przetłumacz

niedziela, 21 sierpnia 2016

24. Londyn

Po wygnaniu Huncwotów przez Herberta do ich własnego dormitorium, co na samym początku wydawało się śmieszne, chłopaki cały czas słyszeli coraz głośniejsze jęki rozkoszy z pokoju wspólnego. Zasłuchani w te cudowne odgłosy zapomnieli,, że istnieje coś takiego jak zaklęcie wyciszające. Nikt z nich, przynajmniej na razie, nie miał zamiaru zaprzątać sobie głowy tak przyziemnymi sprawami, jak wyciszenie pokoju. Zresztą, jak sami twierdzili, o to powinien zatroszczyć się Herbert. Przecież jak McGonagall jakimś nieszczęśliwym trafem usłyszałaby to, co się dzieje w pokoju wspólnym, a potem wpadłaby do pokoju i zobaczyłaby to, co by zobaczyła, zapewne zeszłaby na zawał. Huncwoci nie wiedzieli, czy bardziej przeraża ich wizja wpadającej do pokoju wspólnego McGonagall i wrzeszczącej na Herberta i Emily, że tylko romanse im w głowach, i że złamali szkolny regulamin, czy znalezienie McGonagall martwej następnego dnia pod portretem grubej Damy. Wiedzieli, że nie mogą dopuścić ani do jednego, ani do drugiego. Postanowili więc wziąć sprawę w swoje ręce. Chris podniósł się z ziemi i otworzył drzwi. Zajęło mu to dość dużo czasu, gdyż musiał rozpracować zaklęcie jakiego użył Herbert do ich zamknięcia. Nie byłby jednak Huncwotem, gdyby mu się to nie udało i już po chwili drzwi stanęły otworem. Wszyscy wyszli na klatkę schodową i otoczyli cały pokój bańką nieprzenikalności. Nie przepuszczała ona niczego, czego przepuścić nie powinna. W tym przypadku był to dźwięk. Ten, kto teraz wszedłby do pokoju nie zobaczyłby również nic, czego zobaczyć nie powinien, gdyż dorzucili do tego zaklęcie iluzji, które powodowało, że pokój wyglądał tak, jakby w nim nikogo nie było. Herbert mógł teraz zabawiać się ze swą panienką jak długo chciał. Ron cofnął się do dormitorium wpychając resztę Huncwotów do środka i zatrzasnął drzwi. Wszyscy doskonale widzieli jego zgorszoną minę. Chris postanowił przerwać milczenie. Dla niego seks nie był niczym nowym. Uważał to za świetną zabawę jak również świetny pretekst do bycia bardzo blisko ze swoją dziewczyną. Był jeszcze młodym człowiekiem i jak na razie dla niego była to świetna zabawa. Był uradowany tym, że jego dziewczyna jest zadowolona z każdych spotkań z nim.
- Co ty, Ronuś? Przeraża cię to?
Ron zrobił się cały czerwony i wymamrotał coś niewyraźnie. Nikt jednak niedosłyszał, co takiego to było, więc Huncwoci kazali Ronowi powtórzyć to, co powiedział. Ron kazał się im odczepić i ruszył w kierunku swojego łóżka. Nie uszedł jednak nawet pięciu kroków, gdy Michael rzucił się na niego i wyciągnął go z powrotem na środek pokoju.
- Powtórz tamto i nie zachowuj się jak małe dziecko! – warknął Michael.
- On jest jeszcze za młody! – wrzasnął Ron. – Przecież ona wygląda jak jakaś dziwka spod latarni…
Reszta Huncwotów uśmiechnęła się. Wszyscy spojrzeli na Rona z aprobatą. Ron rozejrzał się po pokoju, po czym ziewnął szeroko Ruszył w kierunku swojego łóżka. Tym razem nikt mu nie przeszkadzał. Przebrał się szybko w pidżamę i zasuwając kotary wlazł do łóżka. Już po chwili po całym dormitorium roznosiło się donośne chrapanie Rona. Reszcie nie pozostało nic innego, jak zrobić dokładnie to samo. Przebrali się w pidżamy i wleźli do łóżek. Prawie wszyscy zasnęli. Tylko Michael wiercił się niespokojnie. Zdawało mu się, że o czymś zapomniał. Po kilku minutach palnął się ręką w czoło i westchnął ciężko. Wygramolił się z pościeli i podszedł do swojego kufra, na którym stał jego wciąż włączony komputer. Program podglądu lotu był wciąż włączony. Pojazd stał tam, gdzie nim wylądował, czyli na wierzy astronomicznej. Michael oderwał pojazd od wieży i poleciał w kierunku okien wierzy Gryffindoru. Doleciawszy do okna dormitorium chłopców szóstego roku Michael wyłączył silniki odcinając dopływ paliwa. Podbiegł szybko do okna i otworzył je. Przywołał różdżką spadające pudełko i schował je pod kufrem. Teraz już mógł udać się spać. Ze szczęśliwą miną i z Kate w myślach zakopał się w pościeli i zasnął.
***
Albus Dumbledore siedział samotnie w swoim gabinecie. Zastanawiał się nad tym, co miał zamiar zrobić dzisiejszego wieczoru. Wiedział, że powinien zabrać chłopca ze sobą, jednak wcale mu się to nie podobało. Po chwili jednak przypomniał sobie, że obiecał Harry’emu, że będzie z nim szczery do samego końca.
„Do samego końca? – spytał sam siebie Dumbledore. – A kiedy ten koniec nadejdzie, czy będzie nam dane mieć wreszcie spokój i żyć niczym się nie martwiąc?”
Fawkes zaśpiewał jakąś piękną, uspokajającą pieśń. Dumbledore rozluźnił się nieco i rozsiadł się wygodniej w fotelu przed biurkiem. Nadchodził już ranek, a Dumbledore nie zmrużył oka. Wiedział, że odbije się to na jego zdrowiu na starość, jednak nie przejmował się tym, przynajmniej na razie. Na głowie miał masę ważniejszych spraw niż zamartwianie się nad własnym zdrowiem. Musiał przecież udać się dziś na Grimmauld Place i zniszczyć ten medalion. Od dawna zdawało mu się, że zionie on czarną magią na mile, jednak nie był tego do końca pewien. Teraz jednak już wiedział. Po obejrzeniu wspomnień tylu ludzi dostrzegł wreszcie to, czego nie mógł dostrzec przez tyle lat. W niedalekiej przyszłości planował odwiedzić Toma i porozmawiać z nim jak za dawnych czasów. Chciał, by ten człowiek przynajmniej spróbował nawrócić się z drogi, po której kroczył. Dumbledore był bowiem człowiekiem, który każdemu dawał drugą szansę. Jeśli więc istniała jakakolwiek szansa na to, że Tom Riddle spróbuje zawrócić z obranej przez siebie drogi, Dumbledore będzie starał się pomóc mu ze wszystkich sił.
***
Głośne ziewnięcie rozległo się w dormitorium chłopców szóstego roku. Chris przeciągnął się i niechętnie podniósł się z łóżka. Rozejrzał się nieprzytomnie po dormitorium i zwrócił uwagę na koło wystające spod łóżka swojego przyjaciela. Starając się nikogo nie obudzić podkradł się do łóżka Michaela i zajrzał pod nie. To, co tam zobaczył wcale go nie zaskoczyło. Wiedział, że przyjaciel pracował nad czymś podobnym w poprzedniej szkole. Nie wiedział jednak, że prace zabrnęły tak daleko, i że pojazd jest już gotowy. Chris otrząsnął się po chwili i ruszył do łazienki. Wziął szybki prysznic, a gdy skończył, obudził wszystkich w dormitorium głośnym wrzaskiem: Śniadanie! Ron podniósł głowę ze swojego posłania i rzucił Chrisowi jadowite spojrzenie. Ten jednak nic sobie z tego nie robił i wyczarował wielki strumień wody, którym zmiótł wszystkich z łóżek i z dzikim wrzaskiem rzucił się w kierunku drzwi. Zbiegł na dół po schodach i popędził do dormitorium dziewcząt. Zamroził schody, wbiegł po nich i cofnął zaklęcie. Podbiegł najciszej jak potrafił do dormitorium dziewcząt szóstego roku i wkradł się do środka, cicho zamykając drzwi. Podszedł do łóżka swojej dziewczyny i usiadł przy nim na podłodze. Po krótkiej chwili bezczynnego siedzenia Chris położył delikatnie dłoń na policzku swojej dziewczyny i uśmiechnął się sam do siebie. Dziewczyna otworzyła oczy i przeciągnęła się. Po chwili zauważyła Chrisa i powiedziała:
- Taką pobudkę mogłabym mieć codziennie.
Chris uśmiechnął się i pocałował ją lekko. Po niedługim czasie wstał i mówiąc coś na temat śniadania wyszedł. Był to jednak błąd. Za drzwiami dostrzegł resztę rozwścieczonych i mokrych Huncwotów, którzy na jego widok wyciągnęli różdżki i potraktowali go tym samym zaklęciem, co on ich kilkanaście minut temu. Już po chwili Chris dygotał z zimna. Gdy Huncwoci przerwali zaklęcie, Chris nie czekał dłużej, tylko szybko osuszył swoje ubrania i roześmiał się. Mijając przyjaciół powiedział:
- Widzicie, ja przynajmniej umiem zaklęcie wysuszające.
Huncwoci ruszyli za nim i wszyscy poszli na śniadanie.
***
W wielkiej sali jak zwykle roiło się od sów, które robiąc niemniej hałasu niż uczniowie wyszukiwali swoich właścicieli, albo, w przypadku niewielkiej liczby sów, odbiorców Proroka Codziennego. Podchodząc do stołu Gryffindoru Huncwoci zauważyli dziewczyny, które w najlepsze rozmawiały ze sobą. Nieco ich to zdziwiło, gdyż dostały się one szybciej do wielkiej sali, niż oni. Było to tym bardziej dziwne, że Huncwoci przecież sporo czasu spędzili pod drzwiami ich dormitorium i nie zauważyli, by wychodziły. Nie zaprzątali sobie jednak głów długo tym niesłychanie szybkim pojawieniem się dziewcząt w wielkiej sali, gdyż przystąpili do konsumpcji tego, co było na stole. Potrawy znikały w zastraszająco szybkim tempie. Po dwudziestu Minutach Chris Przerwał spożywanie śniadania i poklepał się po brzuchu.
- No – powiedział. – Moje brzuszysko chyba już więcej nic nie zmieści.
- Ja tam się wcale nie dziwię – skwitował Harry. – Zjadłeś tyle, ile ja zazwyczaj zjadałem w cały dzień.
- Cóż – prychnął Chris. – Bo ty chuchro jesteś, to się nie ma co dziwić.
- Ale przynajmniej spodnie mi na tyłku nie trzeszczą – zripostował Harry. – Niedługo nie będziesz miał się w co wtłoczyć.
- He, he… – roześmiał się Chris. – Ale dlatego właśnie jestem taki piękny i cudowny i każda dziewczyna w szkole na mnie leci.
Chris poczuł jakąś dłoń na swoim ramieniu. Skonsternowany obejrzał się za siebie. To, co ujrzał zwaliło go z krzesła na podłogę. Nad pustym krzesłem ze złowrogą miną i rządzą mordu w oczach stała jego dziewczyna. Chris podniósł się i zrobił się nagle cały blady. Chciał wyjaśnić jej swoje słowa, jednak nic przekonującego nie przychodziło mu do głowy. Postanowił jednak stawić czoła swej rozwścieczonej dziewczynie. Stanął naprzeciw niej i uspokajająco poklepał ją po ramieniu. Już po chwili jego ręka została brutalnie wykręcona do tyłu, a Chris ryknął z bólu.
- Co ty sobie wyobrażasz, wygadując takie rzeczy? – wysyczała dziewczyna wprost do ucha Chrisa. – Nie będę tolerować takiego czegoś. Zresztą, wcale nie jesteś taki cudowny, jak sam mówisz. Jesteś w zasadzie przeciętny...
Chris szarpnął się. Mimo wielkiego bólu i świadomości, że jeszcze jeden taki ruch i dziewczyna złamie mu rękę, jakimś cudem zdołał jej się wyrwać i tym razem to on trzymał ją mocno. W oczach dziewczyny dostrzegł przebłysk zaskoczenia, jednak po chwili zniknął, więc zdawało mu się, że mu się przewidziało. Dostrzegł również coś, czego wcześniej nie zauważył. Najwyraźniej jeszcze przed chwilą płakała, gdyż na jej policzkach widać było zaschnięte łzy. Chris nie wiedział, czy to z jego powodu, jednak teraz się to nie liczyło. Przytulił ją delikatnie, a ona wtuliła się w niego, jakby zaraz miał umierać. Reszta Huncwotów postanowiła nie przeszkadzać im w tej chwili i zajęli się kończeniem śniadania. Zaraz jednak podeszła do nich McGonagall, która nie miała zbyt zachwyconej miny.
- Co to są za czułości w miejscu publicznym, panie Night, panno Willow?
- Ależ pani psor…
- Nie jestem panią psor, Night! – warknęła McGonagall. – Chcesz dostać szlaban?
- Jeden już mam i to dzisiaj, o ile pani pamięta – odwarknął Chris.-- Z tego co pamiętam, to nawet pani mi go sama dała, więc jednego więcej mi już nie potrzeba. Zresztą, mam teraz na głowie inne zmartwienia a niżeli martwienie się jakimiś szlabanami.
McGonagall ze wściekłą miną postanowiła odpuścić. Po chwili zauważyła minę Susan i wiedziała, że zrobiła źle.
- Przepraszam państwa… Nie wiedziałam, że…
- W porządku, pani profesor – powiedziała dziewczyna smutnym głosem. – Nic się nie stało. Już sobie stąd idziemy.
Pociągnęła Chrisa za rękę i oboje wyszli z wielkiej sali. Wstąpili jeszcze na krótką chwilę do pokoju wspólnego, po czym udali się na lekcje.
***
Harry nienawidził lekcji transmutacji. Odkąd zaczął uczęszczać na ten przedmiot w trzeciej klasie, za każdym razem profesor Trelawney przepowiadała mu śmierć. Nie inaczej było i tym razem. Na dzisiejszej lekcji uczniowie mieli zajmować się wróżeniem z kryształowej kuli. Harry uważał to za śmieszne. Przez kilka poprzednich lat Harry’emu i Ronowi udało się świetnie zwodzić nauczycielkę i ta nie raz była zachwycona umiejętnościami Pottera. Tym razem jednak coś było nie tak. Od chwili, w której Trelawney podeszła do Pottera, Harry’emu ani razu nie udało się wprowadzić ją w błąd. Najpierw wymyślił, że w przyszłym tygodniu będzie gonić go stado rozwścieczonych Hipogryfów. Na koniec stwierdził pełnym dramatyzmu głosem, że niestety zostanie przez nich pożarty, co nauczycielka skwitowała pogardliwym prychnięciem i stwierdziła, żeby chłopak się bardziej postarał. Na co Harry stwierdził, że w takim razie wpadnie pod metro, co jeszcze bardziej rozwścieczyło Trelawney. Harry nie miał już więcej pomysłów w głowie, więc palnął jedyne, co mu do głowy przyszło. Wszyscy w klasie zadrżeli na dźwięk imienia czarnoksiężnika. Harry stwierdził, że Voldemort wparuje w Halloween do Hogwartu i wymorduje pół kadry nauczycielskiej. Gdyby Harry wiedział, że nauczycielka rozpęta mu takie piekło, w życiu by tego nie powiedział. Tym czasem jednak Harry to powiedział, a doprowadzona do furii Trelawney chwyciła go za szatę i zrzuciła bezceremonialnie z krzesła, po czym sama zajęła jego miejsce wrzeszcząc coś o kłamliwych, podstępnych, plugawych mieszańcach. Harry nigdy nie spodziewał się po niej takiej reakcji, toteż leżał na podłodze oszołomiony. Połowa klasy również nie mogła nadziwić się temu, jak profesor Trelawney potraktowała swój ulubiony obiekt, któremu tak wiele wróżyła. Nic jednak z tego, co twierdziła na lekcjach nie spełniło się do tej pory. Tym razem jednak było inaczej. Gruby, jakby zwielokrotniony głos potoczył się po klasie. Wszyscy zamilkli i jak urzeczeni wsłuchali się w słowa Trelawney.
- Takie samo już nic nie będzie, kiedy tego ranka słońce prędko wzejdzie. Mrok ogarnie wszystko, kiedy on nadejdzie, a wybraniec wyjdzie, naprzeciw wielkiej krzywdzie. Z trudem wielkim przyjdzie mu zaznać udręki. Na świat przyjdzie wielki, by zgnieść tego, co nienawidzi dobrego. Stanie się to dnia pierwszego, miesiąca wszystkim dobrze znanego.
- Co za brednie! – ryknął Chris. – Jakiego miesiąca dobrze znanego! Tu wszystko jest niejasne!
- Coś mówiłeś, kochanieńki? – spytała nieprzytomnym głosem Trelawney. – Chyba się trochę zdrzemnęłam.
Harry złapał się za serce. Tak bardzo nie chciał dopuścić do siebie tych słów. Wiedział, że tym razem Trelawney mówi prawdę. Coś takiego zdarzyło się w trzeciej klasie. Wywróżyła, że sługa czarnego pana powróci do niego i pomoże mu powrócić do sił. Tego samego roku Glizdogon uciekł i lord Voldemort powrócił do świata żywych. W myślach Harry już rozpoczął interpretowanie przepowiedni, czy czymkolwiek to było, jednak przerwał mu oburzony wrzask Rona.
- Ta stara heretyczka znów sobie coś ubzdurała, a ty w to wierzysz!
Trelawney poderwała się z krzesła i rzuciła Ronowi jadowite spojrzenie. Harry pierwszy raz widział ją tak rozwścieczoną. Podniósł się z podłogi i zajął z powrotem swoje miejsce po czym wpatrzył się w kulę. Gdzieś tam, głęboko, dostrzegał jakieś niewyraźne cienie. Skupił się bardziej i wreszcie to dostrzegł. Obraz, który wyrył mu się w głowie niczym nie przypominał tych mglistych kształtów. W kuli dostrzegł postać lorda Voldemorta. Harry odwrócił głowę i… Tak przeraźliwego bólu nie czuł jeszcze nigdy. Z jękiem bólu Harry zwalił się na podłogę. Dotknął swojej blizny, która jeszcze nigdy nie bolała go tak mocno. Po chwili stracił przytomność.
***
Skrzydło szpitalne od początku roku nie miało wyjątkowo ani jednego chorego. Dzisiejszego dnia jednak do skrzydła zawitał nikt inny, jak Harry Potter we własnej osobie. Przyczyną jego złego zdrowia była oczywiście blizna, przez którą chłopak stracił przytomność. Wszyscy, którzy go znali wiedzieli, że Voldemort nigdy nie atakował umysłu chłopaka w tak brutalny sposób, gdyż chłopak jeszcze nigdy nie stracił przytomności. Tym razem jednak Voldemort musiał być dość rozwścieczony, lub zabijał własnoręcznie, gdyż wszyscy jego śmierciożercy tkwili w ministerstwie. Niedługo jednak mieli wrócić do swojego pana, o czym jeszcze nikt nie wiedział, poza Harrym oczywiście. Przy łóżku chłopaka zebrał się kilkoosobowy tłumek. Wśród osób, które były obecnie przy łóżku Pottera, znajdowały się również dwa zwierzaki. Wielki kocur i potężny, czarny pies wyglądający na ponuraka. Syriusz i Michael postanowili towarzyszyć chłopakowi w powrocie do zdrowia w swoich animagicznych formach. Po kilku godzinach nieustannego czuwania Harry wreszcie się przebudził. Usiadł na łóżku zdezorientowany i spróbował rozejrzeć się po pomieszczeniu. Nie dostrzegł jednak zbyt wiele, gdyż w całej tej aferze zgubił gdzieś swoje okulary. Po chwili Michael dostrzegł Harry’ego rozglądającego się po skrzydle i podał mu okulary, które tak naprawdę wcale nie zostały zgubione, tylko leżały na stoliku obok łóżka.
- No, Barry – zagadnął Michael. – Wróciłeś wreszcie do żywych, nieprawdaż?
- Prawdaż – mruknął Harry. – Ale mnie wszystko boli…
- No cóż – Michael wzruszył ramionami. – Po takim ataku Walitorta to i mnie pewnie wszystko by bolało. Widziałeś może coś ciekawego?
- Volde…
Harry przypomniał sobie, co zobaczył w swojej wizji. Głupcy nie będą już nigdy wymawiać jego imienia, które sieje postrach wśród wszystkich czarodziei.
- Walitort, jak ty to sam powiedziałeś… No… już nie można mówić jego prawdziwego imienia. Jak je powiesz, to on pewnie się tu za chwilę zjawi i cię zamorduje… Więc… On chyba planuje napad na ministerstwo, by uwolnić wszystkich swoich butolizów
- Ajajaj! – jęknął Michael. – To ja idę do Dumbledore’a, trza mu o wszystkim powiedzieć.
- Siadaj! – warknął Harry łapiąc przyjaciela za ramię. – Sam mu dzisiaj powiem. Przecież idę dzisiaj z nim na Grimmauld, żeby rozwalić ten medalion, który jest wiesz czym.
Przyjaciele nie mogli swobodnie rozmawiać o horkruksach, gdyż nie byli ani w swoim dormitorium, ani w pokoju życzeń. Teraz jednak to się nie liczyło. Harry musiał jak najszybciej wydostać się ze skrzydła szpitalnego, gdyż wieczór zbliżał się nieubłaganie, a wieczorem Harry miał udać się na Grimmauld Place, by rozwalić kolejnego horkruksa. Harry wstał i poszedł do gabinetu pani Pomfrey, który znajdował się w skrzydle szpitalnym. Zapukał i wszedł do środka. Po upewnieniu się, że chłopakowi nic nie jest, pani Pomfrey postanowiła go wypuścić. Ucieszony Harry wyleciał jak z procy ze skrzydła szpitalnego. Michael podniósł się z zajmowanego miejsca i popędził za nim. Wszyscy, którzy siedzieli przy łóżku cierpiącego również wrócili do swoich spraw.
***
Harry popędził na spotkanie z Dumbledore’em. Wiedział, że nie był z nim umówiony na konkretną godzinę, jednak wolał mieć to już za sobą. Huncwoci nie musieli znać hasła do gabinetu dyrektora, gdyż posąg strzegący schodów do gabinetu usuwał im się z drogi, nim zdążyli wypowiedzieć jedno słowo, toteż gdy Harry wjechał kręconymi schodami ruchomymi przed drzwi gabinetu Dyrektorskiego, zapukał i po usłyszeniu, że może wejść, szybko wszedł do środka i zamknął drzwi. Dumbledore siedział za swoim biurkiem i przeglądał jakieś papierzyska. Gdy dostrzegł Harry’ego uśmiechnął się dobrotliwie i zaproponował chłopakowi, by ten poczęstował się cytrynowymi dropsami. Harry miał dość nieprzyjemne wspomnienia związane z tymi cukierkami, toteż grzecznie odmówił i zapytał:
- Panie dyrektorze? Kiedy idziemy po ten medalion?
Dumbledore roześmiał się.
- Ah, Harry – powiedział. – Możemy iść, o ile jesteś już gotowy. Musisz jednak wiedzieć, że to, co robimy jest ściśle tajne i chciałbym, abyś nie mówił o tym nikomu, poza twoją grupką przyjaciół, którzy mam nadzieję nikomu o tym nie powiedzą.
- Oczywiście panie dyrektorze – odparł spokojnie Harry. – Nikomu poza nimi nie powiem o tym, co robimy.
- W takim razie możemy ruszać – stwierdził Dumbledore. – Weź swą pelerynę niewidkę i spotykamy się przy drzwiach wejściowych za 5 minut.
Harry skinął głową na potwierdzenie, po czym wypadł z gabinetu dyrektora i popędził do swojego dormitorium po swoją pelerynę. Gdy już ją wziął, zbiegł prędko na dół i zauważył czekającego tam na niego dyrektora.
- No, to chodź, Harry. – powiedział Dumbledore.
Obaj czarodzieje wyszli z zamku i udali się w stronę Hogsmeade, skąd mogli się bez przeszkód teleportować na Grimmauld Place. Gdy już byli na miejscu, Dumbledore udał się w kierunku drzwi i otworzył je, po czym wraz z Harrym weszli do środka i zaczęli poszukiwania. Dumbledore powiedział, że sprawdzi na parterze, zaś Harry miał się udać na pierwsze piętro. Harry mruknął coś o tym, że pewnie Dumbledore sam sobie znajdzie ten medalion i sam go zniszczy, a on, Harry będzie zmuszony bezsensownie przeglądać rzeczy innych mieszkańców. Dumbledore ostrzegł go i przypomniał mu, że obiecał, że będzie mu posłuszny. Powiedział również, że gdy coś znajdzie, to bezzwłocznie zawoła Harry’ego i będzie mógł zniszczyć horkruksa. Harry trochę się uspokoił i udał się na pierwsze piętro. Wszedł do pokoju, który latem zajmował ze swoimi przyjaciółmi i rozpoczął poszukiwania. Gdy przekonał się, że w tym pokoju nic nie ma, Harry przeszedł do następnego i tak w kółko. Po godzinie Harry przeszukał już całe piętro. Chłopak postanowił zejść na dół i odszukać Dumbledore’a. Dumbledore siedział przy stole w kuchni. Dłonie jak zwykle splecione trzymał przed sobą. Zdawał się drzemać, jednak gdy Harry wszedł do środka, Dumbledore spojrzał na niego. Po jego minie Harry domyślił się, że Dumbledore wie, że Harry niczego nie znalazł. Gdy Harry przyjrzał się dyrektorowi dostrzegł, że ten musiał nie spać od kilku dni.
- Panie dyrektorze? – odezwał się Harry.
Dumbledore ocknął się z zadumy i spojrzał na Harry’ego.
- Tak, chłopcze?
Harry wzdrygnął się. Przypomniał sobie, że jego wuj zawsze mówił do niego właśnie chłopcze. Szybko wyrzucił jednak te myśli z głowy i spytał:
- Czy, eeee, wszystko w porządku?
Dumbledore uśmiechnął się.
- No pewnie, że wszystko jest w porządku. Chyba nawet wiem, gdzie może znajdować się ten nieszczęsny medalion.
- Tak? – spytał Harry. – Ja naprawdę starałem się go znaleźć, ale…
Dumbledore przerwał mu niecierpliwym skinięciem ręki. Harry poszedł za nim do salonu na pierwszym piętrze. Dumbledore stanął na środku salonu i zawołał stworka. Harry chciał zaprotestować, jednak skrzat właśnie w tej chwili pojawił się przed Dumbledore’em i już miał zacząć narzekanie, jednak Dumbledore mu przerwał. Kazał mu przynieść medalion Regulusa Blacka. Stworek zaczął coś mruczeć pod nosem, jednak zniknął, by po chwili pojawić się z powrotem z medalionem. Dumbledore zabrał mu medalion i odesłał z powrotem do pracy w Hogwarcie. Harry rozejrzał się za czymś, czym mogliby zniszczyć ten medalion, jednak wśród wielu z pewnością morderczych przedmiotów znalezionych w tym domu nie mógł znaleźć nic takiego, co byłoby zdolne zniszczyć medalion i unicestwić cząstkę duszy w nim umieszczoną. Dumbledore jednak miał coś takiego. Gdy Harry wrócił do salonu z bezradną miną, Dumbledore trzymał w ręku kieł bazyliszka i przyglądał mu się z zainteresowaniem.
- Każ mu się otworzyć. – polecił Dumbledore i stanął nad medalionem.
- Ale że jak? – zdziwił się Harry.
Dumbledore westchnął zniecierpliwiony.
- W mowie wężów każ mu się otworzyć. Widzisz tą literę? Wyobraź sobie, że to jest wąż i każ mu się otworzyć.
- No dobra – powiedział niechętnie Harry. – Otwórz się.
Medalion otworzył się. Jakimś cudem dusza w nim umieszczona przybrała postać jakiegoś młodego człowieka. Zanim jednak ów młody człowiek zdołał cokolwiek powiedzieć, Dumbledore dźgnął tą zjawę, doprawił dźgnięciem medalionu i cząstka duszy Lorda Voldemorta zawarta w tym medalionie z jękiem umarła. Dumbledore jednym zaklęciem odesłał gdzieś medalion i stwierdził, że mogą już wracać, Harry rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, co powinien stąd wziąć do Hogwartu. Niczego takiego jednak nie znalazł, więc wyszedł za Dumbledore’em z domu i złapał dyrektora za ramię. Już po chwili obaj panowie byli na drodze prowadzącej z Hogwartu do Hogsmeade.
***
W tym samym czasie trójka przyjaciół zastanawiała się, jakby tu dostać się do Londynu. Za rok, gdy każdy z nich miałby już po 17 lat, teleportowaliby się po prostu do miasta i nikt by nie wiedział o tym, że zniknęli ze szkoły. Teraz jednak musieli wymyślić inny sposób na dostanie się do Londynu. Padały coraz bardziej absurdalne propozycje dostania się do miasta. Od ukradnięcia z najbliższego lotniska samolotu i wylądowaniu go na Hogwarckich błoniach i polecenia nim do Londynu i Wylądowania nim na Heathrow, poprzez wykorzystanie latającej maszynki Michaela, aż do odnalezienia oszalałego samochodu pana Weasleya i wykorzystanie go w roli transportu. Gdy Michael usłyszał ostatnią propozycję, ze śmiechu nieomal spadł z łóżka.
- No co ty, stary? – spytał Michael płacząc ze śmiechu. – Jak niby go znajdziesz? Zakazany las jest dość spory, a mi się nie chcę biegać po całym lesie w poszukiwaniu tego dziwnego pojazdu, który nie mamy pewności, że gdziekolwiek nas dowiezie.
Chris mruknął coś o ciągle narzekających białkowcach i zaproponował stworzenie świstoklika. Był to dotychczas chyba najlepszy pomysł jaki padł od kogokolwiek w dormitorium, toteż Michael popędził do biblioteki i wrócił po chwili z opasłą księgą w rękach. Rzucił ją na najbliższe łóżko, które było łóżkiem Harry’ego. Nikt się tym nie przejmował, gdyż chłopaka nie widzieli w zamku od osiemnastej. Nikt jednak nie pamiętał dokładnej godziny, o której zniknął chłopak, wszyscy bowiem wiedzieli, że znajduje się w towarzystwie najwybitniejszego czarodzieja XX w. samego Albusa Dumbledore’a, dyrektora tej zacnej placówki. Przyjaciele zabrali się do wertowania księgi. Po chwili Chris znalazł potrzebne im zaklęcie.
- Hm – mruknął chłopak. – Trzeba skupić się na celu. W myślach wymówić adres i powiedzieć portus. To chyba nie jest zbyt trudne. Hm… Aktywuje się myślą.
- Jaką myślą? – spytał Herbert.
Chris zastanowił się i przewrócił kartkę.
- Tu piszą, że aktywuje się myślą. To pewnie oznacza, że hm, trzeba chcieć, żeby się przenieść, czy jakoś tak.
-Co za brednie – jęknął Michael. – Znowu jakieś niesprecyzowane zaklęcia… A jak wylądujemy pod kołami metra, albo w jeszcze innym, śmiertelnie niebezpiecznym miejscu?
- Spoko – powiedział Chris. – Zrobię go na Charing Cross Road.
- No dobra, dajesz – jęknął Herbert. – Chyba i tak gorzej być nie będzie.
Chris wyciągnął ze swojego kufra puszkę po mugolskim piwie. Wycelował w nią różdżką i mruknął jakieś zaklęcie. Nic specjalnego się nie stało. Chris jednak z uśmiechem dotknął puszki i skinął na przyjaciół, by ci zrobili to samo. Po chwili przyjaciele poczuli szarpnięcie. Świstoklik zabrał ich do Londynu, a przynajmniej Chris miał taką nadzieję. Okazało się, że wcale się nie mylił. Przyjaciele wylądowali naprzeciw dziurawego Kotła i rozejrzeli się z przestrachem. Przecież nikt nie mógł ich zauważyć. Gdyby ktokolwiek dowiedział się, że są poza Hogwartem o tej porze, na pewno już pakowaliby swe rzeczy i pędzili do domów. Nikt jednak nie zwrócił na nich uwagi.
- Ufff – westchnął Michael. – Chyba jestem na to zbyt stary.
- Taa – mruknął Herbert. – Ja chyba też.
- Nie narzekajcie! – warknął Chris. – Facet nazywa się David Jackson i właśnie dziś ma sprzedawać TO ulicznym gangom. Możemy odkupić od niego wszystko, ale myślę, że wystarczy nam kilka gramów.
Michael wyjął różdżkę z kieszeni i mruknął jakieś zaklęcie. Różdżka wskazała kierunek, w którym powinni się udać, więc przyjaciele ruszyli w tym kierunku. Zauważyli, że w budynkach, które mijali nie paliły się żadne światła. Wydało im się to nieco dziwne, ale pomyśleli, że zapewne wszyscy domownicy już śpią. Przemierzali puste ulice Londynu i zaczynali powoli czuć zniecierpliwienie, jednak obrany przez nich kierunek musiał dokądś prowadzić, więc szli bez słowa. Nawet Michael nie jęczał, jak to zwykle miał w zwyczaju, tylko szedł pogrążony w myślach. Po pół godzinie marszu Herbert stwierdził, że przydałoby się zrobić jakiś postój. Przyjaciele zgodzili się i ruszyli w kierunku najbliższej knajpki. Zamówili sobie po hamburgerze i coli i usiedli w stoliku najbardziej oddalonym od drzwi. Nie mieli zamiaru tej nocy dać się złapać. Gdy dostali swój posiłek, bez słowa przystąpili do konsumpcji.
- To nawet dobre – stwierdził Michael. – myślałem, że będzie jakieś gumowe czy coś.
- To nie Polska przecież. – skwitował Chris.
- No niby tak, ale wiesz, jak to jest. Nie wszędzie dają takie dobre żarcie.
- Przeciętne – mruknął Herbert. – Jadło się lepsze.
Chris pochłonął swego hamburgera jako pierwszy i postanowił się nieco rozejrzeć. Nie dostrzegł w knajpce żadnego podejrzanego typa. Zaraz po Chrisie skończyli jeść Michael i Herbert, więc przyjaciele mogli ruszać dalej. Wyszli z budyneczku i ruszyli w dalszą drogę.
***
Dostrzegli go na ławce w parku. Zdawało się, że nie miał przy sobie nic, co mogło kogokolwiek zainteresować. Jednak jego dziwne zachowanie świadczyło o czymś zupełnie innym. Chłopak nie mógł mieć więcej niż 19 lat. Miał krótkie, brązowe włosy i był wyjątkowo chudy jak na swój wiek. Gdy przyjaciele do niego podeszli, chłopak podniósł się z miejsca. Był dość wysoki. Przyjaciele jednak nie przejmowali się niczym. Wiedzieli, że mogli go pokonać w walce wręcz. Mieli również różdżki, więc chłopak nie mógł stanowić dla nich zagrożenia. Michael dał znak Chrisowi i Herbertowi, żeby zostali tam, gdzie stali, a sam podszedł do chłopaka i chwilę z nim rozmawiał. Przyjaciele zauważyli, że chłopak wręcza coś Michaelowi. Michael dał mu kilka banknotów i wrócił do przyjaciół.
- No to możemy lecieć do Hogwartu. – Powiedział i podał puszkę przyjaciołom.
Po chwili przyjaciele byli znów w swoim dormitorium. Chris zdziwił się nieco, gdyż nie pamiętał, żeby zrobił świstoklik w dwie strony, jednak Michael wyjaśnił mu, że sam rzucił zaklęcie na chwilę przed dotknięciem puszki. Chris uspokoił się i przyjaciele usiedli na łóżku Michaela.
- No dobra – mruknął Herbert. – Dawaj to.
Michael wyjął z kieszeni małą paczuszkę. To właśnie w niej znajdowało się to, po co udali się do Londynu. Wyjął jeszcze z szafki trzy lufki i podał chłopakom. Delikatnie otworzył paczuszkę i różdżką nabił lufki. Przyjaciele odpalili i zaciągnęli się. Herbert zakrztusił się i prawie wypuścił z palców lufkę, jednak Michael szybko ją złapał i podał chłopakowi. Po wypaleniu jednej nic się nie działo. Przyjaciele postanowili trochę poczekać. Nie musieli czekać zbyt długo. Pierwszy zaczął śmiać się Michael. Zauważył bowiem przed sobą skąpo ubraną Kate, która szczerzyła do niego bielutkie ząbki. Dziewczyna nie miała na sobie nic poza koronkową bielizną. Uwodzicielskim gestem zapraszała go, by podszedł do niej. Chłopak wstał z miejsca i stanął przed dziewczyną. Po chwili usłyszał przeraźliwy wrzask Chrisa. Do jego świadomości zaczęły docierać pojedyncze słowa chłopaka.
- Idą tu… Trzeba uciekać… Trzeba się stąd wydostać…
- Popek. – mruknął Herbert i zwalił się jak kłoda na podłogę.
***
- Nathalie! – wrzasnął Michael budząc wszystkich w dormitorium.
- Co? Gdzie? – dopytywał się Chris. – Jaka Nathalie? Ładna chociaż?
- Śliczna – powiedział z rozmarzeniem Michael. – Drobna, szczupła… Zgrabne nogi… No i wszystko na swoim miejscu… Ciekawe, czy jest w Hogwarcie.
- Wiesz chociaż, jak się nazywała? – spytał Herbert podnosząc się z podłogi.
- Nathalie Anderson. – odparł Michael. – Ona jest piękna. Chyba się zakochałem. Wiem na pewno to, że muszę się zemścić na Kate, że mnie tak wystrychnęła.
- No to dajesz! – powiedział Chris. – Masz już jakiś pomysł?
- No pewnie! – wykrzyknął Michael. – Zrobimy tak.

1 komentarz:

  1. wiem że szkoła się zaczęła i takie tam, ale człowieku pisz, bo ja neiw wytrzymie normalnie.

    OdpowiedzUsuń