- Najbardziej dobija mnie to, że się do niej przyzwyczaiłem.
– mówił dalej Michael. – Trudno mi będzie po prostu teraz przejść obok niej
obojętnie i nie powiedzieć cześć, albo nie położyć jej rąk na ramionach i
powiedzieć czegoś, o czym doskonale wie, że jest prawdą, ale nie chce się do
tego przyznać. No i tak jak mówiłaś Hermiono, żebym znalazł sobie kogoś
normalniejszego. Ale co to da, gdy będąc z kimś wciąż będę myślał o niej?
Przecież takie coś z góry jest skazane na niepowodzenia.
Wszyscy zamyślili sie nad słowami Michaela. Dla Hermiony
wydawały się one prawdziwe, aczkolwiek miała co do tego pewne wątpliwości.
Przecież gdy się kogoś kocha, a chce się dla tej osoby jak najlepiej, to nie próbuje
jej się na siłę zmieniać, tylko akceptuje się ją taką, jaką jest.
- No dobra, ale skoro ją kochasz, to może nie powinieneś jej
zmieniać. – powiedziała Hermiona. – Skoro jej dobrze jest tak, jak jest, to
niech będzie tak, jak jest.
- Tak, na pewno – warknął Chris. – Czy ty dziewczyno nie
rozumiesz, że żaden chłopak nie pozwalałby swojej dziewczynie na puszczanie się
na boki gdy ta jest z nim?
- Ale o jakim puszczaniu się mówimy? – spytała Hermiona. –
Przecież chyba nie wylądowałaby z kimś w łóżku?
- A skąd wiesz? Ona jest tak nieprzewidywalna, że to się w
głowie nie mieści. Nie ma żadnych skrupułów. Lubi być obmacywana nawet, gdy nie
jest z tym kimś, i to jej nie przeszkadza.
- Jak miałoby to jej przeszkadzać, skoro to lubi? – zauważył
Ron.
- No normalnie – powiedział wzruszając ramionami Michael. –
nie jest z tobą, a ty możesz tak po prostu pchnąć na ścianę i sobie pomacać. No
i jeszcze jakby reagowała na to w jakikolwiek sposób. Ja doprawdy nie wiem, czy
wszystkie dziewczyny takie są... W sumie jakby to był jej chłopak czy coś, no
to OK. No ale cóż, najwidoczniej chce się kształcić w zawodzie taniej dziwki...
- Teraz to chyba
przesadzasz. – oburzyła się Hermiona. – Może po prostu to lubi.
- Taak, teraz to lubi, a za rok jak skończy szkołę będzie
lubiła jak ktoś jej będzie publicznie łapska w majtki pchał...
- Czy ty czasem nie przesadzasz? Jest jeszcze młoda i nie
koniecznie musi skończyć pod latarnią o ile wiesz, co to znaczy.
- Wiem, Hermiona, wiem. Żyłem w mugolskim świecie tak samo
długo, jak ty.
- Dobra, Mike, upiłeś się i tyle. – powiedział Chris
szaleńczo się śmiejąc. – Przestań już wyczarowywać sobie te szklaneczki whisky,
bo nam tu jeszcze do dormitorium nie dojdziesz.
- Aj tam. – mruknął Michael. – Tak jest łatwiej gadać.
Albo... Pójdę na podryw.
Podnoszącego się z miejsca Michaela zatrzymał jednak krzyk
bólu wydany przez Harry’ego. Chłopak leżał na podłodze zwijając się z bólu i
wrzeszcząc w niebogłosy. Ręce przyciskał do swego czoła, z którego obficie
skapywała krew. Tym samym Lord Voldemort dał znak życia, którego od miesięcy
próżno było wypatrywać. Wszyscy byli przerażeni. Nikt nie wiedział, co zrobić w
tej sytuacji. Hermiona jako pierwsza otrząsnęła się z tego stanu zaskoczenia i
spróbowała oderwać ręce Harry’ego od czoła. Chłopak jednak zaczął jej się
wyrywać, więc szturchnęła Chrisa w ramię i wspólnymi siłami zdołali odsłonić
czoło Pottera. To, co ujrzeli nie prezentowało się zbyt dobrze. Blizna
pulsowała czarnym światłem i krwawiła.
- Chyba najsensowniejszym wyjściem będzie pójście po Dropsiarza
– zakomunikował Chris. – sami nic nie zdołamy zrobić.
- Masz rację. – powiedziała Hermiona. – Ja szybko pobiegnę
po profesora Dumbledore’a a ty tu go popilnuj.
- O nie, moja droga. – warknął Chris. – Ja biegnę po
Dropsiarza, a ty tu zostajesz i pilnujesz Pottusia.
Chris wybiegł z pokoju wspólnego, w którym Ron Michael i
Herbert wciąż nie mogli pozbierać się z tego dziwnego stanu otępienia. Chris
zastanawiał sie, czy to przypadkiem nie była jakaś forma magii umysłu. Czytał
gdzieś kiedyś, że tą starożytną magią potrafiło posługiwać się niewielu
czarodziejów w dzisiejszym świecie. Do elity magów umysłu należał Voldeman,
Albus Dumbledore, Severus Snape i Syriusz Black. To ostatnie nazwisko nieco
zdziwiło Chrisa, gdy to przeczytał, jednak teraz stwierdził, że faktycznie tak
musiało być, skoro zdołał sam wydostać się zza zasłony. Miejsce za zasłoną było
jakby takim umysłowym portalem do przeszłości. Syriusz musiał faktycznie bardzo
kochać Harry’ego, skoro postanowił porzucić swą przeszłość i wyciągnąć zza zasłony
swój umysł razem z ciałem.
Przerwał swe
przemyślenia, ponieważ właśnie teraz dotarł do Chimery strzegącej wejścia do
gabinetu Dumbledore’a. Wykorzystał sposób Michaela sprzed kilku dni i już po
chwili siedział w fotelu przed biurkiem zmartwionego czymś dyrektora.
- Poczęstujesz się cytrynowym dropsem? – spytał uprzejmie
Dumbledore.
- Nie. – powiedział Chris. – Mam z nimi dość nieprzyjemne
wspomnienia.
- Ahh. – mruknął Dumbledore. – No tak. W takim razie co cię
do mnie sprowadza? Mniemam, że pan Potter?
- Skąd pan to wie? – spytał zaskoczony Chris.
- No cóż. – mruknął Dumbledore. – Profesor McGonagall
została poproszona, aby mu przekazać, że oczekuję go dziś o 20. Nie zjawił się,
więc myślę, że właśnie w jego sprawie tu przychodzisz.
- To już 20? – przeraził się Chris. – Na Merlina...
- Czy coś się stało, panie Night? – spytał Dumbledore.
- Aah, mieliśmy szlaban. Ale Harry jest w pokoju życzeń wraz
z Hermioną, Ronem oraz Herbertem i Michaelem, bo tam rozmawialiśmy i jakoś tak
nam czas szybko zleciał. Potrzebujemy pańskiej pomocy, ponieważ chyba
zaatakował go Voldeman. Jego blizna świeci jakimś przerażającym czarnym
światłem i strasznie krwawi.
- Tak przeczuwałem – mruknął zaniepokojony Dumbledore –
właśnie w tej sprawie chciałem się z nim dziś spotkać. Chciałem, aby
kontynuował lekcję oklumencji z Syriuszem Blackiem. Jak dobrze wiesz, rodzina
Blacków należy do najlepszych magów umysłów na świecie. Swoimi umiejętnościami
przewyższają nawet mnie.
- Gdzieś czytałem. – powiedział Chris. – No ale teraz jest
nam pan potrzebny w pokoju życzeń.
- Tak tak. – rzekł Dumbledore. – Już idziemy.
Dumbledore wybiegł ze swojego gabinetu a za nim pędził
Chris. Był lekko zaskoczony, że Dumbledore potrafi tak szybko biegać. Po chwili
dotarli przed pokój życzeń. Po wejściu do środka Dumbledore podszedł do Pottera
i dotknął jego czoła. Chłopak znieruchomiał. Dumbledore wyczarował niewidzialne
nosze i położył na nich chłopaka.
- Zaniosę go do skrzydła szpitalnego. Nie jest z nim
najlepiej – powiedział. – Szlabany macie odwołane.
Nikt się z tego specjalnie nie cieszył. Woleli mieć szlabany
niż oczekiwać na wiadomości ze skrzydła szpitalnego na temat stanu zdrowia ich
przyjaciela. Wszyscy postanowili wrócić z powrotem do pokoju wspólnego. Musieli
pomóc dowlec się Michaelowi, który nieco przesadził z ognistą. Gdy doszli do
pokoju wspólnego i Chris zrzucił Michaela na kanapę przed kominkiem Hermiona
westchnęła ciężko i usprawiedliwiając się tym, że ma do odrobienia jakieś prace
domowe poszła do siebie. Przed kominkiem zostało czterech przyjaciół. Po chwili
Michael zasnął i w całym pokoju wspólnym można było słyszeć jego chrapanie.
- Nie no, ja mam już tego dość. – powiedział zmęczonym
głosem Chris. – Przez cały tydzień jakieś problemy. Najpierw ta zdradziecka
plugawa... Zrobiła to, czego robić nie powinna, teraz Michael się upija i
Voldeman atakuje. To chyba mnie przerasta.
- Aj tam. – mówił Ron śmiejąc się. – Nie raz było gorzej.
Teraz nie jest tak źle. W sumie myślałem, że po tym całym powstaniu sami wiecie
kogo będzie gorzej, ale jak na razie nikomu krzywdy nie zrobił.
- Nie, wcale. – warknął Herbert. – A ta mgła w wakacje?
Ron wzruszył ramionami.
- Ale w Quidditcha da się nadal grać, więc nie jest tak źle.
- Tobie to tylko Quidditch w głowie. – narzekał dalej Chris.
– Chyba idę do mojej dziewczyny.
- Przecież ty nie masz dziewczyny.
- Jak ja nie mam dziewczyny? Ja mam nawet dwie, albo i trzy
mógłbym mieć.
Ronowi opadła szczęka. Nie z powodu tego, co w tej chwili
usłyszał, ale dlatego, co, a raczej kogo zobaczył za kanapą dokładnie za
Chrisem. Po chwili było jednak za późno. Drobna, dziewczęca dłoń chwyciła
Chrisa za nadgarstek i przerzuciła sobie nad głową. Z wielkim hukiem Chris
wylądował za swoją dziewczyną. Jeszcze przez chwilę mógł bezkarnie gapić się na
jej tyłek, jednak to nie trwało długo. Dziewczyna odwróciła się przodem do
niego, więc teraz jedyne co mógł obserwować, to jej zaciśnięte pięści pędzące
na spotkanie z jego twarzą. Zanim jednak Chris stracił zęby, dziewczyna
rozmyśliła się i usiadła obok wciąż leżącego na plecach Chrisa. Po chwili
odezwała się niemal przyjaznym tonem zabarwionym jednak lekką nutką
wściekłości.
- Pójdziemy gdzieś dzisiaj? – spytała. – Tylko ty i ja.
Wiesz co to znaczy?
- Hmmm – mruknął Chris. – nie.
- Że nie chce wtedy widzieć twoich dwóch innych dziewczyn! –
krzyknęła. – Zresztą, nigdy nie chcę ich widzieć. Zabraniam Ci mieć kogoś poza
mną. W ogóle powinnam z Tobą zerwać...
- Ale tego nie zrobisz, bo wiesz...
- Tak, wiem – powiedziała Uśmiechając się radośnie. – że nie
masz żadnych trzech dziewczyn razem ze mną.
- Hmmm – mruknął znów Chris. – to ta randka dzisiaj?
- No a kiedy, jutro?
- Ja tam mogę i dziś, i jutro – powiedział Chris. – ale nie
może to być między 18 a 20.
Susan opadły ramiona.
- No to kiedy niby?
- No jak kiedy? – zdziwił się Chris. – O 20:01 np.
- Mhm – mruknęła. – na pewno znajdziesz mnie w minutę. Z
pewnością to, co tam knujecie, jest bardziej wartościowe i pasjonujące od
spotykania się ze mną. Tylko szkoda, że mi tego nie powiesz wprost.
- Włączył ci się moduł zazdrości, czy co? – spytał
wyprowadzony z równowagi Chris.
- Czyli chcesz się ze mną spotkać? – spytała z nadzieją
Susan.
- Ahhh, dziewczynko. – westchnął Chris. – No pewnie, że
chcę.
- To teraz się nie ruszaj. – powiedziała dziewczyna i
stanęła nad Chrisem w rozkroku. Z cichym chichotem rzuciła się na chłopaka. Już
po chwili cały pokój wspólny wrzeszczał z uciechy. Tylko Ron nie miał się z
czego cieszyć. Ile dałby, żeby szaleć tak z Hermioną i widzieć w jej oczach
tyle szczęścia i miłości. Ron jednak musiał dać sobie czas. Przecież nie
wiedział, w jaki sposób Hermiona odebrałaby to, co chciał zrobić. Byli przecież
ze sobą od niedawna. Chociaż Chris z Susan też chyba nie byli ze sobą blisko, a
teraz robili takie rzeczy! Rona dopadła zazdrość. Wściekły wyszedł z pokoju wspólnego
i udał się w nieokreślonym kierunku. Niestety nikt nie zauważył jego
zniknięcia. Wszyscy byli zajęci dopingowaniem Chrisowi i Susan, a Hermiona była
w swoim dormitorium.
***
Czwartek, czwarty września, godziny popołudniowe.
W ministerstwie panował tak wielki rozgardiasz, jakiego
nigdy tam nie było. Czarodzieje potykali się o własne płaszcze. Każdy każdemu
podstawiał nogi i nikt nie był wstanie zapanować nad chaosem. Po chwili rozległ
się potężny głos niosący się przez atrium:
- Złazić z drogi, matoły! Minister idzie!
Całe czarodziejskie zgromadzenie obecne w tym momencie w
atrium przestało wykonywać swoje czynności, które i tak nic nie wnosiły i
rozstąpiło się. Korytarzem z ludzi kroczył minister magii. Wyglądał jak ktoś,
kto nie lubi ruszać się z miejsca. Na twarzy miał kilkudniowy zarost. Obecny
tam Albus Dumbledore nie był zachwycony nowym ministrem. Ten człowiek mu się
nie podobał.
„Jeśli ten człowiek ma rządzić światem magii, to ja umywam
ręce – pomyślał”.
Zdawał sobie sprawę z tego, że już dawno on powinien zająć
to stanowisko, jednak lubił pracować w szkole mimo tego, co myślano o nim tego
roku w zamku. Jego przemyślenia przerwał minister mówiąc:
- To gdzie jest ten mój gabinet?
Szef biura aurorów oddelegowany do oprowadzenia ministra po
ministerstwie westchnął ze złością.
- Mówiłem już panu, panie ministrze, że jest na pierwszym
piętrze. – warknął.
- Nie warcz na mnie, młody człowieku. – ryknął minister. –
Już za chwilę wprowadzam nowe zarządzenia które pomogą wam dorwać
śmierciożerców. Jakby ktoś mnie potrzebował, to jestem u siebie.
To mówiąc Gregory Night oddalił się pospiesznie w stronę
wind i już po chwili z donośnym brzękiem zasuwającej się kraty jednej z wind
zniknął z oczu czarodziejów obecnych wciąż w atrium ministerstwa.
- Wracajcie do swoich obowiązków! – krzyknął Dumbledore.
Po chwili atrium pozostało puste nie licząc ochroniarzy,
którzy jak zwykle siedzieli na swoich stanowiskach. Jeszcze ostatniego dnia
panowania Knota zdołał on wymyślić coś dość sensownego, aczkolwiek nie zdołało
mu to ocalić życia. W atrium musiało być obecnych zawsze trzech aurorów
sprawdzających, czy aby na pewno wszystko jest w porządku.
***
Dwa dni później w Hogwarcie Harry Potter leżał w skrzydle
szpitalnym. Po umysłowym ataku Lorda Voldemorta chłopak czuł się nieco dziwnie,
jednak z minuty na minutę wracała mu zdolność logicznego myślenia. Słuch
również mu się wyostrzał, po chwili więc usłyszał rozmawiających półgłosem
profesora Dumbledore’a i pani Pomfrey.
- W jakim on jest stanie? – spytał Dumbledore.
- No cóż. – mruknęła pani Pomfrey. – Nie mogę nic poradzić
na to. Ten, którego imienia nie wolno wymawiać będzie mógł nadal atakować go w
ten sposób. Chyba, że ktoś nauczy go obrony umysłu.
- Ah, o to się nie martw. – powiedział Dumbledore. – Tym
zajmę się ja, albo jego ojciec Chrzestny.
- W takim razie już dziś może wrócić do przyjaciół.
Harry uśmiechnął się i przewrócił się na drugi bok. Nie miał
się czym przejmować, skoro już dziś mógł wrócić do przyjaciół. W celu
odsunięcia od siebie jakichkolwiek podejrzeń, że nie śpi, poleżał jeszcze
chwilę i popatrzył się w jakiś punkt na ścianie. Gdy dyrektor opuścił skrzydło
szpitalne pani Pomfrey stwierdziła, że nie będzie go tu dłużej trzymać mimo
tego, że była już 21, więc wypuściła go ze skrzydła szpitalnego. Harry poszedł
do pokoju wspólnego. Gdy był przed obrazem grubej Damy zaczął słyszeć takie
wrzaski, jakby nieopodal znajdował się stadion, na którym narodowa
reprezentacja Wielkiej Brytanii rozgrywała właśnie decydujący mecz Quidditcha.
Wiedział jednak, że tak nie jest, więc był bardzo zaskoczony tym hałasem. Podał
hasło grubej Damie i wszedł do środka. Wszystko się wyjaśniło. Chris i jakaś
ślicznotka całowali się na oczach całego wiwatującego pokoju wspólnego. Po
chwili dziewczyna oderwała się od Chrisa i spojrzała na Harry’ego. Jej
spojrzenie mówiło „Bierz”. Wskazała ręką Ginny. Harry jednak nie miał zamiaru
robić z siebie idioty. Chris natomiast śmiał się z czegoś. Po chwili spojrzał
na dziewczynę i coś powiedział. Z daleka wyglądało to dość śmiesznie. Dziewczątko
łapczywie łapało oddech, jakby siedziała minutę pod wodą, a Chris dawał jej do
zrozumienia, że go to wcale nie rusza. Harry podszedł bliżej i usłyszał słowa
Chrisa:
- Musisz się bardziej postarać, maleńka. – mówił. – Na razie
bardzo mnie to nie rusza, choć nie mówię, że wcale. Sama zresztą widzisz.
Susan rzuciła się na Chrisa i wpiła mu się w usta. Chris
przewrócił się na podłogę i przyciągnął dziewczynę bliżej do siebie. Po chwili
odsunął ją od siebie i warknął:
- To jest niesprawiedliwe. To nie jest legalne i tak sie
robić nie powinno. Ja się na to nie zgadzam, i dopóki jesteśmy razem, to tak
robić nie będziesz, ja się nie zgadzam. Nie zgadzam się...
Dziewczyna położyła mu dłoń na ustach.
- Bądź cicho, kochanie – powiedziała słodkim głosem. – ty
możesz robić ze mną to, co chcesz, a ja nie?
- No dobra. Niech ci będzie. – powiedział Chris i wziął
Susan na ręce.
Harry przypomniał sobie, że Ginny coś od niego chciała. Wyszukał
ją wzrokiem wśród kłębiącego się w całym pokoju wspólnym tłumu i przepchnął się
do niej.
- Cześć – powiedział. – chciałaś pogadać?
Ginny wstała i chwyciła Harry’ego za rękę. Pociągnęła go w
stronę wyjścia z pokoju wspólnego.
- Gdzie idziemy? – spytał Harry.
- Hm, chyba do pokoju życzeń. – odpowiedziała.
Harry zatrzymał się w miejscu. Był silniejszy od dziewczyny,
więc dziewczyna również się zatrzymała i spojrzała na Harry’ego z
rozdrażnieniem.
- O co Ci chodzi? – spytała z rozdrażnieniem.
Harry wzruszył ramionami.
- Mam dość nieprzyjemne wspomnienia związane z tym miejscem
z dzisiejszego dnia. – odpowiedział chłopak. – Poza tym, zawsze możemy pogadać
w naszym dormitorium.
Dziewczyna zaczerwieniła się.
„Hm – pomyślał Harry. – pewnie myśli sobie, że proponuje jej
coś niemoralnego”.
- Spokojnie, przecież nic Ci nie zrobię. – powiedział Harry
kładąc rękę na ramieniu dziewczyny.
Ginny spuściła głowę.
- A może chcę, żebyś mi coś zrobił? – spytała patrząc na
Harry’ego z miną zbitego psiaka.
- Ale nie jesteśmy ze sobą – powiedział Harry.
- No i? – spytała Ginny.
- Dobra, pogadamy o tym u mnie. – zadecydował chłopak i
pociągnął Ginny z powrotem do pokoju wspólnego.
***
Po zaprowadzeniu porządku w ministerstwie Gregory Night
wydał rozporządzenie, nakazujące wszystkim obywatelom bycie bezwzględnymi wobec
śmierciożerców.
- Jak śmierciojad cię zaatakuje, to chyba nie będzie używał
drętwoty czy innych śmiesznych zaklęć, co nie? – tak mówił na zwołanej przez
siebie konferencji.
Wyjaśniał tam również tylko i wyłącznie zaufanym osobom jak
działa zaklęcie ukrycia. Ponieważ jak stwierdził, „kameleona każdy może
unicestwić”. To zaklęcie wynalazł sam Albus Dumbledore, więc musiało być
niezawodne. Tak uważał każdy kto je poznał. Pozwalało ono, przynajmniej na
razie, skutecznie ukryć się przed rzucanymi przez śmierciożerców zaklęciami i
potraktować ich jakimś zaklęciem. Gregory sam dokładnie sprawdził działanie
tego zaklęcia. Nie chciał, by już na samym początku jego politycznej kariery
został uznany za ministra, który nic nie robi i boi się Lorda Voldemorta.
Gregory nie bał się tego imienia. Wiedział, że to imię wcale nie jest
prawdziwe. Również ten temat poruszył na konferencji. Stwierdził, że „Kto boi
się imienia Lorda Voldemorta boi się wszystkiego, co nie jest prawdziwe”. Taka
była prawda, iż każdy kto znał choć trochę Toma Riddle’a wiedział, że samozwańczy
Lord nie ma z Lordem nic wspólnego. Postanowił być okrutnym ministrem. Od razu
wyrzucił z Sali konferencyjnej tych, którzy drżeli słysząc Voldemort. Nie miał
zamiaru pracować ze słabeuszami.
***
Obudził się w dziwnym pomieszczeniu. Z ostatniego dnia pamiętał
tylko tyle, że on i jego dziewczyna byli
na randce w kinie. Potem... Potem nie pamiętał już nic. Wstał i ubrał się w
leżące obok łóżka ubrania. Pasowały na niego idealnie, jakby zostały wytworzone
specjalnie dla niego. Nie wydało mu się to dziwne. Przecież w miejscu, w którym
był wcześniej też tak było. Nagle gwałtownie rozbolała go głowa. Złapał się za
nią i z jękiem zwalił się na podłogę. Po chwili ból głowy przeszedł, więc wstał
i postanowił rozejrzeć się nieco. Nie wiedział gdzie jest, ani nie wiedział,
dlaczego jest tam, gdzie jest. Nie miał jednak zamiaru przesiadywać jak głupiec
w jednym miejscu. Otworzył drzwi i wyszedł na klatkę schodową. Zszedł na dół i
znalazł się w jakimś pomieszczeniu, w którym było kilkadziesiąt osób młodszych
od niego jak i w jego wieku. Chłopak zdziwił się.
„Skąd na Zeusa wzięło się tu tyle ludzi? – myślał. – I gdzie
ja jestem?”
Postanowił dowiedzieć się co on tu robi, więc podszedł do
jakiegoś chłopaka.
- Cześć, stary – zagadnął. – Jak u ciebie?
- Hm, młody. – odpowiedział Harry. – Nie źle, a co?
- No bo wiesz, chciałbym się dowiedzieć, gdzie ja jestem i
co ja tutaj robię.
- Hmm. – mruknął Harry. – Jesteś w Hogwarcie, szkole magii i
czarodziejstwa. Przyjechałeś tu pierwszego września, by zgłębiać tajniki magii.
- Dziwne. – powiedział chłopak. – Nic nie pamiętam.
- Idź do McGonagall. – powiedział Harry. – Gdyby dyrektor
był rozsądniejszy, wysłałbym cię do niego, ale ostatnio chyba się starzeje,
więc może być nieco nieobliczalny.
- Co to znaczy nieobliczalny? – spytał chłopak.
- Ostatnio zasypał pół zamku cukierkami – odparł Harry. – no
i zrobił jeszcze kilka takich rzeczy. Niektóre z nich nawet bezpośrednio
zagrażały życiu uczniów, a raczej jednej uczennicy.
Chłopak pomyślał chwilę. Nie wiedział, co ma zrobić. Jeśli
znów znalazł się w miejscu, w którym nie jest jego dom i znów nic nie pamiętał,
musiał być to kolejny spisek. Tylko dlaczego znów chciano rozdzielić jego i
jego cudowną dziewczynę? Czy choć raz nie mogli zrobić czegoś tak, jak on by
tego chciał. Postanowił jednak udać się do McGonagall tak, jak powiedział ten
chłopak. Najpierw jednak musiał dowiedzieć się, gdzie też ta McGonagall
mieszka.
- Gdzie mieszka ta McGonagall? – spytał.
Harry wstał z zajmowanego wcześniej przez siebie fotela.
- Chodź – powiedział – zaprowadzę cię.
Wyszli z tego wielkiego pokoju, jak go w myślach nazywał, i
poszli w nieznanym mu kierunku. Po chwili doszli do jakichś drzwi. Harry
zapukał. Po chwili rozległo się zaproszenie wypowiedziane niezbyt przyjemnym
kobiecym głosem. Harry otworzył drzwi i przepuścił go przodem. Sam natomiast
życzył mu powodzenia w rozmowie i wyszedł. Chłopak zamknął drzwi i oparł się o
nie z niezbyt wesołą miną.
- Co cię tu sprowadza o tej porze, Jackson – spytała
McGonagall.
- Czy mogłaby pani sprawdzić, co jest nie tak z moją
pamięcią? – spytał Jackson. – Obudziłem się tutaj właśnie o tej godzinie i nie
pamiętam co ja tutaj robię, a nawet gdzie jestem.
***
Po powrocie do pokoju wspólnego Harry zastanawiał się,
skąd zna tego człowieka. Nie znał nawet jego nazwiska,, ale powiedział mu, że
przyjechał tu tak jak inni, pierwszego września. Harry nie wiedział, czy to
była prawda czy nie. Wolał powiedzieć tak, żeby również upewnić się, że tak
było. Jednak jakiś zwierzęcy instynkt mówił mu, że tego chłopaka nie powinno
tutaj być. Dręczyła go również rozmowa z Ginny. Dziewczyna chciała z nim
chodzić i prosiła go, aby postarał się zapomnieć o tym, co się wydarzyło we
wtorek. Jednak on nie wiedział, czy potrafiłby zapomnieć o tych upokarzających
wydarzeniach. Ginny wtedy twierdziła, że Harry jest jej i tylko jej, i że nikt
nie ma prawa nawet z nim rozmawiać, a co dopiero dotykać go czy chodzić z nim
gdziekolwiek.
„W takim razie jak Huncwoci mieliby działać, skoro
Ginny nadal by się tak zachowywała? – myślał Harry. – Musielibyśmy ciągle ją
oszałamiać, co nie skończyłoby się najlepiej dla jej zdrowia”.
Jednak Harry pamiętał również, że później zarzekała
się, jakoby rzucono na nią jakieś zaklęcie. Podobno nie wiedziała jakie to było
zaklęcie, ale podobno było trzeba je ciągle podtrzymywać. Do tego dochodziła
sprawa Michaela i Kate. Nie wiedział, co było między tą dwójką wcześniej, ale z
tego co Mike mu mówił, byli ze sobą jakiś czas. Po czym Michael został
przetransportowany na Grimmauld Place, gdzie byli Huncwoci i Harry. Później był
ten sen, gdzie Michael spotkał ją. No a potem w ostatnim tygodniu wakacji
Syriusz z ojcem chciał zabrać wszystkich nad jakieś ciepłe morze, gdzie podobno
był w podróży poślubnej z matką. Harry oczywiście w obecności swoich rodziców
nie nazwałby ich ojcem i matką, ale teraz przecież ich nie było, a znał ich
niezbyt długo. Oczywiście wyjazd nad morze się nie udał, bo Syriusz wrócił na
Grimmauld Place z Kate, która delikatnie mówiąc, nie była w najlepszym stanie.
Nikt jednak z nich, oprócz samego Michaela nie wiedział, co jej było, a sam
Michael nie chciał nic na ten temat zdradzić nikomu, a skoro nie chciał tego
powiedzieć nikomu, nawet im to znaczy, że sprawa musiała być na prawdę ciężka.
Jednak pewnego wieczoru do pokoju wspólnego Gryffindoru zawitał Albus
Dumbledore mówiąc, że z Kate jest już wszystko w porządku, ale żeby jej bardzo
nie męczyć, bo może być jeszcze nieco rozchwiana emocjonalnie po tym, co się
dowiedziała. Michael chciał się dowiedzieć, co się dowiedziała, wiec Dumbledore
zaprosił go do swojego gabinetu na Herbatkę i tam mu podobno wszystko wyjaśnił.
Oczywiście Nikt z pozostałej czwórki nie dowiedział się niczego aż do
dzisiejszego wieczora, kiedy to pod wpływem ognistej Michael wszystko im
wyjaśnił. Dla Harry’ego wydawało się, że to, co on przeżył w całym swoim życiu
to była pestka w porównaniu do tego, co przeżył Michael. Gdy mu to powiedział
to tamten tylko wzruszył ramionami i kazał mu nie bzdurzyć, po czym wychylił
kolejną szklaneczkę ognistej. Harry musiał przyznać Michaelowi, że miał on
niesamowitą odporność na alkohol. To przecież nie był zwykły alkohol, a on
wypił tyle, że nie jeden dorosły już dawno leżał by pod stołem i bzdurzył.
Harry postanowił dać sobie spokój na dzisiaj z przemyśleniami i położyć się
spać.
„Jutro niedziela – pomyślał. – Ostatni dzień wolnego”.
Zanim jednak udał się na spoczynek, zauważył na mapie w
gabinecie profesor McGonagall kręcącego się niespokojnie tego, co podobno nic
nie pamiętał. Zauważył, że ten zbiera się do wyjścia, więc postanowił po niego
pójść, ponieważ pomyślał, że ten może zapomniał drogę do wierzy. Wyszedł z
pokoju wspólnego i jeszcze raz spojrzał na mapę.
- Chyba oszalałem – mruknął sam do siebie. – To nie
jest możliwe.
Ostatni raz spojrzał na mapę. Pod gabinetem McGonagall
widniała kropeczka z podpisem Percy Jackson. Zwiększył mapę do jej maksymalnych
rozmiarów mówiąc, że knuje coś jeszcze gorszego i rozejrzał się dokładnie po
zamku. Nie znał następnych siedmiu nazwisk. Nie kojarzyły mu się one z nikim,
kogo zobaczył pierwszego września w wielkiej Sali.
„Leo – pomyślał. – cóż to za dziwne imię”.
hahahaha CHris ma braciszka za ministra, będzie biba, to teraz jak coś będzie chciał to ma kim straszyć czo coś albo sam się udać do ministra :d z ziomeczkami
OdpowiedzUsuń