przetłumacz

piątek, 22 kwietnia 2016

18. Voldemort atakuje, Problemy Michaela i nowy minister

- Najbardziej dobija mnie to, że się do niej przyzwyczaiłem. – mówił dalej Michael. – Trudno mi będzie po prostu teraz przejść obok niej obojętnie i nie powiedzieć cześć, albo nie położyć jej rąk na ramionach i powiedzieć czegoś, o czym doskonale wie, że jest prawdą, ale nie chce się do tego przyznać. No i tak jak mówiłaś Hermiono, żebym znalazł sobie kogoś normalniejszego. Ale co to da, gdy będąc z kimś wciąż będę myślał o niej? Przecież takie coś z góry jest skazane na niepowodzenia.
Wszyscy zamyślili sie nad słowami Michaela. Dla Hermiony wydawały się one prawdziwe, aczkolwiek miała co do tego pewne wątpliwości. Przecież gdy się kogoś kocha, a chce się dla tej osoby jak najlepiej, to nie próbuje jej się na siłę zmieniać, tylko akceptuje się ją taką, jaką jest.
- No dobra, ale skoro ją kochasz, to może nie powinieneś jej zmieniać. – powiedziała Hermiona. – Skoro jej dobrze jest tak, jak jest, to niech będzie tak, jak jest.
- Tak, na pewno – warknął Chris. – Czy ty dziewczyno nie rozumiesz, że żaden chłopak nie pozwalałby swojej dziewczynie na puszczanie się na boki gdy ta jest z nim?
- Ale o jakim puszczaniu się mówimy? – spytała Hermiona. – Przecież chyba nie wylądowałaby z kimś w łóżku?
- A skąd wiesz? Ona jest tak nieprzewidywalna, że to się w głowie nie mieści. Nie ma żadnych skrupułów. Lubi być obmacywana nawet, gdy nie jest z tym kimś, i to jej nie przeszkadza.
- Jak miałoby to jej przeszkadzać, skoro to lubi? – zauważył Ron.
- No normalnie – powiedział wzruszając ramionami Michael. – nie jest z tobą, a ty możesz tak po prostu pchnąć na ścianę i sobie pomacać. No i jeszcze jakby reagowała na to w jakikolwiek sposób. Ja doprawdy nie wiem, czy wszystkie dziewczyny takie są... W sumie jakby to był jej chłopak czy coś, no to OK. No ale cóż, najwidoczniej chce się kształcić w zawodzie taniej dziwki...
 - Teraz to chyba przesadzasz. – oburzyła się Hermiona. – Może po prostu to lubi.
- Taak, teraz to lubi, a za rok jak skończy szkołę będzie lubiła jak ktoś jej będzie publicznie łapska w majtki pchał...
- Czy ty czasem nie przesadzasz? Jest jeszcze młoda i nie koniecznie musi skończyć pod latarnią o ile wiesz, co to znaczy.
- Wiem, Hermiona, wiem. Żyłem w mugolskim świecie tak samo długo, jak ty.
- Dobra, Mike, upiłeś się i tyle. – powiedział Chris szaleńczo się śmiejąc. – Przestań już wyczarowywać sobie te szklaneczki whisky, bo nam tu jeszcze do dormitorium nie dojdziesz.
- Aj tam. – mruknął Michael. – Tak jest łatwiej gadać. Albo... Pójdę na podryw.
Podnoszącego się z miejsca Michaela zatrzymał jednak krzyk bólu wydany przez Harry’ego. Chłopak leżał na podłodze zwijając się z bólu i wrzeszcząc w niebogłosy. Ręce przyciskał do swego czoła, z którego obficie skapywała krew. Tym samym Lord Voldemort dał znak życia, którego od miesięcy próżno było wypatrywać. Wszyscy byli przerażeni. Nikt nie wiedział, co zrobić w tej sytuacji. Hermiona jako pierwsza otrząsnęła się z tego stanu zaskoczenia i spróbowała oderwać ręce Harry’ego od czoła. Chłopak jednak zaczął jej się wyrywać, więc szturchnęła Chrisa w ramię i wspólnymi siłami zdołali odsłonić czoło Pottera. To, co ujrzeli nie prezentowało się zbyt dobrze. Blizna pulsowała czarnym światłem i krwawiła.
- Chyba najsensowniejszym wyjściem będzie pójście po Dropsiarza – zakomunikował Chris. – sami nic nie zdołamy zrobić.
- Masz rację. – powiedziała Hermiona. – Ja szybko pobiegnę po profesora Dumbledore’a a ty tu go popilnuj.
- O nie, moja droga. – warknął Chris. – Ja biegnę po Dropsiarza, a ty tu zostajesz i pilnujesz Pottusia.
Chris wybiegł z pokoju wspólnego, w którym Ron Michael i Herbert wciąż nie mogli pozbierać się z tego dziwnego stanu otępienia. Chris zastanawiał sie, czy to przypadkiem nie była jakaś forma magii umysłu. Czytał gdzieś kiedyś, że tą starożytną magią potrafiło posługiwać się niewielu czarodziejów w dzisiejszym świecie. Do elity magów umysłu należał Voldeman, Albus Dumbledore, Severus Snape i Syriusz Black. To ostatnie nazwisko nieco zdziwiło Chrisa, gdy to przeczytał, jednak teraz stwierdził, że faktycznie tak musiało być, skoro zdołał sam wydostać się zza zasłony. Miejsce za zasłoną było jakby takim umysłowym portalem do przeszłości. Syriusz musiał faktycznie bardzo kochać Harry’ego, skoro postanowił porzucić swą przeszłość i wyciągnąć zza zasłony swój umysł razem z ciałem.
 Przerwał swe przemyślenia, ponieważ właśnie teraz dotarł do Chimery strzegącej wejścia do gabinetu Dumbledore’a. Wykorzystał sposób Michaela sprzed kilku dni i już po chwili siedział w fotelu przed biurkiem zmartwionego czymś dyrektora.
- Poczęstujesz się cytrynowym dropsem? – spytał uprzejmie Dumbledore.
- Nie. – powiedział Chris. – Mam z nimi dość nieprzyjemne wspomnienia.
- Ahh. – mruknął Dumbledore. – No tak. W takim razie co cię do mnie sprowadza? Mniemam, że pan Potter?
- Skąd pan to wie? – spytał zaskoczony Chris.
- No cóż. – mruknął Dumbledore. – Profesor McGonagall została poproszona, aby mu przekazać, że oczekuję go dziś o 20. Nie zjawił się, więc myślę, że właśnie w jego sprawie tu przychodzisz.
- To już 20? – przeraził się Chris. – Na Merlina...
- Czy coś się stało, panie Night? – spytał Dumbledore.
- Aah, mieliśmy szlaban. Ale Harry jest w pokoju życzeń wraz z Hermioną, Ronem oraz Herbertem i Michaelem, bo tam rozmawialiśmy i jakoś tak nam czas szybko zleciał. Potrzebujemy pańskiej pomocy, ponieważ chyba zaatakował go Voldeman. Jego blizna świeci jakimś przerażającym czarnym światłem i strasznie krwawi.
- Tak przeczuwałem – mruknął zaniepokojony Dumbledore – właśnie w tej sprawie chciałem się z nim dziś spotkać. Chciałem, aby kontynuował lekcję oklumencji z Syriuszem Blackiem. Jak dobrze wiesz, rodzina Blacków należy do najlepszych magów umysłów na świecie. Swoimi umiejętnościami przewyższają nawet mnie.
- Gdzieś czytałem. – powiedział Chris. – No ale teraz jest nam pan potrzebny w pokoju życzeń.
- Tak tak. – rzekł Dumbledore. – Już idziemy.
Dumbledore wybiegł ze swojego gabinetu a za nim pędził Chris. Był lekko zaskoczony, że Dumbledore potrafi tak szybko biegać. Po chwili dotarli przed pokój życzeń. Po wejściu do środka Dumbledore podszedł do Pottera i dotknął jego czoła. Chłopak znieruchomiał. Dumbledore wyczarował niewidzialne nosze i położył na nich chłopaka.
- Zaniosę go do skrzydła szpitalnego. Nie jest z nim najlepiej – powiedział. – Szlabany macie odwołane.
Nikt się z tego specjalnie nie cieszył. Woleli mieć szlabany niż oczekiwać na wiadomości ze skrzydła szpitalnego na temat stanu zdrowia ich przyjaciela. Wszyscy postanowili wrócić z powrotem do pokoju wspólnego. Musieli pomóc dowlec się Michaelowi, który nieco przesadził z ognistą. Gdy doszli do pokoju wspólnego i Chris zrzucił Michaela na kanapę przed kominkiem Hermiona westchnęła ciężko i usprawiedliwiając się tym, że ma do odrobienia jakieś prace domowe poszła do siebie. Przed kominkiem zostało czterech przyjaciół. Po chwili Michael zasnął i w całym pokoju wspólnym można było słyszeć jego chrapanie.
- Nie no, ja mam już tego dość. – powiedział zmęczonym głosem Chris. – Przez cały tydzień jakieś problemy. Najpierw ta zdradziecka plugawa... Zrobiła to, czego robić nie powinna, teraz Michael się upija i Voldeman atakuje. To chyba mnie przerasta.
- Aj tam. – mówił Ron śmiejąc się. – Nie raz było gorzej. Teraz nie jest tak źle. W sumie myślałem, że po tym całym powstaniu sami wiecie kogo będzie gorzej, ale jak na razie nikomu krzywdy nie zrobił.
- Nie, wcale. – warknął Herbert. – A ta mgła w wakacje?
Ron wzruszył ramionami.
- Ale w Quidditcha da się nadal grać, więc nie jest tak źle.
- Tobie to tylko Quidditch w głowie. – narzekał dalej Chris. – Chyba idę do mojej dziewczyny.
- Przecież ty nie masz dziewczyny.
- Jak ja nie mam dziewczyny? Ja mam nawet dwie, albo i trzy mógłbym mieć.
Ronowi opadła szczęka. Nie z powodu tego, co w tej chwili usłyszał, ale dlatego, co, a raczej kogo zobaczył za kanapą dokładnie za Chrisem. Po chwili było jednak za późno. Drobna, dziewczęca dłoń chwyciła Chrisa za nadgarstek i przerzuciła sobie nad głową. Z wielkim hukiem Chris wylądował za swoją dziewczyną. Jeszcze przez chwilę mógł bezkarnie gapić się na jej tyłek, jednak to nie trwało długo. Dziewczyna odwróciła się przodem do niego, więc teraz jedyne co mógł obserwować, to jej zaciśnięte pięści pędzące na spotkanie z jego twarzą. Zanim jednak Chris stracił zęby, dziewczyna rozmyśliła się i usiadła obok wciąż leżącego na plecach Chrisa. Po chwili odezwała się niemal przyjaznym tonem zabarwionym jednak lekką nutką wściekłości.
- Pójdziemy gdzieś dzisiaj? – spytała. – Tylko ty i ja. Wiesz co to znaczy?
- Hmmm – mruknął Chris. – nie.
- Że nie chce wtedy widzieć twoich dwóch innych dziewczyn! – krzyknęła. – Zresztą, nigdy nie chcę ich widzieć. Zabraniam Ci mieć kogoś poza mną. W ogóle powinnam z Tobą zerwać...
- Ale tego nie zrobisz, bo wiesz...
- Tak, wiem – powiedziała Uśmiechając się radośnie. – że nie masz żadnych trzech dziewczyn razem ze mną.
- Hmmm – mruknął znów Chris. – to ta randka dzisiaj?
- No a kiedy, jutro?
- Ja tam mogę i dziś, i jutro – powiedział Chris. – ale nie może to być między 18 a 20.
Susan opadły ramiona.
- No to kiedy niby?
- No jak kiedy? – zdziwił się Chris. – O 20:01 np.
- Mhm – mruknęła. – na pewno znajdziesz mnie w minutę. Z pewnością to, co tam knujecie, jest bardziej wartościowe i pasjonujące od spotykania się ze mną. Tylko szkoda, że mi tego nie powiesz wprost.
- Włączył ci się moduł zazdrości, czy co? – spytał wyprowadzony z równowagi Chris.
- Czyli chcesz się ze mną spotkać? – spytała z nadzieją Susan.
- Ahhh, dziewczynko. – westchnął Chris. – No pewnie, że chcę.
- To teraz się nie ruszaj. – powiedziała dziewczyna i stanęła nad Chrisem w rozkroku. Z cichym chichotem rzuciła się na chłopaka. Już po chwili cały pokój wspólny wrzeszczał z uciechy. Tylko Ron nie miał się z czego cieszyć. Ile dałby, żeby szaleć tak z Hermioną i widzieć w jej oczach tyle szczęścia i miłości. Ron jednak musiał dać sobie czas. Przecież nie wiedział, w jaki sposób Hermiona odebrałaby to, co chciał zrobić. Byli przecież ze sobą od niedawna. Chociaż Chris z Susan też chyba nie byli ze sobą blisko, a teraz robili takie rzeczy! Rona dopadła zazdrość. Wściekły wyszedł z pokoju wspólnego i udał się w nieokreślonym kierunku. Niestety nikt nie zauważył jego zniknięcia. Wszyscy byli zajęci dopingowaniem Chrisowi i Susan, a Hermiona była w swoim dormitorium.
***
Czwartek, czwarty września, godziny popołudniowe.
W ministerstwie panował tak wielki rozgardiasz, jakiego nigdy tam nie było. Czarodzieje potykali się o własne płaszcze. Każdy każdemu podstawiał nogi i nikt nie był wstanie zapanować nad chaosem. Po chwili rozległ się potężny głos niosący się przez atrium:
- Złazić z drogi, matoły! Minister idzie!
Całe czarodziejskie zgromadzenie obecne w tym momencie w atrium przestało wykonywać swoje czynności, które i tak nic nie wnosiły i rozstąpiło się. Korytarzem z ludzi kroczył minister magii. Wyglądał jak ktoś, kto nie lubi ruszać się z miejsca. Na twarzy miał kilkudniowy zarost. Obecny tam Albus Dumbledore nie był zachwycony nowym ministrem. Ten człowiek mu się nie podobał.
„Jeśli ten człowiek ma rządzić światem magii, to ja umywam ręce – pomyślał”.
Zdawał sobie sprawę z tego, że już dawno on powinien zająć to stanowisko, jednak lubił pracować w szkole mimo tego, co myślano o nim tego roku w zamku. Jego przemyślenia przerwał minister mówiąc:
- To gdzie jest ten mój gabinet?
Szef biura aurorów oddelegowany do oprowadzenia ministra po ministerstwie westchnął ze złością.
- Mówiłem już panu, panie ministrze, że jest na pierwszym piętrze. – warknął.
- Nie warcz na mnie, młody człowieku. – ryknął minister. – Już za chwilę wprowadzam nowe zarządzenia które pomogą wam dorwać śmierciożerców. Jakby ktoś mnie potrzebował, to jestem u siebie.
To mówiąc Gregory Night oddalił się pospiesznie w stronę wind i już po chwili z donośnym brzękiem zasuwającej się kraty jednej z wind zniknął z oczu czarodziejów obecnych wciąż w atrium ministerstwa.
- Wracajcie do swoich obowiązków! – krzyknął Dumbledore.
Po chwili atrium pozostało puste nie licząc ochroniarzy, którzy jak zwykle siedzieli na swoich stanowiskach. Jeszcze ostatniego dnia panowania Knota zdołał on wymyślić coś dość sensownego, aczkolwiek nie zdołało mu to ocalić życia. W atrium musiało być obecnych zawsze trzech aurorów sprawdzających, czy aby na pewno wszystko jest w porządku.
***
Dwa dni później w Hogwarcie Harry Potter leżał w skrzydle szpitalnym. Po umysłowym ataku Lorda Voldemorta chłopak czuł się nieco dziwnie, jednak z minuty na minutę wracała mu zdolność logicznego myślenia. Słuch również mu się wyostrzał, po chwili więc usłyszał rozmawiających półgłosem profesora Dumbledore’a i pani Pomfrey.
- W jakim on jest stanie? – spytał Dumbledore.
- No cóż. – mruknęła pani Pomfrey. – Nie mogę nic poradzić na to. Ten, którego imienia nie wolno wymawiać będzie mógł nadal atakować go w ten sposób. Chyba, że ktoś nauczy go obrony umysłu.
- Ah, o to się nie martw. – powiedział Dumbledore. – Tym zajmę się ja, albo jego ojciec Chrzestny.
- W takim razie już dziś może wrócić do przyjaciół.
Harry uśmiechnął się i przewrócił się na drugi bok. Nie miał się czym przejmować, skoro już dziś mógł wrócić do przyjaciół. W celu odsunięcia od siebie jakichkolwiek podejrzeń, że nie śpi, poleżał jeszcze chwilę i popatrzył się w jakiś punkt na ścianie. Gdy dyrektor opuścił skrzydło szpitalne pani Pomfrey stwierdziła, że nie będzie go tu dłużej trzymać mimo tego, że była już 21, więc wypuściła go ze skrzydła szpitalnego. Harry poszedł do pokoju wspólnego. Gdy był przed obrazem grubej Damy zaczął słyszeć takie wrzaski, jakby nieopodal znajdował się stadion, na którym narodowa reprezentacja Wielkiej Brytanii rozgrywała właśnie decydujący mecz Quidditcha. Wiedział jednak, że tak nie jest, więc był bardzo zaskoczony tym hałasem. Podał hasło grubej Damie i wszedł do środka. Wszystko się wyjaśniło. Chris i jakaś ślicznotka całowali się na oczach całego wiwatującego pokoju wspólnego. Po chwili dziewczyna oderwała się od Chrisa i spojrzała na Harry’ego. Jej spojrzenie mówiło „Bierz”. Wskazała ręką Ginny. Harry jednak nie miał zamiaru robić z siebie idioty. Chris natomiast śmiał się z czegoś. Po chwili spojrzał na dziewczynę i coś powiedział. Z daleka wyglądało to dość śmiesznie. Dziewczątko łapczywie łapało oddech, jakby siedziała minutę pod wodą, a Chris dawał jej do zrozumienia, że go to wcale nie rusza. Harry podszedł bliżej i usłyszał słowa Chrisa:
- Musisz się bardziej postarać, maleńka. – mówił. – Na razie bardzo mnie to nie rusza, choć nie mówię, że wcale. Sama zresztą widzisz.
Susan rzuciła się na Chrisa i wpiła mu się w usta. Chris przewrócił się na podłogę i przyciągnął dziewczynę bliżej do siebie. Po chwili odsunął ją od siebie i warknął:
- To jest niesprawiedliwe. To nie jest legalne i tak sie robić nie powinno. Ja się na to nie zgadzam, i dopóki jesteśmy razem, to tak robić nie będziesz, ja się nie zgadzam. Nie zgadzam się...
Dziewczyna położyła mu dłoń na ustach.
- Bądź cicho, kochanie – powiedziała słodkim głosem. – ty możesz robić ze mną to, co chcesz, a ja nie?
- No dobra. Niech ci będzie. – powiedział Chris i wziął Susan na ręce.
Harry przypomniał sobie, że Ginny coś od niego chciała. Wyszukał ją wzrokiem wśród kłębiącego się w całym pokoju wspólnym tłumu i przepchnął się do niej.
- Cześć – powiedział. – chciałaś pogadać?
Ginny wstała i chwyciła Harry’ego za rękę. Pociągnęła go w stronę wyjścia z pokoju wspólnego.
- Gdzie idziemy? – spytał Harry.
- Hm, chyba do pokoju życzeń. – odpowiedziała.
Harry zatrzymał się w miejscu. Był silniejszy od dziewczyny, więc dziewczyna również się zatrzymała i spojrzała na Harry’ego z rozdrażnieniem.
- O co Ci chodzi? – spytała z rozdrażnieniem.
Harry wzruszył ramionami.
- Mam dość nieprzyjemne wspomnienia związane z tym miejscem z dzisiejszego dnia. – odpowiedział chłopak. – Poza tym, zawsze możemy pogadać w naszym dormitorium.
Dziewczyna zaczerwieniła się.
„Hm – pomyślał Harry. – pewnie myśli sobie, że proponuje jej coś niemoralnego”.
- Spokojnie, przecież nic Ci nie zrobię. – powiedział Harry kładąc rękę na ramieniu dziewczyny.
Ginny spuściła głowę.
- A może chcę, żebyś mi coś zrobił? – spytała patrząc na Harry’ego z miną zbitego psiaka.
- Ale nie jesteśmy ze sobą – powiedział Harry.
- No i? – spytała Ginny.
- Dobra, pogadamy o tym u mnie. – zadecydował chłopak i pociągnął Ginny z powrotem do pokoju wspólnego.
***
Po zaprowadzeniu porządku w ministerstwie Gregory Night wydał rozporządzenie, nakazujące wszystkim obywatelom bycie bezwzględnymi wobec śmierciożerców.
- Jak śmierciojad cię zaatakuje, to chyba nie będzie używał drętwoty czy innych śmiesznych zaklęć, co nie? – tak mówił na zwołanej przez siebie konferencji.
Wyjaśniał tam również tylko i wyłącznie zaufanym osobom jak działa zaklęcie ukrycia. Ponieważ jak stwierdził, „kameleona każdy może unicestwić”. To zaklęcie wynalazł sam Albus Dumbledore, więc musiało być niezawodne. Tak uważał każdy kto je poznał. Pozwalało ono, przynajmniej na razie, skutecznie ukryć się przed rzucanymi przez śmierciożerców zaklęciami i potraktować ich jakimś zaklęciem. Gregory sam dokładnie sprawdził działanie tego zaklęcia. Nie chciał, by już na samym początku jego politycznej kariery został uznany za ministra, który nic nie robi i boi się Lorda Voldemorta. Gregory nie bał się tego imienia. Wiedział, że to imię wcale nie jest prawdziwe. Również ten temat poruszył na konferencji. Stwierdził, że „Kto boi się imienia Lorda Voldemorta boi się wszystkiego, co nie jest prawdziwe”. Taka była prawda, iż każdy kto znał choć trochę Toma Riddle’a wiedział, że samozwańczy Lord nie ma z Lordem nic wspólnego. Postanowił być okrutnym ministrem. Od razu wyrzucił z Sali konferencyjnej tych, którzy drżeli słysząc Voldemort. Nie miał zamiaru pracować ze słabeuszami.
***
Obudził się w dziwnym pomieszczeniu. Z ostatniego dnia pamiętał tylko tyle, że on i jego  dziewczyna byli na randce w kinie. Potem... Potem nie pamiętał już nic. Wstał i ubrał się w leżące obok łóżka ubrania. Pasowały na niego idealnie, jakby zostały wytworzone specjalnie dla niego. Nie wydało mu się to dziwne. Przecież w miejscu, w którym był wcześniej też tak było. Nagle gwałtownie rozbolała go głowa. Złapał się za nią i z jękiem zwalił się na podłogę. Po chwili ból głowy przeszedł, więc wstał i postanowił rozejrzeć się nieco. Nie wiedział gdzie jest, ani nie wiedział, dlaczego jest tam, gdzie jest. Nie miał jednak zamiaru przesiadywać jak głupiec w jednym miejscu. Otworzył drzwi i wyszedł na klatkę schodową. Zszedł na dół i znalazł się w jakimś pomieszczeniu, w którym było kilkadziesiąt osób młodszych od niego jak i w jego wieku. Chłopak zdziwił się.
„Skąd na Zeusa wzięło się tu tyle ludzi? – myślał. – I gdzie ja jestem?”
Postanowił dowiedzieć się co on tu robi, więc podszedł do jakiegoś chłopaka.
- Cześć, stary – zagadnął. – Jak u ciebie?
- Hm, młody. – odpowiedział Harry. – Nie źle, a co?
- No bo wiesz, chciałbym się dowiedzieć, gdzie ja jestem i co ja tutaj robię.
- Hmm. – mruknął Harry. – Jesteś w Hogwarcie, szkole magii i czarodziejstwa. Przyjechałeś tu pierwszego września, by zgłębiać tajniki magii.
- Dziwne. – powiedział chłopak. – Nic nie pamiętam.
- Idź do McGonagall. – powiedział Harry. – Gdyby dyrektor był rozsądniejszy, wysłałbym cię do niego, ale ostatnio chyba się starzeje, więc może być nieco nieobliczalny.
- Co to znaczy nieobliczalny? – spytał chłopak.
- Ostatnio zasypał pół zamku cukierkami – odparł Harry. – no i zrobił jeszcze kilka takich rzeczy. Niektóre z nich nawet bezpośrednio zagrażały życiu uczniów, a raczej jednej uczennicy.
Chłopak pomyślał chwilę. Nie wiedział, co ma zrobić. Jeśli znów znalazł się w miejscu, w którym nie jest jego dom i znów nic nie pamiętał, musiał być to kolejny spisek. Tylko dlaczego znów chciano rozdzielić jego i jego cudowną dziewczynę? Czy choć raz nie mogli zrobić czegoś tak, jak on by tego chciał. Postanowił jednak udać się do McGonagall tak, jak powiedział ten chłopak. Najpierw jednak musiał dowiedzieć się, gdzie też ta McGonagall mieszka.
- Gdzie mieszka ta McGonagall? – spytał.
Harry wstał z zajmowanego wcześniej przez siebie fotela.
- Chodź – powiedział – zaprowadzę cię.
Wyszli z tego wielkiego pokoju, jak go w myślach nazywał, i poszli w nieznanym mu kierunku. Po chwili doszli do jakichś drzwi. Harry zapukał. Po chwili rozległo się zaproszenie wypowiedziane niezbyt przyjemnym kobiecym głosem. Harry otworzył drzwi i przepuścił go przodem. Sam natomiast życzył mu powodzenia w rozmowie i wyszedł. Chłopak zamknął drzwi i oparł się o nie z niezbyt wesołą miną.
- Co cię tu sprowadza o tej porze, Jackson – spytała McGonagall.
- Czy mogłaby pani sprawdzić, co jest nie tak z moją pamięcią? – spytał Jackson. – Obudziłem się tutaj właśnie o tej godzinie i nie pamiętam co ja tutaj robię, a nawet gdzie jestem.
***
Po powrocie do pokoju wspólnego Harry zastanawiał się, skąd zna tego człowieka. Nie znał nawet jego nazwiska,, ale powiedział mu, że przyjechał tu tak jak inni, pierwszego września. Harry nie wiedział, czy to była prawda czy nie. Wolał powiedzieć tak, żeby również upewnić się, że tak było. Jednak jakiś zwierzęcy instynkt mówił mu, że tego chłopaka nie powinno tutaj być. Dręczyła go również rozmowa z Ginny. Dziewczyna chciała z nim chodzić i prosiła go, aby postarał się zapomnieć o tym, co się wydarzyło we wtorek. Jednak on nie wiedział, czy potrafiłby zapomnieć o tych upokarzających wydarzeniach. Ginny wtedy twierdziła, że Harry jest jej i tylko jej, i że nikt nie ma prawa nawet z nim rozmawiać, a co dopiero dotykać go czy chodzić z nim gdziekolwiek.
„W takim razie jak Huncwoci mieliby działać, skoro Ginny nadal by się tak zachowywała? – myślał Harry. – Musielibyśmy ciągle ją oszałamiać, co nie skończyłoby się najlepiej dla jej zdrowia”.
Jednak Harry pamiętał również, że później zarzekała się, jakoby rzucono na nią jakieś zaklęcie. Podobno nie wiedziała jakie to było zaklęcie, ale podobno było trzeba je ciągle podtrzymywać. Do tego dochodziła sprawa Michaela i Kate. Nie wiedział, co było między tą dwójką wcześniej, ale z tego co Mike mu mówił, byli ze sobą jakiś czas. Po czym Michael został przetransportowany na Grimmauld Place, gdzie byli Huncwoci i Harry. Później był ten sen, gdzie Michael spotkał ją. No a potem w ostatnim tygodniu wakacji Syriusz z ojcem chciał zabrać wszystkich nad jakieś ciepłe morze, gdzie podobno był w podróży poślubnej z matką. Harry oczywiście w obecności swoich rodziców nie nazwałby ich ojcem i matką, ale teraz przecież ich nie było, a znał ich niezbyt długo. Oczywiście wyjazd nad morze się nie udał, bo Syriusz wrócił na Grimmauld Place z Kate, która delikatnie mówiąc, nie była w najlepszym stanie. Nikt jednak z nich, oprócz samego Michaela nie wiedział, co jej było, a sam Michael nie chciał nic na ten temat zdradzić nikomu, a skoro nie chciał tego powiedzieć nikomu, nawet im to znaczy, że sprawa musiała być na prawdę ciężka. Jednak pewnego wieczoru do pokoju wspólnego Gryffindoru zawitał Albus Dumbledore mówiąc, że z Kate jest już wszystko w porządku, ale żeby jej bardzo nie męczyć, bo może być jeszcze nieco rozchwiana emocjonalnie po tym, co się dowiedziała. Michael chciał się dowiedzieć, co się dowiedziała, wiec Dumbledore zaprosił go do swojego gabinetu na Herbatkę i tam mu podobno wszystko wyjaśnił. Oczywiście Nikt z pozostałej czwórki nie dowiedział się niczego aż do dzisiejszego wieczora, kiedy to pod wpływem ognistej Michael wszystko im wyjaśnił. Dla Harry’ego wydawało się, że to, co on przeżył w całym swoim życiu to była pestka w porównaniu do tego, co przeżył Michael. Gdy mu to powiedział to tamten tylko wzruszył ramionami i kazał mu nie bzdurzyć, po czym wychylił kolejną szklaneczkę ognistej. Harry musiał przyznać Michaelowi, że miał on niesamowitą odporność na alkohol. To przecież nie był zwykły alkohol, a on wypił tyle, że nie jeden dorosły już dawno leżał by pod stołem i bzdurzył. Harry postanowił dać sobie spokój na dzisiaj z przemyśleniami i położyć się spać.
„Jutro niedziela – pomyślał. – Ostatni dzień wolnego”.
Zanim jednak udał się na spoczynek, zauważył na mapie w gabinecie profesor McGonagall kręcącego się niespokojnie tego, co podobno nic nie pamiętał. Zauważył, że ten zbiera się do wyjścia, więc postanowił po niego pójść, ponieważ pomyślał, że ten może zapomniał drogę do wierzy. Wyszedł z pokoju wspólnego i jeszcze raz spojrzał na mapę.
- Chyba oszalałem – mruknął sam do siebie. – To nie jest możliwe.
Ostatni raz spojrzał na mapę. Pod gabinetem McGonagall widniała kropeczka z podpisem Percy Jackson. Zwiększył mapę do jej maksymalnych rozmiarów mówiąc, że knuje coś jeszcze gorszego i rozejrzał się dokładnie po zamku. Nie znał następnych siedmiu nazwisk. Nie kojarzyły mu się one z nikim, kogo zobaczył pierwszego września w wielkiej Sali.
„Leo – pomyślał. – cóż to za dziwne imię”.


1 komentarz:

  1. hahahaha CHris ma braciszka za ministra, będzie biba, to teraz jak coś będzie chciał to ma kim straszyć czo coś albo sam się udać do ministra :d z ziomeczkami

    OdpowiedzUsuń