc Dumbledore
musiał się zgodzić, więc z bólem serca się zgodził.
- Będziemy uważać, panie Psorze – powiedział Herbert. – Nie
będziemy rzucać jakichś głupich zaklęć, gdy nie będzie to konieczne.
Dumbledore uśmiechnął się nieco szerzej.
- Dziękuje wam, moi chłopcy – powiedział zmęczonym głosem. –
Wyruszamy już za moment. Na miejsce udamy się świstoklikiem. Nie chcemy,
abyście się gdzieś po drodze zgubili teleportując się. Czy wiecie, jak działa
świstoklik?
- Ooh, ależ oczywiście – zapewnili wszyscy. – podróżowaliśmy
już świstoklikiem.
- No dobrze. – westchnął z ulgą Dumbledore. – W takim razie
czekamy jeszcze tylko na Profesora Syriusza Blacka i szanownego Ministra.
Chociaż nie wiem, czy się pojawi, gdyż dzisiaj w nocy Lord Voldemort zabił całą
jego rodzinę.
- Jak to całą?! – przeraził się Chris.
- Chodzi o jego nową rodzinę. Jego żonę i nienarodzone
dziecko. – powiedział Dumbledore. – Rodzice i siostry wciąż żyją i są
bezpieczni na Grimmauld Place.
- Z tego domu to się wariatkowo zrobi za moment. – warknął
Herbert. – Może jeszcze ściągniecie tam całą rodzinę Weasleyów?
- A dlaczego by nie? – spytał Michael. - Ja tam nie będę
miał nic przeciwko temu, o ile będzie tam Kate.
- Stary, przeginasz. – ryknął Herbert. – Nie ma żadnej Kate.
- Stary, przeginasz! – ryknął Michael. – Nie ma żadnej
Emily!
Kłótnię przerwało wtargnięcie ministra, który stanął w
drzwiach i obrzucił wszystkich wściekłym wzrokiem, po czym zaczął wrzeszczeć:
- Na dół! Ale już! Nie będę czekał na tą waszą śmierdzącą
bandę leni! Gdzie jest Black?!
- Tam gdzie go widziałeś! – wrzasnął Chris.
- Słuchaj mnie, gówniarzu. – warknął Minister. – Nie
będziesz się do mnie…
Chris jednak nie dał mu dokończyć.
- Słuchaj mnie, staruchu. – warknął prawie tak samo
nieprzyjemnie jak minister. – Będę się do ciebie odzywał dokładnie w taki sam
sposób, jak ty do mnie i moich przyjaciół, a także obecnych tu Dumbledore’a i
właśnie teraz wchodzącego drzwiami Syriusza Blacka.
- Cześć Gregory. – powiedział od samych drzwi Syriusz. –
czyżbyśmy mieli przyjemność wyruszyć z Tobą do pyska węża?
- Oczywiście. – powiedział uśmiechając się Minister i jakby
się lekko uspokajając. – Cieszę się, że ty zajmiesz się bezpieczeństwem tych
dzieciaków. – mruknął wskazując ręką na Michaela, Chrisa i Herberta. – Nie
chciałbym, aby stało im się coś złego.
- Ależ Gregory – powiedział Syriusz kładąc w uspokajającym
geście rękę na ramieniu Ministra. – Oni z pewnością będą wstanie sami doskonale
zadbać o swoje zdrowie i bezpieczeństwo.
- Skoro tak mówisz – powiedział minister strząsając rękę
Syriusza ze swojego ramienia. – W takim razie wierzę Ci i chyba możemy ruszać,
czyż nie?
- Ależ drogi ministrze – wtrącił się Dumbledore. – Nalegam
jednak, by ta trójka pozostała w Hogwarcie.
- Nie masz nic w tej sprawie do gadania, starcze – warknął
Gregory. – Już podjąłem odpowiednią decyzję na ten temat i nie mam zamiaru jej
zmieniać. Chyba że ci, o których mowa mają coś przeciwko udaniu się do ryja
węża.
- Ee tam – powiedział Michael. – Może uda mi się zginąć po
drodze… To ja nic przeciwko nie mam. Będzie tu ciszej beze mnie.
- A ten znowu się użala – jęknął Herbert. – Ja też nie mam
nic przeciwko, ale on tu zostaje albo przestaje jęczeć i idzie z nami.
- oo nie, a ten znów jęczy, że tamten jęczy. – powiedział
Chris po czym westchnął ciężko. – Jak oni przestaną jęczeć, to i ja mogę się
przejść.
- No dobrze – powiedział Minister. – Dość tych pogaduszek.
Łapcie ten świstoklik i jedziemy.
Po chwili na środku gabinetu Dumbledore’a rozbłysło
różnokolorowe światełko i wszyscy znikli, aby pojawić się wiele mil od zamku.
Wiele mil od znanego przez nich świata. W miejscu surowym jak niegdyś, gdy
świat dopiero powstawał. Tam, gdzie się pojawili, wszędzie wiła się niczym węże
wszelaka roślinność, która utrudniała im przedzieranie się w kierunku chatyny
pana tego miejsca, Lorda Voldemorta. Gdy byli bliżej, roślinność nagle znikła,
jakby wszystko dookoła tego miejsca zostało wycięte zaledwie ostatniej nocy.
Wszędzie w promieniu kilometra rozpościerała się goła ziemia, bez ani jednej
roślinki. Syriusz dał znak, po którym wszyscy się zatrzymali, on natomiast
wyciągnął różdżkę i zatoczył nią dziwny krąg w powietrzu. Po chwili kazał
wszystkim zamknąć oczy i iść naprzód z wyciągniętymi rękami. Wszyscy posłusznie
ruszyli do przodu i już po chwili dotknęli drzwi. Syriusz wymacał ręką klamkę i
nacisnął ją, po czym pozwolił wszystkim otworzyć oczy. Weszli do środka.
Naprzeciw drzwi z szerokim, złowieszczym uśmiechem stał gospodarz tego miejsca,
sam Lord Voldemort. Chris uśmiechnął się szaleńczo i ruszył przed siebie z
wyciągniętą ręką.
- Cześć, Voldek – powiedział na przywitanie.
- Witaj, o nieznajomy, który raczyłeś odwiedzić mnie w tej
samotni. – odpowiedział ponurym głosem Voldemort. – Jako, że jako pierwszy
podszedłeś do mnie z przyjacielsko wyciągniętą dłonią sprawiłeś, iż wszyscy twoi
przyjaciele obecni tutaj mogą udać się wraz z tobą na herbatkę do mnie.
Zapraszam.
To mówiąc Lord Voldemort wskazał ręką przed siebie, a tusz
przed nim znikąd pojawiły się drzwi, przez które tamten bez wahania przeszedł.
Chris podążył za nim. Reszta nie miała wyjścia i poszła za nimi. Znaleźli się w
niezbyt wielkiej komnacie zewsząd ozdobionej malunkami węży. Nie było ani
kawałka wolnej przestrzeni. Na ścianach, na podłodze i na suficie namalowane
były wszelkiego rodzaju węże. Lord Voldemort podszedł do stołu i gestem
przywołał wszystkich. Gdy wszyscy z wielkimi obawami podeszli do stołu Lord
Voldemort przerwał panującą ciszę.
- Znajdujemy się w wężowej sali, moi mili. – powiedział swym
tak dobrze wszystkim znanym zimnym, okrutnym głosem. – W tej sali nic wam stać
się nie może, jednak nie daje jakiejkolwiek gwarancji, że po wyjściu z niej nie
spotka was coś przykrego, więc jak na grzecznych, wiernych i posłusznych mych
sługusów rozkazuje wam siedzieć w miejscu, w którym jesteście. Zajmijcie proszę
miejsca, a Lambert przygotuje wam herbatkę.
Gdy wszyscy zajęli należne im miejsca Lord Voldemort
pstryknął palcami, a przed nim pojawił się bardzo dziwny skrzat domowy. Ukłonił
się swemu panu i spytał:
- Czego pan sobie życzy, Sir?
- Przygotuj herbatę dla mnie i dla mych gości. – rozkazał
Voldemort.
- Tak jest, sir. – powiedział usłużnie skrzat. – Już się
robi, Sir.
Po chwili skrzat z cichym pyknięciem zniknął. Nie minęły
nawet dwie minuty, a skrzat był już z powrotem, tym razem lewitując przed sobą
ogromną tacę z przepięknymi filiżankami ozdobionymi wężami z herbatą.
- Proszę, mój panie. – powiedział skrzat. – Czy coś pan
sobie jeszcze życzy od Lamberta, Sir?
- nie, mój drogi. – powiedział swym zimnym głosem Voldemort.
– Możesz odejść. Gdy będziesz mi potrzebny, zawołam cię.
- Tak jest, Sir. – powiedział radośnie skrzat i zniknął.
Syriusz wyciągnął różdżkę i sprawdził czy w herbatach nie
znajduje się jakaś trucizna. Żadnej nie wykrył, a po chwili odezwał się
Voldemort:
- Ależ Black, spokojnie. Możesz być pewien, że nie chcę wam
nic zrobić. Uwierz mi, że jakbym chciał, już dawno leżelibyście u mych stup
błagając mnie o litość, lub śmierć. Ja jednak, uprzedzony przez jaśnie nam
panującego i obecnego tu ministra zgodziłem się, abyśmy mogli w spokoju
porozmawiać. Nie wyrządzę wam również żadnej krzywdy, gdyż jak to napisał
minister, Mogę mieć większe kłopoty, niż wszyscy moi Śmierciożercy w Askabanie,
a że staram się jak najbardziej unikać kłopotów, więc postaram się dziś nic wam
nie zrobić.
- Starasz się unikać kłopotów? – spytał Michael. – Jednak
kłopoty jakoś nie chcą unikać ciebie.
- Ale to wina mojego szwagra. – wtrącił się Chris.
- Z pewnością twój szanowny szwagier przystąpi do mnie,
jeśli się dowie, co mam mu do zaoferowania. – powiedział Lord Voldemort.
- Zapewne – powiedział Chris. – Nie masz nic wartego do
zaoferowania, nie licząc bezustannych tortur. A szwagier mojego szwagra brata
mojej siostry ze strony kuzyna mojej kuzynki mojego kuzyna dziadka szwagra
prapociotka babci mojego wnuka mojej wnuczki nie jest zainteresowany zwijaniem
się z bólu u twych stóp, ani tym bardziej błaganiem cię o litość. Tak więc ani
ja, ani moi znajomi tu obecni, wliczając w to szanownie panującego do tej pory
na stanowisku dyrektora Hogwartu Dumbledore’a, któremu nie udało się z ciebie
zrobić nikogo więcej, jak rozwydrzonego, rozpieszczonego idioty nie mamy zamiar
teraz, ani nigdy przystąpić do tej bandy zidiociałych tępaków, jakich nazywasz
sługami swymi, z których ten jeden, który ponoć dostarczał informacje zakonowi
jest obecny właśnie w Hogwarcie i jeśli wszystko dobrze pójdzie, już dziś
znajdzie się w Askabanie wraz zresztą tych, których stąd zabierzemy.
Gdy Chris skończył swój monolog wszyscy wylecieli w
powietrze, a Voldemort wraz ze swymi sługami zostali związani liną
antyteleportacyjną. Voldemort jednak nic sobie z tego nie robił i po prostu sam
się rozwiązał siłą swojego umysłu. Po chwili stanął nad wszystkimi swymi
sługami i wyciągnął ręce mrucząc coś dziwnego. Po chwili jego dłonie rozjarzyły
się księżycowym światłem. To jednak nie zmieniło położenia śmierciożerców.
Pojawiło się jeszcze więcej lin antyteleportacyjnych, które jeszcze ciaśniej owinęły
się wokół śmierciożerców i po chwili znikli oni w rozbłysku białego światła.
Voldemort upadł na podłogę i zaczął tarzać się wrzeszcząc wniebogłosy:
- Nieeeeeeeeeeeeeeee! Jak mogliście mi to zrobić!
Po chwili zaczął walić głową w ziemię. Trzej przyjaciele
wyciągnęli ręce przed siebie i zaśpiewali:
- Przybądź, o pradawny duchu, pierwotny władco tego miejsca,
i ukaż tego, który śmie bezcześcić ziemię twą, plugawić krwią dobrą ziemie
świętą. Przybądź Ty, który możesz wszystko i spraw, aby na ziemi nigdy już nie
było zła. Przybądź, o wielki Mnichu i zbaw tych, którzy zbawienia potrzebują.
Przybądź, wielki władco i oczyść tych, którzy potrzebują oczyszczenia.
Po chwili unieśli ręce jeszcze wyżej. Nagle wypłynęło z nich
różowe światło i zapanowała ciemność nad Voldemortem wrzeszczącym z bólu. Po
pięciu minutach przyjaciele osłabli i rozległ się dudniący głos, toczący się po
równinach i pagórkach:
- Nie da się nic zrobić. Są ludzie, którzy posiedli wiedzę,
jak zniszczyć tą marną istotę. Pytajcie ich o drogę.
- Wracamy do Hogwartu, szybko! – powiedział ostatkiem sił
Herbert.
Dumbledore wyjął z płaszcza Świstoklik i wszyscy pojawili
się znów w gabinecie Dumbledore’a, gdzie leżeli związani śmierciożercy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz