- Idę z tobą! – oznajmił uradowany Chris i zaczął się ubierać. – Kto wie, co może ci się stać samemu. Jak będziemy tam razem, albo i więcej niż we dwóch, to będziemy bezpieczniejsi.
- nieprawda – zaprzeczył Michael. – Jeśli będziemy tam we dwóch albo i więcej, jak to sam ująłeś, nie będziemy bezpieczniejsi, gdyż łatwiej będzie nas zauważyć.
- Jak tam sobie chcesz – powiedział zrezygnowany Chris i wyszedł z dormitorium.
Michael ubrał się ciepło i podążył jego śladem. Z tym, że nie szedł tak sobie, bez żadnego celu. Miał w planie odwiedzić dziś parę miejsc, w których widziani byli śmierciożercy. Poprzedniego dnia pożyczył od Harry’ego pelerynę niewidkę, żeby nikt go nie dostrzegł. Nauczył się również zaklęcia zacierającego ślady. Musiał je umieć, gdyż pod koniec stycznia wszędzie w Anglii leżał śnieg, więc jeśli chciał, by nikt go nie dostrzegł, musiał się dobrze maskować. Co by mu dała sama peleryna niewidka, jeśli ktoś idący za nim mógłby dostrzec jego ślady? Wyszedł na błonia i zapalił ostatniego papierosa, po czym udał się w kierunku bram, by wydostać się z terenu objętego zaklęciami ochronnymi.
***
Świstoklik zabrał go na pustkowie. Michael nie mógł inaczej nazwać terenu, na którym się znajdował. Wokół niego rozpościerały się połacie zeschniętej trawy, pnie zwalonych drzew i gdzieniegdzie martwe zwierzęta lub ptaki. Zastanawiał się, dlaczego podczas ostatniej podróży do dworu Voldemorta nie napotkali niczego takiego. Przypomniał sobie, że wtedy wylądowali tuż przed budynkiem. Teraz natomiast Michael wylądował w samym środku niegdysiejszej puszczy, która została zniszczona na początku sierpnia. Skierował się na południe i po godzinnym przedzieraniu się przez pozostałości tego, co niegdyś było pięknem znalazł się na równinie, na której nic nie rosło i nie leżało żadne drzewo czy też martwe zwierze. Równina ta biegła na południe aż po horyzont. Michael przystanął i rozejrzał się wokół siebie. Ze zdziwieniem dostrzegł, że pozostałości puszczy, które pozostawił za sobą zniknęły, by stać się dzikim ogrodem, w którym rosły kokosowce i inne rośliny rosnące w ciepłych krajach. Zamknął na chwilę oczy i znów dotknął świstoklika. Poczuł szarpnięcie koło pępka i po chwili wylądował tuż przed dworem Voldemorta. Podszedł do niego Severus Snape, który ostatnio uciekł z Askabanu i podał mu fiolkę eliksiru wielosokowego. Michael wyciągnął z kieszeni taką samą fiolkę i dał ją Severusowi. Obaj wypili niemalże jednocześnie i w chwilę później na miejscu Severusa stał Michael, a na miejscu Michaela Severus.
- Wiesz, co masz robić – odezwał się Severus.
- Ależ oczywiście, profesorze – odparł Michael i roześmiał się strasznie. – Przecież jestem teraz tym sarkastycznym nietoperzem z lochów, który uwziął się na biednych Gryfonach i uczy w Hogwarcie tylko po to, by uprzykrzać im życie.
- Ah, sarkastyczny jak zwykle – warknął Snape.
- Chyba muszę jakoś potrafić cię udawać, mój drogi przyjacielu – rzekł Michael po czym położył dłoń na ramieniu Snape’a. – A gdybyś ty był mniej sarkastyczny, to i udawanie ciebie byłoby mniej kłopotliwe.
Starszy mężczyzna strząsnął rękę Michaela i odsunął się na bezpieczną, w jego mniemaniu odległość. Spojrzał na niego ze wściekłością i obrócił się, by odejść.
- Pamiętaj, że za godzinę skończy mi się eliksir! – krzyknął za nim Michael. – Będziesz musiał…
- Ciszej! – warknął Snape. – Chcesz, żeby to usłyszał?
- Niech słyszy – odparł Michael. – I tak nie będzie wiedział o co chodzi.
- Ależ będzie – zapewnił go Snape. – Wystarczy, że spróbuje zajrzeć do twojego umysłu, a wszystko się wyda.
- W takim razie musisz użyczyć mi swoich wspomnień – stwierdził Michael.
- Nie ma takiej możliwości.
- Chcesz, żebyśmy zostali zdemaskowani? – spytał Michael. – Wiesz, co będzie, jak to się stanie? Czy Dumbledore w ogóle wie, że nadal dla niego pracujesz?
- Czy Dumbledore w ogóle wie, że tu jesteś? – – zripostował Snape. – Wiesz, co będzie, jak się dowie, że jego uczeń opuszcza szkołę w trakcie lekcji? Wiesz, jaki będzie niezadowolony?
- A idź stąd – syknął Michael. – Tylko oddaj mi jeszcze jedną fiolkę tego fatalnego eliksiru. Wiesz, jakie będę miał kłopoty, gdy zacznę się przemieniać w trakcie udzielania odpowiedzi na jego głupkowate pytania?
- Albo w czasie tortur – dodał Snape.
- Albo – stwierdził Michael.
Severus dał mu wszystkie fiolki eliksiru z swoimi włosami i teleportował się w nieznane. Natomiast Michael wszedł do strasznego dworu i podążył za głosami, które były słyszalne aż przy samym wejściu. W ten sposób doszedł do pomieszczenia, które było dość nieudolną kopią wielkiej sali w Hogwarcie. Podłogę i sufit pokrywały płaskorzeźby przedstawiające węże. Na środku sali wokół krzesła z oparciem w kształcie węża, mającego przypominać tron siedział Lord Voldemort i krzyczał na jakiegoś sługę. Gdy zobaczył Severusa, czyli Michaela wchodzącego do sali, uspokoił się nieco i kazał mu podejść.
- Cieszę się, że już jesteś, Severusie – odezwał się. – Mam ci do przekazania wiele pożytecznych informacji.
Michael ukłonił się ze wstrętem i ukrył wszystkie nieprzyjazne myśli. Przypomniał sobie jednak, że Voldemort wymaga, by przed nim klęczeć. Opadł szybko na kolana i spuścił wzrok na posadzkę. Tym czasem czarny Pan przemówił:
- Moi szpiedzy donoszą, że Albusa Dumbledore’a nie ma w Wielkiej Brytanii. Możesz mi coś na ten temat powiedzieć, Severusie?
- Albus Dumbledore zniknął jakiś czas temu i nie pojawi się jeszcze przez dość długi czas – odezwał się Michael nie podnosząc wzroku. – Zapewne znajduje się gdzieś, gdzie nie usłyszy o twoich planach…
- W takim razie powiedz mi, mój wierny sługo, co byś zrobił będąc na moim miejscu?
- Myślę, że atak na Hogwart w tym momencie nie jest najlepszym pomysłem.
- A to dlaczego?
- Siła Hogwarckich zaklęć ochronnych wcale nie zależy od obecności samego Albusa Dumbledore’a – uzasadnił Michael. – Jeśli znajduje się tam więcej zwolenników, że tak powiem, światła, Hogwart będzie wstanie obronić się przed naszym atakiem.
- Co w takim razie proponujesz? – spytał ponownie Voldemort.
- Proponuję poczekać na Dumbledore’a i zabić go podczas jego drogi powrotnej do Wielkiej Brytanii.
- A w jaki sposób zamierzasz to zrobić, skoro ten plugawy miłośnik mugoli zamierza wrócić do kraju teleportacją?
- A skąd wiesz, panie, że zamierza się teleportować? Skoro jest takim miłośnikiem mugoli, może próbować dostać się tu normalnymi środkami transportu. Może na przykład nie może się teleportować stamtąd, gdzie teraz jest i musi użyć normalnych środków transportu, by dostać się do kraju?
Voldemort uśmiechnął się z zadowoleniem. Jeśli to, co mówi Severus jest choć po części prawdą, będzie mógł już niedługo uzyskać władzę nad światem. Jeśli zaś kłamie, będzie musiał srogo go ukarać.
- Pomyślę nad tym – odezwał się po chwili Voldemort. – Na razie możesz odejść.
Michael Skłonił się Voldemortowi i wycofał się tyłem do drzwi. Wyszedł za nie i dopiero się odwrócił. Przed nim stał Snape. Mężczyzna uśmiechnął się widząc go. Podszedł do niego i dotknął różdżką jego skroni. Michael pomyślał o zebraniu, którego nitka wspomnienia natychmiast zaczęła wysuwać się z głowy. W chwilę później Mistrz Eliksirów wyjął z kieszeni pustą fiolkę i wpuścił do niej wspomnienie, które zawirowało i schował je do kieszeni. Po wszystkim Severus odprawił Michaela, więc ten udał się do drzwi i poleciał z powrotem do zamku.
***
Herbert siedział samotnie w jednym z wielu foteli w pokoju wspólnym Gryffindoru. Odkąd zerwał z Emily wiele czasu spędzał właśnie w ten sposób. Nie miał co ze sobą zrobić. Żaden z przyjaciół w tym momencie go nie potrzebował, toteż mógł poświęcić swój czas smętnym rozmyślaniom nad tym, co było lub wspominając stare, lepsze czasy. W lepszych czasach Herbert nie musiał przejmować się niczym. Od złych ocen na egzaminach po zerwanie z dziewczyną skończywszy. Teraz jednak jego problemy wykraczały daleko poza to, co jeszcze wcześniej nawet mu się nie śniło. Emily z nim zerwała, a to była dla niego ogromna tragedia. Nie wyobrażał sobie bez niej życia. Teraz jednak musiał się z tym pogodzić. Łatwiej jednak było powiedzieć, niż to zrobić. Siedział więc samotnie w pokoju wspólnym tą późną nocą sącząc whisky i rozmyślając nad tym, co było, a co pewnie już nigdy nie wróci. Dochodziła już pierwsza w nocy, gdy nagle do pokoju wspólnego wszedł Chris. Przybyły chłopak wyglądał na wyjątkowo zmarzniętego. Na butach miał pełno błota, którego naniósł na miękki, puszysty dywan zaścielający podłogę. Zauważywszy Herberta podszedł do niego i chwycił za ramię. Postawił go na równe nogi, a gdy zauważył, że ten zachwiał się niebezpiecznie, podtrzymał go i poprowadził w kierunku jednego z dormitoriów szóstego roku. Weszli do środka i Chris pchnął Michaela na łóżko, na które ten padł w ubraniach i nawet nie nakrywając się kołdrą zasnął.
***
Następnego dnia Herbert obudził się w jeszcze podlejszym humorze. Głowa bolała go niemiłosiernie i do tego słońce wpadające przez odsunięte zasłony raziło go w oczy. Chcąc nie chcąc zwlókł się z łóżka i cicho poszedł do łazienki. Wszedł do środka i oparł czoło o umywalkę. Sam nie wiedział po jakim czasie zorientował się, że leży na podłodze. Podniósł się i wszedł pod prysznic. Gdy wziął zimną kąpiel poczuł się nieco lepiej. Musiał jednak wziąć jeszcze jakiś eliksir na ból głowy, gdyż był on nie do zniesienia. Przecież musiał przetrwać dzisiejszy dzień na lekcjach. Wyszedł z łazienki i postanowił obudzić resztę towarzystwa. W tym celu rzucił na siebie zaklęcie sonorus i ryknął na całe gardło:
- Wstawać, śmierdzące lenie!
Jednak w chwilę później tego pożałował. Ból głowy nasilił się jeszcze bardziej. Herbert rzucił się do swojego łóżka. Wygrzebał z kufra znajdującego się pod nim eliksir na ból głowy i połknął całą fiolkę. Uśmiechnął się z ulgą i usiadł na posłaniu. Z rozbawioną miną obserwował, jak wszyscy jego współlokatorzy podnoszą się z niemrawymi minami z łóżek i narzekają, że noc tak szybko się skończyła. Wśród nich nie było Michaela. Herbert jednak nie zastanawiał się nad tym. Przyłapał się na tym, że nawet cieszy się, że go nie ma. Nie będzie musiał go za nic przepraszać. Pomimo tego, że wiedział, że źle postąpił, Michaelowi wcale nie było po drodze do przyznania się do tego. Jak każdy w jego wieku miał swoją dumę, która w tym momencie była jedynie przekleństwem. Gdy wszyscy już wstali Herbert wstał z zajmowanego miejsca i wyszedł z dormitorium, by udać się na śniadanie. Wszedłszy do wielkiej sali spostrzegł Michaela zajmującego swoje zwykłe miejsce. Zdziwił się nieco, jednak nie dał tego po sobie poznać. Podszedł do byłego przyjaciela i skinął mu głową na powitanie.
- Mogę się przysiąść? – spytał po chwili.
Michael jedynie wzruszył ramionami i powrócił do jedzenia, Herbert więc uznał ten gest za przyzwalający i zajął miejsce obok kolegi. Zamyślił się na chwilę, a gdy otrząsnął się, ujrzał Michaela wychodzącego z wielkiej sali. Szybko podążył za nim, by mieć to już za sobą. Wiedział, że lepiej zrobić to na spontana, gdyż potem może się rozmyślić. Dogonił przyjaciela i zagrodził mu drogę. Po chwili wahania spojrzał mu w oczy i wypowiedział to jedno słowo. Michael uśmiechnął się i poklepał go mocno po plecach.
- Nie ma sprawy, stary – powiedział śmiejąc się. – Teraz jeszcze tylko pogadaj z Emily i będzie wszystko git.
- Na razie to ona nie chce ze mną rozmawiać – odparł Herbert. – Postanowiłem więc dać sobie z nią spokój.
- Taa – wtrącił się przechodzący Chris. – Chyba zalewając się co wieczór w trupa.
Herbert chwycił go za ramię zatrzymując w miejscu.
- Ty akurat wcale nie jesteś lepszy – dodał. – Już nie pamiętasz, jak sam robiłeś dokładnie to samo?
- Chyba Michael – prychnął Chris. – Zresztą on też to robi.
- To nie jest twój interes – warknął Michael. – Zresztą nie będę z wami o tym rozmawiał.
- A co, znalazłeś sobie nowych przyjaciół? – wściekł się Chris. – W takim razie możesz sobie iść mieszkać z nimi w dormitorium.
- Nie, nie znalazłem – odparł chłopak. – Po prostu na razie nie uważam za stosowne, byście o tym wiedzieli. Muszę się z tym uporać sam. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
Przyjaciele nie chcieli już więcej drążyć tematu. We trójkę ruszyli na podbój Hogwartu tego dnia. Nic nie było dla nich trudnością. Na wszystkich lekcjach byli bardzo aktywni. Dokładnie tak, jak jeszcze miesiąc temu, gdy o kłótni jeszcze nie było mowy. Po lekcjach zaś spędzili pozostały wolny czas na odrabianiu wszelkich prac domowych i na śmianiu się z głupich dowcipów. Następne dni mijały im dokładnie w ten sam sposób. Byli tak zajęci sobą, że nie zauważyli rozpaczliwych prób porozumienia się z nimi ich byłych dziewczyn.
***
Od kłótni Harry’ego i reszty paczki, Ron był bardzo zadowolony. Mogli z Harrym wreszcie trzymać się razem, dokładnie tak, jak za dawnych lat. Harry był jednak dosyć przygnębiony. Ron nie miał pojęcia, dlaczego. Miał przecież dziewczynę, Jego, a nawet Hermionę, która gotowa była dla niego zrobić wszystko w granicach rozsądku. Harry’emu mimo wszystko coś nie pasowało. Miotał się wściekły w dormitorium, na lekcjach nie umiał nic, nie żeby był jakimś prymusem w ostatnich latach, ale mimo wszystko coś potrafił powiedzieć. Pewnego dnia Ron postanowił zaczerpnąć rady u swojej siostry. Udał się więc do pokoju wspólnego, gdzie miał nadzieję ją znaleźć i przystąpił do poszukiwań. Wypytał wszędzie. Jej koleżanki z roku, kolegów, nawet osoby z innych roczników, wszystko na marne. Nikt nigdzie nie widział Ginny. Usiadł na fotelu, by chwilę odpocząć i przemyśleć sobie, co może zrobić w takiej sytuacji. Bez wątpienia powinien ją znaleźć. Nie wiedział jednak, gdzie ma rozpocząć poszukiwania. Po chwili palnął się otwartą ręką w czoło.
„Mapa Huncwotów! – pomyślał”.
Podniósł się z miejsca i miał właśnie iść do dormitorium, gdy drogę zagrodziła mu Susan. Dziewczyna spojrzała na niego groźnie i spytała:
- Co, teraz chcesz skłócić Harry’ego ze swoją siostrą?
Ron wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Nie zauważył nawet, gdy otworzyły mu się usta do momentu, w którym dziewczyna strzeliła go w twarz.
- Nie chcę nikogo z nikim skłócać. – odezwał się. – Po prostu chcę z nim pogadać, jak dawniej. Skoro nie ma już przy nim tych jego dziwnych przyjaciół…
Nagle Ron został otoczony ze wszystkich stron przez Michaela, Herberta, Chrisa i Susan. Chłopak nie mógł się ruszyć ani ani na milimetr, gdyż różdżki wycelowane w niego nie pozostawiały wiele miejsca na jakiekolwiek manewry. Ron przełknął ślinę i zastanowił się nad wyjściem z tej sytuacji. Wyszarpnął szybko różdżkę z kieszeni, jednak w chwilę później ta wyrwała mu się z ręki i wylądowała w dłoni Susan. Dziewczyna uśmiechnęła się słodko i spojrzała na niego jakoś tak dziwnie. Ron spojrzał jej w oczy, które nie wyrażały żadnych emocji. Oczy dziewczyny były po prostu puste. Miały taki sam, jak wcześniej kolor, lecz nie było w nich żadnych emocji, nawet tych głęboko skrywanych. Ron uniósł rękę we wcześniej ustalonym geście, jednak ci go nie rozumieli, albo nie chcieli go rozumieć. Rozejrzał się za czymś, co odwróciłoby uwagę dziewczyny. Zauważył Wchodzącego Neville’a i spróbował skierować myśli dziewczyny właśnie na niego.
- Uważaj! – krzyknął.
Dziewczyna odwróciła się w kierunku wchodzącego Longbottoma, a wtedy Herbert rzucił na nią drętwotę. Chris spojrzał na nią ze smutkiem i westchnął ciężko. Ron doskonale wiedział, co ten teraz czuł. Czuł się dokładnie tak samo, jak Hermiona zostawiła go po tym, jak namawiał dziewczyny do zostawienia swoich chłopaków. Czuł się wtedy źle. Nie mógł jednak nic z tym zrobić. Kilka razy próbował przeprosić Hermionę, jednak ta nie chciała wysłuchać go choć przez chwilę. Ganiał za nią po całym zamku, gdy tylko przylecieli. Nic jednak nie wskórał. Zdawać by się nawet mogło, że pogodził się z tym. W głębi serca jednak rozpaczał po stracie dziewczyny, która przecież podobała mu się od tak dawna. A gdy już udało mu się zdobyć jej serce, utracił ją przez swoje głupie zachowanie. Sam zresztą nie wiedział, co miałby jej powiedzieć. Nie miał żadnego uzasadnienia, dlaczego zachował się tak, a nie inaczej. Myślał, że wystarczy to, że żałuje tego, co zrobił. Po jakimś czasie poczuł potężne uderzenie w ramię. Zachwiał się i byłby się przewrócił, gdyby nie przytrzymał go Michael. Ron spojrzał w prawo i spostrzegł Chrisa, który już szykował się do zadania następnego ciosu, który tym razem powaliłby go na ziemię, jednak zauważył, że Ron na niego patrzy, więc opuścił rękę i odezwał się:
- No, królewna wreszcie się obudziła. Wiesz, gdzie jest Potter?
- Nie jestem żadną królewną – warknął Ron. – Miałem iść po mapę, gdy twoja dziewczyna zagrodziła mi drogę, a potem zjawiliście się wy.
Chris podał mapę Ronowi, który uruchomił ją i zaczął ją przeglądać. Robił to dłuższy czas, a reszta Huncwotów patrzyła się na niego z niecierpliwością. Chwilę później, gdy Ron oglądał ten sam fragment mapy, w którym jak mu się zdawało dostrzegł Harry’ego, Chris bezceremonialnie wyrwał mu mapę z ręki i uruchomił jej drugi tryb. To jednak nic nie dało, gdyż nawet w drugim trybie Harry znajdował się w miejscu, które nie było na niej zaznaczone.
- No cóż – przerwał milczenie Herbert. – W takim razie będziemy musieli poszukać go sami, a potem nanieść miejsce, w którym się znajdował na ten bezużyteczny kawałek pergaminu.
Ron oburzył się. Jak oni śmieli twierdzić, że ten pergamin był bezużyteczny? Przecież tyle razy Jemu z Harrym przy jego pomocy udało się uniknąć szlabanów.
- A gdzie jest ta mapa, co ją tworzyłeś w zeszłym roku? – wycedził przez zęby Ron. – Tamta była bezużyteczna. Nawet nie umywała się do tego, co potrafi ta mapa. (1)
Chris Wzruszył ramionami.
- Zostawiłem w domu.
- Dobra – odezwał się znów Ron. – Wy tu sobie rozmawiajcie, a ja pójdę poszukać Harry’ego.
Ron skierował się w kierunku obrazu Grubej Damy. Przeszedł przez portret i oparł się o ścianę korytarza Spróbował wymyślić, gdzie może teraz znajdować się Harry. Zastanawiało go również to, że dzisiejszego dnia nie widział również Ginny. Wrócił do pokoju wspólnego i powiedział o tym Chrisowi i Herbertowi, którzy jako jedyni z jego dawnych znajomych siedzieli jeszcze w pokoju wspólnym. Chris pomyślał chwilę i odezwał się grobowym głosem:
- W takim razie nasuwa się tylko jeden wniosek. Oboje zginęli w męczarniach z rąk Toma Riddle’a seniora.
Ron rzucił się na Chrisa z pięściami, jednak ten odsunął się nieznacznie i Ron wylądował na podłodze. Chris położył mu swą ogromną łapę na ramieniu i rzekł:
- Nie rzucaj się na silniejszych, bo skończysz dokładnie tak, jak teraz.
- Nie masz prawa mówić tak o mojej siostrze i najlepszym przyjacielu! – ryknął Ron rzucając się wściekle w próbach uwolnienia się od ręki Chrisa, wciąż przytrzymującej go na podłodze. – Oni muszą żyć!
- To ja jestem twoim przyjacielem! – ryknął Chris. – W dodatku najlepszym! Ja i Herbert, a także Michael jesteśmy twoimi najlepszymi… W zasadzie to jedynymi przyjaciółmi w tej szkole!
- Nieprawda! – warknął Ron. – Harry jest…
- Nie! – wrzasnął Chris uderzając Rona pięścią w nerki. – Ja, Herbert i Michael jesteśmy najlepszymi, najpiękniejszymi, najmądrze…
Zaklęcie Neville’a poderwało Chrisa i cisnęło nim o ścianę. Chłopak podniósł się łypiąc wściekle na Longbottoma.
- Co ty sobie wyobrażasz…
Ron rzucił się na Chrisa z pięściami i rąbnął go w skroń. Chris zwalił się jak długi na ziemię i więcej już się nie podniósł.
***
Obudził się z ogromnym bólem głowy. Spróbował przypomnieć sobie wydarzenia ostatniego wieczora, jednak nie mógł się skupić. Podniósł się z łóżka i jęknął cicho. Bolało go całe ciało. Podszedł do okna i odsłonił zasłony. Ze zdumieniem zauważył,, że słońce było już wysoko na niebie, a żadnego z jego przyjaciół nie było w dormitorium. Rozejrzał się jeszcze raz, by upewnić się, że na pewno nic dla niego nie zostawili, po czym poszedł do łazienki. Wszedł do środka i chciał się natychmiast wycofać, jednak pokryte gnijącymi kawałami skóry ręce uniemożliwiły mu ten manewr. Wciągnęły go do środka i przycisnęły do ściany. Zaraz za rękami Chris dostrzegł resztę ciała, w równie złym stanie, co ręce, które go trzymały. Pokryte resztkami gnijącej skóry, z prześwitującymi gnijącymi kośćmi i ze zwisającymi wnętrznościami wyglądały dość strasznie. Chris jednak widział w swoim życiu dużo straszniejsze rzeczy, więc wcale się ich nie przeraził, zwłaszcza, że miał w kieszeni różdżkę. Przynajmniej tak mu się wydawało, do chwili, w której jeden z truposzy nie wyjął jej stamtąd i wycelował w Chrisa. W kierunku chłopaka poleciał czerwony promień. Potem była już tylko ciemność.
***
- Wstałeś wreszcie – powiedział Herbert. – Już myśleliśmy, że się nigdy nie obudzisz.
- Trupy – wrzasnął Chris i poderwał się z podłogi. Lekko zakręciło mu się w głowie, więc musiał przytrzymać się ramienia przyjaciela. – Nie idźcie teraz do naszej łazienki. Jak tam wejdziecie, to one zabiorą wam różdżkę i…
- Spokojnie, stary – przerwał mu Ron. – Może za mocno cię rąbnąłem i…
- Czy ty wiesz co ja przeżywałem! – ryknął Chris. – Nie masz o tym zielonego pojęcia! Poza tym jakim prawem w ogóle mnie uderzyłeś!
- Bo ty mówiłeś, że Harry i moja siostra nie żyją! – odkrzyknął Ron i zamierzył się pięścią na Chrisa. Ten jednak był szybszy i odskoczył. – I jeszcze mi uciekasz! Przyjąłbyś z godnością swą karę, a nie zachowujesz się jak jakiś idiota!
- Ty się zachowujesz jak idiota, bo po prostu nie chcesz przyjąć do wiadomości tego, co staram się ci przekazać!
- Pomyśl logicznie – wtrącił się Michael, do tej pory siedzący cicho. – Skoro nie ma ich na mapie, a nie powiedzieli nam, że wychodzą z zamku, to z pewnością musieli zostać porwani.
- Mogę to sprawdzić – stwierdził Ron. – Teleportuję się do miejsca, w którym sami wiecie kto ma zebrania i…
- Tak tak – zadrwił Chris. – Boisz się wypowiedzieć Voldemort, a chcesz wejść do budynku pełnego śmierciożerców, odbić zakładników i może jeszcze wrócić bez ani jednego trafienia żadnym z zaklęć?
Ron syknął z niezadowolenia.
- Nie wymawiaj jego imienia!
- Będę! – warknął Chris i powtórzył jeszcze kilkakrotnie słowo Voldemort.
Ron z każdym usłyszanym „Voldemort” krzywił się coraz bardziej. W pewnym momencie po prostu wstał i wyszedł, a przynajmniej miał taki zamiar. Chris jednak znów okazał się szybszy. Złapał chłopaka za ramię i rzucił z powrotem na fotel.
- Posłuchaj mnie, gówniarzu jeden! – ryknął wkurzony do granic Chris. – Nigdzie nie idziesz! Herbert i Michael teleportują się do siedziby Voldemorta, a ja tu sobie z tobą poczekam na nich. A w tym czasie, kiedy oni pojmą i zawloką do Askabanu połowę popleczników tego łysola, ja tu sobie będę popijał ognistą whisky i czekał na nich, a ty będziesz siedział i obserwował to, co się dzieje w pokoju wspólnym, jak na przykładnego prefekta przystało!
- Nie będę z nikim o sobie rozmawiał! – stwierdził Ron. – Wtedy co najwyżej porozmawiam z Harrym i z moją siostrą, na temat niebezpieczeństwa jakim jest dla niej zadawanie się z tym wypłoszem.
Chris przycisnął Ronowi pięść do twarzy i wycedził przez zęby:
- Nie waż się nigdy więcej mówić niczego takiego o Harrym w mojej obecności!
- A co, podoba ci się, że tak go bronisz – zadrwił Ron.
Chris otworzył usta i stał tak zamroczony. Po kilku bezcennych sekundach, w czasie których Harry i Ginny mogli już zginąć, Chris uświadomił sobie, co takiego zasugerował Ron i aż poczerwieniał ze złości. Przycisnął chłopaka mocniej do siedzenia i rąbnął pięścią w zęby. Ron jednak zdążył przekręcić głowę i pięść Chrisa z donośnym grzmotem wylądowała na boku jego szczęki, wybijając ją z zawiasów. Ron spojrzał na niego z nienawiścią i wyrwawszy mu się popędził do dormitorium. Chris jedynie westchnął ciężko i zajął miejsce niegdysiejszego przyjaciela. Chłopak zastanawiał się, czy ich relacje kiedykolwiek będą takie, jak wcześniej. Zamyślony nie zauważył, że zbliżają się do niego trzy dziewczyny. Emily, Kate i Susan szły w jego kierunku kręcąc biodrami. Pierwsza dopadła do niego Kate. Dziewczyna zaczęła coś nieskładnie mamrotać. Chris nie rozumiał o co chodzi, toteż położył jej dłoń na ramieniu i powiedział przerywając jej słowotok:
- Spokojnie. Powiedz wolniej.
- On – wykrztusiła Kate. – On…
- Jaki on? – dociekał Chris.
- No Michael! – zniecierpliwiła się. – Czy on…
- Poszedł – odparł Chris domyślając się o co chodzi dziewczynie.
Kate złapała się za serce i jęknęła odsuwając się od niego. Sytuację wykorzystała jego była dziewczyna, nieśmiało zajmując poprzednie miejsce przyjaciółki. Spojrzała na niego niepewnie i spytała:
- Możemy porozmawiać?
Chris uśmiechnął się, słysząc tak lubiany przez siebie, delikatny głos swojej byłej dziewczyny. Zapomniał już, jak cudownie on brzmi i chciał wsłuchiwać się weń jak najdłużej tylko mógł. Skinął więc ręką, by dziewczyna kontynuowała, a on z fascynacją i bezgranicznym szczęściem wymalowanym na twarzy słuchał jej głosu. Po niedługiej chwili zorientował się, że nie pamięta ani słowa, jakie wypowiedziała dziewczyna. Skupił się więc i tym razem słuchał tego, co do niego mówiła, a nie tylko jej głosu. Dziewczyna przepraszała go za swoje wcześniejsze zachowanie i za to, że posłuchała Rona, a nie tego, co starał się jej powiedzieć od razu po tym, co się stało. Chris odetchnął i objął dziewczynę, sadzając ją sobie na kolanach. Susan umilkła niespodziewanie i spojrzała na niego lekko zaskoczona jego zachowaniem. Chris położył jej palec na ustach, po czym szepnął jej coś do ucha. Dziewczyna uśmiechnęła się i spojrzała na Chrisa z miłością i oddaniem, po czym pocałowali się i znów było tak, jak wcześniej.
***
Obudził się na podłodze w jakimś zimnym, ciemnym pomieszczeniu. Spróbował poruszyć rękami. Poczuł jednak, że są one ciasno skrępowane za plecami. Spróbował wstać, jednak zorientował się, że wisi rozciągnięty między sufitem a podłogą. Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował i z ulgą dostrzegł w drugim kącie Ginny. Po chwili jednak zorientował się, gdzie się znajduje i jęknął ze złości. Przecież nie chciał, żeby musiała to przeżywać. Sam mókł zostać porwany. Dla niego nie robiło to żadnej różnicy, bo przecież i tak będzie musiał umrzeć w walce z Voldemortem. Nie chciał jednak, by któreś z jego przyjaciół ucierpiało przez niego. Dlatego tak długo spierał się z Ginny, że bycie z nim w tym momencie nie jest najlepszym pomysłem. Ta jednak uparcie twierdziła, że nic jej się nie stanie, a oto znalazła się w miejscu, z którego nie będzie dla niej odwrotu. Harry jednak miał nadzieję, że Dumbledore zdoła przybyć mu na ratunek pomimo tego, że nie było go w szkole, a w święta zrobił to, co zrobił. Jego rozmyślanie przerwało skrzypienie drzwi w końcu lochu, w którym się znajdował. Skierował swoje spojrzenie w tamtym kierunku i dostrzegł Riddle’a, zmierzającego niespiesznie w jego kierunku. Starszy mężczyzna dostrzegł, że Harry się obudził, więc posłał mu swój najupiorniejszy uśmiech, od którego włos jeżył się na głowie. Na Harrym jednak nie zrobiło to żadnego wrażenia. Przez ostatnie trzy miesiące uczył się oklumencji i legilimencji i znał ją do takiego stopnia, że bez trudu potrafił postawić mury wokół swojego umysłu, a nawet podsunąć temu, kto zdołał się przez nie przebić fałszywy obraz, który nawet Syriusza potrafił zmylić. Syriusza, który pochodził ze starożytnego, szlachetnego rodu, który już od jedenastego roku życia uczył swych dziedziców oklumencji i legilimencji. Gdyby nie Syriusz, Harry z pewnością wiłby się teraz z bólu z powodu samej obecności Lorda Voldemorta. Rzeczony mężczyzna zbliżył się do Harry’ego. Chłopak czuł coraz bardziej dający się we znaki ból w bliźnie. Paliła go żywym ogniem. Voldemort spojrzał swymi czerwonymi ślepiami w zielone oczy Harry’ego. Uśmiechnął się swym najokrutniejszym uśmiechem, po czym machnął lekko różdżką. Sznury uwolniły dłonie Harry’ego, więc chłopak upadł na podłogę. Drugie machnięcie różdżką spowodowało, że Harry zaczął wić się i wrzeszczeć z bólu. Lord Voldemort napawał się wrzaskami bólu wydobywającymi się z gardła chłopaka. Za plecami mężczyzny stali jego wierni słudzy, z nienawiścią wpatrując się w chłopaka u stóp swojego pana. Gdy Voldemort znudził się już torturowaniem chłopaka, zakończył zaklęcie i rzucił na niego imperio. Chłopak jednak nie poddawał się tak łatwo. Nie reagował na żaden rozkaz wydawany przez Voldemorta. Riddle wściekł się. Ponownie rzucił na Pottera crucio, jednak po chwili przerwał zaklęcie i zamyślił się. Harry z jękiem uniósł głowę i przypatrywał się Voldemortowi. Riddle skierował się w kierunku Ginny. Gdy Harry to dostrzegł. Spróbował wstać. Nie udało mu się jednak, więc krzyknął:
- Zostaw ją, ty plugawy śmieciu!
Voldemort roześmiał się swym wysokim, lodowatym śmiechem. Spojrzał z nieskrywaną satysfakcją na chłopaka, po czym podszedł do dziewczyny leżącej w kącie. Ocucił ją i spytał:
- Chciałabyś pocierpieć trochę w imieniu swego chłopaka, co, ty plugawa zdrajczyni krwi, wielbicielko mugoli i szlam?
Ginny rzuciła mu nienawistne spojrzenie i nic nie odpowiedziała. Voldemort nie tolerował ignorowania go. Rzucił więc na nią crucio. Wrzaski dziewczyny niosły się po całych lochach. Harry nie mógł tego słuchać. Skupił się najmocniej jak potrafił i cisnął w stronę Voldemorta potężną, bezróżdżkową drętwotą. Riddle nie przewidział tego, jednak zdążył w ostatniej chwili uchylić się przed nadlatującym promieniem. Odwrócił się szybko i spojrzał na Pottera z ciekawością. Nie spodziewał się, że dzieciak może być do tego zdolny. Podszedł do chłopaka i postawił go na nogi.
- Śmiałeś rzucić na mnie zaklęcie? – spytał swym wysokim głosem przypatrując się badawczo chłopakowi.
- Zasłużyłeś na to – odparł Harry wpatrując się w ziemię.
- Pójdziecie więc ze mną – powiedział Voldemort i ponownie związał Harry’ego, po czym uniósł go w powietrze jednym machnięciem różdżki. W chwilę później to samo zrobił z Ginny. – Widzę, że jesteś bardzo spragniony niezapomnianych wrażeń.
Harry miotał się, chcąc uwolnić się spod wpływu zaklęć Voldemorta. Było to jednak bezskuteczne, gdyż czarodziej dobrze wykonał swoją robotę. W chwilę później dotarli do sali z płaskorzeźbami w kształcie węży na każdej wolnej przestrzeni. Voldemort zrzucił swych niewolników na podłogę i podnóża swego tronu, po czym zasiadł na nim wpatrując się w nich z zadowoleniem Potter podniósł się do pozycji siedzącej, po czym splunął Voldemortowi pod nogi. Czarodziej nie przejął się tym, całą uwagę skupiając na rudowłosej dziewczynie, którą pamiętał jak przez mgłę. Zastanawiał się, gdzie też mókł ją spotkać. Przypomniał sobie zeszłoroczne zajście z ministerstwa. Wiedział jednak, że to nie to. Dziewczyna wtedy była niedużo młodsza, niż jest teraz. Voldemort pamiętał ją jednak znacznie młodszą. Mogła mieć może jedenaście lat. Podrapał się po skórze na swojej głowie i starał się przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów. Od tego rozmyślania rozbolała go głowa. Nie zauważył nawet, jak jego sługi pojedynczo podchodziły do jego niewolników, by się z nimi zabawić. McLean zbliżył się do Ginny i zerwał z niej czarną, niezbyt długą, bo sięgającą za ledwie do kolan sukienkę, po czym wpatrzył się w młode ciałko wyłaniające się spod materiału. Dziewczyna próbowała mu się wyrwać, jednak mężczyzna uderzył ją mocno w twarz co sprawiło, że dziewczyna spojrzała na niego z niedowierzaniem i na chwilę przestała się szarpać. Mężczyzna zerwał jej stanik i zaczął swymi grubymi, szorstkimi dłońmi ugniatać piersi dziewczyny. Zahaczył paznokciem o sutek i szarpnął mocno w dół. Dziewczyna jęknęła z bólu i jeszcze zacieklej zaczęła się szarpać, gryźć i robić wszystko, co tylko mogła w takiej sytuacji, by wydostać się z rąk śmierciożercy. Mężczyzna jednak nie zamierzał się z nią patyczkować. Szybko zerwał z niej wszystko to, co pozostało i jednym, płynnym ruchem wszedł w nią. Dziewczyna wrzasnęła z bólu i spróbowała zacisnąć nogi, jednak to nic nie dało. Łzy ciurkiem leciały z jej oczu na jej delikatną, napuchniętą po uderzeniu McLean’a twarz. Mężczyzna nie przejmował się tym. Kilkoma szybkimi pchnięciami doprowadził się do szczytu i wyszedł z niej. Na zakończenie, by dziewczyna zapamiętała to co z nią zrobił do końca życia, przywołał sobie ogromny wibrator, po czym jednym zaklęciem umieścił jej w odbycie. Dziewczyna z bólu straciła przytomność. Harry nie mógł na to patrzeć. Skupił się z całych sił i udało mu się rozerwać więzy nałożone przez Voldemorta. Poderwał się z ziemi i. Zachwiał się lekko na nogach i prawie upadł. Udało mu się jednak utrzymać na nogach. Dopadł do McLean’a i rzucił się na niego. Mężczyzna nie przejął się tym wcale. Machnął leniwie różdżką i z ciała Ginny trysnęła krew. Na brzuchu dziewczyny widniała sporej wielkości rana. Drugim zaklęciem przeciął skórę na ręku Pottera. Chłopak zachwiał się z powodu wielkiego upływu krwi. Niecałą minutę później przez niezliczone rany cięte na ciele stracił przytomność. Voldemort ocknął się i rozejrzał się po wielkiej sali. Zauważył nieprzytomnego Pottera i jego nieprzytomną dziewczynę całą skąpaną we krwi sączącej się z licznych ran jej chłopaka. Skinął głową, a wszyscy śmierciożercy zaprzestali wykonywanych czynności i wpatrzyli się w swego pana.
- Dziękuję wam, moi kochani słudzy – odezwał się po krótkiej chwili Voldemort. – możecie już odejść. Wezwę was jutro, gdy nasi goście będą w nieco lepszym stanie, abyście znów mogli się z nimi pobawić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz