Zdawać by się mogło, że wszystko powoli wraca do normy, jednak wcale tak nie było, z wyjątkiem tego, że Chris i Susan chodzili wszędzie razem, oczywiście trzymając się za ręce. Przez kilka ostatnich dni nikt nie widział ich nigdzie samych. A to odrabiających razem lekcje w bibliotece, a to rzucających się śnieżkami na błoniach, a to jedzących razem posiłek w wielkiej sali, czy siedzących w pokoju wspólnym i zaśmiewających się z czegoś. Wszystkim ten stan odpowiadał. Pozostali mogli w spokoju skupić się na tym, co powinni teraz zrobić, gdy dwoje z ich bliskich znajomych zostali porwani i nawet Michael nie był wstanie ustalić, gdzie też oni się znajdują. Próbował nie raz. Próbowali również namierzyć Dumbledore’a, jednak bezskutecznie. Starzec pozostawał poza ich zasięgiem. Używali wszelkich znanych im środków namierzających. Zaklęcia namierzające zawodziły. Tracker pokazywał pozycję, której nie było na ziemi. Nikomu nawet nie przyszło na myśl, by spróbować teleportować się na współrzędne, które wskazał tracker. Nie wiedzieli, że to zaprowadziłoby ich do celu. Zapomnieli, że dali Dumbledore’owi jedno z urządzeń. Nikt z nich nie wpadł jednak na to, by umieścić w urządzeniu przywoływany świstoklik, który umożliwiłby Dumbledore’owi powrót do zamku. Nikt z nich nie przepadał za nim zbytnio, gdyż w tym roku poznali go raczej od tej gorszej strony, jednak każdy z nich doskonale wiedział, że Lord Voldemort nie odważy się zaatakować szkoły, gdy Dumbledore w niej przebywał. Wszystkich zastanawiało czego takiego bał się Voldemort, że unikał jak tylko mógł konfrontacji ze starcem. Pewnego wieczoru, gdy wszyscy jak zwykle siedzieli w pokoju wspólnym, Chris przerwał milczenie, które panowało od dłuższego czasu:
- Czuliście tę moc emanującą od Dumby’ego, jak się ostro wściekł w którymś momencie na nas?
- Noo – potwierdził Herbert. – Trochę się przeraziłem.
- To nie pamiętacie już zeszłorocznej akcji z ministerstwa magii? – spytał Michael. – Jak Voldemort i Dumbledore stali naprzeciw siebie? Wtedy to dopiero był pokaz magii ze strony Dumby’ego. Gdyby Voldemort nie zniknął i nie próbował opętać Harry’ego, to kto wie, co by się wtedy stało?
Wszyscy przytaknęli potwierdzając to, co powiedział Michael. Wszyscy, którzy byli wtedy w ministerstwie doskonale pamiętali to, co się tam wtedy wydarzyło i jakie to miało konsekwencje. Pamiętali również rozpacz Harry’ego po stracie Syriusza. Pamiętali również jego radość, gdy Syriusz wrócił. Gdy powiedzieli Syriuszowi i rodzicom Harry’ego, że Potter i jego dziewczyna zostali uprowadzeni, to właśnie Syriusz wściekł się najbardziej. Znał Harry’ego najdłużej pomimo tego, że nie spędzał z nim dużo czasu. O jego dziewczynie również słyszał wiele dobrego. Słyszał również o tej sprawie z dziennikiem, jednak cieszył się, że jego chrześniak związał się z kimś takim, jak ona. Widział, w jaki sposób zachowywał się przy niej i wiedział, że nigdy umyślnie by jej nie skrzywdził. Ciągle zastanawiał się, w jaki sposób doszło do porwania. Z tego co pamiętał, żadne z nich nie ruszało się ostatnio poza teren zamku, a jednak Harry i Ginny zostali porwani. Ostatniej nocy myślał nad tym tak długo, że zaspał na pierwszą lekcję i przez cały dzień był nieprzytomny. Ten czas dość produktywnie wykorzystali Chris, Herbert i Michael. Michael poleciał znów do siedziby Lorda Voldemorta w przebraniu Severusa, by dowiedzieć się, czy Voldemort ma jakieś podejrzenia co do pobytu młodej pary. Chris i Herbert polecieli do George’a i Freda Weasley’ów, by skonstruować wraz z nimi coś w rodzaju mugolskiej broni, wystrzeliwującej zaklęcia zamiast pocisków. Pracę nad prototypem rozpoczęły się już przed świętami, jednak aż do tego momentu nie było żadnych postępów. Dziś jednak udało się załadować do mGuna zaklęcie drętwota. Jedynym, a zarazem największym problemem było to, że nie dało się, a przynajmniej na razie, zdjąć z pistoletu zaklęcia rzucania tego konkretnego czaru. Ale to już było coś.
***
Po powrocie do zamku Herbert wpadł na genialny,, przynajmniej w jego mniemaniu pomysł. Postanowił teleportować się na współrzędne, wskazywane przez tracker. Powiedział o tym przyjaciołom, jednak ci wcale nie byli zachwyceni. Próbowali odwieźć go od tego pomysłu, jednak bezskutecznie. Jak Herbert się zawziął, to nie było na niego mocnych. Chris postanowił spróbować jeszcze jednej rzeczy. Szybko popędził do dormitoriów dziewcząt, by znaleźć Emily. Ta jednak znalazła się sama. Stała na najwyższym schodku do długiego korytarza prowadzącego do dormitoriów i patrzyła wprost na niego.
- Co jest? – spytała po chwili.
- Chodź na dół – odparł Chris ciągnąc ją za rękę. – Musisz przemówić Herbertowi do rozsądku, o ile jeszcze go ma.
- Aż tak źle? – zaśmiała się dziewczyna.
Chris warknął. Nie miał pojęcia, czy dziewczyna była aż tak głupia, czy naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, że Herbert może zginąć? Gdy doszli na miejsce, Herbert poderwał się z fotela i pocałował Emily na powitanie. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Usiadłszy na kolanach swojego chłopaka zapytała:
- Co jest tak ważnego, że Chris jest taki zaniepokojony o Ciebie? Normalnie chyba się w tobie zakochał. Jak mówił mi, że muszę przemówić ci do rozsądku, miał taki dziwny błysk w oczach.
- Co ty bredzisz, dziewczyno? – wściekł się Chris. – Nic takiego nigdy nie miało miejsca.
- No jak nie? – kontynuowała Emily. – Wyglądałeś prawie tak, jakbyś mówił o Susan.
- Ty jesteś jakaś nawiedzona! – warknął Chris. – W ogóle zastanawiam się, po co po ciebie polazłem, jak zamiast wziąć się w garść i pogadać z tym kretynem, to siedzisz i gadasz głupoty na mój temat. Nie jestem gejem, jakbyś chciała wiedzieć!
- Mi się tam wydaję, że jednak jesteś – odparła spokojnie Emily, rozsiadając się wygodniej na kolanach Herberta. – Nie pamiętasz, jak złapałeś Harry’ego za rękę prosząc go, by na siebie uważał, bo będziesz się martwił, i że może nie wrócić?
- co Ty pieprzysz! – ryknął Chris. – Nic takiego nigdy nie mówiłem!
- Trzy dni temu na korytarzu przed portretem Grubej Damy – wykłócała się dziewczyna. – Przechodziliśmy akurat tamtędy. Nieprawdaż, Kochanie?
Herbert oparł głowę na ramieniu Emily i powiedział:
- Z tego co pamiętam, to trzy dni temu ja, Chris, Harry i Michael wychodziliśmy na cotygodniowy wypad do Hogsmeade, po zapas ognistej na ponure wieczory i żaden z nas do nikogo niczego takiego nie mówił.
- Zdrajca! – syknęła dziewczyna i poderwała się na równe nogi. Spojrzała z nienawiścią na Herberta i odeszła z powrotem do dormitorium.
Herbert chwilę patrzył za nią, jednak po chwili wstał i skierował się w stronę obrazu Grubej Damy. Chris szybko podążył za nim. Nie miał zamiaru dopuścić, by jego przyjaciel wpadł w jakąś pułapkę, albo, co gorsza, stracił życie. Wybiegł z pokoju wspólnego i rozejrzał się w poszukiwaniu przyjaciela. Dostrzegł go na końcu korytarza, zmierzającego w kierunku schodów na szóste piętro. Dogonił go i złapał za ramię. Herbert zatrzymał się. Spojrzał na Chrisa z niezrozumieniem malującym się na twarzy i zapytał:
- Idziesz ze mną, czy co?
- No pewka, stary – odrzekł Chris. – Samego Cię nigdzie nie puszczę zwłaszcza, że śmierciojady czyhają na każdym kroku.
- no dobra – zgodził się niechętnie Herbert. – Ale jak coś ci się stanie, to przyznaje sobie prawo do strzelenia ci w zęby.
- Nie ma problemu – powiedział Chris uśmiechając się szaleńczo. – Ale ja oczywiście będę mógł Ci oddać. Albo nie. Wezmę kosę i cię wypatroszę.
- Nie zdążysz – stwierdził Herbert. – Jesteś zbyt wolny. Zdążę ci uciec, zanim ty podniesiesz się po moim ciosie z gleby.
- o ho, nie bądź taki pewny – roześmiał się Chris. – Wiedz, że jak cię tylko dopadnę, to będziesz kwiczał jak zarzynane prosie.
- No no, dość już tego – warknął Herbert. – Idziemy?
- Jacha – odparł Chris i obaj zniknęli piętro niżej.
Wszystkiemu z niezadowoloną miną przysłuchiwała się Susan. Z nietęgą miną wróciła do pokoju wspólnego, po czym poszła do dormitorium.
***
- On nie miał tam iść – powiedział Ron do Michaela. – Powinniśmy go powstrzymać.
- Co teraz zrobisz? – spytał brunet.
- Wyślę patronusa – odparł Ron i wyczarował swojego opiekuna przed dementorami.
Patronus zniknął za oknem pokoju wspólnego, a Ron rozparł się wygodnie w fotelu i czekał. Już po chwili do pokoju wspólnego wpadł srebrzysty koń i głosem Herberta powiedział:
- No dobra. Jak masz na to jakiś inny sposób, no to wracam… Ale jak nie, to Ci strzelę tak, że się nie pozbierasz.
Ron tylko uśmiechnął się szyderczo. Nic nie powiedział na zaczepkę patronusa przyjaciela. W chwilę później do pokoju wspólnego wpadli zziębnięci i przemoczeni do suchej nitki Herbert i Chris. Herbert Otrzepał się jak pies i podszedł do Rona mówiąc:
- No to chodź.
- Ja też idę – stwierdził Michael podnosząc się z fotela. – Nie będziecie tego robić beze mnie.
Przyjaciele wyszli z pokoju i skierowali się do gabinetu dyrektora. Mijali wiele uczniów, spieszących się w tylko sobie znanych kierunkach. Nie zwracali uwagi na nic. Chris jako jedyny rozglądał się uważnie dookoła. Doskonale zapamiętał sobie słowa fałszywego Moody’ego, który uczył ich na czwartym roku obrony przed czarną magią. Złapał ramię idącego przed nim Michaela, który wiedząc, o co chodzi Chrisowi, nawet nie zaprotestował. Gdy doszli na miejsce, Herbert idący jako pierwszy kazał chimerze zejść mu z drogi. Posąg usłużnie odsunął się, odsłaniając wejście na kręcone schody, prowadzące do gabinetu dyrektora. Przyjaciele weszli na nie, a schody ruszyły w górę. Po dotarciu na górę, Herbert otworzył drzwi gabinetu przykładając różdżkę do zamka i szepcząc jakąś Łacińską inkantację. Weszli do pogrążonego w ciemności gabinetu. Na ścianach w różnych odstępach wisiały portrety dawnych dyrektorów Hogwartu. Wszystkie postacie uwiecznione na płótnie spały, a przynajmniej doskonale udawały, że śpią. Chris jednak nie dał się na to nabrać. Łypnął ponuro na Fineasa, który dostrzegłszy to, zaczął bezczelnie gapić się na Chrisa.
- Was nie powinno tu być! – rzucił Black patrząc na Chrisa. – Niech tylko Dumbledore wróci, a o wszystkim się dowie!
- Znakomicie! – stwierdził Chris. – Tylko, że jakbyś nie wiedział, mój drogi „przyjacielu”, Starego Trzmiela obecnie nie ma w zamku, a my jesteśmy tu po to, by go ściągnąć z miejsca, w które udał się przez swoją nieuwagę.
Fineas mruknął coś gniewnie. Chris nie zrozumiał, o co mu chodził, więc zapytał:
- Co tam brzęczysz, Fineasie?
- Powiedział – wtrącił się Armando Dippet – że jesteś niewychowany i nie ma zamiaru prowadzić konwersacji z kimś takim jak ty.
- Ojej – jęknął Chris. – Jaki ja jestem smutny z tego powodu. Normalnie tak mnie to martwi, że aż wcale mnie to nie rusza.
- Ty bezczelny smarkaczu! – ryknął Black i podniósł się z namalowanego fotela.
- Chyba zapomniałeś, Fineasku – odezwał się niespodziewanie Herbert – że jesteś tylko kroplą farby na kawałku płótna oprawionego w zapewne drewniane ramy?
- Nie mam zamiaru prowadzić z wami tej przykrej konwersacji. – fuknął Fineas i znikł z ram swego portretu.
- Pewnie teraz sterczy na Grimmauld – zauważył Michael. – Pamiętacie? Ma tam swój obraz.
- Dobra dobra – warknął Herbert. – Nie po to tu przyleźliśmy.
- To jaki jest ten twój plan, Chris? – zwrócił się do kolegi Michael.
- Musimy znaleźć coś należącego bezpośrednio do Dumbledore’a. – stwierdził chłopak rozglądając się po gabinecie.
- Serio? – wycedził Herbert. – Myślałem, że to nie jest wiadome.
- Accio Dumbledore! – ryknął Chris celując w bliżej nieokreślony punkt w gabinecie.
Z szafki umieszczonej gdzieś za jego plecami wypadło coś i wylądowało w rękach Chrisa. To coś okazało się być piórem Feniksa. Michael wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Herbert zaś patrzył na trzymany przez Chrisa przedmiot w milczeniu. Żaden mięsień twarzy mu nie drgnął, jakby coś takiego zdarzało się codziennie. Wyciągnął dłoń po pióro, a Chris położył je na jego wyciągniętej dłoni. Herbert przyjrzał się mu Dokładniej. W panujących ciemnościach jednak ciężko było cokolwiek dostrzec. Zapalił światełko na końcu różdżki i spojrzał na nie. Po chwili zgasił je i rzucił zaklęcie wyszukujące odciski palców. Zapalił różdżkę i dostrzegł podkreślone na piórze miejsce. Drugie zaś i trzecie należało do niego i Chrisa. To by oznaczało, że nikt oprócz nich i Dumbledore’a tego pióra nie dotykał. Blondyn uśmiechnął się z zadowoleniem. Przytknął różdżkę do miejsca, które wskazało mu zaklęcie i powiedział:
- Recall.
- No co ty, stary – zdziwił się Chris. – Masz zamiar go tu po prostu ściągnąć?
Herbert zbladł gwałtownie. Ręka, w której trzymał różdżkę zaczęła niekontrolowanie drżeć. Zaczął dyszeć, jakby przebiegł maraton, a błagalne spojrzenie utkwił w Chrisie i Michaelu, jakby ci mogli coś na to poradzić. Przyjaciele szybko zrozumieli jego intencje i położyli różdżki, stykając ich końce z końcem różdżki Herberta. Chłopak przestał dyszeć i ręce przestały mu drżeć. W powietrzu dało się wyczuć płynącą falami, niczym niepowstrzymywaną magię. Magiczne przyrządy niewiadomego przeznaczenia nagle rozdzwoniły się jak szalone. Portrety dotychczas udające, że smacznie śpią w swoich ramach, rozwrzeszczały się i nijak nie miały zamiaru zamilknąć. Przyjaciele jednak nie przejmowali się tym. Ostatkiem sił starali się podtrzymać działanie zaklęcia. Zdawało im się, że przywołanie jednej osoby nie powinno być tak trudne. Ich miny i zaciśnięte ostatkiem sił na różdżkach palce świadczyły o czym innym. Dumbledore jednak nie miał zamiaru się pojawiać. Przyjaciele nawet nie zdawali sobie z tego sprawę, jak niebezpieczne było to, co zrobili. Chcieli jedynie, by dyrektor wrócił, a tymczasem sami mogli zginąć, usiłując przywołać starca. Ich wysiłki jednak nie poszły na marne. Zauważyli, że magia uspokaja się. To mogło świadczyć tylko o jednym. Po kilku minutach, gdy w powietrzu nie dało się wyczuć już nic, wokół nich zmaterializowało się kilkadziesiąt osób odzianych w dziwne ubrania. Przybysze spojrzeli na przyjaciół i skinęli głowami z uznaniem. Spośród nich wyszedł jeden, który był im dobrze znany. Siwobrody starzec z jasnoniebieskimi oczami patrzył na nich i uśmiechał się dobrodusznie. Potem przyjaciele nie widzieli już nic. Wszyscy stracili przytomność.
***
Gregory Night siedział za swym biurkiem, smętnie wpatrując się w leżące na nim papiery. Od prawie trzech tygodni Albus Dumbledore nie dawał znaku życia. Minister nie był jego wielkim zwolennikiem, aczkolwiek szanował go ze względu na jego moc magiczną, a także umiejętność zjednania sobie wielu ludzi. Gregory nie miał takich cech. Był porywisty, wulgarny i chamski i wcale mu to nie przeszkadzało. Jedyne, czego mu brakowało to właśnie umiejętności zjednywania ludzi. Rządzenie magiczną Wielką Brytanią bez takiej umiejętności nie należało do najłatwiejszych zadań, jednak Gregory nie miał zamiaru się poddawać. Rządził państwem silną, mocarną ręką i nie miał zamiaru ugiąć karku przed lordem Voldemortem. Nienawidził, gdy pracownicy ministerstwa mówili na niego „sami wiecie kto” albo „ten, którego imienia nie wolno wymawiać” czy jeszcze inne głupoty. Uwielbiał nazywać rzeczy po imieniu, toteż wprowadził nakaz zwracania się do Voldemorta jego prawdziwym imieniem, a nie tym, które ten sam sobie wymyślił. Od tamtego momentu wszyscy pracownicy mówili na Voldemorta Riddle tak, jak powinni robić od zawsze. Gregory nie tylko ten nakaz wprowadził. Obserwując sposób działania zakonu Feniksa stwierdził, że nie można dopuścić do tego, by śmierciożercom uchodziło na sucho to, co robią. Stwierdził, że skoro oni bezprawnie mordują wszystkich, kto im się nawinie pod różdżkę, obywatele mają bezwzględny nakaz robienia z nimi tego samego. Bo czyż śmierciożerca będzie zastanawiał się, kogo zabić, a kogo nie? Nie! Śmierciożerca podejdzie do ofiary i po prostu strzeli w nią Avadą, lub Crucio. Gregory sam zabił przynajmniej kilku zakapturzonych zwolenników Riddle’a i był z siebie niezmiernie zadowolony. Musiał być wzorem do naśladowania w swoim państwie i miał zamiar sprostać oczekiwaniom obywateli. Starał się nie rozpamiętywać tego, że sam stracił całą rodzinę, było to jednak trudniejsze, niż mogło się wydawać. Ciężko mu było przyzwyczaić się do tego, że nie ma już do kogo wrócić. Że gdy teleportuję się pod swój dom, nikt nie będzie na niego czekał, Żona nie przygotuje mu kolacji i nie zasiądą razem przytuleni na kanapie przed telewizorem, oglądając mugolskie wiadomości. Że córeczka, którą tak kochał nie wybiegnie ze swojego pokoiku, by się z nim przywitać… Gregory otarł oczy wierzchem prawej dłoni. Spojrzał jeszcze raz na papiery leżące przed nim i zabrał się do podpisywania ustaw, które już niedługo miały wejść w życie. Ponurą ciszę przerywaną jedynie skrobaniem pióra przerwało niespodziewane drżenie wszystkich przedmiotów w bezpośrednim otoczeniu ministra. Mężczyzna odłożył pióro i podniósł się z fotela by sprawdzić, co też dzieję się w ministerstwie. Poczuł potężną falę magii, która rzuciła nim na podłogę. Było w niej coś dzikiego. Coś pradawnego, czego Gregory nie rozpoznawał. Nie było to jednak złe. Była to czysta, niczym nieskalana energia magiczna, przetaczająca się po gmachu ministerstwa, nie wyrządzająca nikomu większych szkód, prócz zrzucenia kilku papierów i przewrócenia kałamarzy. Ów szkody dało się jednak naprawić jednym lub dwoma machnięciami różdżką, więc Gregory się tym nie przejmował. Po kilku długich minutach nagromadzona w powietrzu moc zaczęła słabnąć, aż znikła całkowicie. Wtem w całym ministerstwie zawyła syrena, informująca o naruszeniu barier antydeportacyjnych w całym budynku. Gregory zerwał się jak oparzony i wybiegł ze swojego gabinetu, rzucając prędko wszystkie znane mu zaklęcia zabezpieczające na drzwi swojego gabinetu. Dopadł windy, która szczęśliwym trafem już na niego czekała i wcisnął przycisk z numerem 8. Drzwi windy zatrzasnęły się i metalowe pudło z brzękiem i zgrzytem łańcuchów ruszyło na dół. Po dojechaniu na miejsce Gregory opuścił windę i… Stanął jak wryty. Fontanna magicznego braterstwa rozsypała się w drobny mak. Posągi przedstawiające magiczne braterstwo leżały pod ścianami z poodcinanymi głowami. Zaś nad nimi stał Lord Voldemort, celując różdżką w Gregory’ego. Stary czarodziej jako pierwszy rzucił zaklęcie. Gregory rozejrzał się jeszcze raz po atrium, po czym uniósł różdżkę, by odbić lecący w jego kierunku zielony promień Avady. Skarcił się za to szybko i uchylił się, a zaklęcie rozbiło drzwi do windy znajdujące się tuż za nim. Voldemort cmoknął i spojrzał na ministra z nieskrywaną nienawiścią.
- Będziesz tak uciekał, czy staniesz do pojedynku jak prawdziwy czarodziej? – spytał swym wysokim, zimnym jak lud głosem.
- Ja przynajmniej jestem czarodziejem, a nie taką szlamą, jak Ty – warknął Night.
Voldemort ryknął ze złości i cisnął w Gregory’ego trzy avady pod rząd. Ten zręcznie uskakiwał i uchylał się przed nadlatującymi promieniami zaklęć. Kątem oka szukał zagrożenia napływającego z innej strony. Nie dostrzegłszy go jednak, mógł skupić się w pełni na pojedynku ze starym, oszalałym czarodziejem. Uskoczył przed cruciatusem, rzuconym przez Riddle’a, sam ciskając w niego zielonym zaklęciem. Voldemort zatrzymał się jak spetryfikowany. Spojrzał z niedowierzaniem na ministra, który wyszczerzył się do Toma z nieskrywaną nienawiścią. Voldemort w ostatniej chwili przywołał do siebie głowę skrzata, o którą roztrzaskał się zielony promień, po czym jednym, silnym zaklęciem cisnął nią przez długość atrium, próbując trafić ministra. Ten jednak szybkim ruchem nadgarstka odbił głowę w kierunku Voldemorta. Dwaj mężczyźni przez chwilę ciskali do siebie głową kamiennego stworzenia, jednak szybko się tym znudzili i znów przystąpili do walki w bardziej tradycyjny sposób. Voldemort używał trzech ulubionych zaklęć, zaś Night ciskał w niego szeroką gamą wymyślonych przez siebie i nie tylko zaklęć. Miał nadzieję, że któreś z nich w końcu trafi w jego przeciwnika. Ten jednak, jak na takiego starca zwinnie uchylał i osłaniał się przed nimi. Gregory dostrzegł, że Voldemort wcale nie jest taki silny, na jakiego wygląda. Krople potu zrosiły jego łysą czaszkę, spływając mu po czole. Zaczął również ciężko dyszeć. Jego spojrzenie nie zmieniło się jednak ani na chwilę. Wciąż przepełnione było nienawiścią i pogardą. Gregory znudził się tym pojedynkiem. Zebrał najwięcej jak mógł energii magicznej i ryknął:
- Ambustio infernalis!
Z jego różdżki wystrzelił potężny, z każdą sekundą rozrastający się promień piekielnego ognia, który z głośnym hukiem i zapachem siarki popędził w stronę Voldemorta. Czarodziej jednak w ostatniej chwili deportował się z trzaskiem. Gregory zakończył zaklęcie i rozejrzał się po pobojowisku. Zniszczona fontanna, której nie dało się naprawić, dziury w ścianach po zaklęciach niewybaczalnych, którymi obaj w siebie ciskali, swąd siarki, zniszczone stanowisko rejestracji różdżek… To wszystko dało się naprawić, jednak potrzeba było czasu. Dostrzegł wychodzącą zza zniszczonych posągów reporterkę proroka codziennego. Kobieta podeszła do niego, by zadać mu kilka pytań, jednak warknięcie „Bez komentarza” powstrzymało ją od dalszych prób wypytywania ministra.
- Sama pani widziała, co tu się stało, pani Skeeter – wycedził chłodno Gregory. – Teraz może pani napisać Prawdę, a nie to, co sobie pani ubzdura.
- Ależ oczywiście, ministrze – odparła Rita, której magiczne pióro nie przestawało pełzać po pergaminie, skrupulatnie notując myśli właścicielki.
Gregory wygonił reporterkę z ministerstwa, uprzednio pozwoliwszy jej jednak wykonać kilka zdjęć do artykułu. Sam w chwilę później wrócił do gabinetu. Nie miał zamiaru zajmować się sprzątaniem bałaganu. Od tego miał przecież pracowników.
***
Albus Dumbledore wszedł do wielkiej sali, rozglądając się czujnie po pomieszczeniu. Na samym jego końcu dostrzegł osobę, której wypatrywał. Podszedł do niego szybkim krokiem i złapał mocno za ramię. Mężczyzna próbował mu się wyrwać, jednak bezskutecznie. Albus Dumbledore mimo swego wieku nie należał do osób słabych. Wręcz przeciwnie. Odkąd ujrzał, jak wiele dobrego daje człowiekowi mugolski trening siłowy, z chęcią uczestniczył w tego typu spotkaniach. Przez ostatnie kilka tygodni nie miał jednak czasu, by skupić się na swoim rozwoju. Musiał wrócić do zamku z miejsca, z którego nie dało się teleportować. Można było użyć świstoklika, jednak Dumbledore nie posiadał takiego. Wybawieniem byli dla niego Chris, Herbert i Michael, którzy przywołali jego wraz z nowymi sprzymierzeńcami zakonu Feniksa. Dumbledore był bardzo szczęśliwy, mogąc powrócić do zamku. Uważał go za swój dom już od wielu lat. Udało mu się również wprowadzić nowych ludzi do zakonu, co przysparzało mu jeszcze więcej radości. Jedynym jego zmartwieniem byli teraz jego wybawcy, leżący nieprzytomni w skrzydle szpitalnym. W tamtej chwili jeszcze nie wiedział, że dwoje uczniów jego szkoły pod jego nieobecność zostali porwani. Szybko jednak został o tym uświadomiony. Minerwa McGonagall zawołała go do pokoju nauczycielskiego. Dumbledore stawił się tam i od samego progu obdarzył wszystkich radosnym spojrzeniem zza okularów połówek. McGonagall jednak wcale nie było do śmiechu. Zganiła dyrektora wzrokiem i wskazała mu miejsce u szczytu stołu. Dyrektor usiadł na wskazanym miejscu i podsunął bliżej siebie papiery leżące na stole. Otworzył jedną z wielu teczek i zaczął przeglądać zawartość. Przez cały czas przeglądania nie odezwał się ani słowem. Wkrótce skończył i zamknął teczkę, po czym spojrzał na Minerwę.
- Jesteś tego pewna? – spytał cichym, acz doskonale słyszalnym w nawet najdalszym zakątku pokoju wspólnego głosem.
- Niestety tak – odparła McGonagall wpatrując się w dyrektora. – Zniknęli już trzy dni temu i nawet sam minister zdążył zaszczycić nas swą obecnością. Zresztą doskonale wiesz, że minister nie jest zbyt odpowiedzialnym człowiekiem.
- Ależ to całkiem miły człowiek – zaprzeczył Dumbledore. – Trzeba jedynie nieco lepiej go poznać. Nie popieram jego metod rządzenia państwem, aczkolwiek jest lepszy na tym stanowisku niż nasz drogi Korneliusz, nieprawdaż?
- Prorok codzienny donosi – odezwał się swym piskliwym głosem Filius Flitwick – że minister wczorajszego dnia samotnie stawił czoła lordowi Voldemortowi w atrium ministerstwa magii, wskutek czego ucierpiało wiele portretów umieszczonych w tamtym miejscu, a także stanowisko strażnicze.
- Wiemy – odezwała się McGonagall. – Wszyscy czytaliśmy dzisiejszy numer proroka.
- Czy ktoś udał się na poszukiwania Harry’ego i Ginny? – spytał Dumbledore wpatrując się przenikliwie w każdego po kolei.
Ciche pomruki i unikanie jego wzroku wystarczyło mu za odpowiedź. Wstał ze swojego miejsca, a szyby zaczęły drżeć. Mężczyzna spojrzał na ostatniego członka rady pedagogicznej. Syriusz Black jednak nic nie robił sobie ze spojrzenia starszego czarodzieja i w dalszym ciągu zajadał się przyniesioną z jakiegoś mugolskiego sklepu paczką Chipsów chrzanowych. Dumbledore nie znosił, gdy ktoś lekceważy to, co on ma do powiedzenia. Uderzył ręką w stół, a Syriusz niechętnie podniósł głowę znad szybko znikającej zawartości paczki.
- Tajest, dyrektorze – odezwał się Black wpatrując się pytająco w dyrektora. – Jem se, co nie znaczy, że nie możesz mówić. Przecież słucham.
Po czym powrócił do pochłaniania zawartości paczki. Dumbledore spojrzał na niego z dezaprobatą, jednak po chwili przemówił:
- Czy nikt z was nie zdaje sobie sprawy, jak ważną postacią w nadchodzącej wielkimi krokami wojnie jest Harry Potter? Czy żadne z was nie wie, jaką podporą jest dla niego Ginevra Weasley? Czy żadnemu z was nie wpadło do głowy, że możemy przegrać ostateczne starcie z Lordem Voldemortem, gdy nie będzie przy nas tej dwójki? Dwójki, która w swych najmłodszych latach doświadczyła mocy Lorda Voldemorta, która nie raz wychodziła cało ze wszelkich opałów? Nikt z was naprawdę się tym nie zainteresował? Przecież oni mogą już nie żyć!
- Ależ Albusie, oni na pewno żyją – uspokajała go Minerwa. – Z pewnością ich przyjaciele poinformowaliby nas, gdyby Ginny i Harry’emu stała się jakaś poważna krzywda.
- Nie zdajesz sobie sprawy z tego, co mówisz! – ryknął rozwścieczony Dumbledore. Stojące nieopodal szklanki spadły z trzaskiem na podłogę i potłukły się. – Nie znasz metod Toma Riddle’a? Przecież on najpierw będzie ich torturował, pozwoli zabawić się z nimi swoim śmierciożercom, zabije ich, a potem będzie się zastanawiał, dlaczego nie zadał im żadnego pytania!
McGonagall rzuciła Albusowi zniesmaczone spojrzenie, po czym wstała i wyszła z pokoju nauczycielskiego. Dyrektor odłożył przeglądane papiery na ich miejsce, po czym bez słowa ruszył za swą zastępczynią. Znalazł ją w swoim gabinecie, przeglądającą jakieś papiery w biurku.
- Czuj się jak u siebie, Albusie – wycedziła przez zęby Minerwa. – Ja już się stąd wynoszę. Jestem przecież tylko twoją zastępczynią, której możesz bezczelnie kłamać w oczy i naciągać fakty!
- Ależ nie denerwuj się, Minerwo – starał się załagodzić sytuację Dumbledore. – Dobrze wiesz, że nie mogę udzielić ci wszystkich informacji. Nie chcę, byś kiedykolwiek była w niebezpieczeństwie przez posiadanie tych informacji.
- Przestań bredzić, Albusie – zganiła go McGonagall. – Jest wojna i każdy jest w niebezpieczeństwie, nawet bez tych informacji!
- Nie mogę się z Tobą nie zgodzić – kontynuował Dumbledore zasiadając na swym fotelu za dyrektorskim biurkiem. – Wiedz jednak, że przez poinformowanie Cię narażam cię na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Doskonale wiem, gdzie znajduje się siedziba Toma Riddle’a i nie możesz mi zarzucić, że nic z tym nie robię. Jak tylko Michael odzyska przytomność, zaraz poślę go po Severusa, by nam pomógł. Dobrze wiesz, że Severus jest po naszej stronie…
- W szczególności wtedy, gdy próbował cię zabić! – syknęła McGonagall. – Może mi powiesz, że już tego nie pamiętasz, Albusie? Albo nie pamiętasz tego, jak Severus traktował Pottera przez ostatnie lata? Chciałeś, by nauczył się Oklumencji. Nie uważam, żeby Potter był bez winy, ale ty na pewno podszedł byś do tej sprawy nieco inaczej.
- Severus nie jest mną i ty dobrze o tym wiesz – stwierdził Dumbledore drapiąc się po swej bujnej brodzie. – A on również nie jest mną, więc nie możesz mierzyć nas tą samą miarką…
- Ależ nic takiego nie miałam namyśli – sprostowała szybko McGonagall. – Po prostu mówię, że mógł…
- Huncwoci wystarczająco napsuli mu życia za jego lat w Hogwarcie – skwitował nagle Fineas jeszcze do tej pory udający, że śpi. – Ja sam na jego miejscu już dawno bym ich przeklął.
- Całe szczęście – odezwał się Dumbledore – że ty nie jesteś nim, ani on tobą. Powracając jednak do tematu. Jutro poślę Michaela, by wybadał sytuację z Severusem. Tylko on i jego przyjaciele są wstanie dostarczyć nam informacji na temat stanu, jak i położenia Harry’ego i Ginny.
- Czy myślisz, że mogą podłożyć im jakąś pluskwę, byśmy słyszeli, jak się trzymają? – spytała z nadzieją McGonagall. – Albo najlepiej niech zostawią im jakieś urządzenie, dzięki któremu będą mogli wrócić do Hogwartu.
- Oh – westchnął Dumbledore. – Z pewnością tak zrobią.
***
Harry miał już dość. Sam nie pamiętał, od jak długiego czasu znajdują się w tym przykrym położeniu. Co chwilę musiał patrzeć, jak jeden z popleczników Riddle’a gwałci lub torturuje jego dziewczynę. I to cud, że właśnie przez nią się nie złamał. Cierpiała bardziej od niego, a gdy wrzucano ich z powrotem do ich celi to ona mówiła mu, że ma nie dać się złamać. Że nieważne co by z nią robili ma trwać nadal przy swym zdaniu. Nawet, jakby mieli ją zabić to on, Harry Potter, przyszły wybawca świata czarodziejów ma twardo obstawać przy swoim. Bo jak jego zabraknie, to nikt nie poprowadzi czarodziejów ku zwycięstwu z Lordem Voldemortem. Jednego dnia Riddle wyszedł, a gdy wrócił, poddał Harry’ego i Ginny jeszcze dotkliwszą serią tortur. Kazał swoim poplecznikom nieustannie rzucać na nich cruciatusy. Do tego pozwalał im rozcinać ich skórę a także przypiekać ich rozżarzonymi prętami. Harry miał po prostu tego dość. Tak bardzo tęsknił za delikatnymi ramionami swej dziewczyny, i to nie to, że nie miał jej przy sobie. Bo była przy nim. To ona cierpiała przez większość czasu i na dodatek jeszcze go pocieszała! Ale Harry’emu nie chodziło o to. Chciał po prostu móc przytulić swą dziewczynę bez obaw, że jakiś pozbawiony skrupuł morderca nie wpadnie na kolejną dawkę tortur. Tęsknił za kwiatowym zapachem jej włosów, za jej uśmiechem i czułymi pocałunkami. Tak naprawdę przerażała go jedna myśl. Wiedział, że jeśli Voldemort zagrozi jej życiu bezpośrednio, on nie zawaha się zdradzić. Zdradzić, by ona była cała. Zdradzić, by wiedział, że Voldemort jej nie tknie. Przerażało go to, a jednocześnie był pewien, że jeśli coś takiego się stało, bez żadnych dyskusji przyłączyłby się do niego. Starał się jednak trzymać tę myśl w najgłębszych zakamarkach swego umysłu. Nie chciał, by czarnoksiężnik dostał się do nich. Mimo czasu spędzonego w dworze Voldemorta, Harry wciąż miał nadzieję, że ktoś ich wreszcie odnajdzie i zabierze z tego piekła. Liczył na swoich pomysłowych przyjaciół, którzy już nie raz wybawili go z opresji. Miał nadzieję, że i teraz jakoś dadzą radę wyciągnąć go stąd.
***
Kolejna dawka tortur nadeszła nadspodziewanie szybko. Harry nie zdążył nawet się zdrzemnąć, a już jeden z wewnętrznego kręgu przyszedł do nich, by osobiście zabrać ich do wężowej sali, jak nazywał od niedawna to pomieszczenie Harry. Śmierciojad rzucił ich u stóp Voldemorta, który wyraźnie był wściekły. Harry widział rządzę mordu w jego oczach. Była ona doskonale widoczna. Voldemort był bardziej wściekły, niż przez wszystkie sesje tortur, które otrzymali. Harry zastanawiał się, co też Voldemortowi się stało. Wiedział, że ten jest na wskroś przesiąknięty złem i nienawiścią do całego otaczającego go świata, jednak teraz jego złość przeszła wszystko, co można było sobie wyobrazić. Gorące pręty, grane ogniem piekielnym swoją drogą Harry zastanawiał się, skąd Voldemort nauczył się tego zaklęcia, Wbijanie noża w bok i przekręcanie go niczym śrubokręta, gwałcenie, bicie, kopanie, to tylko mały ułamek tego, co zrobił im tamtej nocy Voldemort. Potem wrzucono ich do celi. Harry umierał z bólu, przynajmniej tak mu się wydawało. Ostatkiem sił wysilił słuch, gdyż zdawało mu się, że Ginny coś do niego mówi.
- I nie daj się złamać, pamiętasz? Tak, jak mi obiecywałeś…
Harry nie chciał tego więcej słuchać. Chciał po prostu umrzeć. Nie miał pojęcia, co złego zrobił w życiu, że spadło na niego tyle nieszczęść. Kryształ śmierci, klątwa, którą ten zawierał… Jego rozmyślania przerwał niebieski rozbłysk, który niemalże wypalił mu oczy. Harry uniósł się z jękiem i oparł o ścianę. Rozejrzał się niemrawo po celi i dostrzegł wirujący w powietrzu pulsujący niebieskim światłem, tak dobrze mu znany kryształ. Nie wiedział co on tu robił, ani nawet skąd się tu wziął. Nie było to jednak ważne. Ważne było to, że ten właśnie kryształ zabierał życie. Harry Modlił się, by to na niego właśnie w tej chwili padło. Nikt i tym razem jednak nie wysłuchał modlitw złotego chłopca. Gdy następnego ranka kolejny z śmierciożerców Voldemorta wszedł do ich celi, by zabrać ich do swego pana na kolejną sesję tortur, kamień nagle rozbłysł mocniej niż dotychczas, a śmierciożerca padł nieżywy na ziemię. W tamtym właśnie momencie w Harry’ego wstąpiła nowa nadzieja. Wiedział, że to musi być sprawka jego przyjaciół, że to oni przysłali do niego kryształ, by ten samotnie zmierzył się z przesiąkniętymi złem duszami uwięzionymi w ciałach niegdyś szanowanych czarodziejów. Chłopak miał również nadzieję, że już niedługo jego przyjaciele przybędą im z odsieczą, że już niedługo ich stąd wyciągną. Kolejny i kolejny śmierciożerca, który starał się wypełnić rozkaz swego pana padał martwy, gdy tylko przekroczył kraty celi. W końcu sam Voldemort zjawił się u krat celi. Spojrzał na wiszący w powietrzu kryształ wciąż pulsujący przyjemnym, acz w tym przypadku dla niego złowrogim niebieskim światłem i mruknął:
- Kolejna sztuczka tego wielbiciela szlam, szlamowatego jak oni wszyscy Dumbledore’a.
!!br0ken!!!!br0ken!!
- Avada kedavra.
Harry beznamiętnie obserwował zielony promień z sekundy na sekundę będący coraz bliżej niego. Nie bał się śmierci. Wręcz przeciwnie. Cieszył się na myśl spotkania… Po chwili jednak przypomniał sobie, że wszyscy, na których mu zależało przecież żyją. Życie zaczęło przelatywać mu przed oczami. Dzieciństwo… Pierwszy rok w Hogwarcie, na którym wraz z Chrisem, Herbertem, Michaelem, Ronem i Hermioną szukali informacji o Nicolasie Flamelu, jak udało im się ocalić Kamień Filozoficzny… Drugi rok, jak przylecieli do szkoły magicznym Fordem Anglia, starcie w komnacie tajemnic i wdzięczność Weasley’ów, a także uwolnienie Zgredka… Trzeci rok, podczas którego nauczył się zaklęcia patronusa, zmierzył się z hordą dementorów i uratował swego ojca chrzestnego z ich oślizgłych, pokrytych liszajami łap… Czwarty rok, na którym przeszedł Turniej Trójmagiczny, podczas którego Lord Voldemort powrócił… Piąty rok, na którym wraz z przyjaciółmi założyli tajną grupę uczącą się zaklęć pod nosem samej Umbridge,… No i wreszcie rok szósty. Najlepszy rok Harry’ego w Hogwarcie. Rok, podczas którego odzyskał wszystkich, był z Ginny i wreszcie był szczęśliwy. Zielony promień uderzył w sam środek błyskawicy na czole Harry’ego Pottera. Chłopak padł martwy na ziemię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz